25 gru 2016

Zawieszamy bloga

Aktywność na blogu spadła znacząco, niemal do zera. Obie adminki mają dosyć własnych spraw na głowie, nie potrzeba nam nieaktywnego bloga. Zawieszamy więc bloga, na czas nieokreślony i obiecujemy, że powrócimy z hukiem w lepszy czas.

22 gru 2016

Od Sydney do Williama

Łowcy. Słowo odbijało się echem w moim umyśle. Przecież łowcy są wszędzie więc jak mogłoby ich zabraknąć tutaj? Westchnęłam kiedy William zniknął w cieniu drzew. ‘Kiedy zaczną znikać ludzie’… On chyba nie wie, że nie jestem zdolna do tego. Nigdy nie zabijałam człowieka, nie potrafiłabym. Wiem, że jest to podstawowa dieta mojego gatunku lecz wyparłam się całkowicie ludzkiego mięsa, jestem nauczona jadać mięso zwierząt. Jestem inna, nawet w towarzystwie mojego gatunku. Jedynego osobnika jakiego na razie znam. Kopnęłam mały kamień przede mną, śledząc go wzrokiem. Nagle oświeciły go pierwsze promienie wschodzącego słońca. Kamień rzucił lekki cień na drogę powodując, że odwróciłam się w stronę słońca. Nie było ono dla mnie problemem. Kiedy chodziłam do szkoły z innymi, słońce stało się mniej straszne niż zawsze mi było dane słyszeć w legendach o moim gatunku. Mimo, że po dłuższym staniu w jego promieniach, bardzo silnych promieniach, mogłam odczuć efekt na swojej skórze - wystarczyła duża, cienka chusta lub jakieś ‘lekkie’ okrycie na odsłonięte ramiona. Z nogami problemu nie było, wystarczyło jedynie pilnować się by za długo nie stać w promieniach. Dlatego teraz, oślepiona blaskiem słońca, mrużąc oczy nie odczuwałam tego efektu, jakie mogą czuć inne osoby z mego gatunku chowające się cały czas w cieniu. Ze względu na panującą tutaj zimę wyjątkowo dziś było słonecznie.
Postanowiłam jednak wrócić do miasta, aby chociaż zarobić kilka pieniędzy i kupić sobie taką chustę na wypadek gdybym musiała wyjść gdzieś o porannych godzinach. Moją pierwszą myślą co mogę robić to praca w bibliotece. Lubię czytać, lubię biblioteki. – kiedy byłam mała często chodziłam do bibliotek. Mają piękne zapachy starych książek, samo pomieszczenie najpewniej ma swój urok, a do tego niesamowity widok fal książek poustawianych na półkach. Kiedy wczoraj zwiedzałam miasto, widziałam pewną bibliotekę i to dość niedaleko więc jeżeli tam dotrę może uda mi się wynegocjować kilka godzin pracy za jakieś grosze.

*Godzinę później*

Do najbliższej biblioteki dotarłam na godzinę dziewiątą dwadzieścia dwa. Zegar który zobaczyłam przez szybę wskazywał właśnie tą godzinę lecz nie wiedziałam jak szybko zleciał mi czas w towarzystwie drugiego wendigo, a jak wolno w podróży do miasta. Budynek był otwarty już od siódmej więc kiedy nacisnęłam klamkę, drzwi otworzyły się wprawiając w ruch mały dzwoneczek, powiadamiając właścicielkę biblioteki o przybyciu kogoś do królestwa książek. Kiedy przekroczyłam próg od razu poczułam piękny zapach starych książek. Kiedy przyjrzałam się budynkowi od wewnątrz, zauważyłam regały sięgające do sufitu, kilka stolików które były postawione na środku czytelni oraz piękny, stary żyrandol wiszący nad stolikami. W bibliotece były aktualnie trzy osoby z czego dwie kolejne, przemierzały regały w poszukiwaniu ksiąg. Nie chcąc dłużej stać jak kołek podeszłam do recepcji, aby omówić sprawę dzisiejszej pracy. Przede mną, na biurku z ciemnego drewna był dzwonek, taki jaki widziałam w hotelach, tak więc nacisnęłam go. Wydał z siebie krótki, acz dobrze słyszalny dźwięk. Po chwili z drzwi za recepcją wyszła starsza pani. Miała koka usłanego z siwych już włosów, bawełniany sweter koloru kremowego z obrazkiem książki oraz czarne spodnie.
- W czym pomóc? – Zagaiła miło. W sumie nie byłabym zaskoczona, gdyby ktoś nie byłby dla mnie miły, ale teraz to zupełnie inna sprawa. Wydaje się być życzliwą osóbką. Chwilę przypatrywałam się jej wizerunkowi, aż wreszcie postanowiłam odpowiedzieć.
- Ymm… Ja tak jakby szukam pracy. Ale nie na stałe, raczej na ten dzień. Tylko ten dzień. – Mówiłam dość szybko, nie wiem czemu przy wypowiadaniu tych słów poczułam wstyd. Przecież to normalne, że ktoś szuka pracy?
- W takim razie. – Schyliła się na chwilę i wyciągnęła spod lady stos książek. – Poodkładaj te książki do odpowiednich regałów. Wiesz czym się kierować przy wyszukiwaniu regałów?
- Tak, często bywałam w takich miejscach. – Odpowiedziałam lekko zdziwiona, że tak szybko poszło.
- No to do pracy. – Staruszka się uśmiechnęła i zniknęła za drzwiami.

*Kilka godzin później*

Zegar wskazywał godzinę dwudziestą pięć. Wtedy to skończyłam wszystko co miałam zrobić. Odkładanie książek zajęło mi nie całą godzinę, po czym dostałam kolejny ich stos. Tu z kolei miałam trochę trudniej, książki były stare dlatego często nie mogłam się odczytać. Nie zabrakło tutaj jednak bardziej współczesnej literatury. Kiedy skończyłam tę czynność, dostałam kolejne zadanie, a mianowicie miałam spisać numery książek i odbijać pieczątkę biblioteki. To zadanie zajęło mi czas właśnie do aktualnej godziny, bądź co bądź lecz takiej ilości książek raczej nie sprawdzisz w pięć minut. Wstałam od stołu na którym były porozkładane książki i przeciągnęłam się po czym ogłosiłam, że skończyłam. Nikogo już nie było w budynku, prócz właścicielki i mnie, więc mogłam sobie pozwolić na więcej swobody.
- Dziękuję za to. – Niespodziewanie starsza pani pojawiła się obok mnie. – To za dzisiaj. – Wystawiła rękę na której pojawiło się 10 funtów. Niepewnie wzięłam od niej pieniądze, za mało roboty wykonałam, aby tyle mi zapłacić.
- Ja też dziękuję, będę się zbierała. – Włożyłam pieniądze do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z budynku. Uderzył mnie chłód powietrza kiedy znalazłam się na zewnątrz. Kolejna noc spędzona na włóczeniu się? Nie, dziś sobie na to nie pozwolę. Z tą myślą ruszyłam drogą do miejsca, gdzie rozstałam się z Williamem.
Tak właśnie po pół godzinnej podróży do wyznaczonego miejsca – znalazłam się tam. Zapamiętując w którą stronę udał się mężczyzna oraz po małej pozostałości jego zapachu, zaczęłam się kierować na jego terytorium.
Kiedy wreszcie przeszłam przez kilka polan i las ujrzałam w oddali dom. Był on średniej wielkości, dwupiętrowy. Był cały z drewna, ale widać było że swoje już przeżył; zauważyłam, że jedna ze ścian jest trochę porośnięta mchem. No więc to jego terytorium, tak? Więc chyba mnie wyczuje, albo już nawet wyczuł. Nie zdziwię się jeżeli otworzy mi drzwi zanim zacznę pukać lub będzie stał za mną jak jakiś morderca, albo w ogóle mi nie otworzy. Westchnęłam i ruszyłam w stronę domu.

William?

20 gru 2016

Od Camille do Fiodora

Od Williama do Sydney

Nie przedstawiałem się lat. Imię dziwnie brzmiało w moich ustach, obco, jakbym powtarzał personalia kogoś innego, obcego. Nie pamiętam kiedy ostatni raz sam je wymawiałem, a i nikt tak na mnie nie mówił. Nie odkąd przegrałem walkę z wendigo i wybrałem życie w samotności. Tak było bezpieczniej, lepiej. Nawet w obecności własnego gatunku, a właściwie w obecności jednego jego przedstawiciela, jakim była Syndey, nie czułem się dobrze. Ciągle zwalczałem potrzebę alienacji, już nawet nie wiedząc, czy to wina mojej natury czy lat, które spędziłem w odosobnieniu. Może i tego i tego.
Czekała mnie długa podróż do domu, zacząłem obawiać się, że przed świtem nie zdążę. W słońcu mogłoby być ciężej i zdecydowanie mniej przyjemnie. Specjalnie zamieszkałem tak daleko od siedzib ludzkich, ale w głodzie i taka odległość nie stanowiła większego problemu, szczególnie, że teren nie był specjalnie ciężki. Może prócz przejścia przez rzekę. ale od ostatniej burzy, która zwaliła wielkie drzewo rosnące na brzegu, i to nie było trudne. Zacząłem myśleć nad przeprowadzką w bardziej przystępne rejony, gdzie ludzi mniej, lasy dziksze, a miasta bardziej dalekie. Alaska, Kanada, Rosja, może Skandynawia, Islandia... Zimno tam, prawda, ale czy wendigo nie są nazywani ludźmi lodu, a boją się ognia, bo może roztopić ich lodowe serce? Może to przesądy, co nie zmienia faktu, że jestem bardziej wytrzymały na takie temperatury, a i bardziej mnie w chłodniejsze rejony ciągnie. Zima jednak sprawia, że mam większe łaknienie na ludzkie mięso, a takowe jest tam mniej dostępne. Wizja zdziczenia nie wywarła na mnie jednak wrażenia, czułem się wyprany z emocji. Tylko marnowałem dnie i żyłem jak pasożyt tego świata, nie lepiej było po prostu zostać bestią, którą i tak jestem? Nie czułbym już nic, nie myślał, a i jako bestia nie potrzebowałbym tak dużo jedzenia. Teraz jem tak często, by utrzymać w sobie człowieczeństwo. Jako potwór nie odczuwałbym takiej potrzeby, a czytałem w podaniach, że wendigo, które przegrało walkę o swą ludzką połowę, poluje nawet raz na kilka lat, ale za to porywa kilka ofiar, nie zatrzymuje się na jednej. Odrzuciłem te przemyślenia od siebie, lepiej je zachować na inną okazję.
Nie byłem zbyt rozmowny ani ciekawski, więc nie odzywałem się. Czułem się lepiej w ciszy. Dopiero dotarcie do rozdroża skłoniło mnie do wypowiedzenia paru słów. Trochę mnie zdziwił jej wybór drogi, byłem przygotowany na to, że przejdziemy wspólnie jeszcze jakiś kawałek drogi. Nie znaczyło to, że miałem na to ochotę, bardziej nie sądziłem, że postanowi pójść do miasta. Być może to moja wina, swoją wiedzę na temat wendigo opierałem na własnych doświadczeniach i podaniach, a kto wie, może to nie jest cała prawda. Może są takie przypadki, które nie wpasowują się w moją definicję, może są takie, które żyją w miastach wśród ludzi. Mi wydawało się to nierealne, ludzka obecność mnie przytłaczała, miasta niepokoiły i czułem jedynie potrzebę ucieczki. Nienawidziłem tego. W ciągu ostatnich ośmiu lat tylko raz skusiłem się na łatwy dostęp do pożywienia, zamieszkując w niewielkim domu w Detroit, jeszcze przed powrotem do rodzinnej Anglii. Natura wendigo kazała mi zaszyć się w lesie, daleko od wszystkich, a ja wolałem dla własnego komfortu psychicznego się jej posłuchać.
- Łowcy na pewno mile Cię ugoszczą. - Nie ruszyłem się z miejsca, jedynie rozejrzałem się, na koniec spoglądając w niebo. Nie zdążę do domu przed wschodem słońca. Będę musiał omijać szerokim łukiem wszystkie polany. - Policja również, gdy tajemniczo zaczną znikać ludzie, jednak to Twój wybór.
Ruszyłem swoją drogą, prowadzącą w głębie lasu.

Sydney?

19 gru 2016

Od Fiodora do Camille

Burza to nie jest dobry czas na przesiadywanie poza domem. Te wszystkie pioruny i błyskawice, choć niby straszne, wcale aż tak nie przeszkadzają. Deszcz jest zdecydowanie o wiele gorszy. Fiodor przeobraził się w kota. O ile w normalnych warunkach lepiej mu podróżować w ciele człowieka, gdy jest się mniejszych rozmiarów łatwiej się schować. Z powodu złej pogody nie było nikogo, ale chłopak i tak rozejrzał się przed przemianą, tak na wszelki wypadek. Na czterech łapkach świat wygląda inaczej. Zwierzęcy instynkt lekko przyćmiewa ludzki umysł. Ciało bardziej nastawione jest na ucieczkę lub atak, niż na analizowanie czy wymyślanie planów. Na szczęście, by ukryć się przed deszczem nie potrzeba być geniuszem. Fiodorek możliwie szybko znalazł się w idealnej w jego mniemaniu pozycji, czyli w starym kartonie leżącym obok śmietnika na tyłach jednego ze sklepów. Można tu było się zdrzemnąć i przeczekać niesprzyjające warunki pogodowe w nadzieji, iż pchły się tobą nie zainteresują.

Obudził go najcudowniejszy i najwspanialszy zapach, jaki do tej pory spotkał. Przynajmniej w tamtej chwili tak mu się wydawało. Musiał bardzo wygłodnieć w trakcie tej kilkugodzinnej drzemki. Wcześniej nawet nie zauważył, że w tym śmietniku obok jest jakaś ryba, a tu proszę. Zbyt długie przebywanie w skórze kota tak na niego działało. Jego umysł z każdą chwilą zapominał o człowieczeństwie i stawał się zwierzęcy. Jedzenie starej, zepsutej ryby wcale nie budziło w nim obrzydzenia, a stanowiło tylko smakowity kąsek. Wygramolił się więc ze średnio wygodnego legowiska i zabrał się za pałaszowanie zdobyczy. Dobiero, gdy napełnił żołądek, zmienił się na powrót w Fiodora-człowieka i po przeciągnięciu się wyruszył na miasto. Piękne widoki zawsze poprawiają mu nastrój, a miejsce, w którym się znalazł akurat było bardzo przyjemne dla oka, mimo że była noc. Mężczyzna z wielkim uśmiechem na ustach dumnie przemierzał ulicę. Dopiero po kilkunastu minutach przypomniał sobie, że jest bezdomy i wypadałoby znaleźć jakieś lokum na dłużej, jeżeli chce tutaj zamieszkać na stałe. Przez powiedzenie "na stałe" rozumie się przynajmniej kilka miesięcy, może lat? Nadzieja wszak umiera ostatnia. Olśniło go zapewne na widok pewnej uroczej, rudowłosej niewiasty. Niewiedzieć czemu stała samotnie przy witrynie sklepowej przedstawiającej jakieś mało znaczące dla kotołaka przedmioty, a widocznie dla niej interesujące. Znalazł więc ustronne miejsce za rogiem i zamienił w puszystą kuleczkę, co było równoznaczne z rozpoczęciem "polowania na opiekunkę". Jak on kocha to określenie.W taki oto sposób dość brudny kot znalazł się pod nogami dziewczyny i głośno miałcząc, zwrócił na siebie uwagę conajmniej tej pary przechodzącej obok, ale to nie na tych ludziach mu zależało.

Camille?

Hator... Hator... Hator...

KONTAKT: Gmail: iamshrlckd@gmail.com | Howrse: I am Sherlocked

Fiodor Elfman

24 lata | Mężczyzna | Kotołak
OPIS: 
Charakter: Fiodor to przede wszystkim optymista. Wszędzie dostrzega jakieś pozytywy, często się śmieje i niemal prawie zawsze żartuje. Uważa, że życie jest za któtkie i nie ma czasu na użalanie się nad sobą oraz światem. Nawet, kiedy dopadają go nieco gorsze dni nie okazuje tego, by nie psuć szczęścia towarzyszom. Chłopak uważa również, że nie trzeba wykonywać wszystkiego tak, jak inni od nas oczekują. Każdy jest sobą i powinien wiedzieć, co jest dla siebie samego najlepsze. Nie musi przy tym zawsze być mistrzem, lecz wystarczy jedna lub kilka rzeczy, które sprawiają radość. Jeśli się jest zawodowcem chociaż w jednej dziedzinie, wystarczy robić to, co się kocha, a pieniądze same przyjdą. Albo i nie. Tylko nic na siłę. Taką pasją, w której bez reszty się pogrążył jest majsterkowanie. Fiodor zna się na tym tak doskonale, że drugiego takiego to ze świecą szukać. Potrafi naprawić dosłownie wszystko, a jeśli nie potrafi, to cuż, szybko się uczy. Całe dnie może grzebać w starych komputerach, samochodach, acz najlepiej upodobał sobie rowery. Nie tylko 'grzebanie' w nich, ale i jazdę. Te dwukołowe pojazdy to jego drugie życie. Niezmienną miłością darzy również koty, króte uważa za najcudowniejsze stworzenia. Zawsze respektuje ich wolę i nawet jeśli zasłaniają mu komputer, cierpliwie czeka, aż postanowią się przesunąć. Uwielbia ich miękkość i puszystość oraz uważa, że słodko się bawią. Trzeba niestety przyznać także, że jest zdecydowanie zbyt uparty. Zawsze stawia na swoim, nawet, jeżeli nie ma racji. Nienawidzi przyznawać się do winy. Zbyt bardzo się popisuje i przechwala, można nawet powiedzieć, że jest szpanerem. Skrajnie nieodpowiedzialny i zwyczajnie leniwy. Czasem jego zachowanie może rozśmieszać, ale w za dużych dawkach po prostu irytuje. Ale przecież to dalej ten sam słodki, może troszkę dziecinny Fiodorek, więc nie można się na niego zbyt długo gniewać. Prawda?
Historia: Fiodor urodził się w jakimś mieście, gdzieś daleko, on sam nawet nie pamięta już nazwy. A może po prostu nie chce pamiętać? W każdym razie miejsce to było przez pewien czas zdominowane przez kotołaków. Zwykła ludność przyzwyczaiła się do ogromnej ilości mruczków i nieco innych niż oni mieszkańców. Pewnego dnia jednak przyjechali łowcy. Nasz Fiodor w tamtym czasie był prawie pełnoletni, zaledwie trzy miesiące pozostało mu do osiemnastych urodzin. Chociaż większość ludzi żywiła przyjazne stosunki do gatunku chłopaka, znaleźli się też tacy, którzy skuszeni nagrodą pieniężną donosili na "podejrzanych osobników". Dużo się działo. Rozpętała się taka mini-wojna, w której większość kotołaków poległo. Albo i wszyscy. Każdy dzielnie bronił swoich bliskich, ale łowcy byli lepiej uzbrojeni i mieli dużo lepsze umiejętności. Zmiennokształtni nie byli w ogóle przygotowani na atak, co chyba także przyczyniło się do ich masowego mordu. Fiodorek jednak nie wykazał się cudowną, bohaterską odwagą i ogólnym męstwem. Stchórzył. Gdy tylko dowiedział się o łowcach, uciekł zostawiając rodzinę. Wyjechał jak najdalej i próbował zapomnieć. Żył sobie, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Miał tylko jeden malutki problem, mianowicie był bezdomny. Rozwiązanie podsunął przypadek. Gdy spacerował sobie pod piękną postacią kota, zainteresowała się nim młoda dziewczyna. Dała mu jeść, zapewniła miejsce do spania i przygarnęła jako swojego pupila. Fiodor istniał tak przez jakiś czas, wiodąc podwójne życie jako chłopak-przyjaciel i jako kot-zwierzak tej cudownej kobiety. Kiedyś musiał jednak nastąpić moment, że dowiedziała się ona o sekrecie chłopaka. Chociaż zareagowała pozytywnie, wolał nie ryzykować i udał się w całkiem inne miejsce. Działo się tak wiele razy. Fiodor postanowił się nie przywiązywać do tych miłych ludzi, ponieważ zawsze musiał ich w końcu zostawiać, a wtedy cierpiał. Pewnego razu trafił tutaj.
Wygląd:
Człowiek: Fiodor jako człowiek mierzy sto siedemdziesiąt osiem centymetrów i waży sześćdziesiąt cztery kilogramy. Jak widać jest dosyć szczupły. Nie przepada za sportem, ale dużo spaceruje, czasem biega i często jeździ na rowerze, dlatego ma lekko wysportowaną sylwetkę. Niedużo, bo niedużo, ale troszkę to widać. Chłopak ma ciemnobrązowe włosy, które tworzą nieartystyczny nieład, ale wyglądają uroczo. Zwykle na jego twarzy zobaczyć można też brodę, gdyż leniuchowi nie chce się golić. Posiada ładne, niebieskie oczy i zniewalający uśmiech. Jak przystało na przedstawiciela swojego gatunku, Fiodor porusza się sprawnie nawet w trudnych warunkach. Z tego też powodu parkour mu nie straszny.
Kot: Fiodor po przemianie przybiera postać średniej wielkości, jasnego kocurka. Jedynie na uszach, ogonie oraz troszkę na pyszczku i łapkach można zobaczyć ciemnobrązową barwę. Jest posiadaczem dużych, okrągłych i niebieskich oczu. Jego sierść jest półdługa.
Umiejętności: Oprócz szeroko rozumianego majsterkowania, Fiodor świetnie potrafi prowadzić różne pojazdy. Największą pewność ma w samochodach i motocyklach, ale szybko się uczy. Wymiata na rowerze. Ma dar nauki języków, ale zna jedynie angielski, francuski i rosyjski. Prawie dogadałby się też po mandaryńsku. Nie uważa tego jednak za swoje hobby. Oprócz gitary akustycznej opanował też ukulele, skrzypce i harmonijkę ustną. Z natury jest zwinny i wygimnastykowany, w końcu jest kotołakiem. Świetny strzelec, ale tylko wyborowy. Potrzebuje czasu na dokładne wycelowanie. Za to kompletnie nie umie w gotowanie. Jedynie, co potrafi zrobić to smarować chleb masłem i obsługiwać mikrofalówkę. Żywi się więc fastfoodami i ciastami. Fatalnie rysuje i nawet nie zabiera się za taniec.
STOSUNKI: Obecnie brak.
CIEKAWOSTKI:
~ Jest leworęczny.
~ Nie umie powiedzieć "R". Wychodzi mu za to coś w stylu "Ł".
~ Jego ulubiony napój to herbata, a jedzenie to pizza hawajska, owoc zaś to banan.
~ Lubi żonglowanie, penspinning, origami, c-walk, freestyle football, fingerboard, yoyo i inne takie.
~ Kolekcjonuje guziki.
~ Fan Gwiezdnych Wojen i Star Treka.
Jako kot
~ Zawsze nosi przy sobie różne drobiazgi, takie jak zapałki, gumki recepturki, kawałek sznurka czy spinacze.
~ Chociaż jest chudy, bardzo dużo je.

15 gru 2016

Od Sydney do Williama

Usłyszałam łomot, a zaraz po tym poczułam zapach krwi. Zdjąwszy ręce z mojej twarzy, obróciłam się i zobaczyłam martwego psa. Zamrugałam kilka razy aby sprawdzić, czy znów nie mam halucynacji. Jednak pies nadal tam leżał, a kilka kroków za nim stał ten sam mężczyzna. Odwróciłam się do niego. Chwilę tak staliśmy w milczeniu, aż wprawił swój aparat mowy w ruch.
- Ci co nie polują, umierają. – Mówił spokojnie lecz oschło, tak jakby wyparowała z niego cała energia życia. Zatrzymałam się na jego słowach. Ja poluję, ale nie na ludzi ~ pomyślałam. Zwróciłam wzrok ku martwemu zwierzęciu, które miało wiele ran, a krew lała się z nich strużkami brudząc powoli stare deski molo. Powoli przegrywałam walkę z odruchami ludzkimi, ironia. Istota nadnaturalna żywiąca się mięsem ludzkim ma jakieś odruchy? I to w dodatku ludzkie? Prychnęłam, lekko się uśmiechając na tą myśl jednak nie mogłam się dalej utrzymać. Moje łańcuchy które mnie kontrolowały, zostały zerwane, a ja już jako wendigo rzuciłam się na ciało psa. Po chwili smak mięsa ożywił moje kubki smakowe, a ja pragnęłam jeszcze więcej choć wiem iż taka porcja wystarczy mi co najmniej na trzy dni. Może gdybym miała pieniądze kupiłabym mięso w jakimś sklepie, zostaje jeszcze kwestia mieszkania no i kuchni oczywiście… Mogłabym zrobić danie, które robiła mama… Kiedy skończyłam pożerać, moją uwagę przykuła obroża psiaka. Małe, złote kółeczko z wygrawerowanym imieniem ‘Ciapek’. No cóż Ciapek, przepraszam, ale to nie ja cię zabiłam. Ale zjadłam… Wstałam od zmasakrowanego ciała po czym przykucnęłam przy barierce i sięgnęłam ręką po wodę, aby obmyć ręce i twarz. To samo zrobiłam z obrożą i wsadziłam ją do kieszeni spodni. Kiedy skończyłam wzrokiem powróciłam na stojącą w tle sylwetkę wendigo. – Dzisiaj masz szczęście. – Znów ten głos, jakby wyprany z uczuć. Przeszły mnie ciarki, częściowo spowodowane jego obecnością jak i silnym wiatrem od strony morza. Wendigo odwrócił się i zaczął iść w odwrotną stronę. Nie wiedziałam czy chce mojej obecności, ale z drugiej strony czułam się odrobinę bezpieczniej w towarzystwie osoby takiej samej jak ja. Dlatego postanowiłam iść razem z nim. Dorównałam mu kroku, na co ten tylko łypną okiem w moją stronę lecz nie wyraził niechęci co do mojej obecności.
- Jak Ci na imię? – Odezwałam się w końcu po ciszy między nami. Dotąd nie poznałam jego imienia, a chciałam wiedzieć do kogo się zwrócić w razie potrzeby. Nie wiadomo co może mi się jeszcze zdarzyć.
- William. – Fajne imię. Zawsze kojarzyło mi się w dzieciństwie z księciami. Nie wiem czemu, może postrzegałam to imię jako dostojne? Spodziewałam się kolejnej ciszy, a jednak została przerwana przez jego głos. – A ty? Jak Ci mówić?
- Sydney… - Powiedziałam cicho. Nie byłam dumna z tego, że moje imię oznacza także miasto w Australii, ale nie ja wybierałam. Po kilku minutach dotarliśmy na skrzyżowanie. Piaszczysta ścieżka, którą przyszliśmy kierowała na molo i plażę, natomiast droga przed nami była już zrobiona z asfaltu. Prowadziła w lewo i prawo, na lewo było miasto, a droga na prawo zagłębiała się bardziej w las. Zatrzymałam się obserwując oświetlone miasto. Muszę tam wracać, przecież nie będę zawracała mu więcej dupy… Zawiał silny wiatr, na co moja dolna szczęka niekontrolowanie zadrżała. Objęłam się rękoma jakby to miało mi pomóc ocieplić ciało.
- Nie idziesz? – Odwróciłam się do Williama kiedy usłyszałam jego pytanie. Tak jak podejrzewałam kierował się w przeciwną stronę.
- Nie chcę nadużywać twojej pomocy. – Objęłam widok za jego plecami, aż wreszcie wlepiłam wzrok w drogę pod moimi nogami. – Poza tym – prychnęłam przy tym jakby to miałoby odwrócić moją uwagę od zimna i innych problemów przez które moja głowa była zapełniona. – W mieście pewnie jest jakiś… lokal lub budynek gdzie będę mogła się zatrzymać. – Chciałam w to wierzyć, jednak po drodze nie widziałam nic takiego. Po prostu już czuje się ciężarem dla Williama.

Will?

Od Williama do Sydney

Nie wiem czemu zapuściłem się tak daleko. Czułem straszny, zaćmiewający umysł głód, potrzebę napełnienia żołądka, ale zazwyczaj nawet to przegrywało z niechęcią do opuszczania swojego terytorium. Mimo tego, z dnia na dzień to się pogłębiało, zapasy były na wyczerpaniu, stałem się bestią, nie myślącą o niczym innym niż chęć poczucia w ustach słodkiego, mdłego ludzkiego mięsa. Zima nie sprzyja wendigo, grzybiarze nie mają czego zbierać, ludzie również ćwiczyć w lesie nie chcą, było bardzo zimno. Bez zapuszczania się do miasta ciężko przeżyć, ale nawet w takim stanie nie wkroczę do centrum. To zbyt głupie nawet jak na potwora. Musiałem dotrzeć aż do miejsca, gdzie lampy rozjaśniały bezpieczny mrok. Nie dbałem o zakrycie siebie, by nikomu nie zdradzić się ze swoją nadnaturalnością ani o to, by nie pozostawać na widoku, szczególnie posilając się.
Głód był tak silny, że stłumił zmysły, ostrożność. Myślałem tylko o tym, by wreszcie napełnić brzuch, nabrać sił, tak bardzo potrzebnych po długiej głodówce. Żywiłem się ludźmi, był to bardzo sycący posiłek i mogłem robić bardzo długie przerwy między porcjami, jednak ta sprawiła, że po raz kolejny moje człowieczeństwo zniknęło niemal doszczętnie. Na szczęście nie bezpowrotnie, tliło się jeszcze trochę, by uczucie sytości ponownie je przywróciło. Przymknąłem oczy, czując, jak jasność umysłu wraca, wtrącając w niemal narkotyczny trans. Przerwało go jednak coś. Uczucie zagrożenia, mocne, przeszywające ciało. Nie byłem sam. Powoli się podniosłem, wyjmując chusteczkę i ocierając nią usta oraz ręce. Nie ma potrzeby wdawać się w bezsensowne walki, jedynie marnujące energię. Nie jest to potrzebne, dopóki ta osoba sama nie jest agresywna, a nie wydawała się taka. Mogę spokojnie odejść.
***
(jakiś czas później)
Dziewczę, które wcześniej przyglądało mi się podczas posiłku, opierało się o barierki, ukrywając swoją twarz. Rzuciłem jej pod nogi martwego, jeszcze ciepłego psa. Z ran na całym ciele obficie wypływała krew. Nie był trudnym celem, siedział na swoim podwórku i obszczekiwał mnie głośno, gdy przechodziłem obok. W swej agresji nie pomyślał, że być może ten dziwny człowiek może być groźny, powalając go jednym ciosem ostrych jak brzytwy pazurów. Było nie szczekać tyle. Nie był to może wyjątkowo duży posiłek, a i mało pożywny, człowiekowi w ogóle nie dorównywał, ale w głodzie powinien jej chociaż trochę pomóc. Tak myślę, sam nigdy nie żywiłem się zwierzętami, uważając, że lepszy większy wysiłek i cenniejsza nagroda, niż mniejszy, ale częstszy wysiłek, o dużo mniej wartej zachodu zdobyczy. Nawet w najgorszym stanie nie uważałem ich za łup, chociaż na sam myśl o mięsie traciłem zmysły.
- Ci co nie polują, umierają - powiedziałem, ale bez grama jadu. Mój głos był oschły, ale nie przepełniony złośliwością, to była raczej dobra rada. Świat rządzi się swoimi zasadami, jest prawo pięści i kłów, ten co nie poluje, ten nie je, a więc i nie przeżywa zbyt długo. Obserwowałem ją uważnie, każdy najmniejszy ruch. Pierwszy raz w życiu miałem do czynienia z innym przedstawicielem mojej rasy. Nigdy nie widziałem kogoś podobnego, ale wiedziałem, że istnieją. Nie mogłem być przecież jedynym na świecie monstrem. Nie mogłem być jedynym, który się skusił na ludzkie mięso i przeżył do dzisiaj. Świat jest zbyt wielki, a mój gatunek (lub też były gatunek) zbyt podatny na wpływy oraz impulsy, by tak było, jednak co innego gdybać o innych wendigo, a co innego widzieć na własne oczy. To jednak nie solidarność czy ciekawość sprawiła, że postanowiłem jej nieco ułatwić życie, a czysta dobra wola. Czułem się znów człowiekiem, a ludzie czasem pomagają innym, szczególnie młodszym. Miała bardzo młodą twarz, co przy, według mnie, niskim wzroście sprawiało, ze wyglądała niemal dziecięco. Ciężko było mi ocenić wiek, zbyt długo przebywałem w odosobnieniu, by pamiętać jak to robić. Cud, że jeszcze pamiętam jak się mówi, ale książki i muzyka sprawiły, że nie zwariowałem do końca. - Dzisiaj masz szczęście.

Sydney?

14 gru 2016

Od Sydney

Wędrowałam właśnie po mieście w krótkim rękawku i dżinsach. Prawie wybiła już północ, a ja chciałabym znaleźć sobie jakieś miejsce do spania, bądź coś do odkrycia bo mróz -mimo iż taka istota jak ja jest przyzwyczajona do mroźnych klimatów- daje w kość. Do miasta dotarłam zaledwie dziś popołudniu lecz zdążyłam się przyjrzeć ciekawym budynkom oraz parkom. Jest tutaj nawet molo z pięknym widokiem na morze. Moje myśli błądziły po wszystkich miejscach które dziś zwiedziłam i stwierdziłam, że ciekawie byłoby tutaj zostać tylko… Czy są tutaj łowcy? Na samą myśl o nich przeszedł mnie dreszcz. Objęłam się ramionami i postanowiłam podejść ostatni raz na molo. Mój brzuch odezwał się po raz kolejny w tym dniu, prosząc się o jedzenie, jednak nie było to takie proste…
Latarnie oświetlały tylko kawałek drogi, na ulicach nie było nikogo lecz z oddali można było słyszeć głosy i śpiewy pijanych ludzi, którzy zaszli do klubu, wiatr lekko powiewał, porywając czasami małe kosmyki mych białych włosów, a gwiazdy pięknie prezentowały się na nocnym niebie. Kiedy przeszłam już większą część drogi przez las, -która prowadziła do molo,-  wreszcie usłyszałam kojące szumy fal, obijających się o brzeg. Wzięłam głęboki oddech rozkoszując się czystym i świeżym powietrzem. Molo oświetlone było tylko kilkoma lampami, które ustawione były w odpowiedniej odległości jednak ostatnie lampy z trzech, z czego dwie nie świeciły, a jedna co chwile migała – ukrywały coś. Zauważyłam poruszającą się sylwetkę, zgarbioną jakby się nad czymś pastwiła. Stojąc nadal na początku wielkiego molo postanowiłam ruszyć. Byłam jedną z istot nadnaturalnych, wprawdzie nie musiałam się czego bać, ale jednak lekki strach przed nieznanym wygrał. Ciekawość z czasem stała się o wiele większa. Poruszałam się bezszelestnie, uważałam to za plus mojej rasy, lekko wychudzeni, nie ważymy wiele. W końcu, nie jemy dużo by się opanować. Przynajmniej ja ~ stwierdziła moja podświadomość. Kiedy stanęłam tak blisko, abym mogła zobaczyć co się dzieje – zesztywniałam. To był człowiek. Nie… Nie człowiek lecz Wendigo! Wreszcie spotkałam kogoś z mojej rasy! Lecz na razie nie było mi dane się z nim poznać. Był w trakcie posiłku, a raczej kończył posiłek składający się z ludzkiej kobiety. Zauważyłam ostre zęby, wyrywające mięso, wzrok zamglony jak u ślepego, ostre pazury… Jedynie co mogłam uczynić w tej chwili to usiąść na ławce i poczekać, aż skończy. Babcia zawsze powtarzała, że nam nie wolno przeszkadzać gdy jemy.
Kilka minut później postać podniosła się. Widziałam jak z kieszeni spodni wyjmuje białą jak śnieg chustkę i zaczął wycierać nią swoje ręce oraz twarz splamioną krwią. Zęby nagle zniknęły, ostre pazury powróciły do formy placów jak u ludzi, a zamglony wzrok odzyskał dawną barwę. Ewidentnie był to mężczyzna, choć w pierwszych momentach jego włosy spowodowały, że myślałam iż jest kobietą. Zwrócił wzrok na mnie, przeszywając mnie swoim lodowatym wzrokiem, a następnie zaczął iść przed siebie. Ostrożnie wstałam i zapytałam;
- Przepraszam, możesz mi pomóc? – Mężczyzna odwrócił się na chwilę w moją stronę i się zatrzymał, lecz nic nie odpowiedział. – Jestem taka jak ty… - Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok nie wiedząc co dalej powiedzieć. Mój brzuch nieoczekiwanie dał o sobie znać, a ja zacisnęłam oczy i próbowałam odgonić nieprzyjemne uczucie. Wendigo nadal wpatrywał się we mnie tym swoim wzrokiem, aż wreszcie ponownie ruszył przed siebie. Zaczęłam iść za nim: - Hej! Poczekaj! Wiesz może gdzie znaleźć wsie? Lub chociaż jakieś gospodarstwo, gdzie można zapolować na zwierzęta? Od dwóch dni nic nie jadłam! Proszę… - Ostatnie słowo wymówiłam już pod nosem, bo on i tak nic sobie z tego nie robił, raczej jeszcze bardziej się oddalał, aż zniknął w ciemnościach. Podeszłam do barierki i zapatrzyłam się w czarne jak noc morze. Westchnęłam ciężko po czym oparłam łokcie na barierce, a głowę ukryłam w rękach. – Jestem w czarnej dupie… - Powiedziałam pod nosem.

Will?

„Jeśli chcesz ujrzeć coś wartościowego, nie podnoś głowy, nie szukaj tego na piedestałach. Prawdziwe perełki ukryte są wśród kurzu i spowite mgłą zapomnienia.”

KONTAKT: Howrse: Ali010612 || Gmail: Sieralioness222@gmail.com

Sydney Kinley

25 lat | Kobieta | Wendigo
Głos: Zara Larsson
OPIS:
 Sydney... Kiedyś dziewczyna radosna, pełna życia, a przede wszystkim - szczęśliwa. Od tragedii, którą spotkała jej rodzinę stała się inna; wmawiała sobie że jest to jej wina, ciężar odpowiedzialności ja wyniszczył. Jej stan psychiczny też nie był w najlepszej formie; halucynacje, głosy, dziwne dźwięki i postacie... Może zaczniemy od początku?
"Sydney pochodziła z rodziny Wendigo. W skład jakże tego pięknego, rodzinnego obrazu wchodzili: mama, tata, ciocia, wujek, dwaj młodsi kuzyni oraz babcia. Tak liczna rodzina, a do tego istoty nadnaturalne nie mogli sobie pozwolić na mieszkanie w bloku, bądź w mieście - mieli dom. Wielki, dwupiętrowy dom, który pomieścił całą rodzinkę Kinley, do tego przy lesie. Jako że od najmłodszych lat w jej rodzinie wpajano, że nie wolno jeść ludzi,-swoją drogą, śmiesznie to brzmiało dla małej Sydney- jadali jedynie zwierzęta, mięso ludzkie tylko w święta lub jakieś ważne uroczystości. Na początku ciężko było się do tego przyzwyczaić, jednak z czasem kiedy Syd rosła, tym lepiej to znosiła. Żyła normalnie; chodziła do szkoły, miała przyjaciół, rodzinę, miała kontrolę nad swoim wewnętrznym Wendigo. Dopóki nie powiedziała swojej koleżance, że jest inna niż wszyscy. To był błąd. Nie wiedziała? Skąd miała wiedzieć, że jej koleżanka jest z rodziny łowców? Skąd miała wiedzieć, że weźmie to na serio? Chciała się tylko wyżalić, jak czasami to wszystko utrudnia mimo kontroli nad sobą. Nie spodziewała się, że następnej nocy podłoży ogień pod jej dom i sprowadzi łowców, aby zamordowali jej rodzinę. Sydney miała wtedy 18 lat, gdy widziała jak jej rodzina pali się, żywcem, ale była tchórzem, sparaliżowało ją aż wreszcie oprzytomniała i zaczęła uciekać z płonącego domu. Tak oto zaczęła błądzić po świecie."
Teraz Syd ma 25 lat, jej stan psychiczny się ustabilizował, choć nadal w śnie widzi płonąca rodzinę oraz słyszy ich rozpaczliwe jęki podczas gdy płomienie, rozpaczliwie pochłaniają Wendigo. Stała się cichą myszką, rzadko coś mówi raczej przyzwyczaiła się do swoich własnych myśli, jednak kiedy potrzeba jest w stanie wypowiedzieć kilka zdań, od czasu do czasu zaklnie pod nosem. Jedno z jej ulubionych zajęć jest obserwowanie innych ludzi, według niej język ciała wyraża więcej niż mowa, a po wieloletnich obserwacji ludzi i nadnaturalnych potrafi odgadnąć jakie odczucia dana osoba w pewnej chwili czuje. Mimo wypadku, zachowała choć odrobinę swojej radości, a mianowicie zaczęła doceniać wszystko co ma przy sobie, w skrócie; cieszy się małymi rzeczami, choćby najdrobniejszymi. Jest dobrą osobą, chętnie pomaga chociaż sama czasami potrzebuje pomocy, lecz woli się do tego nie przyznawać. Nadal posiada kontrolę nad swoim Wendigo chociaż załamanie temu nie służyło. Nadal odżywia się jedynie mięsem zwierząt, całkowicie porzuciła mięso ludzkie. Nadal gdzieś w środku jest tą Sydney sprzed wypadku lecz nie potrafi ją do siebie dopuścić, ma obawę że stanie się to samo tylko coś gorszego. Mimo tego wszystkiego stara się żyć normalnie, jest ciekawska, stara się być dobra jak dziecko które czeka na prezent od Świętego Mikołaja. Stara się być sobą.
PUPIL: -
STOSUNKI: Brak, rodzina zmarła.

7 gru 2016

Od Ellen do Adriena

- Na razie nie potrzebuję twojej pomocy, wystarcza mi, jeśli przyjeżdżasz co jakiś czas - przegryzłam wargę, głęboko się zastanawiając. - Potem może być trochę gorzej, ale wydaje mi się, że nie będę potrzebowała stałej opieki. Najwyżej możesz spróbować wyprosić u Damiena trochę więcej pracy w San Lizele, ale jeśli nie będzie takiej możliwości, sama sobie poradzę.
Podniosłam się z kanapy i objęłam go od tyłu, opierając głowę na jego plecach.
- Za dużo myślisz Rien, od zawsze ci to powtarzam. Zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.
Usłyszałam jego ciężkie westchnienie.
- Może się udać.
- Oo, takie coś właśnie chciałam usłyszeć - spojrzałam na Queen, której oczy błyszczały niczym kryształki.
- Tak?
- W końcu powiedziałeś coś, co nie zalatuje pesymizmem. Co więcej, nie daleko temu do optymistycznego myślenia - Adrien obrócił się przodem do mnie i po raz kolejny zamknął w uścisku. Odepchnęłam go chwilę później. - Za dużo czułości, człowieku, ja nie umieram. Co prawda będę wyglądała jak wielka beczka na nogach, ale cóż... ma się tego pecha. Zrób dobry uczynek i zrób mi coś do jedzenia.
- Jajecznicę?
- Tylko to potrafisz? - uniosłam brew wpatrując się w niego badawczo. - Okej, w takim razie pomóż mi z kurczakiem. Może być z ryżem i warzywami?
- Brzmi nieźle.
- W takim razie rusz tyłek i idź ostrugaj warzywa - popchnęłam go w stronę kuchni, a oba koty podążyły za nami ciekawe co będziemy robić.

Rien? Te dialogi takie wypełniacze ;v

Od Ellen do Alex'a

- Tu jest ślicznie - przyznałam z uśmiechem, rozglądając się po pomieszczeniu. W domu panował porządek, co było dość zaskakujące. Zawsze miałam zdanie, że gdy mężczyzna mieszka sam, nie potrafi utrzymać porządku, a tu taka niespodzianka. - Chociaż brakuje mi roślin.
- Roślin?
- Ahh... no wiesz, łodyga, korzeń... takie zielone, czasami mają kwiaty. Takie kolorowe - spojrzałam na niego z rozbawieniem, krzyżując nogi na kanapie.
- Przecież wiem co to - dał mi kuksańca, a ja udałam złość. - Nie mam do tego głowy, a kaktusy nie wyglądają najlepiej.
- Niekoniecznie. Niektóre są naprawdę ładne, mają nawet kwiaty. Chodź, wybierzmy się na zakupy - zaproponowałam z radością, a widząc jego sceptyczne nastawienie, spróbowałam go zachęcić. - Nie daj się prosić, Alex. Rozerwiesz się troszkę.
- Na zakupach?
- Oczywiście - prychnęłam, wstając z sofy. - Wybierzemy trochę rzeczy i może jakieś ozdoby, powiedzmy, że to mój prezent na parapetówkę.
Złapał mnie za dłoń.
- Nie będziesz płacić za rzeczy do mojego domu.
- Strasznie nudzisz Alex, to nie problem. A mnie będzie miło, że mogłam ci pomóc - uśmiechnęłam się. Na chwilę zapadła cisza, aż w końcu przerwało ją ciężkie westchnięcie Fosher'a. Udało się, wygrałam.
- Niech ci będzie - również się podniósł i skierował ku drzwiom, podając mi kurtkę.

Alex? 

4 gru 2016

Od Adriena do Ellen

- Chodzi o to, że ja nie chciałabym, żebyś czuł się winny za to co się stało... Gdybyś miał poczucie obowiązku i spędzał ze mną czas z przymusu, czułabym się okropnie. Nie miałabym ci za złe gdybyś teraz wyszedł i już więcej nie wrócił.
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Aż tak mało masz wiary we mnie, Ellie?
Uśmiechnąłem się gorzko.
- Nie mógłbym cię tak zostawić, zapominasz, że to dziecko ma być także moje, ponoszę za nie odpowiedzialność. Czuję się zobowiązany, ale nie będę chronił cię tylko dlatego. Lubię cię, El, dobrze o tym wiesz. Poza tym, z czysto fizycznej strony, nie mógłbym cię teraz zostawić, nie miałabyś szans.
Nie dałem jej dojść do słowa, zamykając w mocnym, acz delikatnym uścisku.
- Teraz już się mnie nie pozbędziesz - uśmiechnąłem się,
Prychnęła, wyplątując się z moich ramion.
- Jeszcze zobaczymy. Nawiasem, co z twoją pracą?
- Um... O tym nie pomyślałem.To może być problem. Nie mogę zostawić Damiena ot tak, on też mnie potrzebuje.
Zmarszczyłem brwi, wstając. Queen zjawiła się znikąd, jak dawniej wdrapując się po mnie, aż mogła usiąść mi na ramieniu. Otarła pyszczek o mój policzek, mrucząc cicho.
- Nie wiem, co z tym zrobić, Ellie - westchnąłem, odwracając się do przyjaciółki.

Ellen?

2 gru 2016

Od Ellen do Alice

- Wiesz, domek na odludziu nie jest tak dyskretny jak może ci się wydawać - przejechałam wzrokiem po skromnie urządzonym wnętrzu i pokrytych kurzem drzwiach. Wzdrygnęłam się mimowolnie i znów spojrzałam na dziewczynę. Gdy ta nie poruszyła się, wciąż siedząc za szafą, westchnęłam z rezygnacją. - Przecież nic ci nie zrobię.
- Skąd mogę mieć pewność? - spytała niepewnie, a w jej oczach widziałam strach.
- Nie mam przy sobie broni - wyciągnęłam z kieszeni kurtki swój sztylet i rzuciłam w jej stronę. Drgnęła niespokojnie, gdy ostrze uderzyło o ziemię, ale wyraźnie się rozluźniła. Wyszła zza mebla i zbliżyła się do mnie.
- W takim razie może zaczniemy od nowa? - uśmiechnęłam się do niej łagodnie i wyciągnęłam rękę w jej kierunku. W oczy rzucał się jej czarny lakier bardzo odmienny od mojego - prawie niewidocznego. - Ellen.
- Um... Alice - odwzajemniła uśmiech i uścisnęła moją dłoń. W momencie, gdy nasze dłonie się złączyły przez moje ciało przebiegł dreszcz, a ja już wiedziałam z kim mam do czynienia. Oczy brunetki rozszerzyły się gwałtownie i dzięki temu wiedziałam, że również poczuła to co ja. Była równie zaskoczona co ja, w życiu nie podejrzewałabym jej o bycie feniksem. Może wilkołakiem albo wampirem, ale ognista istota w tej zaskakująco nieśmiałej i cichej dziewczynie?

Alice? :)

1 gru 2016

Od Leonarda do Hope

Ostatni klient wyszedł zamykając drzwi. Na reszcie trochę odpoczynku, a przy odrobinie szczęścia może nawet będę mógł się z kimś trochę pogonić. Inaczej niż pogonią tego nie mogę nazwać, młodzi odmieńcy zazwyczaj szalejący z powodu burzy hormonów, w ogóle nie panujący nad umiejętnościami trochę ognia, celne uderzenie i już, na prawdę zero zabawy. Zamknąłem sklep po czym ruszyłem w stronę lasu. Po zachodzie słońca to najpiękniejsze miejsce w okolicy.
Każdy żyje tu trochę inaczej, nie można dostosować się do jednego szablonu. Stres tutaj chyba nie istnieje, położyłem się na trawię i wpatrywałem w pięknie lśniące gwiazdy. Odleciałem szybciej niż miałem to w zamiarze, jednak obudziły mnie odgłosy dochodzące z niedaleka. Zmierzały w moim kierunku, poczułem to,  więcej dwie osoby. Lekki krok, czyli kobiety lub dobrze wyszkoleni przeciwnicy, minęła dłuższa chwila poczułem słodką woń delikatnych perfum to jednak kobiety. Wstałem, one również mnie zobaczyły jedna z nich była inna, wyglądały tak samo ale coś było nie tak. Po ich minach wnioskuję, że nie spodziewały się tu kogoś spotkać,
spojrzały na siebie wzajemnie. Jedna przyjęła pozycję obronna druga jakby miała zaraz uciekać, to było zbyt podejrzane. Szybko przeanalizowałem sytuację, jednak jej wynik był dość ekscentryczny.
Mianowicie wynikało z niego, że natknąłem się na zbuntowanego łowcę i jednego z nadnaturalnych,
nie powiem. Zapowiada się ciekawie.

Hope?

28 lis 2016

Od Ellen do Adriena

Spuściłam wzrok na swoje stopy, bezmyślnie miętoląc rąbek bluzy Adriena, którą zostawił u mnie w mieszkaniu podczas poprzedniej wizyty. Była na mnie za duża, ale materiał z którego była zrobiona był miękki i ładnie pachniała.
- Mhm... rozumiem - mruknęłam bez większego przekonania i gestem zachęciłam kotołaka, aby przysiadł na skraju łóżka. Gdy stał na środku pokoju i wpatrywał się we mnie swoim przenikliwym wzrokiem czułam się strasznie niekomfortowo. Przyjaciel zrobił to o co prosiłam i po chwili objął mnie, a ja dla większej wygody oparłam głowę na jego ramieniu. - Ale chyba nie wszystkie wilkołaki takie są...
- Hm?
Wzięłam głęboki oddech, aby odpowiedzieć najspokojniej jak umiem. Przed oczami mignęła mi przyjazna twarz Alexa, który zawsze zachowywał się jak gentleman i nigdy nie mnie nie uraził.
- Jakiś czas temu poznałam jednego i nie sądzę, żeby zrobił mi krzywdę... - zaczęłam ostrożnie, zerkając ukradkiem na Riena.
- El, teraz to nie byłby on. Wilk wewnątrz przejąłby nad nim kontrolę, a szansa, że w porę się opamięta jest naprawdę niewielka. Gdyby to nie było ważne, nie czepiałbym się o to.
- Okej, będę grzeczna - odpowiedziałam już pewniej i wstałam. - Herbata wystygnie, a tego byśmy nie chcieli.
- Masz ciastka? - spojrzał na mnie z nadzieją, a mnie uderzyło podobieństwo jego spojrzenia do błagalnego wzroku Replay'a.
- Myślałam, że tęskniłeś za mną, a nie za wypiekami piekarni! - wyrzuciłam mu żartobliwie, siadając na kanapie.
- Zaprosiłaś mnie. Powinnaś się liczyć z tym, że będę głodny po przebyciu tylu kilometrów - uśmiechnął się szelmowsko i sięgnął do półmiska z maślanymi kwiatkami.
- Mówisz jakbyś biegł pieszo - chciałam trzepnąć go w rękę, ale zdążył ją zabrać, nie puszczając przy tym słodkości.
- Skąd wiesz, że tego nie robiłem? - odparował, delektując się przysmakiem. Pokręciłam tylko głową z udawaną rezygnacją, a następnie przysunęłam się do niego. W telewizji leciało jakieś talking - show, które mimo starań prezenterki było strasznie nudne i przewidywalne. W pewnym momencie dłoń przyjaciela znalazła się na moim kolanie, toteż zaczęłam rysować na niej przeróżne zawijasy, które miały mi pomóc zebrać myśli. Zaskoczyła mnie jego reakcja na wieść o ciąży. Martwiłam się, że po prostu trzaśnie drzwiami i zniknie na zawsze w tej samej chwili. Nie chciałam jednak by nasza relacja, ze zwykłej luźnej, ale jednak zobowiązującej do pewnych rzeczy przyjaźni zmieniła się w obowiązek, który zepsuje nasz dobry kontakt.
- Nad czym tak myślisz? - jego cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Nieważne, takie tam przemyślenia - zbyłam go wymuszonym uśmiechem.
- Chętnie posłucham - spojrzał na mnie wyczekująco. Napisałam mu na nadgarstku "frajer", na co kotołak zaśmiał się krótko. - No już, przecież cię nie zjem.
Westchnęłam ciężko.
- Chodzi o to, że ja nie chciałabym, żebyś czuł się winny za to co się stało... Gdybyś miał poczucie obowiązku i spędzał ze mną czas z przymusu, czułabym się okropnie. Nie miałabym ci za złe gdybyś teraz wyszedł i już więcej nie wrócił - wyrecytowałam na jednym wydechu, nawiązując do pewnej rozmowy z przeszłości.

Rien? ^^

27 lis 2016

"Porażka nie czyni cię przegranym, lecz jest motywacją do stania się lepszym"

KONTAKT: ataszan@gmail.com

Leonard Rose

25 lat | Mężczyzna | Łowca
OPIS:  Leo został sierotą w wieku około 12 lat, wtedy też do jego rodzinnego domu wtargnęły dziwne bestie o nieludzkim spojrzeniu i nienaturalnej wielkości paszczach, bo ust to nie przypominało. Pojawiło się w nocy, nikt z nas nie potrafił tego powstrzymać, jedyne co pamiętam to wepchnięcie do piwnicy i zamknięcie stalowych drzwi na cztery spusty. Słyszałem krzyki zarzynanych ludzi i coś drapiącego wściekle we wrota za kolejną ofiarą, brakowało na prawdę niewiele by to coś się do mnie dobrało. Widziałem już pazury wystające po niekończącym się darciu stali na reszcie im się udało, dopadli mnie. Niespodziewanie od strony dworu zadudniły odgłosy strzelaniny, jacyś obcy ludzie zaczęli z pozytywnym skutkiem okładać te potwory najróżniejszymi rodzajami broni, to było niezłe widowisko. Usłyszałem kroki, od razu otworzyłem właz, nie wiem kogo spodziewałem się spotkać po drugiej stronie. Stał tam dość stary facet dość wysoki brodę przytykaną miał siwizną, dziwnie się we mnie wpatrywał, w każdym razie wziął mnie ze sobą. Nic nie powiedział w zasadzie nic nie zrobił po prostu poczułem znużenie i bach budzę się w domku. Pierwsze godziny przepłakałem, później otworzyły się drzwi i usłyszałem tylko suche "Przymknij się już, tak nie przywrócisz ich do życia". Coś w tym było, nie bardzo rozumiałem co, lecz zamilkłem.
Dopiero następne zdanie mnie otrzeźwiło. "Nie wziąłem cię dlatego, że jesteś biednym dzieckiem
jestem już stary, a ktoś musi zająć moje miejsce. W tobie dostrzegłem wielką moc, więc ucz się bo inaczej wywalę cie na zbity pysk" Tak zostałem łowcą. Wyuczony do perfekcji strategii, opanowania, obchodzenia się bronią oraz częściowo korzystania z "Mocy". Końcowo miły i spokojny chłopak uwielbiający książki, gry, muzykę oraz ponad wszystko łucznictwo które stało się jego pasją, lecz jeśli chodzi o prawdziwą pracę jest zacięty, wyrachowany i z płomiennym temperamentem. Jest zapominalski i nie raz zdarza mu się spóźniać na wyznaczone spotkania.
W kontaktach z dziewczynami jest dość nieśmiały i nie potrafi tego przemóc. Choć w działaniu dość nieprzewidywalny. Obecnie pracuje w sklepie muzycznym. Sam gra na gitarze, kiedy jest zdenerwowany albo strasznie mu się nudzi.
RELACJE: Rodzina zmarła podczas ataku, jedynym jego przyjacielem był Łowczy który nigdy nie zdradził imienia.

Od Adriena do Ellen

W milczeniu oddałem jej test. Moja mina musiała ją zaskoczyć, bo Ellen również zamilkła.
- Ellie... Co to ma znaczyć? - spytałem cicho.
Prychnęła, próbując jeszcze ratować sytuację udawaną nonszalancją. Tyle, że ja potrafiłem ją przejrzeć.
- To co widzisz. Nie nauczyli cię, jak to działa?
Nadal gapiłem się na nią jak cielę.
- Nauczyli. Tylko nigdy nie wpadłem, Ellen. Nigdy.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Pokonałem dzielącą nas przestrzeń, zamykając El w mocnym uścisku. Zaskoczyłem ją tym gestem, wiedziałem, że nie tego się spodziewa.
Kiedyś, gdy wyszło na jaw kilka moich dziewczyn, spytała, co zrobiłbym, gdyby któraś wpadła. Odpowiedziałem wtedy, że zmyłbym się z pola widzenia na jak najdłużej i że dzieci to nie moja bajka.
- Ellie, nie chcę cię straszyć, ale mamy poważny problem. 
- No co ty nie powiesz.
Westchnąłem ciężko.
- Usiądź lepiej.
- Rien, jestem na początku ciąży, jeszcze nie umieram.
- Nie o to chodzi.
Posłusznie usiadła, rzucając mi tylko długie spojrzenie.
- Ellie, dziecko które nosisz najprawdopodobniej będzie kotołakiem. Jesteśmy dość... inwazyjni. Jeśli tak jest, to znaczy, że już teraz twoja woń znacząco zmieniła się dla przedstawicieli nadnaturalnych. To naraża cię na niebezpieczeństwo, ponieważ nie nosisz na sobie zapachu dorosłego kotołaka, który byłby ojcem i chroniłby cię. Wtedy przedstawiciele mojej rasy trzymaliby się od ciebie z daleka. Na razie jedynym ich pragnieniem jest cię wypatroszyć, nie chcemy nieuświadomionych dzieciaków. Jest też druga sprawa. O ile inni nadnaturalni raczej nie wchodzą nam w drogę i tolerujemy ich na swoim terytorium, tak z wilkołakami jest odwrotnie. Oni też wyczuwają zmianę w twoim zapachu, Ellie. I mogliby zabić cię dla czystej złośliwości.

Ellen?

26 lis 2016

Od Ran

- Wróciłam! - krzyknęłam i weszłam do mojego domu. Od razu usłyszałam szamotanie w klatce Viela. Westchnęłam cicho. Po co ja zawsze wołam skoro i tak z nikim nie mieszkam? Smutne, Ran, doprawdy, smutne. Pokręciłam głową i odłożyłam trzymane zakupy. Rozprostowałam palce i zdjęłam kurtkę. Powiesiłam ją i ponownie chwyciłam torby. Ruszyłam w stronę kuchni. Miałam ochotę na tosty z szynką i pieczarkami. Rozpakowałam kupione jedzenie, ale zostawiłam potrzebne produkty. Przygotowałam tosty. Nagle poczułam, że coś staje mi na nodze. Spojrzałam w dół. Zobaczyłam tam mojego królika. Jęknęłam.
- Viel, ty sobie kiedyś zrobisz krzywdę! Mówiłam ci żebyś wychodził tylko wtedy gdy jestem w pokoju! - powiedziałam. Pupil spuścił uszy. Uśmiechnęłam się i podniosłam Viela. Zrezygnowana pokręciłam głową. Pogłaskałam go i odniosłam do klatki. Dałam mu marchew, na co od razu polepszył mu się humor. Podobno te warzywa są dosyć niezdrowe dla królików, ale ten kto to pisał nie znał mojego zwierzaka! On nigdy na nic nie chorował! Zachichotałam głupio. Wróciłam do kuchni i zaniosłam kanapki do salonu. Jak zawsze panował tam bałagan. Na podłodze leżały książki i krzyżówki, na półkach walały się ciuchy pozwijane w kulki. Nie chciało mi się sprzątać. I tak nikt tu nie przychodził. Rozłożyłam się na kanapie i sięgnęłam po najbliższe łamigłówki. Co jakiś czas gryzłam tosta. Po chwili poczułam się senna. Spojrzałam na zegarek. Było dosyć wcześnie, więc mogłam się zdrzemnąć i zdążyć do pracy. Ziewnęłam i skierowałam się do sypialni. Zdjęłam aparat słuchowy i niewiele myśląc rzuciłam się na łóżko.

*****

Dryń,Dryń,Dryń!
Gwałtownie otworzyłam oczy. Sięgnęłam po aparat i założyłam go. Nie okazało się to dobrym pomysłem. I tam musiałam sobie kupić głośny budzik, żebym cokolwiek słyszała, a z połączeniem z aparatem...
- Jasny gwint! - warknęłam i wyłączyłam to irytujące urządzenie. Spojrzałam na zegarek.
- CO? - wrzasnęłam, tak głośno, że obudziłam śpiącego nieopodal Viela. Wybiegłam z pokoju. Szybko chwyciłam kurtkę i buty i pognałam w stronę miasta. Zostało mi tylko pięć minut! Zostanę wylana, jak nic. A znając mnie wpadnę na kogoś i się spóźnię. Tak się tym przejęłam, że nie zauważyłam zbliżającej się postaci. Wpadłam na nią zwalając ją z nóg. Stuknęliśmy się głowami i opadłam na ziemię. Kręciło mi się w głowie. No proszę, a nie mówiłam?
<Ktoś? Ktokolwiek?>

"Nie wiem jaka broń zostanie użyta podczas trzeciej wojny światowej, ale czwarta będzie na maczugi"

KONTAKT: Gmail: Howrse - Morille

 Ran Liryu

20 lat | Kobieta | Łowca
GŁOS: Miyo
OPIS:
 Ran nie lubi muzyki i hałasu. Związane jest to z jej częściową głuchotą i jej aparat słuchowy nie wyodrębnia od siebie dźwięków w hałasie. Denerwuje ją też gdy inne osoby mówią zbyt szybko. Nie nadąża wtedy za ich ruchem warg. Ran lubi ciszę, książki i łamigłówki. Jej ulubionym daniem są lody cytrusowe. Z natury jest pesymistką. Jest wysoką i umięśnioną dziewczyną i przez to często sprawia wrażenie wyluzowanej i przyjacielskiej. Ma farbowane białe włosy sięgające do pasa i oczy jak kawałki lodu. Na uszach nosi małe aparaty słuchowe. Jej lekko azjatycka uroda pochodzi od ojca, który był Mongołem. Jej ojciec wyemigrował do Anglii kiedy miał 9 lat. Na studiach (prawo) poznał jej matkę - Catherine. Po paru miesiącach zakochali się w sobie. Przeprowadzili się do Canterbury. Około pięć lat później pobrali się i urodziła im się prześliczna córeczka, którą nazwali orchideą. Jak się okazało Ran miała wrodzoną wadę słuchu. Nie przeszkadzało jej to. Miała swoją rodzinę i to jej wystarczało. W wieku 19 lat pojechała na wymianę studencką i tam została wplątana w ten cały świat. Nie chciała zabijać nadprzyrodzonych, ale mocno się bała, że prędzej czy później jeden z nich zabije jej rodzinę. Ma bardzo dobry wzrok. Nie lubi myć zębów i lubi camembert. Jeszcze nigdy nikogo nie zabiła.Jej ulubioną piosenką jest Pink Fluffy Unicorn Dancing on the Rainbow. 
PUPIL: Viel 
STOSUNKI:
 Ojciec - Nergui - bardzo go kocha i choć tego nie okazuje wskoczyłaby za nim w ogień, Matka - Catherine - cóż... Mama jak mama.Można się do niej przytulić, porozmawiać itd. Ran mocno ją kocha. 
Rodzice nie mają pojęcia o tym czym zajmuje się ich córka.

25 lis 2016

Od Alex'a do Ellen

- Niedługo się przeprowadzam do domu - powiedziałem - W końcu mnie stać.
- To dobrze - upiła łyk wody.
- Mhm - mruknąłem.
Ująłem drugą szklankę, nalałem wody.
- Jeśli będziesz chciała to Cię tam zabiorę - dodałem.
- Mogłabym? - spytała.
Wziąłem łyk wody i spojrzałem na Ellen.
- Oczywiście, że tak, przecież mówię - uśmiechnąłem się lekko.
El odwzajemniła uśmiech.
- A kiedy jeśli mogę wiedzieć? - zadała pytanie.
- Kiedy chcesz, nawet teraz - powiedziałem spokojnie.
Dziewczyna spojrzała na mnie
- To co jedziemy? Pokieruję Cię - dodałem.
- No to chodźmy - powiedziała z nutką niepewności.
Wziąłem kluczyk, narzuciłem kurtkę i otworzyłem drzwi dla El. Wyszliśmy. Po krótkiej chwili znaleźliśmy się przed samochodem mojej towarzyszki, wsiedliśmy do niego, Ellen wcisnęła gaz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Samochód wtoczył się na podjazd. Wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy w kierunku drzwi. Przekluczyłem je i wpuściłem dziewczynę do środka. Znajdowaliśmy się w przedsionku. Uruchomiłem korki, po chwili włączyło się światło. Ukazał nam się biało-szary salon z kanapą i fotelem, stolikiem oraz telewizorem. Przeszliśmy do kuchni. Pokazałem typowy asortyment każdej kuchni. Przyszedł czas na łazienkę. Ściany koloru kremowego przyozdobione kafelkami. Miałem też mały gabinecik, a w nim biurko, laptop i kilka biblioteczek. Skierowaliśmy się na schody, prowadziły one do sypialni,było to poddasze, czarno-białe ściany, łóżko składało się z dużego, wygodnego materaca, pościeli o takim samym kolorze oraz poduszek. Zeszliśmy do pokoju dziennego, usiedliśmy na kanapie.
- Co sądzisz? - spytałem - Podoba Ci się? Wiem... może trochę mały, lecz przytulny.

Ellen? :)

Od Katherine

Kolejny dzień mijał mi w ciszy i spokoju. Siedziałam przy kasie w księgarni i wciągałam kolejną fascynującą opowieść która ociekała romansem, tajemnicą i także morderstwem. Czyż takie klimaty nie są najlepsze gdy główny bohater jest mega seksiakiem, i wpada w objęcia seryjnej morderczyni z która przyjaźnił się w młodzieńczych latach? Jednak potem okazuje się że on umiera! I morderczyni zakochuje się w jego młodszej siostrze..
-Oczywiście że nie!- powiedziałam sama do siebie i przewróciłam kolejna stronę. Domyślałam się co wydarzy się potem, jednak nie chciałam psuć sobie smaku lektury więc starałam się nie myśleć o zakończeniu. Nagle mój spokój został przerwany, Odłożyłam książkę na bok i spojrzałam za okulary na klienta. Była to dość młoda dziewczyna, która nie wyróżniała się w tłumie niczym. I to było bardzo podejrzane. Obserwowałam ją kontem oka, wyczuwając nieprzyjemny zapach. Zwykły człowiek by nie zwrócił na to uwagi, jednak z jej buzi było czuć odór rozkładającego się mięsa który próbowała zatuszować miętówką. Odkąd babcia mnie tutaj wysłała mało rzeczy się działo. Lecz starałam zachowywać 100% czujność. 
-Mogę w czymś pomóc?- zapytałam z uśmiechem.
-Nie dziękuje..- wzięła książkę kucharską i podeszła z nią do kasy. Dzięki temu mogłam jej się lepiej przyjrzeć. Podczas pakowania i wydawania reszty dostrzegłam cechy charakterystyczne dla Wendigo. "To by w sumie wyjaśniało ten smród, dziewczyna dzisiaj spożywała pewnie jakieś martwe zwierze." pomyślałam. Pożegnałam się z klientką i wzięłam swoją torebkę. 
-Pewnie idzie zapolować na coś większego..- burknęłam i zamknęłam księgarnie wcześniej, pisząc jednocześnie właścicielowi, że wypadło mi coś ważnego. Muszę przyznać gdyż po moim ciele przechodziły dreszcze ekscytacji gdy tropiłam swoją ofiarę. Dość szybko zrobiło się ciemno, a ja doszłam do obozowiska w lesie jakiś turystów.
-A więc chcesz się zabawić w Hannibala słodko~ szepnęłam i z bezpiecznej odległości obserwowałam najprawdopodobniej kolacje Wendigo. Turyści pili dość duże ilości alkoholu, przez co ich czujność spadła i są bezbronni jak małe owieczki. Jednak ma to swój plus.. będą myśleć że to wszystko to tylko jakieś chore halucynacje. Gdy ognisko powoli zaczęło wygasać, grupka mężczyzn weszła do namiotu a kobieta jeszcze dla pewności sprawdzała czy ogień całkowicie zgasł. W tej chwili pojawiła się za nią dziewczyna pokazując swoją potworną naturę. 
-Uciekaj!- krzyknęłam do kobiety i rzuciłam w stronę stwora sztylet. Człowiek upadł i z szoku stracił przytomność. 
-W sumie lepiej dla ciebie, złotko~ podbiegłam do zaskoczonego Wendigo. Widać że doświadczenia to on miał mało.
-Zostaw mnie!- doszło do istoty że musi walczyć o życie. Od razu zaczęło uciekać w głębie lasu. Nie wahałam się i ruszyłam za nim. Wyciągnęłam z torebki srebrny sztylet i korzystając z nieuwagi dziewczyny rzuciłam się na nią od razu wbijając ostrze w tył jej głowy a potem serce.
-Niech skończą się twoje cierpienia, a niech twe ofiary odetchną gdyż ich śmierć została pomszczona..- powiedziałam i podniosłam się z martwego ciała poprawiając włosy. 
-Ignis~ polałam trupa cieczą która zaczęła płonąć. Babcia zawsze mnie uczyła że lepiej spalić dla pewności. Poczekałam z dobre 20 minut gdy po Wendigo pozostała kupka prochu.
-Zadanie skończone!- ziewnęłam głośno i wyciągnęłam z kieszeni telefon.
-Dobry internecie powiedz mi gdzie jest wyjście z tego mrocznego i mokrego lasu!- pokazała się nawigacja.
-Dziękuje Google Maps!- uniosłam smartphone do góry i ruszyłam przed siebie. W głowie właśnie leciała mi piosenka z Króla Lwa. Gdy nagle usłyszałam szmery, i to na pewno nie był lisek tylko coś większego. 

<Ktoś chętny? *^*>

"Nawet spokojnie nie mogę obejrzeć serialu!"

KONTAKT:  Email: klaudynka396@gmail.com | Howrse: Heks

Katherine Beiley

24 lat | Kobieta | Łowca
OPIS: 
Charakter: Kobieta mimo że ma 24 lata, w głowie ma pstro i masę rzeczy o których myślą napalone nastolatki które oglądają seriale i piszą fanfictiony. Kath ma bardzo przyjazne i otwarte podejście do innych, jednak często odznacza się w towarzystwie nieśmiałością i małomównością. Niestety to tylko pozory, tak naprawdę kocha rozmawiać. W sumie nie oczekuje od rozmówcy, a raczej słuchacza zbyt wiele. Ważne by mogła powiedzieć to co chce. Jest bezpośrednia w relacjach między ludzkich, może dlatego odstrasza tylu mężczyzn od siebie. Kompletnie nie zna słowo takt. A co dopiero mówi a potem myśli. Jest mulem książkowym, gdyby nie praca by najchętniej siedziała w swojej małej kawalerce i czytała książki. Jednak to nie wszystko, jest wielką fanką seriali i filmów. Często chodzi głową w chmurach, przez to posiada zawieszenia. Co często niepokoi innych. Brakuje w niej strony bardziej kobiecej, nie dba za bardzo o wygląd jeśli się ubierze w sukienkę to wiedz że coś się dzieje. Nie lubi gdy ktoś próbuje wziąć nad nią kontrolę, dość mocno się irytuje. Kath wszystko chce robić sama i sama i sama. Jest zabawną osobą, śmieszkowała by sobie cały dzień. Może po niej nie widać ale jest zboczeńcem.
Lubi wysiłek fizyczny, który jest częścią jej profesji łowcy. Jest bardzo wybuchowa i nie panuje nad sobą. Łatwo wpada w tarapaty lub dość dziwne sytuacje, chociaż ona sama jest dziwna. Może nie widać po niej, jednak posiada mroczną stronę. Jest bezlitosna i ocieka profesjonalizmem jeśli chodzi o polowania.
Historycznie urodziła się w dość porządnej rodzinie, ba raczej w klanie łowców Beiley. Przez to że była jedynaczką całe ambicje ojca i babci by stała się najlepsza były większe. Przez to powstał pewien konflikt między nią i matką. Miała podejście do życia podobne do ojca, nie zajmowała się związkami i imprezami. Wolała siedzieć w pokoju i czytać książki lub trenować z ojcem. Gdy skończyła liceum, zamieszkała na polecenie babci w miasteczku niedaleko Londynu. Starsza kobieta uważała że coś się mrocznego tam czai, a Kath jako jedna z najlepszych ma tam się udać pod przykrywką.
Umiejętności: -Sztuki walki, samoobrona i biegłe korzystanie z broni białej. Woli tradycyjne polowania na istoty nadnaturalne.
-Nie umie za bardzo języków współczesnych, ale za to bez problemu zna łacinę, staro galijski i wszelakie runy.
-Jest dobrym pisarzem.
-Ma wyczulone wszystkie zmysły, mimo że nosi okulary o zmroku wyostrza jej się wzrok.
-Pala się zaawansowaną magią, szczególnie obronną i lecznicą, odziedziczyła je po ojcu.
-Może nie widać, ale jest bardzo silna.
PUPIL:Na razie brak.
STOSUNKI:
 Mery Beiley – matka, nie ma z nią kontaktu od ostatniej kłótni.
Adam Beiley – ojciec, ma z nim bardzo dobre relacje to on nauczył ją wszystkiego.
Luis Smith – były narzeczony, uciekł przed ślubem.
Cristian Jonson – były chłopak, zniknął na pierwszej randce pewnie się utopił w łazience.
Lilith Beiley – babcia, prawdziwa feministka i mężczyzna w jednym. Głowa klanu rodziny Beiley.

INNE:
-Ma obsesję na punkcie słodyczy, piecze dużo ciast i tortów.
-Jej ulubiony kolor to zielony.
-Lubi spędzać czas głównie w domu.
-Gdy przerwiesz jej czytać wpada w ataki szału.
-Najbardziej boi się ślimaków i lekarzy.
-Często wybiera się na zloty fanów fantastyki.
-Ma pecha do mężczyzn.
-Nie lubi dzieci.
-Pracuje jako sprzedawczyni w księgarni.


"Even angels could be bad"

KONTAKT: zebiromare@gmail.com

Camille Bernice

24 lata | Kobieta | Wampir
GŁOS: Nieznany
OPIS:
Charakter: Camille jest dumną, wyrafinowaną i piękną kobietą. Z łatwością potrafiłaby uwieść każdego mężczyznę, pomimo tego nie wiąże się na dłużej. Została wychowana w majętnej rodzinie na damę. Pomimo tego może wykazać brak kultury. Czasami nadużywa ironii lub sarkazmu. Często mówi to, co myśli, bez owijania w bawełnę. Lubi wyróżniać się z tłumu. Zawsze ceniła sobie wyczucie mody i gustu.Obraca się w wysoko postawionym towarzystwie lecz czasami można ją spotkać w mniej wytwornym towarzystwie na przykład w barach albo klubach. Lubi dobry alkohol i towarzystwo. Potrafi wybrnąć z każdej sytuacji. Sztuki kłamstwa i oszustw opanowała do perfekcji.

Jest bardzo szybka, zwinna i silna, nawet jak na wampira. Jest idealnym strategiem. Potrafi posługiwać się każdym rodzajem broni, od palnej do siecznej. Lecz jej najniebezpieczniejszą bronią jest ona sama.
Wygląd: Rude włosy, szare oczy, nieskazitelna, blada cera. Długie, piękne nogi, szczupła i zgrabna sylwetka. Jednak pod tą piękną skorupą kryje się prawdziwy potwór.
PUPIL: Santiago
STOSUNKI:
Ash Whisper - najlepszy przyjaciel, współlokator i towarzysz podróży i przygód
Miranda Bernice - siostra, kiedyś sprzedała swoją duszę i tak po wielu latach w Piekle stała się demonem, nie rozmawiają zbyt często, jeśli w ogóle
Camille zna wielu innych ludzi, głównie z wyższych sfer lecz niewielu z nich się wyróżnia, natomiast cała jej rodzina już dawno nie żyje

Od Elenor do Jamie

-Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki nie udostępnisz mi akt Moriarty. - warknął Atkins, w jego oczach błysnął obłęd.
-To wszystko tworzyłam sama przez dziewięć lat i nie zamierzam ci tego dawać, Alexandrze. - odparłam zimno.
-Harvey, masz mi to dać. - mężczyzna zacisnął dłonie pięści
-Nie. -  powiedziałam, spokojnie patrząc detektywowi oczy, jednak szybko wzbierała we mnie wściekłość, spowodowana pobudzeniem poprzez heroinę. Starałam się ją opanować, ale złość rosła z każdą sekundą.
Atkins zrobił krok w moją stronę, uśmiechając się cynicznie. Wściekłość osiągnęła apogeum, pchnęłam mężczynę z dużą skutecznością. Ten zachwiał się, potknął o pudło, by ostatecznie uderzyć głową o kant szafki. Odetchnęłam i spokojnym krokiem podeszłam do Alexandra. Sprawdziłam puls. Zmarł. Cofnęłam się i obojętnie przyjrzałam się ciału, rozmyślając. Śmierć detektywa była uniwersalnym kluczem, który może otworzyć mi wiele drzwi, a ja zamierzam to wykorzystać. Usłyszałam kroki Joan, wychodzącej z kuchni. Nagle stanęła, pradopodobnie, zauważając swego przyjaciela martwego. Dalej stałam w tym samym miejscu, patrząc na ofiarę "wypadku".
- Zabiłaś go! – ryknęła Watso. – Kurwo! – uśmiechnęłam się ironicznie.
- Oj, nieładnie, nieładnie, moja droga – Jamie  westchnęła ciężko, zwracając się do mnie. – Teraz obie jesteśmy morderczyniami. Jak się z tym czujesz? Musisz mi wszystko opowiedzieć. To takie ekscytujące!
- Czuję się wspaniale, Moriarty – odpowiedziałam wzruszając ramionami i odwracając się w stronę kobiet – Pozbyłam się szaleńca, niszczącego wszystko, czego dotknął. Nie rozumiem tylko dlaczego Watson tak się zachowuje. Atkins zwariował już dawno, po tym jak sfingowałaś swoją śmierć. Tak naprawdę, jego śmierć była kluczem, który otworzył mi drzwi do rozwiązania wielu spraw.
- W świecie zamkniętych drzwi człowiek z kluczem jest królem – powiedziała blondynka, ściskając Watson, której oczy płonęły w furii. - Och, słodziutka, powinnaś zobaczyć mnie w koronie – uśmiechnęła się do mnie – Ach, Joan, mogę użyczyć twojego telefonu, prawda? Dziękuję, kochana – zwróciła się do Watson i, nie mając zamiaru oczekiwać jej odpowiedzi, sięgnęła do kieszeni spodni kobiety. Szybko wyjęła komórkę, jeszcze zanim Joan uderzyła ją, odpychając – To bolało – westchnęła pani Oswald, gładząc policzek – No cóż, trudno – wzruszyła ramionami i zajęłam się komórką. Odblokowała urządzenie. Zadzwoniła do kogoś, zapewne do Lestrade. – Kapitanie? Tutaj najwspanialsza Moriarty. Mam bardzo ważną sprawę. Pani Elenor Meredith Harvey, znana szerzej jako Holmes, zamordowała człowieka! Tak, właśnie, zamordowała! Denat nazywa się Alexander Atkins, nie wiem jednak, jak zginął dokładnie, morderczyni nie chciała tego wyjaśnić. Wszystko działo się w mieszkaniu pani detektyw. Może to pana zainteresuje, ale ja też tu jestem. A teraz, żegnaj, mój drogi kapitanie – rozłączyła się i oddałam telefon zszokowanej Joan – A teraz wybaczcie, już sobie pójdę. Bywajcie! – odwróciła się szybko, podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Nigdzie nie idziesz. – powiedziała twardo Watson, odbezpieczając broń, tym samym zatrzymując przestępczynię w wejściu.
Również wyciągnęłam pistolet, lecz nie zadałam sobie trudu, by celować w Moriarty, po prostu przerzucałam go z ręki do ręki.
-Naprawdę nie zostaniesz, Jamie? Zrobiłbym kawę, pogadałybyśmy o kosmetykach, facetach i o czym tam jeszcze rozmawiają zwykłe kobiety. - uśmiechnęłam się sztucznie.
Podeszłam do blondynki i wyciągnęłam broń z jej kieszeni płaszcza.
-Żadko kto używa takich kul i to cię zgubi, Moriarty. - mruknęłam - Musisz mi wybaczyć, Joan. - powiedziałam, wycelowałam w zranione miejsce na głowie Atkinsa i wystrzeliłam. - Bardziej prawdopodobne jest, że byś go zastrzeliła, niż zadawała sobie tyle trudu, by go popchnąć. Tak, jest dokładnie tak, jak myślisz. Zatrę wszystkie ślady, które mogą wskazywać na mnie i stwórzę nowe, jednoznacznie wskazujące na ciebie, moją drogą przyjaciółkę.
-Kochana, byłabyś świetną przestępczynią. Razem rzuciłybyśmy świat na kolana. - stwierdziła Jamie.
-Ile nad tym myślałaś? - westchnęłam.
-Dziewięć lat. - odparła kobieta, z jej twarzy nie znikał uśmiech.
Zamim zdyszany Lestrade wpadł do domu, zdążyłam utworzyć nowe poszlaki. Spokojnie otworzyłam mu drzwi.
-Witam, inspektorze. - posłałam mu słaby uśmiech osoby, która była świadkiem tragedii.
-Co tu się właściwie stało, pani Harvey? Zapytał mężczyzna, przypatrując się martwemu destektywowi.
-Byłam w kuchni z Joan, rozmawiałyśmy. Nagle tknęło mnie coś, by wyjść na korytarz, a ufam swojej intuicji. Tam ujrzałam Moriarty, u jej stóp leżał pan Atkins. Nie było już dla niego nadziei, zmarł. Jamie Oswald wycelowała pistoletem we mnie, ale na pomoc przybyła pani Watson. Moriarty zaskoczyła nas obie posiadanien komórki Joan, dzięki czemu mogła po pana zadzwonić. I tak się to prezentuje.
Chwilę jeszcze poroznawialiśmy, w końcu przeszliśmy do salonu, gdzie Watson w milczeniu obserwowała morderczynię. Greg Lestrade skuł panią Oswald. Ta spokojnie podążyła za nim do samochodu, lecz tuż przy aucie wyrwała się inspektorowi, pobiegła do samochodu po drugiej stronie ulicy i odjechała.
***
Powoli sączyłam drinka w barze, jednocześnie uważnie obserwując człowieka Moriarty.  Niektórzy pozostali tu, by dalej być oczami i uszami blondynki. Był już dość mocno podpity, wciąż anonimowo, poprzez kelnerkę podsyłałam mu alkochol. Ten nie gardził niczym, co dostawał, a mi to było na rękę. Nachlany powie o wiele więcej, niż gdyby był trzeźwy.

Moriarty?

23 lis 2016

Od Alice Do Ellen

- To fajnie? 
- Nie wiem. Może? - odparła Ellen uśmiechając się. Bałam się. Zwykle osoby, które są miłe i w ogóle ich drugim zdaniem, po "cześć", jest "Mam na imię ...", są łowcami. To samo było z rodzicami. Zaprzyjaźnili się z Timem i Rosą Miss, uważając, że to dobrzy ludzie. Kilka tygodni później, małżeństwo zabiło moją najbliższą rodzinę. Zabili ludzi, którzy byli niewinni, bezbronni. Zrobili to tylko dlatego, że para coś potrafiła, w odróżnieniu do nich. Przyjaciele, lub jeśli kto woli; wrogowie, nigdy nie rozmawiali o swoich mocach. I chyba to sprawiło, że rodzice nie żyją. - Hej? - znowu zapytała
- Tak? - Ellen wyrwała mnie z transu, ale przypomniałam sobie o tym, o czym myślałam przed chwilą. Szybko zeskoczyłam z drzewa i pobiegłam w stronę swojego małego domku. Nie chciałam tego robić, ale coś mi mówiło, że po prostu muszę się odwrócić. Ellen masowała obolałą kostkę, po tym jak potknęła się o kamień. Jej mina mówiła wszystko. "Dlaczego mnie zostawiłaś?! Miałaś mi pomóc!"Ale jednak dalej się nie zatrzymywałam. Po prostu nie potrafiłam. Bałam się, że się nie pomyliłam i dziewczyna jest łowcą.

***
Siedziałam w swoim pokoju. Mieszkałam w małej, starej chałupce, między miasteczkiem, a lasem. Kiedy rodzice zginęli, ja już nikomu nie chciałam ufać i dlatego zamieszkałam w rozwalonym domku, na skraju lasu. Czytałam na pierwszym piętrze ulubioną książkę - "Nie rób tego". Opowiadała o dziewczynie, której rodzice giną w wypadku samochodowym i chcę znaleźć kierowcę tira, który wjechał w pickup'a jej rodziców. Zazdrościłam głównej bohaterce odwagi. Potrafiła jeździć po całym kraju, żeby zemścić się na znienawidzonym mężczyźnie. Kończyłam książkę piąty raz, kiedy usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Powoli wstałam i poszłam na palcach w stronę drzwi. Uchyliłam je i zobaczyłam na schodach Ellen. Pobiegłam na koniec pokoju za szafę, nie zważając na głośne kroki po skrzypiącej podłodze. Dyskretnie patrzyłam na dziewczynę, oglądającą pokój. "Proszę... Tylko zostaw moje rzeczy..." Myślałam tylko. I zostawiła, ale zaczęła podchodzić do szafy. Wreszcie mnie zobaczyła.
- Cz-czemu tutaj jesteś? - zapytałam przerażona

Ellen?

22 lis 2016

Od Ellen do Alice

Dzisiejszy dzień w pracy był jednym z najgorszych jakie przeżyłam. Szefowa przyszła do firmy w nie najlepszym humorze i od razu zaczęła tyradę, że niby nie staramy się jak należy i zamiast pracować lenimy w bufecie. Miała poniekąd trochę racji, bo trzy czwarte osób z naszego oddziału nie robiło nic, żerując na wynikach reszty. Dziś kolejny raz zbyłam Bradleya, który usilnie próbował wyciągnąć mnie do kina, używając argumentu o chłopaku czekającym w mieszkaniu. Doskonale wiedział, że kłamię. Chcąc odreagować sytuację z firmy wybrałam się do lasu, gdzie zamyślona zboczyłam z głównej ścieżki. Kluczyłam między zaroślami i drzewami, co chwilę omal się nie wywracając. W pewnym momencie wyszłam na polanę, gdzie potknąwszy się o kamień wyłożyłam się jak długa. Prychnęłam i podniosłam wzrok, zauważając siedzącą na drzewie dziewczynę.
- Hej, pomożesz mi? - zapytałam ironicznie, podnosząc się co utrudnił mi ból w żebrach i silnie pulsująca ręka. Wytarłam nos w kurtkę i spojrzałam na brunetkę, która zeskoczyła z gałęzi i wpatrywała się we mnie uważnie.
- Sorki - odparła tylko, krzyżując ręce na piersi co zrobiłam i ja.
- Oh nie ma sprawy - fuknęłam, ale zaraz przybrałam bardziej życzliwy wyraz twarzy. - Co robisz w lesie? 
- Czytam.
- Ciekawe zajęcie - uśmiechnęłam się i usiadłam na trawie. - Jestem Ellen.

Alice? 

Od Anthony'ego do Jamie +18

Zacząłem wykonywać polecenie. Szybko ściągnąłem dżinsy, po chwili na podłodze leżały bokserki. Na moją twarz wbiegł łobuzerski uśmiech. Kobieta spojrzała na mnie.
- No nieźle - stwierdziła swoistym tonem, wbijając wzrok w moje dolne części ciała.
- No widzisz...- odrzekłem zadowolony.
Przedstawicielka płci pięknej wlepiła wzrok w płótno, co raz mocząc pędzel w farbie, spoglądając na mnie. Widziałem dokładne pociągnięcia pędzlem, wyczuwałem też lekkie skupienie na twarzy artystki. Na płótnie pojawiały się zarysy mojej postaci.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Od Aleca do Gwen

- Wstawaj!- poczułem zimną ciecz spływającą po mojej sierści. Poderwałem się z ziemi, szczerząc zęby. Ruszyłem na prześladowcę. Dziewczyna machnęła batem i uderzyła nim w mój bok. Potrząsnąłem głową i zmieniłem się w człowieka.
- Ałć... znowu zaczynasz?- jęknąłem, patrząc w oczy siostry.
- Chciałeś mnie zaatakować.- warknęła.
- Bo mnie brutalnie obudziłaś.- odparłem i przecisnąłem się przez drzwi.
Alice zaśmiała się i ruszyła za mną po schodach.
- Gwen uciekła wczoraj po twoim odejściu. Przestraszyła się.- mruknęła.
- Przesadzasz, może miała coś do załatwienia.- oznajmiłem.
- Tsa...- syknęła przez zęby.
- A ty ją puściłaś, nie próbowałaś jej przekonać.- odblokowałem telefon.
- Mniejsza o to. Idę z Clary do kina.- siostra zaczęła wchodzić po schodach.
Westchnąłem i zadzwoniłem do Gwen. Oczywiście, dziewczyna nie odebrała. Nie należałem do osób, które nachalnie dobijają się do ludzi dlatego zadzwoniłem tylko raz, widocznie Gwendoline nie chciała ze mną rozmawiać.
Dzwoniłem do niej przez tydzień, dzień w dzień. I powoli zaczynałem się martwić. Z tego powodu odszukałem miejsce pracy dziewczyny i wybrałem się tam po godzinach jej pracy. Gwen podeszła do jakiejś brunetki. Swoją drogą, bardzo atrakcyjnej brunetki. Wyłoniłem się zza rogu i ruszyłem w stronę dziewczyn. Rudowłosa odwróciła się i podążyła w moją stronę.
- Przepraszam, wiem, to wszystko było za szybko.- zacząłem.
- Naprawdę? Nie spodziewałam się, że to odszyfrujesz.- odburknęła.
- Jesteś na mnie zła, rozumiem. Ale cholera, zależy mi na tobie... jak jeszcze na nikim. Gdyby nie ty, nigdy nie stanąłbym do walki z Alfą, nawet nigdy bym mu się nie sprzeciwił. Zależało mi na tym żebyś wiedziała że zawsze Cię obronię, że jestem silny i potrafiłbym zabić wszystko co mogłoby Ci zagrozić.- dokończyłem.
Dziewczyna otworzyła usta aby coś powiedzieć i od razu je zamknęła.
- Wiem, że potrzebujesz czasu. Musisz przystosować się do nowej sytuacji.- oznajmiłem.
- Masz rację, potrzebuję czasu.- mruknęła.
- Gwen.... możesz mi nie ufać. Jeśli nie chcesz mnie więcej widzieć, po prostu się odwróć i odejdź. Dam Ci spokój, obiecuję. Możesz mnie opuścić ale bądź pewna że skoczę z mostu pod pociąg. Daję ci szansę lecz musisz odejść teraz.- odparłem.
- Alec...- zaczęła.
- Dobrze, rozumiem. Jak coś to dzwoń, najlepiej szybko, zanim rzucę się na klan wampirów... albo na siedzibę łowców.- przerwałem.
Dziewczyna spojrzała na mnie, pokręciła głową i mruknęła coś brzmiącego jak ,,Potrzbuję czsu". Uśmiechnąłem się. Gwen opuściła głowę, odwróciła się i podeszła do przyjaciółki. Brunetka rzuciła mi oskarżycielskie spojrzenie i pociągnęła Gwendoline za sobą. Westchnąłem cicho, szczerze mówiąc byłem przygotowany na taką reakcję. Skręciłem w boczną uliczkę i ruszyłem w stronę domu, zastanawiając się nad moim dalszym losem.

Gwen? Beznadziejne i krótkie... ale cóż xd

21 lis 2016

Od Ellen do Adriena

- Ale to było zabawne! - podciągnęłam nogi do piersi i uśmiechnęłam się szeroko.
- Wcale nie. Ty i Damien macie takie same okropne poczucie humoru - zarzucił mi z uśmiechem, popychając lekko przez co straciłam równowagę i runęłam do tyłu na plecy. Całe szczęście, że miękkie poduchy złagodziły upadek, bo w przeciwnym razie opadłabym na do dość twardy podłokietnik.
- Chcesz wojny? - złapałam za rąbek poduchy i uniosłam ją symulując przygotowanie do ataku.
- Nie! Poddaję się! - zasłonił twarz rękoma, a przez palce widziałam jego lekko kpiący uśmiech. Gdy wyprostował się w celu oparcia o  kanapę rzuciłam w niego jaśkiem. - Jesteś potworem El Diablo.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy nazwał mnie tak, jak robił kiedyś.
- Spać mi się chce - jęknęłam, rozpychając się na kanapie. Przez Adriena musiałam skulić nogi, co było strasznie niewygodne. Kotołak sięgnął za plecy i podał mi jedną z poduszek. Oparłam ją o poręcz i ułożyłam na niej głowę. Złapał moje nogi i położył je na swoich udach.
- Miło?
- Mhm... - mruknęłam i zamknęłam oczy.
~~*~~
Minęły trzy miesiące od odwiedzin Riena. Zwyczajnie chodziłam do pracy, brałam udział w zajęciach umilając sobie wieczór regularnymi rozmowami z przyjacielem. Ostatnimi czasy zaczęłam czuć się niezbyt dobrze, a od jakiegoś czasu zauważyłam delikatnie wystający brzuszek. Brak miesiączki dodatkowo mnie zaniepokoił. Wciąż mają w pamięci feralną noc, dla pewności zdecydowałam się zrobić test ciążowy. Kupiwszy go w aptece i unikając pełnego obrzydzenia spojrzenia farmaceutki szybko wróciłam z nim do mieszkania, gdzie bez chwili zwłoki zrobiłam go. Ze zniecierpliwieniem spojrzałam na niego, a gdy zobaczyłam, że wynik jest pozytywny przeżyłam szok. Do tej chwili nie dopuszczałam do siebie myśli o dzieciaku...
- Jest tu kto? - usłyszałam głos Adriena, który nie pozwolił mi dłużej martwić się problemem. Na śmierć zapomniałam, że miał dziś mnie odwiedzić. Szybkim ruchem odłożyłam test na szafkę nocną i poszłam przywitać się z przyjacielem.
- Cześć! - mruknęłam, całując go na powitanie w policzek. Czując jego lodowatą skórę, wzdrygnęłam się mimowolnie. - Herbaty?
- Z chęcią - uśmiechnął się, a ja odpowiedziałam tym samym. Skierowałam swoje kroki ku kuchni, gdzie zabrałam się za przygotowanie gorącego napoju. Jednak, gdy wróciłam do salonu nie zastałam tam Waylanda. Rozejrzałam się dookoła, a gdy zauważyłam uchylone drzwi do sypialni rzuciłam się w tamtym kierunku. Widząc kotołaka pochylonego nad testem, spróbowałam wyrwać mu go.
- Rien, do jasnej cholery, oddaj mi to! - zarządziłam, gdy po raz kolejny nie udało mi się mu zabrać testu.

Rien? :3

20 lis 2016

Od Adriena do Ellen

Westchnąłem ciężko, przecierając twarz.
- Nie planowałem tego. I żałuję, że do tego doszło, Ellie. Naprawdę. Przepraszam.
Spojrzałem w jej stronę, zmieszany.
- Rien, to nie jest tak, że mnie zmusiłeś czy coś. Oboje jesteśmy winni.
- To zależy. Powinienem być odpowiedzialny, nie pozwolić sobie posunąć się za daleko. Szlag, El, ja nawet delikatny nie byłem.
- Faktycznie, wyglądam, jakbym spotkała niewłaściwe osoby w ciemnej uliczce.
Parsknąłem śmiechem, czując jak atmosfera się rozluźnia.
- Więc... Przechodzimy z tym do porządku dziennego, tak? Mała wpadka, nic wielkiego - mruknąłem, rzucając Ellen pytające spojrzenie.
Skinęła głową.
- Teraz możesz powiedzieć Damienowi, że nareszcie mnie odhaczyłeś - uśmiechnęła się szelmowsko.
- Bardzo śmieszne. Jeśli mu o tym powiem, skończy na ziemi, umierając ze śmiechu. Przewidywał to, kiedy powiedziałem mu, że chcę przyjechać.
- Naprawdę?
Prychnąłem.
- Tak, za bardzo wierzy w chemię.
- Najwyraźniej się nie pomylił. Może rzeczywiście coś tam było między nami.
- Ellie! - trzepnąłem ją w ramię.
- No co? - zrobiła tę swoją minę niewiniątka.
- Bardziej niezręcznie czułem się chyba tylko po swojej pierwszej nocy z Damienem.
- Też byłeś pijany? Masz ciekawe doświadczenia seksualne, Rien.
- Nie byłem. Ale byłem tak obolały, że wyjście z łóżka nie wchodziło w grę. I dobrze, że to była zima, mogłem nosić szalik.
Ellie roześmiała się. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie tamten okropny poranek.
- Już wiem, skąd ta skłonność do oznaczania partnerki.
Przewróciłem oczami, nieco zawstydzony.
- Spokojnie, moja droga, ty to jeszcze nic. Bywało ze mną gorzej.
- Ale, Rien, czekaj, czekaj, czyli wtedy, kiedy spieprzyłeś się z dachu, na którym oglądaliśmy gwiazdy, byłeś po ciekawej nocy z Damienem? A ja się zastanawiałam, czemu się tak krzywisz i chodzisz tak sztywno.
- Musimy do tego wracać? - jęknąłem.

Ellie?

Od Ellen do Adriena

Schowałam głowę w poduszkę, gdy słońce obrało moją twarz za punkt do oświecenia. Pozycja była jednak strasznie niewygodna, toteż zamiast walczyć z żywiołem poddałam się i zdecydowałam się wstać. Jeszcze nieprzytomna i z bolącą głową wyciągnęłam z szafy ubrania, a następnie wciągnęłam je na siebie ospale. Zanim wyszłam z sypialni spojrzałam na siebie w lustrze, a wtedy moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Ciemne siniaki w okolicach szyi i obojczyka wyglądały strasznie, a widząc je zatoczyłam się do tyłu. Przysiadłam na skraju łóżka i wbiłam wzrok w taflę lustra. Ukryłam twarz w dłoniach starając przypomnieć sobie choć najmniejsze wspomnienie z wczorajszego wieczoru. Pamiętałam tylko dość niecodzienną grę w pokera i nic więcej.
- Cholera - zaklęłam i nie mając innego wyjścia, zamieniłam bluzkę na ciemnofioletowy golf, zakrywający mi połowę szyi. Później po raz kolejny usiadłam na materacu. Właśnie w takich chwilach brakowało mi przyjaciółki, która doradziłaby mi co w tej sytuacji począć. W razie potrzeby przyjechałaby do mnie z pudłem lodów i obejrzała ze mną jakąś tandetną komedię romantyczną. Wypłakiwałybyśmy oczy w chusteczki i wspólnie stwierdzałybyśmy, że życie jest bez sensu. Jednak teraz nie miałam ani przyjaciółki ani lodów, a na to drugie miałam straszną ochotę. Wiedziałam, że w końcu będę musiała wyjść z pokoju, bo toaleta jest po drugiej stronie mieszkania. Fakt, że jest dziś sobota dodatkowo mnie denerwował. Od dawna nie tęskniłam tak bardzo do swojego stanowiska firmie. Zebrawszy się na odwagę, wyszłam z sypialni i skierowałam się do kuchni, gdzie jak się okazało siedział już Adrien.
- Dzień dobry - wydusiłam, unikając jego spojrzenia i wstawiając wodę na herbatę. Otworzyłam szafkę w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych, a gdy już pogodziłam się z myślą braku ich, Rien wyciągnął ku mnie rękę, na której leżały. Podziękowałam mu skinieniem głowy i czym prędzej zabrałam je z jego dłoni. Drgnęłam nerwowo, gdy kotołak wstał, by włożyć talerz do zlewu i odsunęłam się od niego na tak zwaną "bezpieczną odległość". Napięcie między nami było wręcz namacalne, dlatego gdy tylko woda się zagotowała czmychnęłam do salonu. Właśnie wystukiwałam refren jakiegoś sezonowego hitu, gdy po drugiej stronie kanapy usiadł Rien i wbił wzrok w telewizor. Te kilkanaście centymetrów między nami było jak mur, który oddzielał nas od siebie. 
- Adrien... - zaczęłam i wzięłam głęboki oddech. Wayland zwrócił ku mnie swoją twarz, a jego oczy miały intensywnie zieloną barwę. - Porozmawiajmy o tym... w przeciwnym razie to nie da nam spokoju...

Rien? :3 

Od Chihayi do Felixa

Gdy nieznajomy chłopak odszedł, westchnęłam. Zebrałam swoje rzeczy z ławki, wraz z Daisy i ruszyłam. W zasadzie to nie miałam pojęcia, gdzie powinnam się udać. Szłam tam, gdzie nogi mnie poniosły. Po jakimś czasie znalazłam się na polanie w lesie. No tak...
-Niedługo pełnia- szepnęłam, wciągając leśne powietrze. Wtedy zobaczyłam jakiś kamień, postanowiłam na nim usiąść, co zrobiłam. Oparłam ręce za sobą i westchnęłam. Wtedy poczułam, jak coś zaczęło po mnie łazić. Spojrzałam na prawą nogę i zauważyłam Daisy, która chyba chciała ze mną porozmawiać. -Coś nie tak?- zapytałam myszkę. Ona tylko pokiwała głową, po czym weszła na moją dłoń, którą do niej wystawiłam.
-Pełnia- pisnęła. Westchnęłam. No tak, zawsze się martwi, gdy mówię o pełni. -Wilk?- usłyszałam. Zaczęłam głaskać myszkę po główce.
-Będzie dosyć silna. Możliwe, że się zmienię- odpowiedziałam na jej nieme pytanie. -Chociaż wolałabym nie...- wyznałam. Wtedy usłyszałam wycie wilka. Dochodziło z niedaleka. To nie był żaden wilkołak... Czyżby wilk? Nagle zauważyłam, jak na polane wbiegł śnieżnobiały wilk. Spojrzałam w jego stronę, a on obnażył kły. Widziałam agresję w jego oczach, jednak mnie nie zaatakował. To zapewne przez zapach... Chyba nie chciał mieć do czynienia z rodziną wilkołaków... Zwierze wnet podniosło głowę do góry i zaczęło biec w stronę jakiegoś chłopaka, który stał oparty o drzewo. Gdy mu się przyjrzałam, mogłam stwierdzić, że to był ten sam chłopak, który nie chciał wyrzucić śmiecia do śmietnika. Ten, zamiast uciekać, stał w miejscu, nic sobie z tego nie robiąc. -Uważaj!- zawołałam do niego. Może jest ślepy? Jednak chłopak nic sobie nie zrobił z mojego ostrzeżenia. Zamiast zobaczyć, jak wilk skacze na czarnowłosego, zobaczyłam, jak wilk się do niego łasi, niczym pies.
-Na co?- usłyszałam głos chłopaka, który wstał po tym, jak przytulił czworonoga. Fajnie, czyli to jego pupil?
-Torba- ledwo co szepnęłam, jednak Daisy usłyszała, bo szybko wlazła do mojej torby. Wstałam z kamienia i zaczęłam iść w kierunku wilka i czarnowłosego. -Jak widzę, to chyba już na nic- zaczęłam. Im byłam bliżej, tym czworonóg bardziej obnażał swoje kły i głośniej warczał. Zatrzymałam się w miejscu, lekko wzdychając. Chyba mnie nie polubi, no cóż...nigdy nie miałam ręki do psów i wilków... -Już się nie zbliżę. Możesz przestać się denerwować- szepnęłam pod nosem, jednak wilk musiał to usłyszeć, bo przestał wydawać z siebie dźwięków, jednak ciągle pozostawał czujny. Lekko się uśmiechnęłam. -Śledzisz mnie?- zadałam pytanie, lekko przechylając głowę. Znowu się spotykamy...do tego to on mnie znalazł.
-Bo nie mam nic innego do roboty- prychnął. Ja tylko wzruszyłam ramionami. Zaczęłam grzebać w torbie, po czym wyjęłam landrynkę i włożyłam ją sobie do buzi.
-To jak?- spytałam, zakładając ręce na piersiach.


Felix? Nie wierzę, że się tak rozpisałam ;-; ^^