31 paź 2016

Od Viver

 Cholerny, nieznośny dźwięk budzika zaczął rozbrzmiewać w małym pokoiku jednocześnie wybudzając mnie ze słodkiego snu. Wyciągnęłam rękę spod cieplutkiej kołdry i próbowałam „wymacać” ten okropny elektroniczny przedmiot. Gdy nareszcie mi się to udało podniosłam się do siadu opuszczając nogi na mięciutki beżowy dywan. Spojrzałam na godzinę i z przerażeniem zauważyłam że przespałam z dobre cztery drzemki. Zerwałam się z łózka i skierowałam do łazienki biorąc po drodze jakiekolwiek ciuchy. Po ubraniu się zaparzyłam i wypiłam kawę. Z prędkością światła zarzuciłam na siebie kurtkę i wybiegłam z mieszkania, zamykając je jeszcze. Biegiem skierowałam się chodnikiem do niedalekiego widocznego już spod mieszkania wielkiego namiotu. Gdy tam dotarłam, zadziwiłam samą siebie. Dobiegnięcie na miejsce zajęło mi ze trzy minuty. W sumie to nie zrobiło różnicy bo i tak byłam spóźniona i mi się trochę oberwało od właściciela, ale kto by się przejmował? No tak, troszkę ja bym się przejmowała. Skierowałam się do szatni za kulisami namiotu i przebrałam się w mój strój do występów. Skierowałam się do wyjścia na arenę po drodze biorąc parę rekwizytów. Kiedy na nią weszłam przywitałam się z innymi ćwiczącymi cyrkowcami i sama zaczęłam robić powtórki przed występem aby się upewnić że wszystko wyjdzie pięknie i niesamowicie wychodzi. Kiedy lekko się zmęczyłam poszłam odpocząć za kulisy, jednak że byłam już w pełni energii to pomogłam paru cyrkowcom w przygotowaniach do spektaklu. Po jakiś paru godzinach ludzie zaczęli się powoli schodzić. W związku z tym że nie miałam nic do roboty to poszłam na przód namiotu i pomogłam sprzedawać baloniki dzieciom.
-Proszę i witamy w naszym wspaniałym cyrku!
Mówiłam tak każdemu komu dawałam balonika. Jednak w końcu nadeszła moja upragniona pora. Pora występów. Ruszyłam w stronę namiotów i czekałam na swoją kolej. Kiedy w końcu ogłoszono mój występ wyszłam zza kulis i przeszłam się wokół areny, a na samym końcu stanęłam na środku. Zaczęłam pokaz od czegoś bardzo banalnego czyli zionięcia ogniem i przejeżdżaniu nim po odsłoniętym ciele. Potem zaczęłam pokaz innych sztuczek. W większości słyszałam same brawa i wstrzymywane oddechy oraz czułam wzrok ludzi na sobie. Tak, kocham kiedy ludzie patrzą na mnie z tym zaciekawieniem w oczach i czuja do mnie respekt w związku z tym co wyczyniam z ogniem. Jednak cały czas czułam na sobie jeszcze inny wzrok. Rozejrzałam się po sali mając na twarzy cały czas ten sam radosny uśmiech, jednak nikt nie zwrócił specjalnie mojej uwagi. Dokończyłam pokaz i po ukłonach i brawach wycofałam się za kurtynę. Odpoczęłam pijąc wodę i czekałam na zakończenie wszystkich występów. Wtedy wszyscy wyszliśmy aby się ukłonić i podziękować za przybycie. Kiedy wszystko się skończyło poszłam się przebrać i zawitać jeszcze u szefa po odbiór kasy. Po jakiś dwudziestu minutach wychodziłam już z terenu cyrku i kierowałam się do mieszkania. Byo około 16 więc siostra powinna już wrócić. Przyśpieszyłam lekko kroku i gdy po niedługim czasie wchodziłam do domu na moją szyję rzuciła się Lilith.
- Hej młoda.
- Nie nazywaj mnie młoda mówiłam ci to już.
- Dobra nieważne. Co jest że nagle ci się na czułości wzięło?
- Dostałam 5 z pracy klasowej z matmy.
Spojrzałam na Lilith i zobaczyłam te iskierki radości w jej oczach. W duchu sama zaczęłam cieszyć się razem z nią.
- To co chcesz na obiad?
- Naleśniki z czekoladą!
W radosnym nastroju ściągnęłam kurtkę oraz buty i skierowałam się w stronę kuchni. Wyciągnęłam potrzebne składniki i zrobiłam naleśniki. Kiedy już zjadłyśmy trochę się powygłupiałyśmy i pogadałyśmy. Był już wieczór i w międzyczasie zaczęło padać, kiedy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć bojąc się tego że wiem kto za nimi stoi. Nie myliłam się. Za otwartymi już drzwiami stał mój ojciec.
- No,no. Wiesz po co przyszedłem złociutka co?
- Idź stąd nic nie dostaniesz.
- Oj córuś, ale ty niemiła dla ojca – Aiden Firestone cmoknął powietrze prawie przyprawiając mnie o wyrzucenie z siebie naleśników.
- Naprawdę znowu chcesz się upić? Przecież wiesz że nic ci nie dam.
- Zaczynasz mnie wkurzać Viver, a dobrze wiem że nie chcesz abym był zły, więc jak będzie?
- Spadaj.
 Oczywiście dalszy scenariusz się nie zmienia, a ja tak jak zawsze obrywam, a mój „ojciec” zabiera cały hajs jaki zarobiłam.
- Kur**a
 Podniosłam się z podłogi po paru minutach leżenia na niej. Jestem słaba. Nawet przed ojcem nie potrafię się obronić. Założyłam buty i kurtkę oraz powiedziałam siostrze, aby nikomu nie otwierała. Potem emocje zbierane w moim wnętrzu skumulowane w całość wybuchły. Wybiegłam z kamienicy zalana łzami i krwią z nosa. Niestety zawsze muszę mieć pecha i akurat na kogoś wpadłam.
- Przepraszam!
 Powiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę starego budynku który znałam z dzieciństwa. Nawet nie zauważyłam że ktoś za mną szedł.

 Więc ktoś może popisze z biedną Viver?

Od Adriena do Ellen

Poczułem łaskotanie na twarzy. Mruknąłem niechętny powrotu do rzeczywistości. Nieoczekiwanie poczułem na twarzy dotyk ciepłych, miękkich łap, a potem ciężar kotki, okrywającej moją szyję.-
- Udusisz mnie, Queen - mruknąłem.
Kotka wydała z siebie krótkie mruknięcie, naśladujące brzmienie mojego głosu. Podniosła się, patrząc na mnie wyczekująco.
- Jak się spało? - spytałem, rzucając Ellie spojrzenie pełne uśmiechu.
- Całkiem nieźle.
Do głowy przyszła mi absurdalna myśl - jakby to było, codziennie budzić się u jej boku. Przygryzłem wargę, zły sam na siebie. Ellen była moją przyjaciółką, nie potencjalną kandydatką na partnerkę. Podniosłem się, poganiany miauknięciami Queen.
- Śniadanie? - spytałem, wstając z łóżka.
- Jeśli bardzo chcesz je zrobić - Ellen rzuciła mi przebiegłe spojrzenie.
Przewróciłem oczami, wychodząc z sypialni. Szybko nakarmiłem kotkę, a ta z godnością damy zabrała się do jedzenia. Dla mnie i Ellie robiłem jajecznicę z dodatkiem pomidorów, szpinaku i bazylii.
Nakładałem jedzenie na talerze, gdy do kuchni weszła Ellen.
- Nie masz nic przeciwko? Nie miałem pomysłu na nic innego.
- Chyba śnisz, za ładnie pachnie.
Uśmiechnąłem się, zadowolony. Podałem jej pieczywo i jedliśmy w milczeniu.
Pukanie do drzwi sprawiło, że zastygłem na chwilę. Spojrzałem na kotkę, która siedziała w pobliżu drzwi. Była absolutnie spokojna. Miałem niezłe zmysły, ale w ludzkiej postaci to nie to samo.
- Adrien? Otwieraj albo wejdę z drzwiami - rozległ się głos mojej siostry.
Przewróciłem oczami. Wstałem, by jej otworzyć. Weszła do środka, jej oczy błyszczały, na policzkach miała ślady rozmazanego tuszu, a nagie ramię zdobiły ślady palców i siniaki. Była zmarznięta, zmęczona ale dumna.
- Rodzice Max są na dobrej drodze do przejęcia praw rodzicielskich. Chciałam wrócić do domu po swoje rzeczy.  Ojciec stwierdził, że nie ma takiej możliwości, bo już tam nie mieszkam.
Zmarszczyłem brwi. Uśmiechnęła się promiennie, wskazując na duży plecak, który ewidentnie był mój.
- Zabrałam większość, trochę twoich też.
- Moja krew - roześmiałem się, przytulając ją do siebie.
- Ellen, zrobisz Sam herbaty? Wyglądasz tragicznie, mała, idź doprowadź się do porządku, a ja zrobię ci śniadanie.
Siostra zniknęła w łazience.
- Jesteś z niej dumny - odezwała się El.
- Jak cholera.

Ellie?

Od Ellen do Adriena

Czerwony deszcz tłukł w okno tak mocno, że na szkle pojawiła się spora rysa. Z każdym uderzeniem zwiększała się coraz bardziej. Przyglądałam się jej z przerażeniem, białej linii rozdzielającej szybę na wiele części. I nagle rozprysła ona milionem odłamków zasypując szkłem cały mój pokój. Wtedy jak zwykle pojawili się Oni. Z pozoru wyglądali jak normalni ludzie, ale ja wiedziałam już, że to tylko przykrywka. Ich skóra miała perłowy, niezdrowo blady odcień, a zamiast oczu były oczodoły wypełnione mazią o kolorze obsydianu. Ktoś zacisnął dłonie na mojej szyi odcinając mi dostęp do powietrza. Zaczęłam się dusić, przed oczami pojawiły się czarne plamki, które połączyły się w jedność zakrywając mi widok. Potem była już tylko ciemność.
Obudziłam się w środku nocy słysząc czyjś oddech tuż obok swojego ucha. Obróciłam się i odsunęłam od towarzysza z trudem dostrzegając jego twarz. Dźgnęłam Adriena w żebra, na co ten się obudził.
- Adrien? - odezwałam się pełnym pretensji głosem.
- Chyba miałaś koszmary. Nie mogłem cię uspokoić, a kiedy mi się udało, nie chciałaś mnie puścić. Zostałem z tobą, zamierzałem wyjść, ale przysnąłem.
- Um... okay. Dzięki... tak myślę.
Prychnął.
- Spokojnie, łapy mam przy sobie. Jestem grzecznym chłopcem. I już cię puszczam.
Podniósł się do pozycji siedzącej i okrył mnie kocem.
- Śpij dobrze, Ellen.
Zanim zdążył odejść złapałam go za rękę. Nie chciałam być sama. To głupie, ale bałam się samotności. Możliwość zostania tu w ciemnym pokoju nie wydała mi się kusząca.
- Rien, zostań proszę - wydusiłam błagalnie. Nie usłyszałam odpowiedzi. Po chwili jednak materac ugiął się pod jego ciężarem, a on objął mnie delikatnie. Wtuliłam się w jego koszulkę wdychając tak dobrze znany mi zapach. Kojącą mieszankę herbaty, palonego jałowca i dezodorantu. 
- Śpisz? - syknęłam, a nie uzyskawszy odpowiedzi cmoknęłam chłopaka w policzek. - Dziękuję, że jesteś.
Tego ranka obudziło mnie słońce. Pierwszy od dawna słoneczny dzień. Odsunęłam się nieznacznie od Adriena chcąc spojrzeć na jego twarz. Wyglądał zaskakująco spokojnie jak na osobę, która kilka godzin temu przeżyła walkę z łowcą. Cienie pod jego oczami zdradzały kilka zarwanych nocy prawdopodobnie po odejściu Petry. Do pomieszczenia weszła Queen, jak zwykle z wysoko uniesioną głową i wskoczyła na łóżko. Podeszła do Riena i zamachała mu ogonem tuż pod nosem. 
- Queen, nie - zganiłam kotkę, która nie poświęciła mi większej uwagi. Z satysfakcją obserwowała budzącego się właściciela. 

Rien?

Od Chihayi do Michaelangelo

Stałam mniej więcej przed domem Mikiego. Gdy odjeżdżaliśmy stąd, zapamiętałam drogę, gdybym musiała tu jeszcze kiedyś wpaść. Jak widać, przydało mi się to. Nieśmiało zadzwoniłam dzwonkiem, czekając, aż ktoś je otworzy. Po chwili usłyszałam kroki dochodzące z domu i jak ktoś otwiera drzwi.
-Tak?- usłyszałam jego głos. Nie ruszyłam się. -Chihaya?- spytał, zapewne spoglądając w dół. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam w jego oczy.
-Miki...- zaczęłam, po czym przyległam do chłopaka i zaczęłam moczyć mu koszulkę. Mogłam zgadnąć, że chłopak stał zdziwiony i nie wiedział, co ma zrobić. Jednak po chwili położył dłoń na mojej głowie. Po jakimś czasie znajdowaliśmy się już w środku. Siedziałam na kanapie, trzymając kubek z herbatą, z której wydobywała się woń pierników. Obok mnie siedział Mikel, który przyglądał się moim oczom, które zapewne były czerwone od płaczu. Naprzeciwko mnie, na krześle siedział Miki, a przy oknie stał jakiś mężczyzna.
-Kto to jest?- zadał pytanie nieznajomy. Miki spojrzał w jego stronę.
-To jest Chihaya. Chihaya, to Michał- przedstawił nas. Zerknęłam w stronę Michała, po czym powróciłam wzrokiem do kubka z herbatą.
-Co się stało, Chi?- spytał Mikel. Nic nie odpowiedziałam, cały czas patrzyłam się na kubek w kolorowe paski. Michał westchnął. Mnie znowu zaczęły lecieć łzy po policzku. Nagle na moim ramieniu pojawiła się znikąd Daisy i zaczęła ocierać się o mój policzek. Odstawiłam herbatę na podłogę, po czym wzięłam myszkę na dłoń i przybliżyłam ja do swojej twarzy. Ta tylko dotknęła mojego nosa, lekko go naciskając, po czym cicho pisnęła. Zaśmiałam się, ona to wiedziała, co potrafi mnie rozweselić.
-Chihaya- zwrócił mi uwagę Miki. Popatrzyłam na niego, miał zdecydowane spojrzenie. Cicho westchnęłam, po czym odstawiłam sobie myszkę z powrotem na ramię.
-Kiedy wracałam z Naokim do domu...- zaczęłam, lecz ktoś mi przerwał.
-Kto to Naoki?- zadał pytanie Michał.
-Mój brat- odpowiedziałam mu, on tylko kiwnął głową. Kontynuowałam. -Nao zrobił mi pogawędkę, na temat moich nowych znajomych, czyli was- przejechałam wzrokiem po Mikim i Mikelu. -Zaczął mi zadawać pytania dotyczące tego, jak się nazywacie, gdzie mieszkacie, co robicie i ile macie lat. Gdy na te dwa ostatnie pytania mu nie odpowiedziałam, bo nie znałam odpowiedzi, zaczął na mnie krzyczeć. W pewnej chwili się popłakałam i wysiadłam z jego samochodu, idąc prosto do waszego domu- opowiedziałam im całą historię, po czym znowu zaczęłam płakać.



Miki? Tak myślałam... Za to ja miałam jakiś pomysł ^^

Od Adriena do Ellen

Prychnąłem, odsuwając się od Ellie.
- Nie rób tak więcej, czuję się molestowany - jęknąłem teatralnie.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, widząc moją minę.
- Teraz się śmiejesz, ale to zostawia uraz na lata. Skrzywisz mnie i co potem będzie?
Usiadłem na kanapie, odchylając głowę w tył.
- Zostajesz czy nie? - spytałem cicho.
- Zostaję.
Rzuciłem jej zadowolone spojrzenie.
- Dobra dziewczynka - uśmiechnąłem się.
- Nie mów tak, czuję się, jakbym była psem.
- Jesteś urocza, jak mały szczeniaczek, Ellie.
Przewróciła oczami.
- Do spania, młoda damo.
***
Obudziłem się, czując silne szturchnięcie w żebra.
- Adrien? - usłyszałem nieco zduszony, aczkolwiek pełen pretensji głos Ellen.
Ups. Czyli zasnąłem.
- Chyba miałaś koszmary. Nie mogłem cię uspokoić, a kiedy mi się udało, nie chciałaś mnie puścić. Zostałem z tobą, zamierzałem wyjść, ale przysnąłem.
- Um... Okay. Dzięki... Tak myślę.
Prychnąłem, nadal zaspany.
- Spokojnie, łapy mam przy sobie. Jestem grzecznym chłopcem. I już cię puszczam.
Podniosłem się do pozycji siedzącej, okrywając Ellie kocem.
- Śpij dobrze, Ellen.

Ellie?

Od Ellen do Alex'a

- Zbyt surowo siebie oceniasz - odpowiedziałam tylko, chociaż nad odpowiedzią zastanawiałam się przez kilka minut. Położyłam mu dłoń na ramieniu, aby dać mu sygnał, że nie jest sam. Gest ten był zbyt poufały, co uświadomiłam sobie w chwili, gdy go dotknęłam. Alex'a znałam dopiero od kilku godzin, mimo to zapraszałam go do mieszkania i wysłuchiwałam jego zwierzeń. Zaczęło się robić dla mnie zbyt ckliwie, dlatego chcąc zmienić temat włączyłam zestaw stereo ustawiając jedną ze swoich ulubionych piosenek. Gdy rozległy się pierwsze słowa utworu Fosher spojrzał na mnie zaskoczony. Podniosłam się i wyciągnęłam w jego stronę rękę.
- Zatańczysz? - uśmiechnęłam się, a on skinąwszy głową ujął moją dłoń i wstał z kanapy. Widząc grymas na jego twarzy chciałam wyłączyć muzykę, ale on machnął ręką mamrocząc niewyraźne "nic mi nie jest". Objął mnie w pasie, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy jakby obawiał się, że zmienię zdanie.
Tell them all I know now
Shout it from the roof tops
Write it on the sky line
All we had is gone now
Tell them I was happy
And my heart is broken*
Obróciłam się instynktownie, gdy delikatnie uniósł swoją dłoń.
All my scars are open
Tell them what I hoped would be
Impossible, impossible!
Impossible, impossible!
Piosenka dobiegła końca, a ja dygnęłam po królewsku i stając na palcach cmoknęłam go w policzek.
- Powinieneś się przespać - stwierdziłam i nim zdążył powiedzieć "nie chcę robić problemu" wróciłam z pościelą i poduszką. Rzuciłam je na kanapę, gdzie po chwili usiadł Alex. - Zaraz dam ci ręcznik, jeśli chciałbyś się wykąpać. Jutro odwiozę cię do domu.
Podałam mu obiecany materiał i skierowałam swoje kroki do sypialni, gdzie znalazłszy książkę zaczęłam ją czytać. Do moich uszu dotarł dźwięk spływającej wody na co uśmiechnęłam się nieświadomie. W mieszkaniu zapadła cisza, skłaniając mnie do zaśnięcia co uczyniłam z największą przyjemnością.

~~*~~
- I jak się spało? - spytałam, gdy wilkołak się obudził. Przez chwilę był oszołomiony tym, gdzie jest. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie wydarzeń z wczoraj.
- Dobrze, dzięki - jego wzrok zatrzymał się na talerzu z kanapkami. - Naprawdę nie musiałaś...
- Będziemy to przerabiać jeszcze raz? Trzeba się troszczyć o swoich, nie? - upiłam łyk herbaty i odłożyłam kubek do zlewu. - Ja właśnie to robię.
- Masz jakiś powód? Nie każdy jest tak nastawiony...
- Nie - ucięłam. Przed oczami stanął mi obraz rodziny, to przez nich chciałam pomagać innym. Wynagrodzić krzywdy. Dla nich było już za późno. - Powinniśmy się pospieszyć, odwiedzam dziś siostrę i nie chciałabym się spóźnić, rozumiesz...

Alex?
*fragment piosenki "Impossible" Shontelle

Od Ellen do Adriena

- Czyli mam rozumieć, że sprawiłeś sobie kota, aby mieć podobną do mnie istotkę? - zaśmiałam się obserwując Queen. - To urocze.
- Skąd taki wniosek? - Adrien zmarszczył czoło zwracając ku mnie twarz. - I znowu wracamy do tematu bycia uroczym. Czy takie trudne do zrozumienia jest...
- Czytałam gdzieś... - zaczęłam przemądrzale wskazując na niego palcem. - ...że to normalne, gdy mężczyźni homoseksualni i biseksualni czasami zachowują się jak nie-faceci.
- To nie czytaj. Zauważalnie ci szkodzi - zakpił, a gdy Queen zeskoczyła mu z rąk wciąż wyraźnie obrażona podszedł do mnie i szybkim ruchem przerzucił sobie przez ramię. Wierzgałam i waliłam pięściami w jego plecy, bezskutecznie. Wtedy coś przemknęło mi przez myśl. Dawno temu podczas gry w uproszczony futbol na naszym podwórku wynalazłam pewny chwyt. Kotołak był ode mnie dużo lepiej zbudowany przez co silniejszy i szybszy. Nie miałam z nim żadnych szans, dlatego gdy tylko dostrzegałam swoją szansę gryzłam go w ramię lub inną wrażliwą na zęby część ciała. Chociaż uznawał to za faul, ja czerpałam satysfakcję z widoku odcisku swoich siekaczy i kłów. Mimo starania się żeby mnie nie uszkodzić, często wracałam z poobijanymi nogami i rękoma po meczu z Rienem. Tak jak wtedy wgryzłam się w jego bark sprawiając, że chłopak syknął cicho. Zrzucił mnie na kanapę i pochylił się opierając ręce po obu stronach mojej głowy.
- Nie zrobisz tego - pisnęłam z przestrachem i nim zdążyłam zasłonić się rękami zaczął mnie łaskotać. Od zawsze miałam problem z gilgotkami, dlatego nie umiałam powstrzymać napadu śmiechu.
- No więc zacznijmy od nowa. Jaki jestem? - spytał spokojnie dając mi chwilę wytchnienia.
- Uroczy - wydusiłam. Nie zamierzałam się tak szybko poddać, co to to nie.
- To od nowa - mruknął i ponownie zaczął mnie łaskotać. - I jak? Już ci się przypomniało?
- Tak! Przestań! - spróbowałam go odepchnąć, aby się wyswobodzić.
- Słucham uważnie - pochylił się nade mną, a nasze spojrzenia się spotkały. Patrzyłam w jego szarozielone oczy jak zahipnotyzowana, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Przez ułamek sekundy myślałam, że ponownie mnie pocałuje. Przez ułamek tejże sekundy chciałam by to zrobił. Uświadomiwszy sobie swoje myśli zacisnęłam powieki starając się mówić normalnie.
- No... męski? - strzeliłam i otworzyłam oczy.
- Zaliczam, ale mogłaś podać więcej przykładów - kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
- A co jeśli nie masz więcej cech, które mogłyby podbudować twoje ego? - zakpiłam dźgając go  pierś. W myślach błagałam tylko o jedno; odsuń się, odsuń. Naturalnie nie zrobił tego, dlatego nim zdążyłam uświadomić sobie co robię złączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, przywołując mnie do porządku. Odsunęłam się od niego z palącymi policzkami.
- To co? Mamy remis? - zażartowałam, kryjąc za tym nerwy.

Rien?^^

Od Gwendoline do Cassie

Podnosząc wzrok znad książki, machinalnie rozejrzałam się wokół siebie, szukając kogoś, kto mógłby przeszkodzić w szukaniu kolejnych, jeszcze dokładniejszych informacji na temat przebiegu wilkołaczej przemiany. Iluzję zupełnej pustki przerwała siedząca przy stoliku, czarnowłosa dziewczyna. Niesamowicie ciemnymi oczyma wpatrywała się w zegar, oddzielony szybą od wnętrza biblioteki, tym samym nie powinna mi przeszkodzić Szybko odwróciłam wzrok i, nie słysząc żadnego alarmującego hałasu, skupiłam się na tekście. Ze wszystkich ksiąg, jakie udało mi się znaleźć, ta okazała się najciekawsza, a zarazem najprzydatniejsza. Autor opisywał w niej istoty, zapewne już dawno wymarłe, potrafiące przejmować kontrolę nad ciałem wilka, korzystające z niego jak z własnego, słabego organizmu. Pisał też o nieświadomych użytkownikach tejże mocy – biegających, walczących w snach razem z wilkami, jednak niekontrolujących ich bezpośrednio, jak ich silniejsi bracia. Świadomość tych istot, po ich śmierci, miała osiadać w ciele stworzenia, które kontrolowali, mimo tego, że ich ciała dawno gniły w ziemi, oni nadal żyli, kontrolując zwierzę.
Ponownie obrzuciłam otoczenie szybkim spojrzeniem i, nie widząc, ani nie słysząc jakiegokolwiek zagrożenia, złączyłam potrzebne kartki i szarpnęłam nimi, wyrywając z książki. Zgniotłam wyrwane strony i wcisnęłam je do kieszeni kurtki, wracając do czytania woluminu. Przekartkowałam dzieło, aż do znalezienia rysunku, przedstawiającego to tajemne stworzenie. Wpatrywałam się w niepozorny malunek, aż do usłyszenia zbyt głośnych kroków. Niepewnie zerknęłam w bok. Tuż przy mnie stała ta sama ciemnowłosa dziewczyna, wcześniej gniewnie wpatrująca się w niczemu winny zegar, a teraz patrząca na mnie zdziwionym wzrokiem. Gwałtownie zamknęłam książkę i odłożyłam ją na odpowiednie miejsce, tuż obok podobnych tytułów. Ucieknąwszy wzrokiem, wyminęłam ją, ściskając zmięte kartki, nadal znajdujące się kieszeniach kurtki. Mimowolnie zerknęłam za siebie, by upewnić się, że nieznajoma za mną nie idzie, a ja spokojnie mogę opuścić bibliotekę.
Położyłam dziennik i pierwszy lepszy długopis, jaki udało mi się znaleźć, na drewnianym stole. Wyjęłam zmięte kartki z kieszeni i wygładziłam je na tyle, bym mogła rozczytać zapisany na nich tekst. Pochyliłam się nad zebranymi przedmiotami. Otworzyłam dziennik i, czasami zerkając na strony z woluminu, uzupełniałam stare notatki. Po zapisaniu ostatniego słowa, szybko zamknęłam notatnik i ścisnęłam go w dłoniach.
Nadal nie potrafiłam znieść myśli, że nigdy nie uzyskam wszystkich zdolności, które może uzyskać wilkołak. Może posiadałam wyostrzone zmysły, jednak to, co było najważniejsze, nadal było mi zupełnie obce. Od lat łudziłam się, że kiedyś, z pomocą zebranych informacji, posiądę umiejętność przyjęcia wilczej skóry. Dorastałam w rodzinie prawdziwych wilkołaków, czystej krwi, ale zawsze chciałam od nich uciec, by znaleźć zupełnie innych towarzyszy. Chciałam widzieć braci biegnących po lasach, polować z nimi, miażdżyć przeciwników. Głupia. Głupia dziewczynka, z głupimi marzeniami, która nigdy się nie nauczy.
Dziennika nie otwierałam już kilka dni, starałam się nie myśleć o własnych słabościach, zajmując umysł czym tylko mogłam, nawet beznadziejną pracą w Baker Street. Pytając o możliwość zjedzenia bardziej eleganckiej kolacji zawsze usłyszy się o niepozornym budynku, w którym mieści się 221B Baker Street. Choć wystrój, dość skromny i stylizowany na minioną epokę, opisaną w „Przygodach Sherlocka Holmesa” (choćby za sprawą zastąpienia części krzeseł miękkimi fotelami), nie wskazuje na ekskluzywny charakter restauracji, to jednak kartę dań zdecydowanie skomponowano z myślą o bardziej wymagających podniebieniach. Nie znajdzie się tutaj zwykłej, panierowanej ryby, ale na każdy z serwowanych posiłków może pozwolić sobie każdy, bez ryzyka wydania ostatniego funta. Ciekawostką jest też właścicielka, poza tym, że jest wielką fanką londyńskiego detektywa, jest też ogromną znawczynią wszelkich gatunków herbat. Zawsze bezbłędnie dobiera i poleca odpowiednią dla nastroju i gustu danego klienta tylko po to, aby ten mógł w spokoju zanurzyć się w miękkim fotelu i rozmawiać z przyjaciółmi, popijając swój napar idealny. Dlatego też, jednym z niewielu plusów pracy w Baker Street, był wszechobecny spokój - klienci pojawiali się często, jednak zamawiali cokolwiek raz, może dwa razy, nie więcej, tym samym pozwalając pracownikom restauracji na zajmowanie się czymś zupełnie innym.
Ignorując sytuację w restauracji, zajęłam się czytaniem kolejnej książki, nietraktującej o wilkołakach, czy innych istotach, potrafiących przybierać skóry zwierząt. Przerzuciłam kolejną stronę jakże fascynującej książki, gdy współpracowniczka, szturchnąwszy mnie w ramię, przerwała pogrążanie się w lekturze. Spojrzałam na nią, wcześniej zamknąwszy książkę.
- Klienci. – niepozornym skinięciem głowy wskazała na młodą kobietę i starszego mężczyznę siedzących przy stoliku w głębi sali, najmniej zaludnionym miejscu w całym pomieszczeniu. Ludzie zazwyczaj wybierali fotele przy oknie, by móc oglądać miasto za szybą. Westchnąwszy, chwyciłam długopis oraz notes i skierowałam się w ich stronę, po drodze omijając kilka osób i życząc im smacznego. Dopiero, gdy byłam wystarczająco blisko, rozpoznałam w dziewczynie nieznajomą z biblioteki, mimo to starałam się grać spokojną.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się najprzyjaźniej jak tylko potrafiłam – Państwo już się na coś zdecydowali?

Cassie?

30 paź 2016

Od Alex'a do Ellen

Spojrzałem na brunetkę, przypatrywałem się jej przez chwilę, by zebrać myśli.
- Tak, tylko trochę mnie boli pod żebrami, ale to nic - powiedziałem.
Troszeczkę zmniejszyłem odczucie co prawda. Cholernie bolało, w końcu to od postrzału. Ellen wróciła do oglądania filmu. Rzuciłem ukradkiem okiem na telewizor, jakoś nie interesował mnie film. Moje myśli, niczym chmury nad miastem, ciążyły i nic nie mogłem z tym zrobić.
- Alex - dziewczyna znów się do mnie zwróciła - Przecież widzę, że coś Ci ciąży, powiedz, może będzie Ci lepiej.
Spojrzałem na nią, na jej piękne ciemne włosy , oczy i pomyślałem, że jeśli ma kogoś, to ten ktoś musi być szczęściarzem i to naprawdę niezłym.
- Ellen - wymamrotałem - Martwię się ,że Brunt dopadnie też i ciebie, jest dobrze wyposażony niż ostatnim razem, gdy go widziałem, a po za tym w taksówce...- urwałem i grymasem wyraziłem szarpnięcie bólu - W taksówce miałem wizję, wspomnienie z dzieciństwa, wychodzi z tego, że moja matka mnie porzuciła, ojciec wciąż jest zagadką, myślę też, że te 5 lat od 18stki po prostu zmarnowałem - wzniosłem wzrok ku gwiazdom.
Po chwili ukradkiem oka zobaczyłem ,że Ellen się nad czymś zastanawia.
- Nikt by mnie nie zapamiętał ,nawet gdybym dziś zniknął. Nie potrafię odnaleźć odpowiedzi na pytanie "dlaczego jest mi tutaj tak źle?" - dodałem - Te 5 lat spędziłem w klubach, na panienkach lekkich obyczajów, na codziennym kacu, na codziennym bólu głowy, na pijackich bójkach, na podróży z miasta do miasta , nigdy nie miałem swego kąta na Ziemi , najwyraźniej nigdy nie będę go mieć.
Zapadła cisza. Spojrzałem na telewizor , film powoli się kończył. Czułem jak moje brwi drżą niczym niebo, dłonie jak targający drzewa wiatr. Powoli wstałem, podszedłem do okna i ze smutkiem spoglądałem na ulice oświetlaną latarniami. Życie jest twarde, teraz za każdy dzień , płać i płacz! Odwróciłem się z powrotem do Ellen, jej wzrok tkwił na mnie w skupieniu.
- Przepraszam...- powiedziałem melancholijnie.
Powoli ruszyłem w stronę kanapy , znajdując się przy niej usiadłem i oparłem głowę, zamykając powieki. Byłem sam w sobie zbędny , gdzie się nie pojawiałem i była bójka byłem ja. Zazwyczaj pijany pozwalałem dla swojej bestii wyjść na światło dzienne. Czułem się okropnie.


Ellen?

Od Adriena do Ellen

- Nie bywam na takich imprezach. Niezbyt lubię tłumy. Sama rozumiesz, mam wyczulone zmysły i gubię się w  natłoku bodźców. A poza tym, w takich miejscach łatwo skończyć martwym.
Ellen roześmiała się.
- Wiem przecież, że czasami byłeś na czymś takim. Nie oszukuj.
Odchrząknąłem.
- Byłem w interesach. Nie tylko nadnaturalni tracą rozum w takich miejscach. Łowcy też bywają łatwym celem.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Spokojnie, mamy małą umowę. Są dni, kiedy mamy wolne. Dwie środkowe soboty miesiąca. Wtedy nie polujemy na siebie nawzajem w określonych dzielnicach.
Ellen przewróciła oczami. Uśmiechnąłem się lekko.
- Jeśli bardzo chcesz, możemy wyjść... kiedyś.
Dotarliśmy do mojego mieszkania bez kłopotów. Zmusiłem Ellen do wejścia do środka.
- Przemarzłaś, zrobię ci herbaty. Możesz zostać tutaj albo jeśli bardzo chcesz, dam ci coś ciepłego i pójdziesz do siebie.
Queen pojawiła się jak zwykle, znikąd. Wepchnęła się na kolana siedzącej przy niewielkim stoliku Ellen i miauknięciem domagała się pieszczot.
- Jest niemożliwa - odezwałem się z krzywym uśmiechem, podając Ellie kubek.
Prychnęła.
- To ty jesteś niemożliwy, Żyrafo.
- Nie znasz się, Ellie. Nie masz pojęcia, ile pieniędzy idzie na samo wyżywienie tego darmozjada.
Kotka rzuciła mi nieprzyjazne spojrzenie, po czym z godnością podniosła się z kolan El.
Zeskoczyła na podłogę.
- Daj spokój, Queen, chyba się nie obraziłaś?
Podniosłem kotkę z podłogi, nie zważając na wściekłe prychnięcia i ostre pazurki przejeżdżające po moich dłoniach.
- Jakbym widział ciebie, El Diablo - roześmiałem się.

Ellen?

Od Cassie do Gwen

Pojadę do rodziny w Londynie, spotkam znajomych, spędzę tam dwa dni  i wrócę znów do owego miasta. No cóż… Marne plany. Czasem mimo pewności siebie, przyszykowanie się do wyjścia  na ostatnią chwilę nie wypala, bo pociąg odjeżdża zanim ty zorientujesz się, ile tak naprawdę czasu minęło. Czas mija szybciej, jesteś zła, ale potem dochodzisz do tego, że to w rzeczywistości obojętność. Odzież miałam na miejscu, więc nie musiałam zabierać bagaży.  Jedyne co ze sobą wzięłam to czarna, skórzana torebka zarzucona na ramię, na której zwisa biała koszulka z kołnierzykiem. Mimo czarnej bomberki nadal było mi zimno. Cisza na stacji sprawiała, iż serce biło wolniej, a czas stawał w miejscu- mimo że zegar cykał nieubłaganie szybko. Przestałam wpatrywać się w zardzewiałe tory i lekko przekręcając głową rozejrzałam się po okolicy. Nikogo nie było. Szum wiatru zagłuszyło trzaśnięcie drzwiami. Gwałtownie odwróciłam się, żeby zobaczyć bibliotekę. Przez szklane okna ujrzałam rudowłosą kobietę wchodzącą w głąb labiryntu książek. Postanowiłam, że również tam wejdę, ponieważ zimno nie dawało spokoju. Z uwagi na to również, iż w środku była także kawiarenka.
~ ~
Od trzydziestu minut czekałam na jakąś głupią czekoladę. Dlaczego jej to tyle zajmowało? Nie było tam nikogo oprócz mnie i dziewczyny, która wpatrywała się w książki. Nerwowo stukałam paznokciami o stolik. Na następny pociąg musiałam czekać całe 3 godziny, ale to niewystarczająco dużo, aby opłacało się wrócić do domu i znowu tu wrócić. Wpatrywałam się w zegar na stacji i patrzyłam, jak powolnie mijają minuty.

- Przepraszam? Oto pani gorąca czekolada. – powiedziała stara kelnerka z niezadbanym kokiem ubrana w biały fartuszek, który był zarzucony na czarnej sukience. Wyłożyła z tacy wyczekiwany przeze mnie napój i poszła bez słowa. Nie miałam ochoty jej nawet odpowiadać. Podniosłam filiżankę i wzięłam łyk napoju. Piłam lepsze, ale mogła być. Co chwilę włączałam telefon z nadzieją, że coś nowego się stało. W rezultacie przez nudę postanowiłam sięgnąć po książkę. Odeszłam na chwilę od stolika i udałam się do morza półek. Nie miałam określonej tematyki- szukałam czegoś, co mi się spodoba. Ręką przesuwałam książki w celu przeczytania okładki. W pewnym momencie jakby znikąd zobaczyłam tą samą kobietę, która weszła ponad 40 minut temu do biblioteki. Przez niewielki otwór zdołałam zauważyć, że jej szare oczy wgapiały się na ilustrację z wilkołakiem, co osobiście mnie nieco zdziwiło. W tym mieście z tego, co zauważyłam to normalne. Odstąpiłam kawałek i ruszyłam do owej dziewczyny. 


Gwen? 

Wyniki konkursu!

Przyszła pora na ogłoszenie wyników konkursu na najlepszą rasę.
Trzeba przyznać, że każdy pomysł na swój sposób był najciekawszy, ale jak wiadomo zwycięzca może być tylko jeden.
Z przyjemnością informujemy, że jest nim ZORZA! Jego propozycją było Wendigo, które najbardziej nam się spodobało.
Gratulacje i wirtualna czekolada, jak było obiecane :)
Rasa zostanie dodana w najbliższym czasie.

Płomyczek

 KONTAKT: KaoruSeoSutcliff666@gmail.com Howrse: NorikoHirose

Viver Firestone

19 lat | Kobieta | Feniks
Opis:
Charakter: Viver na pozór jest cichą i spokojną dziewczyna lecz to właśnie tylko pozory. Tak naprawdę kiedy nie jest zasmucona, jest tak nie przewidywalna że nikt by się tego po niej nie spodziewał. Jest bowiem ona dość wybuchowa i gwałtowna. W czasach dzieciństwa nie była cichą myszką jak inni, była ona krzykliwa i energiczna, szczególnie przy kłótniach. Viver nie jest również dość kulturalną dziewczyną, jest ona chamska i wredna oraz zdarza jej się dość często przeklinać. Czasem zdarzy jej się zrobić jakieś żarty, ale głównie wtedy kiedy nie ma humoru, aby się pocieszyć. Jednak ma też dobre zalety, bowiem jest ona lojalna i obroni za wszelka cenę ważna dla niej osobę. Mimo że nie miała łatwego dzieciństwa to kocha być w centrum uwagi, przeważnie dlatego że była wcześniej ignorowana przez wszystkich. Po zaczęciu pracy i „dorośnięciu” nadal igra w niej ta młoda dusza, która szuka prawdziwych przyjaciół, a może nawet i miłości? Viver od dawna wie że nie jest jedyną, która ma niesamowite umiejętności oraz słyszała o łowcach. Mimo jej gwałtowności stara się być neutralną jednak gdy zobaczy zbrodnie dokonaną na nadnaturalnych przez łowców nigdy nie da za wygraną i dołączy do reszty aby opowiedzieć się przeciw łowcom.
Historia: Viver urodzona w kochającej rodzinie nigdy nie wierzyła, że coś może pójść nie tak. Dziewczyna jako mała dziewczynka była oczkiem w głowie rodziców, jednak po urodzeniu się Lilith trochę o niej zapomnieli. Przez rodziców coraz bardziej zapominana i znikająca w cieniu młodszej siostry zaczęła popadać w depresje. W wieku 14 lat zaczęła uciekać nie tylko z zajęć ale i z domu. Pewnego razu gdy ponownie uciekła znalazła wejście do opuszczonego budynku. To w tamtym miejscu poznała swoje moce. Na początku była przestraszona tym co zrobiła, a mianowicie podpaliła ten budynek. Po skończonej aferze z palącym się budynkiem Viver wróciła tam i uczyła się panować nad swoją mocą. Gdy osiągnęła 17 lat starała się o posadę w cyrku związaną z atrakcjami z ogniem. Dziewczyna dostała tą pracę i do tej pory tam pracuje. W międzyczasie jej młodsza siostra dowiedziała się o jej mocy tak samo jak rodzice. Po tym jak rodzice ją odrzucili, Lilith zrozumiała Viver i zaczęła ja wspierać. Razem zamieszkały obok cyrku i starają sobie jakoś poradzić. Gdy Lilith jest w szkole, Viver występuje aby zarobić na utrzymanie siebie i swojej siostry. Wcale jej w tym nie pomaga natarczywy ojciec, który ciągle żąda pieniędzy. Viver stara się zawsze odmawiać jednak wtedy ojciec ją uderza, a Viver nie chcąc mu zrobić krzywdy nie używa swojej mocy przeciw niemu. I tak trwa do dnia dzisiejszego.
Wygląd: Viver jest młodą dziewczyną o czerwonych włosach i zielonoszarych oczach. Ma ona 167 centymetrów wzrostu oraz kobiece kształty i 48 kilo wagi. Jest dość zwinną i wytrzymałą dziewczyną. Na potrzeby swojego zawodu, aby urozmaicić występy jest wygimnastykowana. Ma ona dość atletyczną budowę ciała oraz bladą cerę. Kiedy się uśmiecha jej pełne lekko różowe usta ukazują rząd równych śnieżnobiałych zębów. Ubiera się głównie w ciemniejsze oraz luźne ubrania, głównie w jakąś bluzkę z dżinsami i bluzę. Jest nazywana chodzącym ogniem przez kolor jej włosów jak i charakteru oraz umiejętności z ogniem. Na lewej łopatce ma tatuaż feniksa.
Umiejętności: Jest uzdolniona pod względem muzycznym. Jej śpiew jest piękny, a kiedy mówi coś magicznie przyciąga innych aby jej słuchali. Viver lubi też jeździć na swojej deskorolce. Przez to że mieszka sama z siostrą musiała się nauczyć gotować i nie kryjąc dość dobrze jej to wychodzi. Jednak jeśli chodzi o taniec czy grę na jakimś instrumencie jest ona beznadziejna. Viver lubi spędzać czas dość aktywnie chociaż nikt by się po niej tego nie spodziewał, lubi sobie pobiegać czy zagrać siatkówkę.
Ciekawostki:
Nie za bardzo przepada za wodą.
Wprost nie cierpi daktyli i wszelkich orzechów oraz wyrobów z nich.
Ma uczulenie na pyłki.
Stosunki:
Aiden Firestone -ojciec, potrzebuje tylko pieniędzy
Susane Firestone - matka, nie chce jej znać
Lilith – 16 lat, siostra, pomimo kłótni i tak są prawie nierozłączne

Król niczego

 KONTAKT: Ashirous (Howrse)

Gwendoline Stark

24 lata | Kobieta | Wilkołak
Głos: Sophie Turner
Opis:
- Uczynię z siebie króla – mówi młoda dziewczyna, siedząca obok ciebie – Króla niczego, którego nazwą marzycielem – dodaje, zerkając w twoją stronę. Patrzysz na jej twarz, wyrażającą niesamowity spokój; na jej prosty nos; na usta ułożone w przyjazny uśmiech; w jej oczy w kolorze jasnej szarości, z niewielką domieszką zieleni, ukazujące niezwykłą ciekawość. Na samym końcu skupiasz się na jej włosach, widzisz, jak spływają po ramionach, jak kończą się dopiero w połowie pleców; zwracasz uwagę na ich rudy odcień, z nielicznymi jaśniejszymi i ciemniejszymi odblaskami. Obserwację przerywa król niczego, chwytając twoją dłoń. Odwracasz wzrok i zerkasz na jej smukłe palce. Oplata nimi twoją dłoń, ściska i, podnosząc się, ciągnie cię za sobą, odrywając od obserwacji i czytania ciekawej lektury. Mimo twoich początkowych podejrzeń, co do jej planów, ona zaciąga cię do działu z fantastyką i podaje ci jedno z największych dzieł tejże tematyki. Zamiast skupiać się na towarzyszce, patrzysz na okładkę książki. Na sześć spokojnych twarzy, skąpanych w cieniu, na wszechobecny niebieski, na posrebrzane litery, układające się w tytuł, na białe, przedstawiające imię i nazwisko autora. Zdziwiony, podnosisz wzrok na nieznajomą, która uśmiecha się tajemniczo.
- Nadchodzi zima. – mówi i, jak gdyby nigdy nic, odwraca się na pięcie. Odchodzi, a ty zdziwiony zostajesz w tym samym miejscu, do którego zaciągnęła cię ta niezwykła dziewczyna.
Gwendoline Stark, głupia dziewczyna, z głupimi marzeniami, która nigdy się nie nauczy. Niegodna swego gatunku, niepotrafiąca przemienić się w wilka. Nigdy niedane było jej biec z wilczymi towarzyszami. Nie posiadając tego, zawsze zastanawiała się, jak daleko mogłaby dojść, gdyby miała przy sobie inne wilki. Mogłaby być wolna; odnalazłaby dom, do którego zmierzała; zajęłaby tron i uczyniła siebie królem; widziałaby świat pełen niewiedzących, szukających pereł w głębokich oceanach.
Przeszła przez najciemniejsze jaskinie, cierpiała, a zawsze pozostawało jej sto kroków do końca drogi. Niekończącą się podróż pomalowała pasją – ulubionym kolorem.
Utknęła w kajdanach, przytwierdzonych łańcuchami. Nie miała żadnego prześladowcy, nie było nikogo, kogo mogłaby oskarżyć za niepowodzenie, poza samą sobą.
To jest jej nędzne życie, które nazwała wspaniałą pieśnią.
Stosunki:
Penelope Stark-Larson – matka. Pięćdziesięciopięcioletnia kobieta, która całe życie poświęciła rodzinie. Zawsze będąca przy swoich trzech córkach i ukochanym mężu, którym opiekowała się podczas choroby, która tak go wyniszczyła. Gwendoline bardzo szanuje matkę, stara się pomagać jej jak tylko może, czy to przez przysyłanie pieniędzy, czy też zwykłe wizyty i wykonywanie domowych obowiązków.
Edwin Stark – ojciec. Pięćdziesięciodziewięciolatek, od kilku lat zmagający się z przewlekłą chorobą. Przybity do łóżka, nie mógł sprawować roli przykładnego ojca, jednak, za czasów, gdy był jeszcze zdrowy, zajmował się córkami najlepiej jak tylko mógł, nawet pomimo zmęczenia. Teraz Gwen, za wszelką cenę, stara mu się odwdzięczyć.
Lisa Stark – starsza siostra. Trzydziestoletnia żona i matka bliźniaków. Mimo wspaniałej relacji w dzieciństwie, w dorosłym życiu oddaliły się od siebie na tyle, że ich kontakt ogranicza się jedynie do szczątkowych rozmów na spotkaniach rodzinnych.
Hailey Stark – młodsza siostra. Dwudziestodwulatka, niepotrafiąca znieść obecności swych starszych sióstr. Ze znanych tylko sobie powodów, odrzuciła rodzeństwo, odcięła się od niego kompletnie, a jedynym kontaktem, jaki nawiązuje z rodziną, jest opieka nad ojcem i pomoc matce, nie zamieniając ani słowa ze spokrewnionymi kobietami.

28 paź 2016

Od Cassie do Damiena

Żałosny typ. Zmrużyłam oczy i wrogo na niego spojrzałam, po czym zaczęłam biec w stronę, gdzie uciekła dziewczyna. Startując uderzyłam o jego bark. Ten nie zareagował. Oczywiście chciałam ją spytać, co jej zrobił i ewentualnie pomóc. Nie obchodził mnie tamten człowiek- o ile można go tak nazwać. Stanęłam i odwróciłam się w stronę chłopaka, kiedy miałam skręcać za klub. Ten delikatnie przekręcił głową i swoimi czarnymi oczami lekko mnie dostrzegł. Przez chwilę utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, ale potem zerwałam go i wróciłam do biegu, nieumyślnie machając przy tym włosami. Na pierwszej ulicy nie mogłam jej dostrzec. Na skrzyżowaniu przekręciłam głową i ukradkiem zauważyłam, jak skręca na końcu innej. Przyspieszyłam, a na zakrętach lekko zwalniałam, aby zobaczyć, gdzie się kieruje.  Była wyjątkowo szybka. Po około 3 minutach biegu złapałam ją za ramię przy osiedlowym butiku.
- Hey, nic Ci nie jest? – zatrzymała się, po czym powoli odwróciła.
- Idź stąd. Idź! – wyszarpnęła się.
- Posłuchaj...
- Nie będę! Idź stąd, bo inaczej zdechniesz! – przerwała, wydzierając się na całe osiedle.
- O co Ci chodzi? – spytałam, lecz po chwili usłyszałam trzask drzwi.  Parę domów dalej, zza płotu wyłonił się nieco stary mężczyzna.
- Melanie! – krzyknął niskim tonem.
- Mówiłam… Uciekaj. – wyszeptała.
- Kto to jest?! – byłam zdezorientowana. Nieco otyły facet o siwych włosach zaczął podchodzić, a ja czułam się coraz bardziej niebezpiecznie. Jego zły wyraz twarzy dawał  znaki.
- Melanie! Odsuń się! – włożył rękę do kieszeni, po czym wyjął z niej pistolet. Dziewczyna stanęła za nim i zaczęła się przyglądać – Kim jesteś!?
- Um… - podszedł bliżej i przyłożył mi spust do czoła. 
- Gadaj! – zaczęłam podnosić ręce na znak bezbronności, która była swego rodzajem kłamstwem. Jego czoło coraz bardziej się marszczyło, a zarost i obrzydliwe spojrzenie przyprawiały mnie o mdłości. – Gadaj! – czekałam, aż  coś powie, aby się zdezorientował. Wykorzystałam to i jak na szybciej mogłam szarpnęłam dłońmi, jak najniżej. Broń wypadła mu z rąk, a ja w tym czasie kopnęłam go kolanem w krocze. Odsunęłam się, żeby lepiej zobaczyć sytuację. W tej samej chwili usłyszałam ogromny huk, a moment potem już leżał. Ktoś strzelił do niego dokładnie przez skronie. Dziewczyna upadła na kolana i zaczęła nad nim płakać oraz wrzeszczeć. Skierowałam wzrok w prawo. Po drugiej stronie ulicy stał ten sam typ, który był za klubem. Po wykonanym strzale zmienił kierunek na głowę dziewczyny. Już miałam do niego krzyknąć, ale mnie wyprzedził i strzelił w nią. Upadła na pierś mężczyzny i zaczęła się wykrwawiać. Nastała ogromna cisza. Chłopak za to schował broń oraz zaczął do mnie podchodzić.
- Wynośmy się stąd. Jeszcze ktoś nas przyłapie. – złapał mnie za łokieć i szybkim chodem zaczął kierować w drugą stronę. Chwile potem już sama za nim podążałam, ciągle odwracając się i patrząc na już martwe osoby. Na następnym zakręcie zatrzymałam się.
- Poczekaj. – odwrócił się.
- Hm?
- Dlaczego to zrobiłeś? I w ogóle skąd się tu wziąłeś?!
- Załóżmy, że przechodziłem niedaleko. A to byli łowcy. Albo my, albo oni. Mogłem równie dobrze przejść obojętnie obok tego zdarzenia i zostawić Cię na śmierć. – łowcy? Nie miałam pojęcia… Nie wyczułam, a powinnam. Ale ta dziewczyna… Szkoda mi jej.
- Nie mogłeś chociaż jej zostawić…?
- Przyszłego łowcę, o ile nie aktualnego?  Nie ma mowy. Nie bawię się w samobójcę. – to, co mówił miało sens, ale tego nie przyznałam. – Dobra. Chodź, bo zaraz psy się zejdą i będą kłopoty.
Nie wiedziałam dlaczego, ale podążałam za nim dobre parę alejek dalej w całkowitej ciszy. Nawet nie spytałam, gdzie mnie prowadzi. Po pewnym czasie otworzył drzwi od kawiarni i powiedział:
- Wchodź, tu nas nie znajdą. Przynajmniej nie na razie. Nieraz to sprawdzałem, akurat trzymają się daleko z tego miejsca.
- No dobrze. – weszłam, a on tuż za mną. Drzwi się same zamknęły. Lokal wyglądał, jak typowa lokalna kawiarnia. Beżowe ściany, białe, skórzane fotele, barek… Usiedliśmy przy stoliku z ciemnego drewna,  z dala od okna.
- No to co? Może mi się w końcu przedstawisz? Moje imię już znasz. – powiedział wyraźnie zaciekawiony.
- Jasne… Cassie.



Damien? 

Od Ellen do Alex'a

Złapałam Alex'a za ramię, gdy ten skrzywił się z bólu. Najwidoczniej moja magia nie obejmowała takiego zakresu leczenia jak całkowite pozbycie się obrażeń wewnętrznych. 
- Masz szczęście, że niedawno naprawili windę - uśmiechnęłam się do niego maskując obawy jakie czaiły się za maską wesołości. Gdyby łowcy ruszyli naszym śladem i wpadli do mojego mieszkania rozwalając to i owo moja posada w firmie byłaby zagrożona. Szef z pewnością wściekłby się na mnie i bez zbędnych ceregieli wyrzuciłby mnie na bruk. 
Chwilę później byliśmy już w mieszkaniu. Poleciłam wilkołakowi, aby usiadł i odpoczął na kanapie, a ja udałam się do sypialni. Z wyraźną ulgą zrzuciłam obcasy i założyłam krótkie, białe skarpety. Spódnicę zamieniłam na przetarte i znoszone jeansy i luźny podkoszulek. Włosy rozpuściłam i rozczesałam je szybkim ruchem. Wróciłam do pokoju głównego w trochę lepszym nastroju i usiadłam obok Alex'a, który oparłszy głowę na wezgłowiu kanapy spoglądał na nocne niebo. Sama robiłam to dosyć często.
- Alex - przerwałam ciszę, trwającą już dość długo. Fosher wzdrygnął się i spojrzał w moją stronę, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tu jestem.
- Wybacz, zamyśliłem się - przeczesał ręką włosy, a przez jego twarz przemknął grymas. 
- W porządku - uspokoiłam go. - Jesteś głodny?
- Nie rób sobie problemu...
- Błagam cię - przewróciłam oczami nagle zirytowana. - Zaraz przyjdę.
Skierowałam się do kuchni, gdzie przygotowałam kilka tradycyjnych kanapek z szynką i serem oraz zaparzyłam nam herbaty. Przygotowane jedzenie położyłam na stoliku kawowym i ruchem dłoni zachęciłam go do spróbowania. Tosty zniknęły w ciągu kilku minut. Z braku lepszych pomysłów włączyłam telewizor, bezmyślnie skacząc po kanałach. Zatrzymałam się na jednym z nich, gdy moją uwagę zwrócił dobrze znany mi film. "Friends with benefits" z Justinem Timberlake'iem i Milą Kunis. Mimo, że oglądałam go chyba ze sto razy za każdym razem uśmiechałam się pod nosem słysząc teksty Dylana, Jamie i Tommy'ego. Alex nadal nie wydawał się być zainteresowany fabułą, tylko znowu zatopił się w myślach.
- Alex, wszystko w porządku?

Alex?


Od Hope do Jamie

Do moich uszu dotarł zgrzyt zamka, ale nie zareagowałam, dalej utrzymując zwolnienie funkcji życiowych. Ktoś przeszedł obok mnie.
- Gdzie jest panna Cunningham? – usłyszałam pytanie Moriarty.
- W wielkiej sali. – odpowiedział, ktoś, zbliżajac się.
- Świetnie – westchnęła kobieta, podnosząc się. - Zanieście tam oskarżoną. Musimy ją skazać za tak niedopuszczalny czyn, prawda?
Mężczyzna rozmawiający z blondynką przewiesił mnie sobie przez bark i skierował się zapewne w stronę wielkiej sali, o ktorej mówiła Moriarty. Gdy tam dotarliśmy, facet zdjął mnie i "obudził", chociaż od dłuższego czasu byłam zupełnie świadoma. Otworzyłam oczy i podniosłam się na nogi, uważnie rozglądajac się po pomieszczeniu. Gdy zebrali się wszyscy, uklękłam i bez wyrazu przyglądałam się Moriarty. Intuicja podpowiadała mi, iż kobieta ma z tym coś wspólnego. Przyglądałam się jej dłoniom, zachowaniu i mimice. Na palcach ujrzałam krew, niebieskooka wykazywała też lekkie zdenerwowanie, błądziła wzrokiem po sali, bujała się lekko i wykonywała nerwowe ruchy rękami. Przez cały proces nie odzywałam się, nie odpowiadałam ma pytania. Jedynie obojętnie patrzyłam przed siebie.
- Jesteś gotowa przystąpić do procesu? – zapytał pewien mężczyzna, występując z tłumu – Zaakceptować wyrok? Nasz osąd jest sprawiedliwy, surowy.
- Daj spokój – warknęła blondynka, podchodząc do do mnie, faceta i trupa – Po prostu ją zabijmy, zawsze to robimy – dodała, wyjmując broń z zewnętrznej kieszeni płaszcza. Odbezpieczyła broń i wycelowała wylot lufy w moją skroń. Odważnie podniosłam się z klęczek i odsunęłam od siebie pistolet.
-Nie akceptuję wyroku. Czy na prawdę nie jesteście w stanie dostrzec czegoś, co widzi siedemnastolatka? Jesteście aż tak tępi? Gdy oglądałam zwłoki, były już zimne, pani Cunningham została zabita przynajmniej czterdzieści minut wcześniej. Krew wypływająca z nosa już dawno zaschła. Moriarty ma na dłoniach krew, bezmózgi. Zachowuje się nerwowo. Widocznie brała również jakiś narkotyk. Nie widzicie tego?
-Dość. - syknęła kobieta.
-Dość? Dość, moja droga? Czyżbyś wstydziła się zamordowania kogoś swojego, a następnie ucieczki, niczym zwykły tchórz? - cedziłam powoli.
Szybko wyciągnęłam nóż. Pomachałam nim blondynowi, który mnie przeszukiwał.
-Pozwólcie, że sama wydam sobie wyrok. -  powiedziałam donośnie i zanim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać, wbiłam sobie nóż w brzuch.
-Każ pozdrowić ode mnie Lil, gdy będzie ginąć z ręki któregoś z tych inteligentów. - powiedziałam cicho w stronę Moriarty.
Następnie zapadłam się w ciemność.

C.d.n.. Kiedyś xd
Ps. Spokojnie, Hope przeżyje, jest nieśmiertelna xd Takie zabili go i uciekł, ale liseł po prostu jakoś przeżyje i kropka.

27 paź 2016

Od Jamie do Hope

Ledwie zdążyłam otworzyć drzwi, by wpuścić mężczyznę do mieszkania, gdy usłyszałam dźwięk powiadomienia. Machinalnie sięgnęłam po telefon, odblokowałam go i wystarczyło, bym przeczytała tylko pierwsze zdanie z całej wiadomości, by komórka znowu wylądowała w kieszeni. Przygryzając wargę, zamknęłam za nami drzwi i poprowadziłam mężczyznę do pokoju, w którym zwykłam malować. Wciąż milcząc, wyminęłam czarnowłosego i podeszłam do obrazów Renoira, które ostatnio konserwowałam. Podniosłam je i podałam dyrektorowi londyńskiego muzeum.
- Coś się stało? – zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie i chwytając płótna pod pachę. Westchnęłam, zerkając w jego niesamowicie jasne oczy. Splotłam dłonie przed sobą, uśmiechając się fałszywie.
- Praca – wzruszyłam ramionami, uciekając wzrokiem – Słuchaj, mam coś do załatwienia i to dość pilne.
- Rozumiem – zachichotał – Lydia, prawda?
- Tak, tak. – mruknęłam, siłą wypychając go z pokoju.
- Nie pamiętam, żebyś zajmowała się nią tak, gdy Kit jeszcze żył – odparł, podchodząc do drzwi wyjściowych. – Oddałaś ją do adopcji.
- Nie miałam pieniędzy, z pensji konserwatorki ledwo da się wyżyć.
- Kit na pewno ci coś zostawił.
- Tak, zostawił, ale wszystko przejęli teściowie – warknęłam, otwierając drzwi – Żegnaj.
- Na razie – odpowiedział spokojnie, wychodząc - Jutro przywiozę ci coś z romantyzmu.
Trzasnęłam drzwiami, a zaraz po jego wyjściu wyjęłam telefon z kieszeni. Dopiero teraz zaczęłam czytać całą wiadomość. Jeden z moich ludzi, bodaj pan Fuller, znalazł martwą pannę Cunningham z wyraźnymi śladami pobicia; jej morderczynią miała być panna Morgan. Cisnęłam telefon z powrotem do kieszeni i, głośnio klnąc, ruszyłam do prowizorycznej kuchni, gdzie przeszukałam wszystkie szafki, by znaleźć upragnioną morfinę. Wstrzyknęłam ostatnią dawkę, jaka udało mi się znaleźć, i wyszłam z mieszkania, a następnie z bloku. Wiedząc, że jazda po narkotyku nie należy do najlepszych pomysłów, powiadomiłam jednego z moich ludzi. Ten, wiedząc co może spotkać go za nieposłuszeństwo, przyjechał własnym samochodem i zawiózł mnie stosunkowo blisko siedziby, jednak nie na tyle, by ktoś domyślił się, że zmierzam do bazy przestępców.
Wzięłam latarkę Fullera i włączyłam ją, po czym, odepchnąwszy mężczyznę od celi, otworzyłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Skierowałam słup światła na skuloną postać, będącą w istocie panną Morgan. Podeszłam do niej i przyjrzałam się jej dokładnie. Znowu wyglądała na martwą, jednak, jak dowiedziałam się podczas ostatniej porażki, to tylko iluzja. Klęknęłam przy niej.
- Gdzie jest panna Cunningham? – zapytałam, odwracając się do mężczyzny.
- W wielkiej sali. – odpowiedział, zbliżając się.
- Świetnie – westchnęłam, podnosząc się. Podeszłam do mężczyzny – Zanieście tam oskarżoną. Musimy ją skazać za tak niedopuszczalny czyn, prawda?
Zgodnie z moim rozmazem, pannę Morgan przeniesiono do wielkiej sali, gdzie wybudzono ją i postawiono obok ciała panny Cunningham. Tak, jak się spodziewałam, nikt nie domyślał się, że to ja jestem morderczynią, nikt nie zwrócił uwagi na krew na knykciach, na to, że wyszłam najwcześniej z pomieszczenia, a zaraz po mnie denatka. Całemu procesowi towarzyszyło kilku morderców i zastępca poprzednika zamordowanej – pająka. To on miał przewodzić całemu przedstawieniu, ja byłam tylko narzędziem.
- Jesteś gotowa przystąpić do procesu? – zapytał mężczyzna, występując z tłumu – Zaakceptować wyrok? Nasz osąd jest sprawiedliwy, surowy.
- Daj spokój – warknęłam, podchodząc do dwójki żywych i jednego trupa – Po prostu ją zabijmy, zawsze to robimy – dodałam, wyjmując broń z zewnętrznej kieszeni płaszcza. Odbezpieczyłam broń i wycelowałam wylot lufy w głowę klęczącej panny Morgan.

Hope?

Od Ellen do Adriena

- Odprowadzę cię - podniosłam się i przeciągnęłam. Zamrugałam szybko, gdy w salonie zapaliło się światło i podrażniło moje przyzwyczajone do półmroku oczy. Adrien skinął głową na znak zgody i założywszy buty wyszedł z mojego mieszkania. Dogoniłam go chwilę później w pośpiechu zapominając kurtki. Przypomniał mi o niej chłód jaki powitał mnie na zewnątrz, jednak nie miałam ochoty po nią wracać. Dom kotołaka nie był daleko, dlatego nie mogłabym zmarznąć. Wcisnęłam dłonie do kieszeni bluzy, która mimo ocieplanego wnętrza nie zapewniała wystarczającej ilości ciepła i wypuściłam parę z ust. Rozgrzane powietrze utworzyło chmurę podobną do tej, jaka pojawiała się u palaczy.
- El, znowu się nie ubrałaś - chłopak przerwał milczenie uprzednio zauważając moje dreszcze. Objął mnie ramieniem, chcąc mnie ogrzać.
- Zapomniałam, Rien - wyjaśniłam przepraszająco, dziękując mu delikatnym uśmiechem. Czasami zachowywał się naprawdę uroczo, opiekując się mną. Odgrywał rolę mojego starszego brata, był pewnego rodzaju dublerem zastępującym Camerona. Wspomnienie brata sprawiło, że moje myśli stały się ciemne i ponure niczym chmury gradowe zwiastujące nawałnicę. Pojawiły się pytania, te same co zawsze. Co by było, gdyby żyli? Gdyby mnie nie było? Z pewnością byliby szczęśliwi, nie musząc uważać na każdym kroku na dzieciaka, który mógłby wysadzić cały dom. Do niedawna opanowanie mocy było dla mnie nie lada wyzwaniem, a teraz przychodziło mi to bez najmniejszego wysiłku. Adrien miał w tym niemały udział, bo dzięki podzieleniu się ciężarem tajemnicy byłam spokojniejsza i bardziej opanowana. Znalazłam nie tylko przyjaciela, ale osobę, która bardzo mnie przypominała. On również miał swoje sekrety, które wyjawił mi po dłuższym czasie. Ze świata zadumy wyrwała mnie głośna muzyka, której źródłem okazała się dyskoteka organizowana w knajpie po drugiej stronie ulicy. W tej samej chwili moją szyję otulił czarny szalik, który przykrył również połowę mojej twarzy.
- Rieeeen, wyglądam jak gangster - obniżyłam materiał, by móc normalnie oddychać.
- Faktycznie, jak krasnal bandyta - zaśmiał się cicho, na co spiorunowałam go spojrzeniem. Muzyka z każdą chwilą była coraz głośniejsza.
- Musimy się kiedyś wybrać na tańce - złapałam go za rękę. Obróciłam głowę by na niego spojrzeć. Nie wyglądał na przekonanego. - Wyluzuj Żyrafa, co ci szkodzi pójść z przyjaciółką na zabawę?

Rien??

Od Jane do Gabriel

Położyłam ręce po obu stronach jego głowy, po raz ostatni namiętnie go całując, bo zadzwonił telefon. Wstaję.
-Em, halo?- zapytałam, wciskając zieloną słuchawkę.
-Jane?- rozległ się głos w telefonie.
-Eh. Damien. Czego chcesz?- coraz bardziej jestwm zirytowana.
-Potrzebuję kasy. Pilnie.
-A rodzice to co?
-Oni mi nie dadzą. Znasz ich.
-Nie. Nie znam. I nie chcę. Więc do widzenia.
Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Zrezygnowana usiadłam na kanapie, włączając jakąś telenowelę. Wpatrywałam się tępo w ekran, opierając kark o oparcie mebla.
Gabriel usiadł obok mnie.
*jakiś czas potem*

Gabriel? Ja wiem, że opo bez sensu...

Od Gabriela

-Wredna bestia!- Krzyknął , strzepując z łapy zębiska dziwnego stworzenia zamkniętego w słoiku. Coś co wyglądało jak biały jeżowiec z paszczą na szerokość swojego ciała, uzborjony w 4 rzędy zębów podobnego do haczyków wędkarskich. Miotało się uderzając o szybkę, śliniąc ścianki i parując, wydzielając chyba swoje jakieś gazy obronne. Mężczyzna spróbował rozmasować ugryzienia, patrząc spod byka na uwięzionego stwora, jakby chciał aby zdechł właśnie w tym momencie. Kiedy ból stał się zniosły, a ślady przestały wydzielać kropelki krwi i kwasu, zapisał na kartce obok pomiary. Zmarszczył brwi i zamruczał, jak zawsze gdy był na czymś skupiony.

-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_

Echo przemijającego czasu odbijało się, przez drgającą wskazówkę sekundnika aż po samo wnętrze zegara, nawet baterię w tym nowoczesnym dziele, lekko podrygiwały. Szkło, lekko już zabrudzone od wiecznego przewieszania na ścianie , nosiło na sobie dotyk ludzi już tu nie wchodzących a nawet nie żyjących. Srebrna ramówka była podniszczona, widać było już otarcia i odpryski farby - ślady po licznych upadkach, zniszczeń i niedelikatnych łap.

Czas jednak, wyznaczał z precyzją lekarza. Ambitnie nie pozwalając odpocząć ani na chwilę.

Gabriel jednak nawet nie przejmował się utratą cennego czasu. Pochylony nad biurkiem wypełniał coraz to nowsze notatki na temat trucizn w innych stworzeniach. Lub poprawiał notatki innych łowców, tłumaczył, przenosił lub udowadniał nieprawdziwość. Gdzieś tam miał w połowie przetłumaczoną książkę z języka hebrajskiego. Zakładką był żołnierski nieśmiertelnik, jedna sztuka.

Dłonie miał już zbyt zmęczone ciągłym skupianiem siły na jakimś małym elemencie. Oczy piekły go od szalonych pism Łowców, po różne opary z trucizn. Nawet już trudniej było mu oddychać.
Kaszlał, pił ciągle jakąś wodę, wycierał oczy i nos.
Nawet nie zwrócił uwagę na szybkie korki uderzające o metalowe schody. Nie podniósł nawet głowy na dźwięk uderzanych drzwi, ładnie spotykających się z ścianą.

-Gabriel?!- Dawid już w progu siarczyście zakaszlał.
-Gorzej tu niż w Auschwitz!- Wykaszlał powstrzymując odruch cofania,  próbował beznadziei rozmachać dym przed oczami.
Gabriel nie odpowiedział, pogrążony w myślach stracił całkowicie połączenie z światem. Swoje zmęczone spojrzenie podniósł dopiero gdy David złapał go za ramię.
-Siedzisz tu dobre ... Tydzień?- Podniósł brew patrząc na zapiski Gabriela. Jego pismo z początku piękne angielskie, zmieniło się w ohydną cyrylicę.
-Chodź, wyjdziemy na piwo, przewietrzysz ubrania, może ogarniemy jaką wampirzycę.-
Puścił oczko do przyjaciela i popchnął go w stronę drzwi. Ten nawet nie miał sił zaprotestować.

-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_

Gabriel siedział już sam. David musiał znikać bo na rano ma do pracy, poza tym jego żona lubiła się rzucać. Za bardzo też nie przepadała za Gabrielem, uważała że jest ćpunem, kryminalistą i  sprowadzi na złą stronę Davida. Szkoda tylko, ze przez większość życia było na odwrót.

Łowca siedział ukryty pod zadaszeniem na przystanku autobusowym. Dochodziła godzina 2, więc teraz jeździły jedynie nocne autobusu, puste i z wrednymi kierowcami. Chociaż i tak żaden z nich się nie zatrzymywał.
Poprawił sztywny płaszcz z rozcięciem z tyłu, próbując uchronić się od zimna. Wiatr nie wiał, jednak tak późna pora, plus jesień i sam deszcz, potrafił nieźle zmanipulować temperaturą.
Poprawił też sweter na nadgarstkach, właściwie to z nudów zaczął się nim bawić. Wyciągał pyłki, sznureczki. Nuda.
Ale przynajmniej dziękował Davidowi w myślach, bo przynajmniej nie pracuje, kolejną dobę.
Oparł tył głowy o ściankę za sobą i wyciągnął nogi. Zapach deszczu, mokrej ziemi, lekki chłód który ciągnął się powoli, relaksował go. Zamknął oczy wsłuchując się w opadające krople, zaciekle uderzające w każdy element ulicy.

 Szum morza w mieście, można by tak powiedzieć.

Z zamyślenia wybudził go nadjeżdżający autobus, który nawet nie raczył spowolnić. Minął Gabriela zanim ten zdążył otworzyć oczy. Ochlapał mu nogawki i buty.
-Kurwa!- Zerwał się czując przemoczone skarpetki, próbował strzepnąć wodę, wyciągnąć nogawki z butów. Poddał się i przeklną pod nosem.

I Dupa z relaksu.

Nagle jednak, usłyszał krzyk za plecami.
 Od razu się poderwał i skupił wzrok na majaczącej w dalu postaci.
Ktoś w deszczu, zamazany, krzycząc na odjeżdżający autobus wbiegł pod zadaszenie.
Gabriel podniósł brew pytająco.

<ktoś coś? xD>

Od Angelo do Hope

Raźnym krokiem wyruszam przed siebie, nie zwracając uwagi na śledzącą mnie osobę.
Ale ona nie wie, że ja wiem.
Włożyłem ręce do kieszeni, pogwizdując cicho. Mój prześladowca podjął się beznadziejnego zadania, gdyż przewyższam go o conajmniej trzy głowy. Zalety bycia aniołem, moi drodzy.
W końcu odwracam się, aby dostrzec cień znikający w ślepej uliczce. Ruszyłem tam, przygotowując się na... Sam nie wiem na co.
Okazało się, że moim prześladowcą jest dziewczyna, która na dodatek nie mnie śledziła.
-Dzień dobry, Angelo z tej strony. Kim pani jest?- pytam z czystej ciekawości.
-A co cię to?- krzyżuje ręce na piersi i wpatruje wię we mnie, co wygląda śmiesznie, bo musi zadrzeć głowę do góry.
-Co się z tymi...- wciągam nosem powietrze.- Kitsune porobiło... Dawniej byli bardziej rozmowni.
-A ty kto? Anioł, tak?- warczy.
-Oczywiście.

Pani Kitsune?

Od Hope do Jamie

Mimo, iż niezbyt dobrym pomysłem było okazywanie strachu, zaczęłam nerwowo się rozglądać.
-Wybacz, ale trochę śpieszę się na sztuki walki, dzięki za miłe spotkanie, do zobaczenia! - powiedziałam, szybko się oddalając.
Gdy odeszłam wystarczająco, odetchnęłam. Nie wiem, dlaczego, ale skierowałam się w stronę siedziby organizacji, rozglądając się uważnie, w poszukiwaniu niebezpieczeństw, jednak nie widziałam nikogo z obstawy Moriarty. Nie pozwalałam sobie na utratę koncentracji, po tej kobiecie można spodziewać się wszystkiego. Ścisnęłam pistolet, który miałam ukryty w kieszeni. Miałam jeszcze kilka kul, w razie potrzeby powinno wystarczyć. Uważnie przyglądałam się  każdej osobie przechodzącej obok mnie. Większość, gdy patrzyłam im w oczy, spuszczała wzrok, ale niektórzy uparcie utrzymywali kontakt wzrokowy do chwili wyminięcia mnie. Gdyby wiedzieli, że patrzą w oczy morderczyni, zapewne uciekaliby wzrokiem. Niestety, ja również nie wiedziałam, kto może być na usługach Moriarty. W końcu dotarłam do siedziby organizacji. Przechodząc przez korytarze, pod ścianą jednego z nich ujrzałam człowieka. Podeszłam bliżej, by móc się przyjrzeć. Była to kobieta, przez którą ostatnio wezwała mnie Arty. Zaschnięta krew pod nosem, sugerująca, że osoba została uderzoną w tą część ciała. Pusty wzrok, mimika wyrażająca ból. Zdecydowanie ta kobieta zmarła z wykrwawienia, ale była jeszcze dodatkowo bita. Przyglądałam się zwłokom pod każdym możliwym kątem, by dowiedzieć się jak najwięcej. Komuś widocznie puściły nerwy, ale czy to z tego powodu brunetka została śmiertelnie pobita, nie wiadomo. Nagle usłyszałam kroki na końcu korytarza. Zerknęłam w tamtą stronę i ujrzałam wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o krótkich włosach koloru platyny.
-Witam. - odezwałam się, nie przerywając oglądania ciała denatki.
-Witam. Widzę, że się zamordowało kogoś ze swoich. - syknął zimno blondyn.
Westchnęłam. Nie było sensu probować się wykręcać, ten i tak uparcie będzie twierdził, że to ja zabiłam tą kobietę.
-Może tak, może nie. Nikt, tym bardziej po wydaniu wyroku nigdy nie dowie się, czy rzeczywiście byłam winna, chociaż kogo to interesuje. - powiedziałam tylko.
Zdążyłam zorientować się, co się dzieje z tymi, którzy popełnią jakieś wykroczenie. Kulka w łeb po tak na prawdę zupelnie nie potrzebnym procesie. Facet podszedł do mnie i zacisnął dłoń na moim nadgarstku, tak mocno, że aż sprawił mi tym ból. Syknęłam.
-Zabieraj te łapy, wiem, gdzie iść. - warknęłam.
Mężczyzna bez słowa lekko poluźnił uchwyt, jednak nie na tyle, bym mogła się wyrwać. Skierowaliśmy się w stronę cel. Z obojętnością podążałam za blondynem. Ten przed wejściem do celi przeszukał mnie i skonfiskował mi słuchawki, komórkę, pistolet oraz noże ukryte po kieszeniach i brutalnie wepchnął mnie za kraty z taką siłą, że upadłam na kolana. Podnosząc się, wmruczałam parę soczystych przekleństw pod jego adresem. Usłyszałam zgrzyt zamka, a następnie ciszę. Było tu zupełnie ciemno, nie widziałam nic. Na szczęście facet nie szukał w moich kochanych glanach, więc miałam jeszcze jeden nóż, najostrzejszy, na specjalne okazje. Wyjęłam go i zaczęłam się nim bawić. Po paru minutach schowałam nóż, jednak tak, by mieć go pod ręką, usiadłam pod jedną ze ścian i zwolniłam wszystkie swoje funkcje życiowe do minimum, by czas mi się tak nie dłużył.

Mori? xd

26 paź 2016

Od Alex'a do Ellen

 - Nie będziesz robił, a teraz rusz swój tyłek, bo muszę pozbyć się tych ciał - fuknęła. Wokół dłoni dziewczyny pojawiły się niewielkie kule światła ciągnące za sobą błyszczące smugi. Ciała zniknęły. Stałem chwile w bezruchu. Ellen zamówiła taksówkę, była już w drodze. Spojrzałem na wyjście z uliczki , czerwonego samochodu nie było, ciała Fileasa również. Pamiętałem tylko tyle co rozrywający ból pod żebrami, upadek i....nic, zupełna pustka. Ellen szła w kierunku głównej ulicy , podążyłem za nią. Znajdując się już w miejscu gdzie się poznaliśmy, oparliśmy się o ścianę pobliskiego lokalu.
- Ellen - powiedziałem.
- Tak? - odparła pytaniem.
- Dziękuję Ci - delikatnie się uśmiechnąłem - Jestem twoim dłużnikiem.
Spojrzałem na nią, nasz wzrok spotkał się na chwilę. Właśnie teraz podjechała taksówka. Podszedłem do auta , otworzyłem drzwi i wskazałem wnętrze ręką. Dziewczyna wsiadła, a ja zaraz za nią. Podała nazwę ulicy , ruszyliśmy , dręczyła mnie myśl z Brunt'em.
- Ellen , co się stało z tym chudym mężczyzną? - spytałem.
- Zbiegł - odpowiedziała.
Pokiwałem głową. Spojrzałem za okno, pada. Nagle przed oczy wbiegła mi wizja, widziałem zimowe krajobrazy Szkocji , na przód biegła jakaś kobieta.
- Mamo! Mamo! - wydobył się rozpaczliwy krzyk z mojego gardła.
Biegłem za, najwyraźniej, moją matką. Ona dopadłszy samochodu szybko wsiadła i odjechała. Próbowałem dogonić auto, tak bardzo wierzyłem, że je dogonię. Ocknąłem się, by zaraz to się zamyślić. Pamiętam, pierwszą imprezę z alkoholem, miałem wtedy 16 lat. Spiłem się i wylądowałem w obcym mieszkaniu z jakimś "kolegami" poznanymi w barze. Byli starsi raptem o rok , tylko tyle o nich wiedziałem , no jeszcze imiona, Przy każdym z nich leżała jakaś kobieta , przy mnie na szczęście nie. Ból głowy był uciążliwy , kac morderca niema serca. Podróżować zacząłem kiedy tylko to było możliwe. Rozpocząłem palić w wieku 21 lat. Jednak od zawsze była ze mną samotność. Gdy zawsze coś osiągasz nie wszyscy są sobą. To właśnie niepotrafienie poradzenia sobie z samotnością zaprowadziło mnie do klubów. Jednak od dłuższego czasu nie miałem w ustach alkoholu , jedynie dym papierosowy. Pomimo myśli samobójczych, które kilka razy przemykały mi przez głowę, nigdy nie popełniłem zdrady wobec życia. Każdego ranka widywałem wschód słońca, świt, czułem się wtedy jakbym był sam jedyny na Ziemi , zupełnie samotny, niepotrzebny , lecz żyję i jest dobrze.
Wiele rzeczy coś ze mnie zabierało i dodawało, tak do 20 roku życia , w ten sposób ukształtował się mój charakter. Nagle poczułem dotyk. Wzdrygnąłem się i spojrzałem za siebie - Ellen.
- Już jesteśmy - powiedziała.
Wysiedliśmy, podczas tej czynności na moją twarz wstąpił grymas bólu. Taksówka za nami odjechała.


Ellen?

Od Ellen do Alex'a

Parsknęłam zirytowana, gdy w uliczce pojawili się łowcy. Gdy tylko starałam się trzymać z daleka od jakichkolwiek problemów i afer, one same do mnie przychodziły klejąc się jak rzepy do psiego ogona. Nie mogłam nie zareagować, kiedy Alex został trafiony i padł na ziemię. Tylko tego brakowało, żeby oskarżyli mnie o kolejne morderstwo.
φωτιά - wypowiedziałam zaklęcie, a z moich rąk wystrzelił grecki ogień o charakterystycznej dla siebie niebiesko - granatowej barwie. Łowca odskoczył w porę unikając płomienia i wycelowawszy we mnie, wystrzelił. Od postrzału w serce uratował mnie unik, a kula zaledwie drasnęła moje ramię, które mimo niewielkich obrażeń dało o sobie znać. - Szlag.
Szybkim ruchem wyciągnęłam z kieszeni kurtki swojego pugio, którym rzuciłam w mężczyznę. Ostrze wbiło mu się w nogę i po zranieniu magicznie wróciło do mojej kieszeni. To chyba jedyna w miarę sensowna rzecz, którą mam po matce. Nagle dookoła pojawiło się mnóstwo dymu. Nie szczypał w oczy ani nie drażnił nosa, zwyczajnie ograniczał widoczność. Gdy chmura opadła, łowcy już nie było. Podbiegłam do nowo poznanego chłopaka i położyłam mu dłoń na klatce piersiowej. Mówiąc mieszanką greki i łaciny starałam się pomóc mu dosyć prymitywną magią leczniczą, ale jak wiadomo to dzieci Apollina i Asklepiosa były w tym najlepsze. Nagle skóra wilkołaka zaczęła świecić, a jego żyły przybrały ciemnofioletowy kolor. Ciało uniosło się kilkanaście centymetrów nad ziemię, a jego naczynia krwionośne czerniały i rozjaśniały się bez ustanku. Odskoczyłam w momencie, gdy Alex wziął głęboki wdech i opadł na beton. Podniósł się do pozycji siedzącej i obrócił głowę w moją stronę.
- Co to było? - jego głos brzmiał jakby połknął papier ścierny.
- Jakby... pomogłam ci? - wstałam, otrzepując przy tym spodnie. Wyjęłam telefon i wybrałam odpowiedni numer.
- Gdzie dzwonisz?
- Po taksówkę, jedziemy do mnie - odpowiedziałam pospiesznie, bo właśnie ktoś odebrał.
- Nie chcę robić kłopotu - podniósł się, a przez jego twarz przebiegł grymas bólu.
- Nie będziesz robił, a teraz rusz swój tyłek, bo muszę pozbyć się tych ciał - fuknęłam. Tak jak zawsze wokół moich dłoni pojawiły się niewielkie kule światła ciągnące za sobą błyszczące smugi. Ciała zniknęły chwilę później.

Alex?

Od Adriena do Ellen

Wziąłem łyk, myśląc chwilę.
- Nie pamiętam.
- Ani jednej?
Ellen przyglądała mi się.
- Naprawdę, trochę tego było. Była jakaś Victoria, Abigail, chyba dwie Natalie - wzruszyłem ramionami.
- Nie odbieram tego tak jak ty, Ellie, pamiętaj o tym. Dla mnie słowo związek jest pojęciem dosyć abstrakcyjnym.
- A Petra?
Zamrugałem szybko.
- Petra to było co innego. Może nie wiem czym jest miłość, ale z Pet łączył mnie też zawód. Byliśmy dwójką, walczyliśmy ramię w ramię. Ona zginęła w walce. U mojego boku. Szanowałem ją na tyle, by zapewnić sobie dość trud, sprowadzając jej ciało do Bractwa.
Zamilkliśmy.
- Damien też?
Skinąłem głową.
- Dlaczego go przenieśli?
Westchnąłem ciężko.
- Bractwo się rozrasta. Potrzebowali kogoś godnego zaufania i doświadczonego. Wybrali go, mnie przydzielono Petrę. Wiedzieliśmy, że tak będzie. Miło się z nim pracowało.
Odchyliłem głowę w tył.
- Mogłeś przenieść się z nim?
- Tak. Wolałem zostać. Nawet nie próbuj twierdzić, że to twoja wina. Sam jest tutaj, nie mogę jej zostawić.
Zapadła cisza.
- Ellie, ja się będę zbierał.
Przetarłem twarz, myślami błądząc gdzieś daleko.

Ellen?

Od Ellen do Adriena

- Przedszkole, Leon Valdez, na placu zabaw - odparłam, upiwszy łyk wina . - Wydaje mi się, że ma teraz narzeczoną. Ostatnio wychodził z jakąś blondynką z salonu sukni ślubnych.
- Nie wyjechał? - zapytał Adrien, przejmując butelkę.
- Wrócił - wzruszyłam ramionami i oparłam głowę na jednej z wielu poduszek walających się po kanapie. Leon Valdez pochodził z Houston w Teksasie, a do San Lizele przyjechał z matką, której zaproponowano tutaj pracę. Chłopak mówił z hiszpańskim akcentem, zupełnie odmiennym od amerykańskiego, bo jak się później okazało przez cztery lata swojego życia mieszkał w Madrycie. Kumplowaliśmy się do czasu, gdy wyjechał. Później kontakt osłabł, a następnie się urwał. Mimo to nie miałam problemu z rozpoznaniem starego kolegi w roześmianym, opalonym brunecie, cieszącym się z udanego życia. 
- A ten prawdziwy pocałunek? - drążył, a ja wiedziałam, że nie odpuści.
- Kayden Hamilton, po meczu...miałam chyba piętnaście lat - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Czekaj, myślimy o tym samym Hamiltonie? 
- No weź, nie był taki zły - zaśmiałam się, wspominając chłopaka. Co prawda nie należał do najmilszych i najbardziej inteligentnych osób, ale czasami zachowywał się naprawdę spoko. Trzymałam się w jego paczce, dlatego nie miałam oporów przed pocałowaniem go. Nie był to najpiękniejszy moment w moim życiu, ale jeśli się zastanowić, nie było najgorzej.
- Wcale - posłał mi kpiący uśmiech.
- No dobra, twoje dziewczyny. Ile ich było i czy pamiętasz ich imiona?

Rieeen?^^

Od Adriena do Ellen

Wziąłem łyk cierpkiego wina. Uśmiechnąłem się lekko do swoich wspomnień.
- Ty.
Ellen spojrzała na mnie zdumiona.
- Ja?
Skinąłem głową.
- Tak ty. Mieliśmy kilkanaście lat, ja zniszczone dzieciństwo, każdy dzień był okropny, dopóki nie spotykałem się z tobą.
- Nigdy mi nie powiedziałeś...
Wzruszyłem ramionami.
- Nie widziałem takiej potrzeby. Wiedziałem, że nigdy nie będę odpowiedni. Potem był Damien, pracowaliśmy razem, zna mnie na wylot. A potem Petra. I to tyle.
- A te inne?
Uniosłem brwi.
- Chciałem spróbować, ale nie osiągnąłem nic wielkiego.
Zapadła cisza.
- Dobrze, twoja kolej. Więc... Pierwszy pocałunek? Kiedy, gdzie i z kim!
Ellie przewróciła oczami.

Ellen?

Od Ellen do Adriena

Adrien zbliżył twarz do mojej tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Z łatwością mogłam dostrzec szare plamki w jego zielonych oczach i kilka drobnych, prawie niewidocznych piegów. Gdy przycisnął usta do moich, przez moje ciało przelała się fala ciepła. Oddałam pocałunek, nim zdążyłam uświadomić sobie co właśnie robię. Chwilę później chłopak odsunął się ode mnie.
- Widzisz, nie mogłaś mi się oprzeć - mruknął żartobliwie. 
- To nie fair, bez alkoholu nic byś nie zrobił! - wydęłam wargi udając złość. Choć byłam zaskoczona całą tą sytuacją, szybko się ogarnęłam. 
- Przecież nie wypiłaś dużo - zauważył, zerkając ukradkiem na butelkę.
- Ale i tak dosyć - fuknęłam, podciągając nogi pod brodę i oparłam głowę na kolanach. - Zagrajmy w coś!
Alkohol rozluźnił atmosferę i widocznie poprawił mi humor. Nie przepadałam za winem lub wódką, ale kieliszek od czasu do czasu nie stanowił dla mnie problemu.
- W co? Raczej nie masz chińczyka - rozejrzał się szybko, jakby chciał się upewnić. 
- Nie, nie mam - uśmiechnęłam się i sięgnęłam po butelkę. Zostało w niej dość płynu do zabawy, którą planowałam.
- Dwadzieścia pytań - zaproponowałam i pokrótce wyjaśniłam mu zasady. On pyta, a ja biorę łyk wina i odpowiadam. Później role się odwracają i to ja mogę się czegoś o nim dowiedzieć. 
- Dobra, to... nadal jesteś dziewicą? - zapytał, a ja prawie zakrztusiłam się piciem. Pospiesznie wytarłam usta wierzchem dłoni.
- Nie bawię się tak! - spojrzałam na niego naburmuszona, a on posłał mi pełen rozbawienia uśmiech. Momentalnie kąciki moich ust uniosły się w górę. Głupek. - Um, nie?
- Nie? - powtórzył za mną niczym echo, a gdy skinęłam głową wyciągnął rękę po butelkę. Spodziewałam się trochę innej reakcji, ale ta mi odpowiadała. - Twoja kolej.
- Okej, pierwsza dziewczyna, która ci się spodobała? - zadałam pytanie. - Albo chłopak.

Rieeeen? :3

Od She do Grimalkin

-Misiek! Wstawaj!- krzyknął Syriusz z kuchni.
-Spadaj... Ja jeszcze śpię...- wymamrotałam, przewracając się na drugi bok i szczelniej okrywając kocem.
-Kawa stygnie!
Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i na złamanie karku lecę do kuchni. Przy okazji wpadłam na Syriusza, który złapał mnie, abym nie wyrąbała się na podłodze.
-Dzięki Syriusz.- podziękowałam i przytuliłam go. Potem rzuciłam się na kawę jak wygłodniałe zwierzę i wypiłam ją jednym chaustem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Idę, nara!- zawołałam z korytarza i wyszłam z domu. Po drodze odpaliłam papierosa i wyruszyłam na spacer.
Po godzinie włóczenia się bez celu jeden z szyldów przykuł moją uwagę. Weszłam do środka.
Klub nocny.
No cóż, super.
Na scenie tańczyła jakaś dziewczyna, obiekt spojrzeń mężczyzn. Wiem jedno, takie miejsca nie są odpowiednie dla She. To Sheila łaziła na zadupia.
Dobrze, że miałam na sobie "czarny kostium" i że u mojego pasa wisiał miecz.

Dziewczyna tańcząca na scenie?

Od She do Moriarty

Wyszłam z domu, słuchając muzyki przez słuchawki, nucąc i pogwizdując pod nosem. Ruszyłam tanecznym krokiem przez rynek, lustrując spojrzeniem przechodniów.
-Ciekawe... Wszyscy się gdzieś śpieszą, wiecznie zabiegani i zapracowani. A potem narzekają, że wszystko ich boli.- wymamrotałam do siebie. Zasłuchana w refren piosenki zaczynam biec przed siebie, chcąc poczuć ten zatruty wiatr we włosach.
Skręcam w boczną ślepą uliczkę, łapiąc oddech. Potem wyruszyłam prosto do sklepu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Syriusz? Jestem!- powiedziałam, wchodząc do domu i kładąc zakupy na półce w korytarzu.
-She?- krzyknął.
-Nie, Duch Święty.- śmieję się. Wpadłam do kuchni jak tsunami.- Kawy, kawy, kawy, kawy!
-Tutaj masz, misiek.- Syriusz wskazał na kubek pełny ciemnobrązowej, pachnącej cieczy. Chwyciłam naczynie obiema rękami i wypiłam potężny łyk.
-Ach, tego mi było trzeba.- wymruczałam. Gdy wypiłam kawę do dna podchodzę do Syriusza siedzącego przy stole. Objęłam jego szyję rękami od tyłu i położyłam brodę na czubku jego głowy.
-Co tam, misiek?- zapytałam.
-Słowa "misiek" mogę używać tylko ja.- zaśmiał się.
-No już nie marudź.
Z korytarza rozległ się dźwięk dzwonka. Niechętnie puściłam Syriusza i otworzyłam drzwi wejściowe. W drzwiach stała blondynka. Przypatrzyłam jej się uważnie. Nie była pijana, ani nic innego, więc nie pomyliła najwyraźniej drzwi.

Blondynka (Mori :3)?

Od Grimalkin do Nathaniela

Noc była jasna i ciepła.  Niebo rozjaśniały miliony gwiazd. Miasteczko było pełne różnych dźwięków i zapachów dobiegających z barów i restauracji. Rozmyślałam o mojej przeszłości,  wspominając sobie wszystkie wybory jakich dokonałam. Może jakiś był niewłaściwy? Nagle drogę zablokował mi rosły mężczyzna.
- A panienka nie boi się chodzić sama w nocy?- spytał.
- Jest niewiele rzeczy, których się boję.- odparłam.
- Co byś zrobiła gdyby ktoś cię napadł?- podszedł, napierając na mnie.
Naruszył moją przestrzeń osobistą bez mojej zgody. Nigdy nikomu tego nie darowałam ale w związku z tym że otaczało nas tyle ludzi postanowiłam być łagodna. Wyciągnęłam broń i przyłożyłam ją do gardła człowieka.
- Jeśli ktoś by mnie napadł... wyrwałabym mu oczy i wepchnęłabym mu je głęboko do gardła żeby widział jak moje klingi rozrywają jego brzuch.- odparłam ze stoickim spokojem, popychając mężczyznę do ściany. Dokonałam niezauważalnej kradzieży i odsunęłam się od niego, chowając broń.
Otworzył szeroko oczy.
- Nathaniel Tenas. Masz 22 lata, jak sądzę.- oznajmiłam obserwując jego reakcję.
- Skąd to wiesz?- spytał podejrzliwie mrużąc oczy.
- Nie za bardzo pilnujesz swoich rzeczy.- odpowiedziałam, obracając jego dowód osobisty między palcami.
Nathaniel wyrwał mi dokument z ręki.
- Wybacz, Nat. Spieszę się do pracy.- odwróciłam się i ruszyłam w stronę klubu.
- A gdzie panienka pracuje?- podążył za mną.
- Tutaj.- wskazałam na budynek baru.
- Jesteś.... emm... - zmierzył mnie wzrokiem.
- Tańczę w nocnym klubie. I nic więcej. Nie upadłabym tak nisko żeby się puszczać za pieniądze.- przerwałam mu.
- Aha...- odwrócił się.
- Jesteś łowcą, prawda?- zapytałam, chwytając za klamkę.
- Jak to możliwe że ty wszystko o mnie wiesz... a ja o tobie nic.- uśmiechnął się do mnie.
- Magia...- odwzajemniłam uśmiech i zniknęłam za drzwiami zaplecza.
- Hejka! Wiesz że zaraz wchodzisz, złotko?- przywitała mnie Laura, barmanka.
- Wiem... złotko.- zaśmiałam się.
- Smith! Idziesz.- syknęła dziewczyna, stojąca za mną.
Weszłam na scenę i zaczęłam tańczyć. Mój wzrok przeczesywał salę w poszukiwaniu zagrożenia lub potencjalnej ofiary. Nagle moje spojrzenie wylądowało na Nathaniela, siedzącego przy barze. Odwróciłam się i znowu zaczęłam wczuwać się w rolę tancerki.

Nathaniel?

Od Jamie do Hope

Zaklęłam głośno, tym samym zwracając na siebie uwagę osób otaczających mnie. Część z nich zerknęła w moją stronę, niektórzy zaklęli cicho, nieliczni milczeli, bojąc się gniewu, jaki może na nich spaść. Zmierzyłam ich wrogim spojrzeniem i klnąc ciszej, jednak jeszcze gorzej, wróciłam do czytania wiadomości. Po raz kolejny skupiłam się na tekście, zawierającym groźby. Zapewne nie przejęłabym się tą wiadomością – jedna z wielu, jakie otrzymywałam – gdyby nie została wysłana na mój prywatny numer. Jej autorką była kobieta, której nigdy nie chciałam już spotkać. Jedna z nielicznych gier, które przegrałam. Błąd na początku kariery. Kobietą, której udało się przechytrzyć Moriarty była Melanie Miller. Wiedziała o mnie wiele, za dużo bym pozwoliła jej żyć. A jednak, pokazałam słabość i oszczędziłam ją, a ona wykorzystała to, planując zamęczenie mnie. Pozwolenie jej na to byłoby ogromnym błędem, tak jak oszczędzenie jej.
Ściskając telefon w dłoni, wyszłam z pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w skórę i ruszyłam w stronę wyjścia, jednak zatrzymał mnie dźwięk skrzypienia drzwi i cichych kroków. Bez odwracania się byłam zdolna stwierdzić, że za mną stoi panna Cunningham.
-  Atkins? – zapytała, zbliżając się niepewnie. Zerknęłam za siebie, by móc kontrolować jej ruchy. Zbliżyła się odpowiednio blisko, a ja, odwróciwszy się, chwyciłam ją za kołnierzyk koszuli i przycisnęłam kobietę do ściany. Zbliżyłam twarz do jej twarzy, by spojrzeć w jej jasne oczy.
- Ktoś gorszy niż Atkins, Watson, Alder i Lestrade razem wzięci. – szepnęłam, jeszcze mocniej przyciskając ją do ściany. Dysząc ciężko, nieco drżąc z nerwów, zamachnęłam się i uderzyłam ją w nos, używając całej siły. Kobieta cicho jęknęła, próbując, w akcie samoobrony, cofnąć się, jednak ściana skutecznie jej to uniemożliwiła. Powtórzyłam cios, jednak tym razem kochanka skuliła się, klękając na ziemi. Wściekła, kopnęłam ją w nogi, a gdy ta padła na ziemię, powtórzyłam atak, tym razem celując w brzuch. Po pewnym czasie przestała reagować, patrząc przed siebie tępo i plując krwią. Zaprzestałam ataków i, rozejrzawszy się, po prostu uciekłam, jak ostatni tchórz. Nikt nigdy nie dowie się, że to ja zaatakowałam niewinną pannę Cunningham, posądzą o to kogoś innego, a ja wykonam wyrok.
Przez cały dzień unikałam spotkań z moimi ludźmi jak tylko mogłam, a wszystko to przez niekontrolowany wybuch gniewu i zaatakowane panny Cunningham. Tym działaniem przysporzyłam sobie jeszcze więcej zmartwień, jakby groźba Melanie była najmniejszym z możliwych. Wyszłam z mieszkania dopiero wieczorem, gdy skończyłam konserwację ostatnich dzieł Renoira, należących do jednego z londyńskich muzeów, by iść do siedziby organizacji. Jednak ten pomysł nie miał najmniejszego prawa się udać. Idąc spokojnym krokiem przez najmniej zaludnioną część miasta, z rozmyślań o kolejnych wybitnie genialnych intrygach, wyrwał mnie bardzo charakterystyczny kobiecy głos, którego już nigdy nie chciałam usłyszeć – głos należący do Melanie Miller.
- Jamie? – zapytała, chwytając moją dłoń i przyciągając do siebie – Jak się czujesz z faktem, że to ty jesteś odpowiedzialna za śmierć Eleanory Abott?
Wzięłam gwałtowny haust powietrza, słysząc to. Doskonale wiedziałam kim jest ofiara, nadal pamiętałam jak wyglądała za życia. Piękne i bujne, zawsze rozpuszczone kasztanowe włosy, duże niebieskie oczy i rumiane policzki. Jedną brew przecinała charakterystyczna, niewielka blizna. Zginęła niepotrzebnie, pojawiła się tam, gdzie nie powinno jej nigdy być.
- Nie jestem winna jej śmierci. – odpowiedziałam niepewnie, wyrywając się z uścisku.
- Tak samo nie zabiłaś swojego męża?
- Zginął z mojego polecenia, nie ręki.
- Kochałam ją – warknęła, zaciskając pięści – A ty ją zabiłaś. Nawet nie próbuj się tłumaczyć. Pomszczę ją, rozumiesz? – syknęła, zaczynając mamrotać formułę zaklęcia. Zamarłam w bezruchu, nie wiedząc co robić. Błąd, głupi błąd. Z jej dłoni wystrzelił fioletowe iskierki, które, niczym pocisk z pistoletu, ugodziły mnie w pierś. Jęknęłam, gdy poczułam jak uderzam plecami o beton. Czułam, jak kobieta podnosi mnie i zaciąga w ciemność.
Przytomność i władzę nad ciałem odzyskałam po kilku godzinach, gdy oskarżycielki nie było przy mnie. Wiedziałam, że coś mi zrobiła, ale nie mogłam zrozumieć co dokładnie, dlatego też, by wyjaśnić wszystkie sprawy postanowiłam udać się do siedziby. Zapewne dotarłabym tam, gdyby nie panna Morgan, którą spotkałam podczas podróży.
- Witaj, Hope! – przywitała się z nią niezwykle radośnie. Spojrzała na mnie niepewnie.
- Dobrze się czujesz? – zapytała, zdejmując słuchawki.
- Wspaniałe.
- Jesteś pewna, że nic nie ćpałaś? – mówiąc to, odsunęła się i gwałtownie wyprostowała. Zaśmiałam się, obejmując ją.
- Spokojnie – mruknęła, odsuwając się – Bez przesady, uszanuj moją przestrzeń osobistą – popatrzyła na mnie niepewnie – A może coś piłaś?
- Moja droga, picie utrudnia malowanie obrazów – zaśmiałam się przyjaźnie – Nie chciałabyś zobaczyć moich obrazów malowanych po alkoholu, uwierz – dodałam, patrząc na ruchy dziewczyny – Wyobrażasz sobie mnie nagą? Utrzymujmy kontakt wzrokowy, moja droga.

Hope?

25 paź 2016

Od Adriena do Ellen

- To nie twoja wina, Ellie. Nic nie jest twoją winą. Po prostu żyjemy w cholernie niesprawiedliwym świecie.
Przytuliłem ją do siebie mocno, a to zabolało. Zignorowałem. Potrzebowałem jej bliskości.
- Z nas dwojga to ja powinienem się bardziej obwiniać. Walczę z łowcami dłużej niż ty, a jego nie rozpoznałem.Nie wygląda na to, byśmy dali radę zasnąć dzisiejszej nocy. Przyniosłem ze sobą wino. Jesteś chętna?
Była. Przyniosła wino i kieliszki do niego. Uśmiechnąłem się lekko.
***
- Nie mówiłem ci o tym, ale kiedy byłem dzieckiem zdarzało mi się uciekać z domu i w kociej postaci szukać przyjaznych ludzi. Wtedy natknąłem się na ciebie po raz pierwszy. Głaskałaś mnie. Powiedziałaś, że mam miękkie futerko.
Ellie patrzyła na mnie chwilę z niedowierzaniem i roześmiała się.
- Czemu pamiętasz takie drobnostki?
- Bo to było miłe.
- Nadal masz miękkie futerko?
Prychnąłem, jakby uraziła moją dumę tym pytaniem.
- Oczywiście, że jest miękkie! Możesz spróbować pomiziać.
Zmieniłem postać połowicznie. Na mojej głowie wyrosła para puchatych kocich uszu, te ludzkie zniknęły. Pojawił się też ogon, a źrenice moich oczu zwęziły się.
- Jaaaai! Mogę pogłaskać? - spytała z błyskiem w oku.
- Jeśli chcesz.
Ellie wyciągnęła rękę, miziając uszy i włosy pomiędzy nimi. Machnąłem ogonem z zadowolenia.
W ciszy pustego mieszkania rozległ się niski dźwięk, przypominający...
- Czy ty mruczysz? - El patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
Odwróciłem wzrok, nieco zawstydzony. Uszy zniknęły, podobnie ogon.
- Nie wstydź się, to takie urocze!
Przewróciłem oczami.
- Powinienem być męski a nie uroczy, El.
- Sądzę, że jesteś i taki i taki.
Uniosłem brwi.
- Czy to był komplement? Jeśli to próba flirtu, to kiepska. Tak się uwodzi, moja droga.
Przechyliłem się w jej stronę, dłonią podnosząc jej podbródek, tak, by na mnie spojrzała. Wzrok opuściłem na jej usta, szorstkim kciukiem przejeżdżając po dolnej wardze. Sam nie wiem, dlaczego ją pocałowałem. Ani dlaczego ona oddała pocałunek.
Jedno było pewne, byłem świadomy tego, że oboje jesteśmy pod wpływem i powstrzymałem się, odsuwając od Ellie.
- Widzisz, nie mogłaś mi się oprzeć - mruknąłem, starając się obrócić wszystko w żart.

Ellen?

Od Hope do Jamie

-Uważaj, bo ta pewność siebie kiedyś cię zgubi. - powiedziałam i zagwizdałam na Silent.
Ta po chwili była już przy mnie. Kobieta niepewnie cofnęła się o dwa kroki.
-Czyżbyś bała się koni, droga Moriarty? - zapytałam kpiąco.
-Nie, po prostu jestem ostrożna, nie wiem, jaki jest ten koń. - odparła blondynka, ale jej zachowanie mówiło co innego.
Uśmiechając się pod nosem, spokojnie dosiadłam klaczy i nakazałam jej podejść do blondynki. Ta po raz kolejny odsunęła się od zwierzęcia. Mimo, iż w towarzystwie obcych Sil nie czuła się pewnie, wyczuwając mój spokój rozluźniła się.
-Spokojnie, ona jest bardzo łagodna. - powiedziałam, gładząc klacz po szyi i siłą powstrzymując ironiczny uśmieszek.
Gdy Moriarty zbliżyła lekko drżącą rękę do czoła Silent, ta stanęła dęba i zaczęła wymachiwać przednimi kopytami, niemal uderzając morderczynię w głowę.
-Właśnie widzę, jaka łagodna. - mruknęła, odsuwając się od Sill na metr.
Westchnęłam teatralnie i lekko zeskoczyłam z grzbietu wierzchowca.
-A teraz do rzeczy. Nie przyszłaś tu przecież bez powodu, czyż nie?
-Stęskniłam się za tobą. - powiedziała i delikatnie musnęła mój policzek dłonią.
-Nie wątpię w to. - odparłam zimno, odtrącając dłoń.
-A ty nie tęskniłaś? Taka chętna byłaś ostatnio..
Znieruchomiałam. Czyżby moje domysły były słuszne..? Po chwili analizaowania wszystkich z i przeciw stwierdziłam, że tak.
-To ty mi podałaś te prochy. - warknęłam, zaciskając pięści ze złości.
-Jakże bym śmiała? - zapytała Moriarty, aż nazbyt sztucznie.
Miałam ochotę ją uderzyć, tylko tym razem w skroń, jednak stwierdziłam, że szkoda mojego czasu. Rozluźniłam dłonie i przybrałam bardziej swobodną pozycję.
-Dobrze wiedzieć. - powiedziałam tylko oschle.
Wskoczyłam na Silent.
-Au revoir! - zawołałam i dałam klaczy sygnał do galopu.
***
Spokojnie szłam chodnikiem, słuchając muzyki. Nagle podeszła do mnie Moriarty, z wyglądającym bardzo szczerze uśmiechem na ustach, na co instynktownie cofnęłam się o krok.
-Witaj, Hope! - powiedziała radośnie.
-Dobrze się czujesz? - zapytałam, zdejmując słuchawki i bacznie przyglądając się kobiecie.
-Wspaniale. - odparła, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Jesteś pewna, że nic nie ćpałaś? - upewniałam się, wyczekując nagłego ataku.
Blondynka zaśmiała się i objęła mnie, jak starą znajomą.
-Spokojnie, bez przesady, uszanuj moją przestrzeń osobistą. - mruknęłam, odsuwając Moriarty od siebie.
W tej sytuacji czułam się niezbyt komfortowo, zachowanie niebieskookiej zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, a ja nie wiedziałam, o co chodzi.
-A może coś piłaś? - dociekałam, coraz bardziej  zdezorientowana.

Mori? xd

24 paź 2016

Od Grimalkin do Jamie

 Pędziłam na ogierze chyba po raz setny sprawdzając granice miasta. Promienie zachodzącego słońca odbijały się od moich idealnie ostrych kling. Ramzes pruł do przodu, dysząc w naszym wspólnym rytmie. Razem byliśmy jak jeden umysł,  jedno ciało,  jeden zabójca, niczym śmierć poszukująca ofiar. Wtuliłam się w grzywę konia, poszukując jego ciepła, krwi i szybkiego bicia serca. Odpowiedział mi cichym parsknięciem po czym zatrzymał się gwałtownie. Przedw mną widziałam pole walki. Zeskoczyłam z ogiera i prawie poślizgnęłam się na splamionym krwią gruncie. Trupy porozrzucane były po ziemi,  z niektórych ciał wystawały ostrza i inne rodzaje broni. Koło ofiar leżała broń palna. Nad martwymi unosiła się niebieska łuna.
Animus... siła,  energia, dusza...
Wchłonęłam magię poległych. Po wszystkich mięśniach rozeszło się ciepło, w żyłach popłynął ogień przyspieszając krążenie krwi. Pociągnęłam nosem i poczułam słodki, znajomy zapach. Woń Moriarty...
Runy na moim ciele rozjarzyły się,  przesyłając informajce. Łowczyni została porwana, co oznaczało kolejną zbrodnię Grimalkin.
- Pani, wiem gdzie ją przetrzymują.- oznajmił Ramzes, podbiegając do mnie.
- Skąd? - złapałam się lekkiego siodła przyczepionego do grzbietu konia.
 Koń roześmiał się... kpił ze mnie. Wskoczyłam na siodło i trochę brutalnie zmusiłam ogiera do biegu.
~~♥~~
Ujrzałam przed sobą dom. Otworzyłam drzwi i wkroczyłam do środka.
- Kim jesteś? Co tu robisz?- zapytał głos dochodzący z cienia.
- Jestem nikim. A przybyłam tu z ciekawości.- wyciągnęłam broń,  wyczuwając niebezpieczeństwo.
- Słyszałaś to powiedzenie,  że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?- z ciemności wyłoniła się kobieta, celując pistoletem w moją głowę.
- Z piekłem miałam już za dużo kontaktów, nie piszę się na podróż powrotną.- uśmiechnęłam się.
Kobieta wystrzeliła. Wykorzystując moje doświadczenie,  przełamałam barierę czasu i podłożyłam najbardziej wytrzymałą kilngę pod tor pocisku. Kula odbiła się od powierzchni i wylądowała w mojej dłoni. Przeciwniczka otworzyła szeroko oczy w wyrazie zaskoczenia. Pozwoliła sobie na sekundę roztargnienia,  a ja to wykorzystałam. Po chwili moje ostrze wylądowało w piersi kobiety, powalając ją do moich stóp. Ruszyłam na schody, poruszając się
niemal bezszelestnie. Podeszłam do jedynych drzwi i je otworzyłam. W kącie siedziała Moriarty, ominęłam szkło leżące na podłodze i podeszłam do kobiety, pomagając jej wstać.
- Dasz radę wyskoczyć przez okno?- złapałam ją za rękę.
Kobieta spojrzała na mnie jak na kompletną świruskę.
- Zawiozę cię do twojego mieszkania.- wyszczerzyłam ostre zęby.
- Wiesz gdzie mieszkam?- spytała.
- Tak, wiem. Nie pytaj skąd, gdyż nie udzielę ci na to odpowiedzi.- oznajmiłam i wyskoczyłam przez okno, ciągnąć za sobą Moriarty.
~~~~
Wniosłam łowczynię do jej domu i położyłam ją na materacu.
- Czemu mi pomogłaś?- spojrzała na mnie, mierząc wzrokiem.
- Bo masz u mnie dług.- przesunęłam mały taboret i usiadłam na nim, patrząc na kobietę.
- Dług?- przykryła się kocem.
- W wysokości 3 tysięcy funtów, za ostatnie zlecenie.- oznajmiłam.
- Postaram się zapłacić jak najszybciej.- spojrzała mi w oczy.
- Przy okazji, jeśli będziesz musiała stoczyć kolejną walkę,  wezwij mnie trzy razy, a stawię się u twego boku. Twoi ludzie nie wiedzą co począć po wygranej bitwie.- powiedziałam z pogardą.
Nie czekając na odpowiedź Moriarty, opuściłam jej domostwo.

Jamie?