31 gru 2017

Od Dimityra do Lunaye

Luna stała, jak słup soli przede mną. Widać było, że była zaskoczona i trochę zawstydzona tym gestem, jednak swoje niebieskie oczy miała skierowane w moją stronę, były one zamglone i rozmarzone. Nie dziwiłem jej się tym, w końcu niecodziennie ktoś cię całuje od tak w usta, do tego zgadywałem, że był jej to pierwszy pocałunek, albo jeden z pierwszych, było to czuć, a mówi to doświadczony Casanova, który miał już wiele panienek przy boku i nie raz się całował. Nie żebym do każdej z nich coś czuł, od co, taki był mój kaprys, czasami one same chciały bym z nimi chodził. Przecież to nie moja wina, że aż tak do mnie lgnęły. Może to wszystko brzmieć okrutnie, ale... Raczej już nie nadaję się na stałe związki, podobnie, jak partnerki, z którymi chodziłem, zdecydowana większość z nich nie miała problemu z rozstaniem, często kolejnego dnia widziałam je z jakimś innym facetem przy boku.
W dalszym ciągu trzymałem dłonie na jej biodrach i dopiero, gdy lekko potrząsnęła głową i popchnęła mnie do tył, wziąłem je i włożyłem do kieszeni moich spodni.
Zastanawiałem się, co teraz musiała o mnie myśleć. Ciekawe też, czy uważała się za kolejną dziewczynę, którą miałem ochotę wyrwać. I szczerze? Nie miałem pojęcia, co zrobić z Luną. Z jednej strony taka moja rola wiecznego kawalera, jednak z drugiej... Ta dziewczyna była inna, nie zależało jej na szybkim związku, raczej należała do tych, co jednak szukały faceta na całe życie. Westchnąłem. Dlaczego głupi ja musiałem ją pocałować? I to w taki sposób?
- Czemu to zrobiłeś? - wydukała w końcu z siebie. Nie wiedziałem. Jeszcze raz westchnąłem i odwróciłem się w stronę szafek, by móc w spokoju założyć na siebie resztę ciuchów. Podniosłem pistolet z ziemi i włożyłem do torby, aby jeszcze sobie ktoś krzywdy nie zrobił. - Oczekuję odpowiedzi! - w tym momencie spojrzałem na nią kątem oka. Była jeszcze bardziej czerwona na twarzy niż wcześniej.
- Chciałem cię rozbroić, księżniczko - powiedziałem z szelmowskim uśmiechem na ustach. ,,Cholera, to zdanie jeszcze bardziej skomplikuje sprawę" - pomyślałem wtedy.
- Dimityr - warknęła.
- Powiedziałem już - jęknąłem. - A teraz wybacz, ale spieszę się do domu. - Założyłem torbę na ramię i udałem się w stronę drzwi. Słyszałem, jak jeszcze za mną coś krzyknęła, ale ja już uciekłem z zasięgu jej złości.

Kolejne dni wyglądały okropnie. Luna omijała mnie szerokim łukiem i nie chciała ze mną w ogóle rozmawiać, a niestety nasz grafik wyglądał tak, że byliśmy na siebie skazani całą swoją zmianę, czego za bardzo zmienić się nie dało, bo trzeba by było pozmieniać plany reszty pracowników. Szczerze powiedziawszy poczułem wyrzuty sumienia, że jednak ją pocałowałem, ale codziennie wmawiałem sobie, że jej przejdzie, przecież to był tylko zwykły całus. W końcu w jakiejś części mnie znała i wiedziała, że mogę coś takiego odwalić. No sorry, jestem bardzo prostym człowiekiem.
Kilka dni później obserwowałem Lunę zza blatu i westchnąłem. Biduka przez cały ten czas chodziła, jak na szpilkach, ręce jej się trzęsły. Powinienem chyba nareszcie coś zrobić. Kiedyś musi dojść do tej rozmowy, nie ma co znowu odstawiać jej na dalszy plan. Otrzepałem się z wyimaginowanego kurzu i podszedłem do niej.
- Luna - powiedziałem poważnym, jak na mnie tonem głosu. - Chyba powinniśmy porozmawiać.
- Ty już pokazałeś, co masz do powiedzenia - warknęła odwrócona do mnie tyłem.
- Ja serio mówię - odpowiedziałem.
- Ach tak? No to słucham jaśnie pana Casanovę - prychnęła odwracając się w moją stronę i opierając dłonie po bokach ze ścierką w jednej ręce.
- Znasz mnie, wiesz, że lubię czasem sobie poflirtować z kobietami - zacząłem powoli. Nie chciałem, by odebrała to źle, ale widząc powiększający się grymas na jej twarzy, zdałem sobie sprawę, że ta rozmowa albo skończy się kłótnią, albo w inny mało przyjemny sposób. - Wiesz też, że nie kręcą mnie stałe związki, a to, że cię pocałowałem nic nie oznaczało. Znasz mnie, ja tak mam.
- Oczywiście, zabawianie się kobietami jest takie zabawne, jak ja się uśmiałam, ha ha ha! - jej słowa wręcz ociekały jadem, co mnie trochę przeraziło. Wkurzona baba jest jednak... Bardzo niebezpieczna, co już kilka razy się przekonałem, często na przykładzie mojej siostry. A najgorsze może być to, że jest łowczynią i znienacka może wyciągnąć broń... Brr. Nie polecam.
- Luna, posłuchaj...
- Czego mam posłuchać? Tego, że przepraszasz, że mnie pocałowałeś? Dzięki, ale nie skorzystam - przerwała mi. - A teraz wracaj do pracy, bo leniów takich, jak ty, bardzo szybko mogę zwolnić. - Odwróciła się do mnie tyłem i wróciła do swojej roboty, jednak ja nie chciałem dać za wygraną.
- Luna - powiedziałem stanowczo. - Nie możesz mnie ciągle unikać! - wykrzyknąłem to tak głośno, że paru gości zwróciło na nas uwagę. Pokręciłem głową z niezadowoleniem i złapałem blondynkę za przedramię. - Chodźmy porozmawiać na zapleczu.
- Nie dotykaj mnie! - pisnęła i dała mi z liścia. No to teraz mam przechlapane. Już praktycznie wszyscy spojrzeli zdziwieni w naszą stronę.

Luna? Wybacz, że tak długo czekałaś i że takie marne, ale trochę wybiło mnie z rytmu xD 

25 gru 2017

Temat 2. Eventu Świątecznego ~ Od Ezequiela

   W tamtych czasach przygotowania mogły iść wolno, mieliśmy na znacznie więcej rzeczy czas, a ja byłem młodszy i jeszcze nie aż tak postrzelony, jak później. W czasie świątecznych przygotowań łatwo wpaść w pośpiech, gonienie za kolejnymi sprawami, bez klimatu i bez uroku. A przecież najważniejsza w tym czasie nie jest perfekcja, tylko radość z tych przygotowań i znalezienie czasu na celebrowanie tych chwil w gronie naszych najbliższych...! Po dużym tempie ostatnich tygodni chciałem, by ten przedświąteczny czas był wolniejszy, spokojniejszy, taki bardziej tu i teraz. I wiedziałem, że mogłem to uzyskać poprzez planowanie naszego przygotowania z wyprzedzeniem. Od najmłodszych lat matka uczyła mnie dyscypliny oraz organizacji, więc nie stanowiło dla mnie problemu kupienie specjalnego kalendarzyka w sklepie papierniczym z dość dużymi odstępami na opisy.

4 tygodnie do Świąt (21-27 listopada):
  • ustalić jak spędzimy Święta (zaplanować podróże i rodzinne spotkania)
  • ustalić świąteczny budżet
  • ustalić plan prac domowych i przygotowania potraw, podzielić go między wszystkich członków rodziny
  • spisać pomysły na prezenty i zrobić pierwsze zakupy (ważne! 25 listopada Czarny Piątek i zakupy w okazyjnych cenach)
  • pomyśleć nad pakowaniem prezentów i sprawdzić czy mamy wszystkie akcesoria do pakowania (papiery, wstążki, etykiety)
  • ustalić do kogo wyślemy kartki świąteczne, spisać adresy
  • zaplanować nasze świąteczne tradycje


   Święta w wieku trzynastu lat miałem spędzić z daleką rodziną matki w Hiszpanii. Wiedziałem, że należeli do tego rodu, który pomagał w Hiszpańskiej Inkwizycji przez fakt ich potężnej religijności, dlatego nie mogliśmy zupełnie niczego pominąć w zakresie wiary. Dziadkowie St. Claire byli wyjątkowi także pod kolejnym względem: to byli prawdziwi smakosze. Nie wzruszy się ich typowymi, schematycznymi potrawami. Musiałem naprawdę się wysilić, aby dopasować wszystko do ich egzotycznych jak dla mnie wówczas wtedy kupek smakowych, bowiem Europa wydawała mi się zupełnie obcym światem. Jako wychowany na Amerykanina chłopiec miałem zdecydowanie inne poglądy od zatwardziałych, konserwatywnych katolików, dlatego bałem się wdawać z nimi w dyskusje czy jakiekolwiek komentarze, tak więc musiałem wszystko przygotować tak, by tego uniknąć.


3 tygodnie do Świąt (28 listopada – 4 grudnia):
  • ustalić świąteczne menu
  • zrobić przegląd zapasów i przypraw
  • zrobić listę zakupów spożywczych
  • przejrzeć świąteczne dekoracje, sprawdzić czy działają światełka, zaplanować dekoracje i przygotowanie świątecznych ozdób DIY
  • kupić kolejne prezenty (ważne! 29 listopada Dzień Darmowej Dostawy)
  • kupić/wykonać kartki świąteczne
  • umówić się do fryzjera/kosmetyczki

   Powiedzmy, że wtedy faktycznie miałem konkrety i wykorzystane odpowiednie wyprzedaże, by zaoszczędzić. Zamówiłem więc wszystko w Dzień Darmowej Dostawy, by nie musieć nawet wychodzić z domu. Wraz z dochodzeniem różnych rzeczy, odpowiednio się nimi zajmowałem - kiedy przyszły produkty, zaczynałem gotować, a kiedy części dekoracji - zaczynałem je składać. Pragnąłem wszystko zrobić ręcznie tak, by nic, co kiedykolwiek St. Claire widzieli na reklamach nie zostało wykorzystane na wigilii. 


2 tygodnie do Świąt (5-11 grudnia):
  • zrobić pierwsze zakupy spożywcze
  • przygotować ubrania na Święta (uprać, odświeżyć, kupić)
  • kupić ostatnie prezenty
  • wyczyścić piekarnik
  • uporządkować i umyć lodówkę
  • przygotować świąteczną zastawę stołową (przyda się Morning Fresh)
  • umyć szkło i sztućce (przyda się Morning Fresh)
  • rozpocząć dekorowanie mieszkania
  • upiec pierniczki

   Miałem wówczas wykonane aż 3 punkty sprzed listy na 2 tygodnie przed Świętami. Dzięki temu mogliśmy z mamą pójść na łyżwy albo spacerować sobie spokojnie popołudniami, kiedy ja byłem po szkole z odrobionymi lekcjami, a ona po pracy z odrobioną pocztą elektryczną. 

1 tydzień do Świąt (12-18 grudnia):
  • wysłać kartki świąteczne
  • zapakować prezenty
  • wyczyścić/kupić choinkę
  • odświeżyć bombki
  • naostrzyć noże
  • udekorować pierniczki

   Pakowanie prezentów tak, by mama nie widziała, a do tego wysyłanie kartek było od zawsze moją ulubioną częścią przygotowań do Świąt, poważnie. Zawsze musiałem się z tym kryć po każdym zakamarku mojego pokoju i znosić wszystko po godzinie, w jakiej powinienem być już w łóżku. Po północy, gdy byłem pewny, iż już na pewno spała - opakowywałem własnoręcznie wykonane pierdoły. 
   Wybieranie drzewka natomiast pozostawiałem specjalistce od biotechnologii; Danique St. Claire. Ta kobieta miała siódmy zmysł do wybierania przedmiotów żywych do naszego domku. Zawsze umiała dobrać takie, żeby najlepiej wpasowało się w nasz kącik pomiędzy kominkiem, a jej ulubionym fotelem. Odpowiadając na niezadane pytanie: szóstym zmysłem umiała mnie przyłapać na kradzieży udekorowanych już pierniczków, kiedy tylko znalazłem się w pobliżu szafki nad kredensem. Umiała usłyszeć odpowiedni szelest moich skarpetek na kafelkach w tamtym miejscu i obliczyć kąt padania cienia mojej ręki nad drzwiczkami, nawet na to nie patrząc.

Przed samymi Świętami:
  • zrobić ostatnie zakupy spożywcze
  • ugotować świąteczne potrawy (część z nich, np. pierogi, można przygotować wcześniej i zamrozić)
  • standardowe porządki w kuchni i łazience (przyda się Morning Fresh)
  • ubrać choinkę
  • w Wigilię szybkie ogarnięcie mieszkania i odkurzenie
   
Czułem się przygotowany jak do bitwy. Podczas ostatnich poprawek tańczyliśmy do: "Merry frickin christmas" Relienta K.

24 gru 2017

Temat 1. Eventu Świątecznego ~ Od Ezequiela

   Śnieg prószył tamtego dnia dość mocno, dlatego przejeżdżanie przez obwodnicę prowadzącą z San Lizele do jego wiejskich przedmieść stanowiła dla wielu kierowców torturę. Co prawda, nie była to jeszcze sama wigilia, ale sam przeddzień, lecz mimo wszystko napięcie spowodowane próbą odnalezienia ostatnich sklepów z dość dobrymi przedmiotami na prezenty, gotowanie, cały ten świąteczny zamęt dodawało i przelewało czarę goryczy. W radiu co rusz był syf od kolęd albo innych, świątecznych smętów, to też od razu włączyłem płytę czegoś bardziej treściwego dla moich uszu. Tak, nie obchodziłem Świąt Bożego Narodzenia od bodajże osiemnastego roku życia, czyli od kiedy wyruszyłem do kampusu Harvardu. Ostatnie z nich spędziliśmy z matką ostatni raz. Potem nie miałem właściwie z kim ich spędzać, choć stosowałem hipokryzję - za dość sporą sumkę dałem się przekonać do własnych piosenek świątecznych za lat świetności Drug Guns. Były one nieco wulgarne, ale nadal tematyczne z tym okresem. Co zabawniejsze - tamten album dostał odpowiedni rząd nagród, a potem spoczął na dnie mojej szafki po stronie pasażera. Wywaliłem z niej dokumenty, by ujrzeć znajome twarze z czerwonymi kulkami na nosach i rogami reniferów na głowach. "Dlaczego by nie?" - wymieniłem płyty. Z głośników zawarczały gitary elektryczne, pobudzając mój umysł do wspomnień, cofania się coraz bardziej wstecz...

- Mamo, czemu zawsze przygotowujemy trzecie miejsce, jak nikt i tak nie przychodzi? 
- To nie takie proste, jak się wydaję. Widzisz, nie chodzi tu tylko o tradycję, synku. - posadziła mnie na swoich kolanach, a ja posłusznie umiejscowiłem się pod jej ramieniem, wtulając się w jej beżowy sweter. 
   Beżowy od zawsze kojarzył mi się z czymś bezpiecznym właśnie przez nią. Jej szafa była tego pełna; uwielbiała ten pastelowy kolor, który niezwykle jej pasował. "To dzięki twojemu tacie go noszę, Ezzie. To on jako pierwszy odkrył mnie w nim, kiedy kupił mi sukienkę podczas naszego pierwszego spotkania.".
- To tak naprawdę o co, mamo? - mojemu głosowi towarzyszyło wesołe trzaskanie płomieni w kominku, na którym wisiały długie, czerwone skarpety obszyte białym puchem.
- W tym magicznym czasie przychodzą do domów nie tylko ludzie z tego wymiaru, lecz także ci, którzy już z niego odeszli, by znaleźć chwilę spokoju. To miejsce jest dla nich wytchnieniem podczas wiecznej wędrówki. - wyjaśniła bez ogródek, które posiadała większość rodziców.
- Wierzysz, że...
- Nie wiem, Ezzie, ale jeśli nie udało mu się wejść do Nieba, to znaczy, że tutaj zawsze znajdzie schronienie. 
   Moja matka wierzyła nie tylko w Boga w wersji chrześcijańskiej, ale także w mnogość bytów duchowych. Potężnych, lub mniej, ale nadal bytów. Widziałem czasami jej tajemnicze uśmiechy i dopiero po latach zacząłem rozumieć, iż po prostu jako jedna z nielicznych po prostu czuła ich obecność. Tchnienie martwych. Słyszała ich kroki... Ale nigdy ich nie ujrzała, choć odwiecznie bardzo chciała. Tego jednego, jedynego. Jej tęsknota za nim objawiała się w inny sposób, niż u normalnych, typowych ludzi. Kupowała mnóstwo ozdób do salonu, sama zajmowała się dekorowaniem wszystkiego, a ja mogłem jej jedynie co jakiś czas pomagać, ucząc się oraz doceniając wkład jaki w to wkładała. Pojmowałem wówczas po raz pierwszy rolę sztuki w życiu ludzi - stanowiła nie tylko oderwanie od rzeczywistości, lecz również rodzaj wyrażania swoich emocji, poglądów albo nawet wiary. Robiliśmy to od setek lat, od początków jakichkolwiek naszych społeczności.
- To jak, wracamy do książki? - sięgnęła po "Opowieść wigilijną" Charlesa Dickensa, a ja podkradłem chyłkiem kolejnego piernika w kształcie bałwanka z kolorowym lukrem.
- Tak! - wymemłałem z radością pomiędzy gryzieniem, a skubaniem smakołyka.
   I tak co roku wracaliśmy do tej książki, żeby skończyć ją o północy, kiedy mogliśmy pełnoprawnie poszukać pierwszej gwiazdki, a potem otworzyć prezenty czekające pod żywą, cudownie pachnącą choinką w doniczce. Mama twierdziła, iż kupowanie uciętej było straszne. "To tak, jakbyś kupował na w pół żywą rybkę, żeby ozdobić jej akwarium świecidełkami i innymi, ciężkimi ozdobami, aby na samym końcu podzieliła ich los i także utonęła.". Tamtego roku dostałem swój wymarzony rowerek na czterech kółkach w krwistoczerwonym kolorze, a mama dostała ode mnie pozytywkę z kręcącą się w środku, malutką wróżką baletnicą.
- Nie ma takich w sklepach... - stwierdziła lekko zszokowana matka. 
- Bo to ja ją zrobiłem. Jesteś wróżką - baletnicą.

16 gru 2017

Od Leann do Timma

Przeglądałam płyty z zaciekawieniem. Widziałam sporo klasyków, starych filmów, w całej rozpiętości gatunkowej - od kilku części "Ojca Chrzestnego" do jakichś komedii. Wielu filmów nie znałam, może dlatego, że nie miałam za wiele czasu, by spędzać go przed telewizorem, czy w kinie. A mój brat był pracownikiem kina, nie filmowcem.
Na muzykę nie zwróciłam większej uwagi, bo zazwyczaj jej nie słuchałam, co często ludzi dziwiło. Nie potrafiłam im wytłumaczyć, że nie mogę iść ze słuchawkami w uszach, bo nie usłyszę zbliżającego się zagrożenia. Rodzice mi to wpoili i nigdy nie udało mi się także wyplenić nerwowego nawyku oglądania się za siebie, gdy słyszałam męskie kroki.
Obróciłam się do Timma, ze zwykłą energią.
- Wyglądasz na zmęczonego - powiedziałam.
- Zawsze chyba tak wyglądam.
Roześmiałam się, podchodząc do niego.
- To fakt. Powinieneś więcej sypiać.
Wzruszył ramionami, odwracając wzrok.
- Być może. Ale wiesz, jak to jest - rzucił.
Przewróciłam oczami, przyglądając się mu z uśmiechem.
- Nie mam zielonego pojęcia. Jeżeli nie mam nic do zrobienia, idę spać. Kiedyś cię nauczę.
On też się uśmiechnął i to mnie zadowoliło.Zabawne, jak jeden uśmiech mógł być powodem wielu innych.
***
- Timm, ale ty wolno chodzisz - jęknęłam, oglądając się po raz kolejny.
- Nie moja wina, że tak pędzisz - spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Niemal podskakiwałam w miejscu.
- Bo tyle czekałam na ten film i nie chcę żebyśmy się spóźnili!
- I co, będziemy oglądać reklamy? - spytał.
- Może być! W międzyczasie opowiem ci poprzednią część, bo mówiłeś, że nie widziałeś!
Zaczęłam mówić, z taką szybkością, że Timm musiał mi kilka razy zwrócić uwagę, bym zwolniła, bo nic nie rozumie. Wczułam się w opowieść, podnosząc głos i zmieniając go, gdy mówiłam o kolejnych wydarzeniach. Gestykulacją omal kogoś nie uderzyłam.
- Okej, wydaje mi się, że rozumiem. Albo przynajmniej się staram.
- Znając moje zdolności do opowiadania, to zgubiłeś się w połowie  - westchnęłam.

Timm?

All I want for Christmas is PUUUUUG!

Dzień dobry wieczór, ptysiaczki!
Z okazji zbliżających się świąt, życzymy wam dużo, dużo szczęścia, jedzenia i ciepełka. Kochamy was wszystkich!
Tak jak zwykle, organizujemy także event, by dać wam łatwą okazję do zdobycia huntów. A więc:
  1. Opowiadanie o spędzaniu świąt, kiedykolwiek, czy to w przeszłości, czy w teraźniejszości - 200H
  2. Opowiadanie o przygotowaniach do świąt - 200H
  3. Opowiadanie o świątecznym cudzie - 200H
Brać, wybierać, decydować i niczego nie żałować!
Dodatkowo, w drugim dniu świąt odbędzie się loteria, osoby, które chcą wziąć udział, proszone są o zgłaszanie się w komentarzach.
Ponadto, w sklepie na okres świąteczny następuje poszerzenie asortymentu! Od dzisiaj, do dnia 6 stycznia możecie wybierać jakąkolwiek rasę chcecie kupić, nawet na przyszłość i nawet, jeżeli nie ma jej w wylosowanych dwóch rasach do wyboru. Niestety, żadnych przecen nie ma. Co to by był za biznes, nie?
Have fun, folks
Administracja 

11 gru 2017

Od Octaviana cd. Natashy

- Octavian. - Spojrzałem na wyciągniętą w moją stronę, drobną dłoń, która po chwili wahania wsunęła się z powrotem w kieszeń dżinsowej kurtki. No, tak. Małe utrudnienie w postaci talerza nam to odrobinę popsuło, ale nie szkodzi. - Miło mi poznać. -  Uśmiechnąłem się lekko, słysząc za sobą ciche kroki, kiedy wraz z naczyniami odwróciłem się w stronę baru. Przekazałem wszystko koleżance z pracy, przy okazji dziękując za posprzątanie za mnie niedawnego jeszcze, kawowego wodospadu i już mogłem odwrócić się do nowo poznanej znajomej. Blondynka opierała się niedbale o jedno z wyższych krzeseł postawionych tuż za nią, co stanowiło dość ciekawy kontrast w porównaniu z jej dość niskim wzrostem. Rozpuszczone, jasne włosy, przez które gdzieniegdzie przebijały się ciemniejsze odrosty, spływały delikatnie po ramionach dziewczyny. Zjawiskowe, orzechowo-miodowe oczy okolone gęstymi, ciemnymi rzęsami spoglądały z ciekawością w moim kierunku, pełne, jasnoróżowe usta trwały w nieśmiałym uśmiechu. Ręce schowane miała w kieszeniach wyraźnie obcisłych, czarnych spodni. Spoglądając w górę, mój wzrok natrafił na białą koszulkę w poziome, czarne pasy, na którą narzucona była już wcześniej wspomniana, dżinsowa kurtka. Jak jeszcze parę chwil temu nie miałem do końca pewności, tak teraz mogłem już stwierdzić, że, jak podejrzewałem, jest nieco zbyt duża na swoją właścicielkę, a mimo tego wygląda ona w niej naprawdę dobrze. Cały ten strój przyjemnie podkreślał figurę Nataszy, sprawiając, że aż nie chciało odrywać się od niej oczu.
- Bardzo oberwało ci się za tę kawę? - spytała, całkowicie wybijając mnie tym z rozmyślań, jednocześnie przerywając trwającą między nami ciszę, która mogła już powoli robić się niezręczna.
- Martwiłaś się o mnie? - sięgnąłem po oparty niedaleko mop i zabrałem się za czyszczenie podłogi, obserwując, jak na policzki dziewczyny wpływa powoli rumieniec o ciepłej, szkarłatnej barwie. - Nie, nie było tak źle. Będę musiał to odrobić w nadgodzinach, ale poza tym całkiem mi się upiekło.
- To dobrze, ja po prostu...czuję się winna za całą tę sytuację. Dlatego wolałam się upewnić. - zaczęła bawić się dłońmi, jednak nie spuściła wzroku z moich oczu, jakby wyczekując mojej reakcji.
- Całkowicie niepotrzebnie. Nie powinnaś się tym przejmować. Pozwolisz, że ci to wynagrodzę? Daj się namówić na coś dobrego. Na przykład lunch. Oczywiście na koszt firmy. - widziałem wahanie na delikatnej twarzy blondynki, ale zaraz po tym zastąpił je uśmiech.
- A szefowa? To trochę jak igranie z ogniem, nie sądzisz?
- Kto by się przejmował? Zresztą bardziej ukarać mnie już raczej nie może. - przeszedłem na drugą stronę lady i wyciągnąłem w jej stronę dłoń z menu. - Wybieraj.
Po upływie paru minut  wspólnymi siłami udało się nam zdecydować się na dwie, duże kanapki z kurczakiem. W czasie czekania na zamówienie pogrążyliśmy się w rozmowie, wciąż w towarzystwie mopa. Co ciekawe, okazało się, że mamy całkiem dużo wspólnych tematów. Kilka zdań wystarczyło, żebym wiedział, że jest twardo stąpającą po ziemi realistką, przy tym niesamowicie życzliwą. Interesuje się muzyką i to w wielu dziedzinach. Jest ambitna i to wyjątkowo, skoro przeskoczyła dwa lata nauki. Trzeba przyznać, że naprawdę zaimponowała mi swoją osobą i chyba pierwszy raz od dłuższego czasu pomyślałem, że rzeczywiście warto bardziej zainteresować się tą znajomością. Może to zabrzmi trochę egoistycznie, ale tym bardziej że dzięki niej przestałem myśleć o swojej byłej, którą dopiero co spotkałem po tak długim czasie. Wcześniej udawało się to tylko nielicznym. Zapakowałem lunch do torby z mocnego, brązowego papieru, na której widniało choinkowo-zielone logo naszej kawiarni i podałem ją towarzyszce. Zaraz po tym nastąpiła dziwna cisza. Tak. Żadne z nas nie wiedziało do końca, jak ma się pożegnać.
- Co robisz dziś wieczorem, Nat? - dziewczyna uniosła brwi, słysząc zdrobnienie. Za szybko? Nie mam nic przeciwko pełnym formom, ale ta krótka brzmi naprawdę ładnie. Nie mogłem się powstrzymać, by jej nie użyć.
- Zależy, do czego zmierzasz. - uśmiechnęła się, krzyżując ręce na piersiach. Wyglądała na wyjątkowo pewną siebie, jakby dokładnie wiedziała już, co zamierzam jej zaproponować.
- Myślę, że fajnie byłoby kontynuować tę rozmowę. Tyle że gdzieś w przyjemniejszym miejscu, na przykład...indyjska restauracja. Co ty na to? Najlepsza w Londynie, możesz mi wierzyć.
- Wierzę. Brzmi ciekawie, a kolacja w miłym towarzystwie zawsze jest dobrą opcją. Czemu nie? - odwzajemniłem szeroki uśmiech blondynki i wyciągnąłem plik małych kartek, wykorzystywanych do zapisywania zamówień. Tym razem posłużyła jako tło pod numer mojego telefonu. - Dzięki. Wyślę ci adres w wiadomości, żebyś w międzyczasie nigdzie nie zgubił.
- Dobry pomysł. Czyli jesteśmy umówieni? - poczekałem, aż dziewczyna skinie głową. - A więc to randka.
- A wcale nie. Rozsądni ludzie, tacy jak ja, nie spotykają się na randkach z nieznajomymi. - odparła, kierując się powoli w stronę drzwi. Ze śmiechem pokręciłem głową. Kombinatorka.
- To masz pecha, bo ja właśnie tak robię. Wpadnę po ciebie koło siódmej. Bądź gotowa. - ostatni raz obdarzyła mnie miłym uśmiechem, by zaraz zniknąć za drzwiami kawiarni.

Gwałtownie otworzyłem oczy, słysząc głośny, irytujący dźwięk alarmu, wbijający mi się w głowę. Ściągnąłem brwi i sięgnąłem po komórkę, by już po chwili nastała kojąca cisza. Czyli to by było na tyle z mojej drzemki. Wciąż zaspany spojrzałem na ekran telefonu, świecący zbyt jasnym jak na tamten moment, nieprzyjemnym światłem. Od razu rzuciły mi się w oczy trzy wiadomości. Dwie od nieznajomego numeru, jedna od Mike'a. Tę zignorowałem. On może poczekać. Natasza już nie. Bo jeśli te wiadomości są od niej, a na stówę tak jest, a ja zaspałem, to już po mnie. Mistrzem w kwestii randek może i nie jestem, ale wiem, że wystawienie dziewczyny już na pierwszej nie wróży przyszłości zbyt dobrze. Otworzyłem obydwie za jednym razem. Pierwsza zawierała pełny adres. Druga godzinę. Mam być po nią równo o dziewiętnastej. Momentalnie rozbudzony przeniosłem wzrok na godzinę w górnym roku ekranu. Osiemnasta trzydzieści. Ulga rozeszła się po całym moim ciele, pozwalając na spokojne przeciągnięcie się po kanapie. I czym tu się było stresować? Jest dużo czasu, zdążę ze wszystkim. Odrzuciłem splątany między nogami koc i skierowałem się do sypialni. Tak, jak miałem nadzieję, wcześniej narzucone na krzesło, świeże ubranie wciąż tam na mnie czekało. Ze wszystkim udałem się do łazienki. Wystarczył kwadrans, by wziąć szybki prysznic, doprowadzić się do porządku i już mogłem wychodzić. Dotarcie na miejsce to kolejne dziesięć minut, okazało się, że nie mamy do siebie nawet jakoś specjalnie daleko. Przy okazji zaopatrzyłem się w całkiem pokaźnych rozmiarów kaktusa w ozdobnej doniczce. Jeśli to nie ma być randka, to właśnie on idealnie spełni się w roli kwiatków. Dzwonek do drzwi nacisnąłem idealnie w momencie wybicia dziewiętnastej. Więc tak - braku wyczucia czasu nie można mi zarzucić.
- Dobry wieczór. Gotowa? - uśmiechnąłem się, kiedy Natasza stanęła w progu. Miała na sobie ładny, przyduży sweter w kremowym odcieniu, który świetnie współgrał z czarnymi, smukłymi spodniami. Blond włosy lekko falowały, błyszcząc w bladym świetle, padającym z korytarza. Jedna sekunda wystarczyła, żebym uświadomił sobie, że tego wieczoru naprawdę ciężko będzie mi oderwać od niej wzrok choćby na parę chwil.

Natasha?


10 gru 2017

Od Kathleen do Dae-Younga

Złapałam pudło i wyniosłam je z zaplecza. Ile ich jeszcze było? To już minimum czwarte. Z westchnieniem postawiłam karton na podłodze i nożem rozcięłam taśmę chroniącą jego wierzch. Zaczęłam wyjmować pudełka z nakrętkami i wieszać je na odpowiednich haczykach. Przerwał mi dopiero Adam, wołając moje imię. Obtarłam zakurzone dłonie o wytarte dżinsy i wstałam z kolan. Zatrzymałam się gwałtownie, widząc, kogo wskazuje mi Adam. Ten cholerny bliks, który przyprawił mnie o ranę w ramieniu.
- Zajmij się klientem, Kath - wysyczał mi do ucha, kiedy nie ruszyłam się z miejsca.
Z niechęcią podeszłam do mężczyzny, chcąc zetrzeć mu z twarzy ten głupi uśmieszek.
- Czego pan sobie życzy? - spytałam, przełykając gniew.
Nie mogą mnie wywalić z kolejnej roboty. Pamiętaj Kath, masz w domu dwa psy na utrzymaniu.
- Potrzebuję jakiejś sztucznej roślinki - rzucił, z tym samym złośliwym uśmieszkiem, który zdawałam się rozumieć tylko ja.
Skinęłam głową i ruszyłam w stronę alejki D. Słyszałam, jak idzie za mną i kiedy zeszliśmy z oczu pozostałym klientom i Adamowi. Z mojej twarzy natychmiast zniknął uprzejmy grymas, który można by interpretować jako uśmiech i zgarbiłam się delikatnie, idąc ostrożniej. Nie ufałam mu. Natomiast bliks idący obok mnie, wydawał się bawić doskonale. Niech go cholera.
- Jesteśmy. Tutaj są sztuczne, dalej żywe - wyplułam z siebie, stając w miejscu i patrząc na bliksa wilkiem.
Byłam gotowa odejść, gdy zatrzymał mnie jego głos. Bogowie w niebiosach i wszyscy wampiryczni, jakim cudem nawet jego głos mnie irytuje?
- Nie mogę się zdecydować. Które podobają ci się najbardziej?
Spokojnie, Kath. Nie możesz rzucić w niego tym fikusem, szkoda roślinki.
- Nie lubię sztucznych kwiatów - powiedziałam na odczepne.
- Ale któryś i tak może ci się podobać - uśmiechnął się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech, którego przywołanie okazało się trudniejsze niż myślałam. Jak ja chcę już wracać do moich nakrętek.
- Te - mruknęłam, stając na palcach, by zdjąć z półki pseudo doniczkę.
Białe frezje, nawet sztuczne, miały swój niepowtarzalny urok. I idealnie nadawały się na to, by wsadzić mu je do gardła.
Kiedy podszedł bliżej, z trudem powstrzymałam odruch obronny. Myśl o psach, Kathleen, myśl o psach.
- Ktoś tu traci cierpliwość, hm? - spytał, nachylając się nad doniczką.
Prychnęłam.
- Jestem absolutnie spokojna, proszę pana. Czy kwiaty wydaja się odpowiednie? - odparłam, cały czas uprzejmym tonem.
Jeśli nie, wepchnę ci je do gardła.
- Nie, nie podobają mi się - rzucił, z paskudnym uśmieszkiem.
Z nienawiścią płonącą w oczach, odstawiłam nieszczęsne frezje na półkę.
- Chciałbym obejrzeć tamte - powiedział, wskazując na lilie, stojące na, oczywiście, najwyższej, cholernej półce.
- Oczywiście - wysyczałam.
Podeszłam, zadzierając głowę, oceniając odległość. Ni cholery tego nie dosięgnę. Obejrzałam się, napotykając kpiący wzrok bliksa. Westchnęłam ciężko.
Półki były stabilne, tyle wiedziałam. Podsunęłam sobie niewielki stołeczek, którego używała reszta, która w przeciwieństwie do mnie, nie była karłami. Stanęłam, a potem jakimś cudem wspięłam się wyżej, w końcu dosięgając lilii. Zeskoczyłam, z dużo większą gracją, niż mógł osiągnąć człowiek.
- Proszę - warknęłam, podając mu kwiaty, czy bardziej uderzając go nimi w pierś.
- Nie, już mi się nie podobają. Ale te obok wyglądają nieźle.
Byłam bliska mordu, ale zwyciężył rozsądek. Odstawiłam lilie na ziemię i ciężkim krokiem wycofałam się w stronę zaplecza. Przytargałam stamtąd drabinę, czując na sobie spojrzenie Adama, gdy ciągnęłam ją ze sobą.
- Te po lewej, czy po prawej - spytałam, ustawiając drabinę przy odpowiedniej półce i wspinając się na nią.
- Po lewej.
Odstawiłam lilie i zrezygnowałam z ciekawego planu rzucenia w twarz bliksa hibiskusem. Ten go wreszcie zadowolił, więc mogłam ze spokojem wrócić do pracy. Nie podobało mi się tylko jak z konspiracyjnym uśmiechem rozmawiał z Adamem przy kasie. Cóż, to już nie moja działka. Niech teraz on się z nim męczy.
- Nigdy nie myślałam, że tak mnie ucieszy widok nakrętek - mruknęłam do siebie, wracając do układania.
Wszystko szło dobrze, dopóki nie skończyła się moja zmiana. Przebrana, czekałam aż Adam skończy pracę, bo zaproponował podwieźć mnie do domu, ze względu na okropną pogodę. Drgnęłam na dźwięk przychodzącego smsa.
Czy państwa sklep przyjmuje zwroty? Hibiskus przestał mi się podobać.  
Przetarłam twarz zmęczonym ruchem. Czas zmienić numer.
Tak, jeśli masz paragon. Skąd masz mój numer?

Balby?

Od Natashy do Octaviana

Skuliłam ramiona, obserwując jak chłopak podąża za kobietą w niebieskiej sukience, która była najprawdopodobniej jego szefową. Bardzo niezadowoloną szefową, której samo spojrzenie wystarczyło, by zamrozić słońce i okoliczne gwiazdy. A jak wiadomo są one gorące i... stop. Plątam się nawet we własnych myślach, a to zdecydowanie nie jest normalne.
- Hej - zwróciłam się do kelnerki, która zajęła się sprzątaniem rozlanej kawy. - Będzie bardzo źle? Może pójdę i powiem, że to moja wina? Bo to była moja wina. Nie chcę, żeby ktokolwiek miał przeze mnie problemy, a ten chłopak najwyraźniej je będzie miał, wnioskując z miny waszej szefowej.
- Nie sądzę, by interesowało ją kto zawinił - niewysoka brunetka odpowiedziała mi dopiero, gdy już uporała się z rozlanym napojem. Odłożyła ścierkę na blat i wsparłszy dłoń na biodrze, spojrzała na mnie z życzliwością. Spodziewałam się czegoś zupełnie odwrotnego.
- Kurczę - przegryzłam wargę, nerwowo stukając palcami o drewniany blat. - Zapłacę, zjem i znikam. Jestem jak licho, ściągam problemy - uśmiechnęłam się przepraszająco, grzebiąc w torebce, która nagle pochłonęła portfel. Kiedy go nie znalazłam, zaczęłam przeszukiwać kieszenie kurtki i na szczęście w jednej z nich znalazłam banknoty od Jareda. Szybko odliczyłam kwotę i podałam dziewczynie zwitek jednodolarówek. Następnie z ogromną ostrożnością podniosłam tackę z jedną kawą i naleśnikami, by zanieść je do stolika, gdzie czekał już na mnie przyjaciel. Podczas mojej nieobecności chłopak odpisywał na jakiegoś smsa, a kiedy zauważył, że się zbliżam, szybko go zablokował.
Dzieciak. I dupek.
- Czyżby zmysłowa Phoebe nie dawała ci chwili wytchnienia? - postawiłam talerze z jedzeniem na stoliku i siadłszy, przechyliłam lekko głową, przyglądając się Jaredowi. - A może to ty jesteś upartym stalkerem i nie dajesz biednej dziewczynie spokoju?
Brunet pokręcił głową, nie kryjąc rozbawienia i od razu zabrał się za krojenie swojego naleśnika, z którego owoce niemal się wysypywały.
- Gdybyś mnie słuchała, a wiem, że tego nie robiłaś, wiedziałabyś, że gramy razem w tym nowym przedstawieniu, a dla Phoebe to pierwsza poważna rola i trochę-bardzo boi się występu.
- Aww, to takie urocze, że pomagasz swojej dziewczynie przezwyciężyć strach - uśmiechnęłam się szeroko, a kiedy Sherbourne spuścił wzrok, uznałam to za potwierdzenie swoich słów. - Opowiadaj jaka jest! Kiedy ją poznam?
Parsknął w odpowiedzi.
- Zachowujesz się jak matka, a, jak pewnie doskonale pamiętasz, nie mówię jej o niczym poza ocenach. Módl się, żebym i o tobie nie zmienił zdania.
Przewróciłam oczami.
- Nie zrobiłbyś tego. Kyler nie jest typem bestie do pogadania, śmiałby się z ciebie. Ja jestem wystarczająco dobrze wychowana, żeby tego nie robić.
- Punkt dla ciebie - upił trochę swojej kawy. Podskoczyłam zaskoczona, kiedy jego telefon zaczął dzwonić, jednak zdziwienie szybko zostało zastąpione przez najzwyklejsze rozbawienie, bo na ekranie wyświetliło się imię.
Phoebe.
- Słucham? - Jared odebrał pospiesznie, pokazując mi język. - Tak, jasne. Wiem. Przepraszam, że zapomniałem. Zaraz będę.
Co?
Przepraszam bardzo, chyba nie.
- Hm? - uśmiechnęłam się, żeby zamaskować zdenerwowanie, które zaczynało pełznąć po moim ciele i ogarniać mnie w całości. To dopiero pierwsze dni, a już mnie porzuca dla dziewczyny.
- Naprawdę mi przykro, Tash, ale muszę się zbierać. Sytuacja kryzysowa.
Tym razem to ja parsknęłam. Głośno i z wyraźnym poirytowaniem.
- Następnym razem sprawdź, czy nie masz jakichś planów, zanim mnie obudzisz, okej?
Jared otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale widząc moją gniewną minę, najwyraźniej zdecydował się nie pogarszać sytuacji i zabrawszy swoją kurtkę, wyszedł.
Dupek.
Po jakimś czasie do mojego stolika podszedł chłopak. Ten sam, który przeze mnie miał problemy w pracy.
To ja jestem dupkiem. Damską wersją dupka.
- Przepraszam za całe to zamieszanie i tyle czekania. Na koszt firmy - uśmiechnął się dziwnie i odwrócił się by odejść. Nim zdążyłam pomyśleć, co robię, odezwałam się.
- Hej, byłbyś tak dobry i zabrał ten talerz i kubek zanim rzucę nimi w przypadkową osobę? Chociaż twoja szefowa pewnie i tak stwierdziłaby, że to ty albo twoja koleżanka mnie do tego sprowokowaliście - wskazałam na naczynia, które zostawił Sherbourne.
- Rzeczywiście, to całkiem możliwe.
- Jestem Natasha - wyciągnęłam ku niemu dłoń, a już ułamek sekundy później miałam ochotę uderzyć się nią w czoło, ponieważ trzymający talerz kelner nie mógł jej uścisnąć.

Octavian?

7 gru 2017

Od Timma do Megan

- Potwory? - uniosłem delikatnie brwi. Usiadłem na krześle i spojrzałem na kobietę. Wiedziałem o nadnaturalnych i łowcach w San Lizele, niestety mi przypadła rola zwykłego człowieka, a może i dobrze, że nie jestem nikim nadzwyczajnym? - Wiesz...powiedziałaś, że się broniłaś, w co wierzę niemal całkowicie. Tylko wytłumacz mi...po co było Ci tyle broni?
- Kwestia zawodowa - odpowiedziała.
- Mhm - odburknąłem - Posiedzisz tu trochę, ja idę jeszcze coś zobaczyć  i w miarę szybko uzupełnić papiery - uniosłem brwi.
Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do jednego z kolegów.
- Wypuścimy ją - rzekłem spokojnie.
- Jak to? - spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Będziemy ją obserwować, zdaje mi się, że inni też są w to zamieszani, chociażby jej słowa nasuwają mi pewne wnioski - ruszyłem do gabinetu.
Gdy w końcu zasiadałem przy biurku przygotowałem odpowiednie arkusze, pochwyciłem długopis i zacząłem wszystko uzupełniać. Zatrzymywałem się co jakiś czas by upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu, niewyspanie dawało się we znaki, przeciągle ziewnąłem. Spieszyłem się, lecz wprawa nie pozwalała na pomyłkę czy niedociągnięcie. Uniosłem wzroku ku tykającemu zegarowi. Było już dość późno, a ja skończyłem, zajęło mi to chyba z ponad pół godziny? Szybkim wzrokiem przekroczyłem próg pomieszczenia i powróciłem do pokoju, gdzie siedziała kobieta. Oparłem się o framugę drzwi.
- Cóż...jesteś póki co wolna - wzruszyłem ramionami i wskazałem ręką wyjście.
- Naprawdę? - byłą najwyraźniej zdziwiona.
- Tak - podrapałem się po brodzie.
Dziewczyna wstała, wyminęła mnie, odeszła. Postałem tak jeszcze chwilę i zacząłem się zbierać. Pożegnałem się z kolegami, w krótkim czasie byłem już w drodze do własnego domu. Nagle mój telefon zadzwonił.
- Cholera...kto? - odebrałem.
- Timm...gdzie teraz jesteś? - usłyszałem głos jednego ze współpracowników.
- Niedaleko własnego mieszkania - odburknąłem niezadowolony.
- Mamy kolejne ciało - padł komunikat.
- Zajmijcie się tym, ja zaraz padnę - rozłączyłem się.
Jedno ciało i od razu dzwonią, jakby potrzebowali mnie do wszystkiego, cholera by to. Po za tym...teraz miałem niemalże stu procentową pewność, że zrobił to ktoś inny niż przesłuchiwana. Było nawet chłodno. Na około mnie panowała cisza, powoli dochodziłem do swego upragnionego celu, gdy nagle usłyszałem jakiś brzdęk. Odwróciłem się oraz rozejrzałem marszcząc brwi.



Megan? Wybacz, że musiałaś tyle czekać

5 gru 2017

Od Dae-Younga do Kathleen

- Nie jestem szczeniakiem - mruknąłem niezadowolony, idąc za nią. Wieczór z pewnością nie toczył się tak jak chciałem. Najpierw dziewczyna mi ucieka, z niewiadomego powodu, potem jakiś cholerny wampir mnie śledzi a na koniec przyleźli łowcy. Bo tylko ich mi brakowało.
- Trzeba się było nie plątać po tym barze - syknąłem.
- Żartujesz sobie? To ty wszedłeś na nasze terytorium, głupi szczeniaku - skrzyczała mnie szeptem. Nie wiedziałem, że tak się da. Przewróciłem oczyma i złapałem jej nadgarstek. Od razu chciała się wyszarpnąć.
- Nie prowokuj mnie - zagroziła. - I tak już masz przejebane - stwierdziła ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Jakbyście mieli prawo do polowania tutaj, tamci nie siedzieliby nam na karku - skwitowałem z kwaśną miną. Wyglądała już, jakby znowu miała się na mnie rzucić, ale kula, która wbiła się gdzieś w ścianę w pobliżu naszych głów to przerwała. Padliśmy na ziemię, uciekając w popłochu. Przeczołgaliśmy się dalej, zaraz wychodząc za ścianą i biegnąc w stronę lasu. Dość jasne było, że łowcy za nami podążali, choć chwilowo strzały ucichły. Znaleźliśmy się za jakimś ustępem skalnym a kobieta znów się na mnie rzuciła. Odkopnąłem ją brutalnie.
- Wszystko. Przez. Ciebie! - splunęła, łapiąc się za zranione, chyba postrzelone ramię.
- Trzeba było się nie pakować w nie swój interes! - wykrzyknąłem, zanim zacząłem odchodzić.
- Jeszcze nie skończyliśmy - krzyknęła, rzucając mi się na plecy. Złapała mnie w uścisku, nieco mnie podduszając.
- Nigdy więcej nie przyjdziesz tu polować - wycedziła przez zęby prosto do mojego ucha. - To nie nasza, a twoja wina, że ci goście tu przyleźli. My umiemy po sobie sprzątać - podsumowała i popchnęła mnie tak, że wylądowałem na ziemi. Kopnęła mnie dwa razy w plecy i zaczęła odchodzić. Wtedy z kierunku, z którego przyszliśmy usłyszałem krzyki. Znowu tamci, cholera. Wampirzyca chciała już kombinować ale z oceny odległości było jasne, że nie dałaby rady odejść niezauważona. Przysunęła się do ściany i westchnęła widząc mnie.
- Okej. Nienawidzimy się, ale jak obiecasz, że zostawisz nasze miejsce w spokoju, to możemy razem ich zdjąć - zaproponowała szeptem.
- Cóż za łaska. Pierdol się - odpowiedziałem. Poczułem po chwili, uderzenie w głowę, bardziej pacnięcie niż jakiś konkretny cios.
- Nie zachowuj się jak dziecko! - doszedł do mnie kolejny strofujący szept. Poważnie? Prychnąłem. Czy ona poważnie traktuje mnie jak dziecko po tym jak mi groziła?
- Standardowa przynęta i zajście od tyłu? - spytałem oblizując wargę. Leciała z niej krew. Kiedy kobieta przywaliła mi tak, żeby rozciąć mi wargę? Pokiwała głową.
- Ty jesteś przynętą - rzuciła i natomiast poszła w drugą stronę, żeby przygotować się do zajścia tamtych, nie czekając nawet aż coś powiem. Odwróciła się jeszcze, żeby mnie ponaglić i rzuciłem jej parę nienawistnych spojrzeń. Potem, biorąc głęboki wdech, wyszedłem zza skał, biegnąc, udając, że uciekam. Natychmiast w moim kierunku zaczęły lecieć kule. Osłaniałem się za drzewami jak tylko mogłem, pośpieszając tylko mentalnie dziewczynę. W końcu nadeszło to na co czekałem. W gronie tamtych rozległ się jęk i natychmiastowe zamieszanie. Zacząłem szybko biec w tamtym kierunku. Można było oszacować, że łowców było pięciu, a ona chyba zdążyła zdjąć dwóch, sądząc po wrzaskach tych żywych. Nieźle, przy pierwszym musiała być naprawdę cicha. Dopadłem jednego, który nie pilnował pleców, tak, że padł i trzeci. Poczułem kulę, która drasnęła się o moją łydkę. Jeden z facetów chybił, po tym jak wampirzyca na niego skoczyła i ukręciła mu kark. Został ostatni facet, na którego spojrzałem z krwawym uśmiechem. Mężczyzna, rozumiejąc porażkę i fatalną sytuację, w której się znalazł, zaczął się cofać, potykając się o zwłoki jednego z kumpli. Upadł prosto na nie, co od razu wykorzystałem. Trup pod nim odżył, co zaskoczyło chyba i dziewczynę, która zostawiła mi tego ostatniego gościa. Zombie od razu zabrał się za koleżkę, który konał we wrzaskach. Po chwili staliśmy pośród tych trupów, ubabrani krwią, w zupełnej ciszy. Spojrzałem na kobietę i poczułem, że brew mi się podnosi.
- Dobrze walczysz - wyrwało mi się. Rzuciła mi zmęczone spojrzenie.
- Ty to sprzątasz. Mam cię nigdy więcej nie zobaczyć - zagroziła mi raz jeszcze. Zajęczałem, mając nadzieję na ciekawszy wieczór, niestety tamta cholera była zbyt uparta i zapatrzona w siebie.
- Nie mam przy sobie akurat woreczka na zwłoki, zapomniałem, jak wychodziłem z nimi na spacer - rzuciłem z przekąsem i wskazałem na trupy. Jej mina zrobiła się zimna, kamienna wręcz.
- Nie wątpię, że mógłbyś je na taki zabrać - nawiązała do moich zdolności. Jakby to było ważne.
- Jutro ma tu nie być nawet kropli krwi. Nie mam problemu ze znalezieniem cię, a upewnię się, żeby następnym razem żadni łowcy mi nie przeszkodzili - rzuciła, odwracając się na pięcie i odchodząc. Popatrzyłem jeszcze przez chwilę, lecz po chwili nawet nieco lepszy wzrok przestał mi pomagać, a jej sylwetka zlała się z ciemnością. Przeniosłem wzrok na trupy, kombinując gdzie zabrać je na spacer.

Kathleen?

Od Holland do Leona

Odłożyłam Wichrowe wzgórza na półkę i rozejrzałam się po pełnym chaosu pomieszczeniu. Na stoliku stało kilka brudnych kubków i resztki z wczorajszego obiadu, po podłodze walały się skarpetki i różne inne elementy garderoby, które właśnie powinny znajdować się w szafie lub koszu na pranie, a na samym środku tego zamieszania stoi on - Hieronim. Kot nie robił sobie większego problemu z otaczającego go bałaganu, ale mnie zaczynał już trafiać szlag. Sama do tego doprowadziłam swoim ostatnim nierozgarnięciem. Mój stan psychiczny gwałtownie się pogorszył, po kilku dziwnych i zaskakujących sytuacjach. W końcu nie co dzień znajduje się ludzkie zwłoki. Najbardziej zaskakujące w tym wszystkim było to, że zmierzałam w całkiem innym kierunku. Szłam prosto do sklepu, droga nie była ani trochę skomplikowana, a... znalazłam się na drugim końcu miasta, między dwoma wielkimi kamienicami. W jednym z zaułków leżał nieprzytomny mężczyzna w ogromnej kałuży krwi. Nie zdążyłam mu się dobrze przyjrzeć, bo z moich ust mimowolnie wydobył się przeraźliwy krzyk. Jakim cudem przeszłam siedem kilometrów, gdy do sklepu miałam jakieś pięćset metrów? Nawet nie odczułam długości drogi, że idę w złym kierunku, zorientowałam się dopiero wtedy, gdy zatrzymałam się przy martwym ciele. Musiałam wytłumaczyć policji, co tam robiłam, a powiedzenie, że szłam do sklepu na drugim końcu miasta nie było chyba najlepszym rozwiązaniem.
Coś się dzieje, a ja wciąż nie wiem co. Wątpię, że to tylko moje problemy z głową i mam wrażenie, że nigdy takowych nie miałam. Te wszystkie lęki, nerwice, wszelkie zaburzenia - albo miało to głębszy sens, albo po prostu zaczynałam całkowicie świrować. Tu zdecydowanie za wiele rzeczy się zgrywało, by mógł być to wymysł tylko mojej głowy. Istnieje coś, o czym ludzie nie mają pojęcia. Świat, w którym wszystko odbywa się według innych zasad, a ja jestem jego częścią.
Jezus Maria! Holland! Chyba musisz po raz kolejny odwiedzić lekarza.
Pokręciłam głową, chcąc wyzbyć się z niej wszystkich tych myśli. 
- Okej, może lepiej tu posprzątam. - Wzięłam głęboki wdech i obserwowałam, jak kot z ogromną niechęcią opuszcza pomieszczenie. Nienawidził sprzątania, nie wspominając już o morderczej maszynie zwanej odkurzaczem. 
~~*~~*~~
Wbrew pozorom posprzątanie całego mieszkania nie zajęło mi zbyt wiele czasu, bo uporałam się z tym w zaledwie godzinę. Hieronim oczywiście przez cały czas chował się pod moją kurtką wiszącą w garderobie, a gdy przeniosłam się tam, szybko obrał nowe, ulubione miejsce do chowania się, czyli lodówkę. Nie mam pojęcia jakim cudem udaje mu się na nią tak sprawnie i szybko wskoczyć. 
Zerknęłam na zegarek wiszący obok wejścia do pokoju, wskazywał dokładnie siedemnaście po czwartej. Odetchnęłam ciężko i zgarnęłam ze stolika nocnego gruby zeszyt poświęcony moim bazgrołom, bo inaczej nie można tego nazwać. Miałam całą masę kartek pozamykanych w praktycznie każdej szufladzie znajdującej się w moim mieszkaniu. Tam były bardziej "wyczynowe" rysunki, ten zeszyt służył mi tylko do gromadzenia pomysłów i pustego szkicowania - całkowicie z nudów. Rozsiadłam się wygodnie na sofie i włączyłam telewizor, nigdy nie lubiłam rysować w ciszy, a obejrzenie dziennych wiadomości miało też swoje plusy. Gdy tylko rozległ się dźwięk, Hieronim zadowolony z faktu, że zakończyłam sprzątanie, wrócił i ułożył się na poduszce obok mnie. 
Otworzyłam zeszyt na pierwszej czystej stronie i zaczęłam stawiać pierwsze kreski, kompletnie nie wiedząc, co chcę zrobić. Ostatecznie wyszło drzewo. Przyjrzałam mu się uważnie, jednak nie było w nim nic, a nic wyjątkowego, najzwyklejsze na świecie drzewo. 
W pewnym momencie pewna informacja w telewizji zwróciła szczególnie moją uwagę. 
"Z ostatniej chwili! Mężczyzna popełnił samobójstwo w parku niedaleko szpitala. Wciąż nie wykluczamy obecności osób trzecich."
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się dobrze znanemu mi budynkowi szpitala. Po chwili kamera zwróciła się w stronę drzewa, na którym została już tylko lina wisząca na jednej z gałęzi. Odruchowo przyłożyłam dłoń do otwartych z przerażenia ust. 
Wzięłam do ręki zeszyt otwierając go na odpowiedniej stronie i przystawiłam go do ekranu telewizora. Drzewo, które namalowałam było wręcz identyczne. Przekręciłam kilka stron i... połowa zeszytu zapełniona była tą samą rośliną. Nie przypominam sobie, bym wcześniej je rysowała, jednak fakty mówią same za siebie.
Mój oddech gwałtownie przyspieszył, a od razu zawtórowało mu silne kołatanie serca. Cała sytuacja zaczęła mnie przerażać. Może to tylko przypadek? Przecież często bywałam w tym szpitalu, po prostu to drzewo mogłam.. nie wiem... widywać przez okno? 
Odłożyłam zeszyt na podłogę, łapczywie nabierając powietrze do ust. Hieronim wyczuwając moją nagłą zmianę nastroju podszedł bliżej i położył się na moich kolanach, cicho pomrukując. Wyciągnęłam drżącą dłoń i delikatnie pogłaskałam kota po grzbiecie, chcąc choć trochę się uspokoić. 
Nie mam zielonego pojęcia, co jest ze mną nie tak, ale.. muszę się tego dowiedzieć. Zbieżność losu? Przypadek? Aż tyle razy? Wizyta u psychiatry być może by mi pomogła, ale znając życie znów przepisze mi tonę tabletek, po których i tak nic się nie zmienia. Chociaż z czasem zaczynam wątpić, że to ze mną jest coś nie tak, a raczej to świat ma ze sobą jakiś problem. Przejrzałam tonę różnych for internetowych, z nadzieją, że cokolwiek naprowadzi mnie na odpowiedni trop, jednak jak wiadomo internet nie jest najdoskonalszym źródłem wiedzy i jedyne co znalazłam, to wypowiedzi ludzi wierzących w zjawiska paranormalne, przeplatane schizofrenią i innymi zaburzeniami.
Szczerze przyznam, że wypożyczyłam nawet z biblioteki bestiariusz, który zaraz odłożyłam, bo po kilku pierwszych stronach miałam dość takich bzdetów. Zaczęłam się obawiać, że wariuję.
- Pójdę... do muzeum - szepnęłam pod nosem, zdejmując kota z kolan. Często zdarzało mi się odwiedzać pobliskie muzeum, zwykle chodziłam tam razem z wielkim szkicownikiem i zatrzymywałam się przy pojedynczych obrazach. Każde takie odwiedziny dawały mi całą masę inspiracji na nowe rysunki, a często też siadałam naprzeciwko dzieł i odwzorowywałam je w swoim zeszycie. Odprężało mnie to, całkowicie pogrążałam się w sztuce, nie zważając na wszystkie inne problemy.
Pospiesznie wrzuciłam portfel, komórkę, szkicownik i kilka ołówków do torebki i naciągnęłam na nogi czarne botki. Hieronim wyszedł mi na pożegnanie i nie odchodził, dopóki nie otworzyłam drzwi. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, zauważyłam kota siedzącego na parapecie, z którego zeskoczył dopiero wtedy, gdy wyjeżdżałam z parkingu. 
~~*~~*~~
Weszłam do budynku muzeum i po kupieniu biletu od razu zmierzyłam w stronę moich ulubionych obrazów. Od kilku dni dotarło tu kilka nowych prac, które też koniecznie musiałam obejrzeć, jednak to dopiero w drugiej kolejności.
Jako pierwszy moją ofiarą padł obraz Zdzisława Beksińskiego noszący tytuł Pełzająca śmierć. Jeżeli się nie mylę był to polski malarz, a w większości jego obrazów dominował motyw śmierci, samotności, ciężko było doszukać się w nich jakiejkolwiek symboliki.. Podobno nie miał zbyt łatwego życia. 
Spędziłam nad tym dziełem około godziny, a i tak nie udało mi się wykonać całej pracy w moim szkicowniku. Skupiłam się głównie na samej postaci śmierci, ale jednocześnie nie chciałam omijać elementów drugiego planu. Przeszłam w głąb muzeum omijając kilka pejzaży i portretów, aż natrafiłam na całkiem nowe obrazy.
Każdemu z nich poświęciłam sporo uwagi, jednak najbardziej zainteresował mnie jeden z nich, chciałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej, więc poczekałam aż grupa zwiedzających podjedzie bliżej, by móc posłuchać przewodnika.
Chwilowo musiały mi wystarczyć tylko moje spostrzeżenia. Znajdowała się na nim kobieta z szeroko otwartymi ustami tak, jakby coś mówiła, a raczej krzyczała. Wokół niej leżało kilkanaście ludzkich zwłok, a z uszu ludzi ciekła krew. Niektórzy z nich wyglądali inaczej niż ludzie, jedni mieli spiczaste uszy, inni kły, owłosienie na całym ciele. Od głównej postaci rozchodził się czerwony i niebieski blask, który mógł symbolizować niebo i piekło lub jej połączenie z nimi. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na to, że po jej policzkach spływają łzy. Miałam mały problem z interpretacją całego dzieła, autor był nieznany, a tytuł brzmiał Banshee. 
Odczekałam jeszcze chwilę, aż grupa zbliżyła się i wsłuchałam się dokładnie w opisy każdego z obrazów. Niecierpliwe czekałam na właśnie ten, jednak w tym momencie większość uznała, że chce przez chwilę samodzielnie poprzyglądać się dziełom. Westchnęłam zrezygnowana i otworzyłam szkicownik, chcąc uchwycić kilka elementów obrazu.
Dopiero po chwili spostrzegłam, że ktoś również mu się przygląda. Zerknęłam w bok i zobaczyłam - jak mniemam - przewodnik, czego domyśliłam się po jego plakietce z imieniem Leon przyczepionej do koszuli.
- Przepraszam, co wiadomo o tym obrazie? - Zagadnęłam, ponownie przyglądając się dziełu.
- Autor nie jest do końca znany, jednak wiemy, że pochodził z Irlandii i bardzo interesował się mitologią irlandzką, czego dowodzi między innymi tytuł - odpowiedział, przyglądając się kobiecie na obrazie.
- Banshee? - Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc.
- W mitologii irlandzkiej była to zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastująca śmierć w rodzinie. Usłyszenie jej krzyku, lamentu miało oznaczać, że niedługo ktoś umrze.
- Dz-dziękuję - odpowiedziałam, nawet nie wiedząc czemu się zająknęłam. Banshee. Ciekawe.



Leon? 

2 gru 2017

Halloween - podsumowanie

Hej, hej, hej!
Przyszła pora na podsumowanie eventu Halloween'owego, na co - mamy nadzieję - czekaliście z niecierpliwością. Bardzo cieszy nas fakt, że tak wiele z was tak chętnie dołączyło do wspólnej zabawy. Yay dla was!
 Nie zwlekając już ani chwili dłużej, taa daaam:

Louise - 300H
Adrien - 500H
Fenny - 500H
Raven - 500H
Megan - 400H
Efemeryczny - 400H
Gold - 200H
Auraya - 200H
Wruk - 200H

Za jedno opowiadanie przyznawaliśmy 200 huntów - napisanie dwóch dawało łącznie 400. Trzecią formą na zdobycie pieniędzy było narysowanie swojego koszyka halloween'owego, inaczej praca plastyczna, za którą przyznawaliśmy aż 300 huntów.

~Administracja
(mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam. w razie czego możecie pokrzyczeć na mnie w komentarzach - lou)

1 gru 2017

Od Ashlynn do Sama

Przechyliłam lekko głowę, spoglądając z czułością na Tobiasa, który witał się właśnie z retriverem pani Scottlee, miłej staruszki, która miała go przypilnować do mojego powrotu z umówionego spotkania. Spotkania na które nie miałam najmniejszej ochoty. Spotkania z totalnym idiotą. Innego określenia nie potrafiłam na to znaleźć, a może nawet nie próbowałam tego zrobić, bo to idealnie pasowało do Samuela. Podczas pierwszego spotkania miał ochotę zabić mnie za to, że pozbyłam się jego znajomej, a jakiś czas później pomaga mojemu synowi i zaprasza mnie na kawę. Więc albo cierpi na rozdwojenie jaźni, albo jest po prostu głupi.
Westchnęłam ciężko, przeglądając się jeszcze pospiesznie w jednym z luster wiszących w holu i z ulgą stwierdziłam, że nie wyglądam na kobietę, która zgodziła się na spotkanie z wariatem. Wyglądałam... normalnie. A przynajmniej nie było po mnie widać, że właśnie zmierzam na wymuszone spotkanie. Pomachałam swojemu odbiciu i z nadzieją, że mężczyzna może jednak nie przyjdzie do kawiarni, ruszyłam w kierunku czekającej na mnie taksówki. Mój samochód stał u mechanika, dlatego musiałam zaufać kierowcy "publicznych" linii.
- Gdybym panu zapłaciła, spowodowałby pan wypadek, w którym "przypadkiem" bym zginęła? - mruknęłam pod nosem, niekoniecznie chcąc, by mężczyzna mnie usłyszał. Jednak - jak można było się spodziewać, moje słowa dotarły do jego uszu.
- To dość duża prośba - spojrzał na mnie w lusterku. - Powód jest pewnie równie duży?
Westchnęłam.
- Szczerze mówiąc, tak. Był pan kiedyś na spotkaniu z kimś, kogo najchętniej zrzuciłby z dachu najwyższego wieżowca?
- Nie.
- No właśnie. A ja muszę na nie iść. Zostałam zmuszona.
Z miejsca kierowcy dobiegł mnie cichy śmiech, który - gdyby mężczyzna miał wyższy głos - mógłby przypominać chichot.
- Długo się znacie?
Z trudem powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Gdyby ktoś mi jeszcze kilka dni temu powiedział, że umówię się z nadnaturalnym i w drodze na spotkanie będę o nim rozmawiać z obcym kierowcą, zaśmiałabym się mu w twarz i stwierdziła, że to absolutnie niemożliwe.
- Właściwie, widzieliśmy się dwa razy. Raz przez pięć minut, a powodem kolejnego spotkania był mój syn, którego znalazł i odwiózł do domu. Naprawdę długa historia.
Mężczyzna na chwilę spoważniał, skupiając swoje uwagę na jeździe.
- Nie jestem najlepszym doradcą jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, ale co ci szkodzi spróbować? W każdej chwili możesz uciec.


Westchnęłam głośno, przeczesując palcami po raz ostatni swoje włosy. Nieprzyjście na spotkanie byłoby wyrazem nietaktu z mojej strony oraz powodem, dla którego Samuel mógłby próbować znowu nachodzić mnie w domu. Albo mojego syna. A na zbliżenie się do Tobiasa nie mogłam pozwolić.
Nie planowałam spóźnienia, ale korki w San Lizele potrafią być naprawdę uciążliwe. Nigdy nie można być pewnym, ile zajmie przejazd z jednego miejsca do drugiego. Spędziłam w taksówce ponad pół godziny i miałam jej dość. Mimo miłego towarzystwa starszego pana, nie zamierzałam wracać do wnętrza jakiegokolwiek pojazdu przez najbliższą godzinę.
Zaczęłam rozglądać się po kawiarni w poszukiwaniu nadnaturalnego, a kiedy mój wzrok w końcu na nim spoczął, nagle zapragnęłam obrócić się na pięcie i odjechać stąd jak najszybciej. Nawet taksówką.
- Przepraszam za spóźnienie, korki - odparłam, jakby to wszystko tłumaczyło.
- Nie ma sprawy, zdarza się - wyciągnął bukiet kwiatów w moją stronę. Był nieduży, ale naprawdę śliczny. Jasne róże kontrastowały ładnie z jasnofioletowymi i białymi bzami. - Dla ciebie.
Nie pozostało mi nic innego, jak lekko się uśmiechnąć, chociaż w myślach wyrzucałam je do kosza. Nie dlatego, że mi się nie podobały. Dlatego, że były od niego.
Usiedliśmy przy oszklonej ścianie, wychodzącej na park miejski. Po zamówieniu napojów zapadła niezręczna cisza.
- Więc... czym się zajmujesz? - spróbowałam zagaić rozmowę, typowym pytaniem o zawód. Sam wyraźnie się rozluźnił.
- Jestem chirurgiem.
- Chirurgiem? Wow. Ja za to mam własną kawiarnię. Do tego, jak sam wiesz, dorabiam sobie jako łowczyni, zabijając lekarzom znajomych - odchyliłam się lekko na krześle, z satysfakcją obserwując, jak Sam zaciska szczęki.

Samuel?

20 lis 2017

Od Felixa do Michaela

Roześmiałem się, widząc, że Michael zrobił zrzut ekranu mojego snapa.
- Komuś się spodobało, hm? - mruknąłem do siebie.
Leżąca obok mnie Lady Makbet rzucił mi tylko jedno spojrzenie, znów zwijając się w kłębek. Z wiekiem robiła się coraz bardziej leniwa.
***
- Przeszliśmy! - wrzasnąłem do telefonu, gdy tylko Michael odebrał.
- To świetnie! Kiedy będziesz w domu?
- Za jakieś półtorej godziny. Chcesz przyjść?
- Pewnie.
Rozłączyłem się, z zadowoleniem układając się w siedzeniu autobusu.
- Doniosłeś już o wszystkim swojemu chłopakowi? - spytał Ryan, opadając na siedzenie naprzeciw mnie.
Przewróciłem oczami, doskonale wiedząc, że przed chwilą streszczał całość wydarzenia swojej dziewczynie. 
- Spadaj. Nie jest moim chłopakiem - odparłem, nakrywając się bluzą.
- A to nie jest przypadkiem jego bluza? - spytał, ze złośliwym uśmiechem.
Jęknąłem potępieńczo, naciągając kaptur na głowę.
- Jesteś okropny, idź sobie.
- A więc to jego bluza! - parsknął i uciekł przed moim butem.
Idiota. Oczywiście, że to bluza Michaela, nie mam aż tak wielkich.
Wysiadłem z busa i ze słuchawkami w uszach ruszyłem w drogę powrotną do domu. Zastałem otwarte drzwi i silny zapach herbaty dobiegający z kuchni. Kiedy wszedłem do pomieszczenia, napotkałem Michaela ze spokojem parzącego herbatę.
- Marge mnie wpuściła - rzucił, odwracając głowę w moją stronę.
- Borze zielony, za dobrze się dogadujecie - jęknąłem, opadając na krzesło.
Moje stopy cierpiały. Bardzo cierpiały, tak jak kolana. Mikey przyjrzał mi się uważniej i uśmiechnął się lekko, unosząc brew.
- Musisz przestać kraść moje ubrania - powiedział, siadając naprzeciw mnie.
- Nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało. Ale spoko, masz ją.
 Podałem mu bluzę, zabierając się do swojej herbaty.
- Mógłbyś ją chociaż uprać - prychnął.
Wzruszyłem ramionami.
- To też nie wygląda, jakby ci przeszkadzało poprzednim razem - wyszczerzyłem się w niewinnym uśmiechu.
Zakrztusił się herbatą.
- Jesteś okropny!
- Zabawne, to samo powiedziałem dzisiaj Ryanowi - mruknąłem.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz. Co powiedział?
- Coś o tym, że jesteś moim chłopakiem. Ale mówi to non stop.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Lady Makbet, skacząc na stół.
- Czeeeeeść, słońce! - pisnąłem, wyciągając ręce do kotki.
Zamruczała, gdy podrapałem ją za uchem.
- Kto był dobrym kotkiem, no kto? Tak ty, tak ty - mruczeliśmy oboje.
Michael obserwował nas tylko z lekkim uśmiechem na twarzy.
***
- Więc... W sumie to chciałem ci to powiedzieć, wiesz, od kiedy wiem, że jesteś aniołem, no nie? - powiedziałem.
Siedzieliśmy na łóżku Michaela, w jego pokoju. Był już grudzień i nasza relacja osiągała najdziwniejsze wyżyny frustracji po obu stronach, połączonych z niechęcią zepsucia tego, co mieliśmy, przynajmniej z mojej strony. Około trzy tygodnie temu brat Mikeya wygadał się, kiedy byłem u nich. I od słowa do słowa, wydobyłem z przyjaciela prawdę. Okazało się, że jest aniołem. Początkowo wydawało mi się to kompletnie nierealne, ale pokazał mi skrzydła i wyjaśniły się te wszystkie kwiaty. Byłem trochę zły, że nie powiedział mi wcześniej, ale sam nie mogłem  go winić. Bądź co bądź ukrywałem swoją kocią stronę... aż do teraz.
- Powinienem się był przyznać wcześniej, ale wydawało mi się to nie na miejscu.
- Felix? Wszystko okej? - spytał zaniepokojony Mikey.
Skinąłem głową.
- Nie jestem człowiekiem.
- To wiem. Twoja aura była inna, niż ludzka.
Zdębiałem, gapiąc się na Michaela zaskoczony.
- I nic nie powiedziałeś? Nie chciałeś wyjaśnień?
- Stwierdziłem, że i tak mi kiedyś powiesz. Więc, czym jesteś? Tylko mi nie mów, że jakimś demonem albo czymś, nie róbmy tutaj Zmierzchu.
Parsknąłem nerwowym śmiechem.
- Nie, spokojnie, daleko mi do demona. Jestem kotołakiem. Jak większość mojej rodziny.
Uniósł brwi.
- Wow.
- W sumie, to chyba najlepiej będzie, jak ci pokażę - mruknąłem.
Skupiłem się na moment i już po sekundzie, przed Michaelem siedział chudy, czarny kot, z wielkimi uszami nieco cofniętymi do tyłu w niepewności.
- O. Mój. Boże. Jaki uroczy! - pisnął Mikey, wyciągając dłoń, by mnie pogłaskać.
Zjeżyłem się, sycząc. Bez przesady, okej? Musze mieć do siebie jakiś szacunek.

Michael?

14 lis 2017

Od Elli do Williama

- Co zrobiłeś?! - wrzasnęłam, rzucając się z furią w stronę Deana.
Gdyby Will mnie nie przytrzymał, zaatakowałabym go.
- Przespałeś się z moim bratem?! Do reszty cię popieprzyło?!
- To on zaczął, dobra? - odwarknął.
Wiedziałam, że czuł się winny, ale to jeszcze bardziej mnie drażniło.
- Ja idę go znaleźć, a ty masz w pysk - warknęłam, wypadając z domku biegiem.
A wszystko przez to, że Basil uciekł, nim zdążyliśmy pogadać. Dean zrobił się markotny i wyjaśnił nam, co takiego się stało. A co się stało - Basil jest gejem, Simon był jego chłopakiem, a mój najlepszy przyjaciel na dzień przed walką uznał za genialny pomysł przespanie się z nim.
Dlatego musiałam znaleźć Baza. Cokolwiek by o nim nie mówić, nadal był moim bratem i nie mogę pozwolić mu na zrobienie czegoś głupiego.
***
- Will! Bądź w mieszkaniu! Jadę cię zabić! - wrzasnęłam do telefonu, po tym jak ledwo wyszłam z gabinetu ginekologa.
Nim jakkolwiek mógł się odezwać, rozłączyłam się i z furią przeszłam przez korytarz i poczekalnię. Dopiero w samochodzie trochę się opamiętałam. Usiadłam i pochyliłam głowę, kładąc ją na kierownicy.
- W co ja się wpakowałam? W co ja wpakowałam ciebie, mała istoto? - mruknęłam do siebie, gapiąc się na swój brzuch i delikatnie kładąc na nim rękę.
Byłam wściekła na Willa, chociaż zdawałam sobie sprawę, że to nie do końca jego wina. Wpadki się zdarzają, tylko czemu akurat nam. Byliśmy najbardziej nieodpowiedzialną parą, jaką dałoby się utworzyć. Nie nadawaliśmy się na rodziców.
Zirytowana, odpaliłam auto, z zamiarem dojechania do mieszkania Willa i skopania mu tyłka. W połowie drogi zmieniłam zdanie - najpierw kupię jedzenie, potem skopię mu tyłek. Brzmi rozsądnie.
Do jego mieszkania dotarłam z wielkim pudełkiem pizzy, kubełkiem frytek i dwulitrowym opakowaniem sorbetu o smaku mango. Kiedy otwierał mi drzwi, nawet tego nie kwestionował, jedynie wziął ode mnie pudła. Wpakowałam się do środka i jak gdyby nigdy nic przystąpiłam do spożywania posiłku. Wyglądał żałośnie i co chwila rzucał mi szczenięce spojrzenia, przepraszając za jeszcze nie wiedział co.
- Ellie, jesteś pewna, że to dobry pomysł? - spytał, gdy zamoczyłam frytkę w sorbecie.
- O tak, najlepszy - wymamrotałam.
Nieśmiało przeżuwał swój kawałek pizzy, gapiąc się na mnie jak cielę na malowane wrota. Nie zwracałam mu uwagi, zbyt zajęta jedzeniem.
- Chciałaś mi o czymś powiedzieć, kochanie? - spytał wreszcie.
- Hmm? - spojrzałam na niego znad pudełka lodów.
Dopiero po chwili mi się przypomniało.
- A, tak, miałam. Jestem w ciąży - powiedziałam, ze spokojem wracając do jedzenia.
Fajna sprawa, jak człowiek przestaje być głodny, to nagle robi się jakoś tak mniej rozdrażniony.  

Will?

10 lis 2017

Od Timma do Leann

Wróciłem wolnym tempem do domu. Zamknąłem za sobą drzwi. I usiadłem zadowolony przed pianinem. Czułem się chyba wesoło...pierwszy raz od dawna. Podszedłem do okna i wyjrzałem przez nie. Zaczynało się ściemniać. Przetarłem lekko zmęczoną twarz, przyznaję, że obecność Leann działała na mnie jak kawa. Przeszedłem do drugiego pokoju, rozwaliłem się na fotelu. Chwyciłem telefon do ręki, wybrałem numer mojej nowej znajomej i napisałem do niej smsa z uśmiechem. Wsłuchałem się w ciszę. Nie wiedziałem, że może być odprężająca. Przymknąłem oczy oraz wziąłem głęboki wdech.
~~*~~*~~
Obudził mnie dzwonek i pukanie do drzwi. Zerwałem się na równe nogi zrzucając przy okazji telefon na podłogę, trudno. Szybkim krokiem dotarłem pod drzwi, otworzyłem je.
- Leann? - przekrzywiłem lekko głowę - Czeeeść!
- Hej Timm! - powiedziała radośnie.
- Wejdź - odparłem, a następnie ziewnąłem.
Kobieta przyjrzała mi się uważnie.
- Spałeś?
- Uciąłem sobie małą drzemkę - odpowiedziałem.
- Właśnie widzę - przeczesała mi ręką włosy.
Poczułem ciepło w środku, które emanowało na pozostałe partie ciała.
- Chodźmy do salonu - zaproponowałem.
- Okej! - pokiwała głową.
Podniosłem telefon, który wcześniej wylądował na ziemi. Sprawdziłem go. "Masz 5 nowych wiadomości od Leann". Otworzyłem je:"Hej", "Nadchodzę Batmanie!", "Przypomnisz mi swój adres?", "Już nie musisz, pamiętam, ha!", "Prawie jestem pod twoimi drzwiami".
- Wybacz, że nie odpisywałem - uśmiechnąłem się zakłopotany.
- Trudno żebyś odpisał mi przez sen - wzruszyła ramionami.
- Nie powinienem zasypiać.
- Sen jest dobry.
- Ale gdy się na kogoś pilnie czeka...- zacząłem i umilkłem - To wiesz...nie warto zasypiać.
- Rozumiem - rozejrzała się po pokoju - O płyty!
- Zobacz jeśli chcesz - spuściłem wzrok.
- Chętnie! - ruszyła w ich kierunku.
Były tam płyty DVD oraz z muzyką. Stare, niektóre trochę nowsze, dawno ich nie przeglądałem.
- Jeśli coś Cię zaciekawi to mów! - powiedziałem i zacząłem przyglądać się szperającej w płytach Leann.



Leann?

Temat 1. Eventu Halloweenowego, część 1 ~Od Ezequiela


Rankiem trzydziestego pierwszego października miałem wykupiony bilet na samolot do Los Angeles z przesiadką w Hong Kongu. Chciałem kupić taki z linii Nowo Zelandzkiej, lecz gdy usłyszała to tylko Myrtice, jak rozmawiałem telefonicznie z przedstawicielem obsługi Heathrow, natychmiast za sprawą zaklęcia mnie rozłączyła…
- Czy ciebie już doszczętnie pogięło? – warknęła w moją stronę kobieta o bladym odcieniu skóry, a także czarnych włosach z białymi pasemkami, mieniącymi się w bladym świetle z żyrandola w salonie mojej kamienicy. Jej oczy zalśniły; widziałem, jak zbierała kłębiącą się w sobie moc i ledwo powstrzymywała się od tego, by jej na mnie nie użyć. Potężna czarownica. Zbyt potężna. – Nie będziesz lecieć pół świata jedną maszyną non stop przez jedenaście godzin.
   Pomimo swojej nadnaturalności oraz daru magicznego, nie była skłonna zaufać dzisiejszej technologii w żadnym możliwym stopniu, nawet jakby rzuciła urok na pomyślną drogę, to i tak nie wiele by zmieniło. Westchnąłem ciężko, oklapując na brązową kanapę.
- To w takim razie co proponujesz? – mruknąłem z irytacją, rozumiejąc jej troskę, co nie oznaczało jednak, że szczególnie przypadła mi do gustu.
   Rudy, zazwyczaj pochłonięty przez naukę, jaką mu zarzucałem, teraz zaczął szczególnie skupiać się na obserwowaniu przez okno nadchodzącego zmierzchu. O tej porze roku nadchodził on szczególnie szybko, jakby istoty mroku nie miały już cierpliwości, więc przywoływały ją bezmyślnie, by móc ingerować w świat z cienia. Wiedziałem, iż podsłuchiwał, starając się zrozumieć coś z paplaniny czarownicy o niefortunnych zbiegach okoliczności podczas jednego lotu:
- … albo wyobraź sobie, że akurat tym samym będzie lecieć jakiś postrzelony demon, który będzie chciał sprawdzić, czy cierpliwość elektrycznych będzie w stanie znieść jakieś turbulencje, jak będziesz mieć przesiadkę, to przynajmniej wtedy będziesz mógł ich przetrzepać na stałym lądzie, o, jest jeszcze możliwość…
   Klikała, przewijała strony z najtańszych biletów do tych coraz droższych… Gdy suma przekroczyła ponad dwa tysiące funtów, zaczynałem cicho warczeć, cały wściekły… Aż nie dotarła do samego końca.
- CZYŚ TY OSZALAŁA?! – spojrzałem najpierw na ekran, a potem na nią, nie dowierzając, że mogła wpaść na tak głupi pomysł.
- W Hong Kongu będzie najbezpieczniej. – zaprzeczyła ze śmiertelną powagą. – To miejsce, gdzie Zachód spotyka się ze Wschodem. Święty, magiczny środek, którego za cholerę nie można atakować, ani na nim walczyć. Ziemia neutralna.
   W zasadzie nigdy o czymś takim nie wiedziałem. Myślałem, że to właściwie dla nas wszystkich bez znaczenia, gdzie będziemy robić bitwy, czy wojny nadnaturalne. Napadając na tych, co zasługują na śmierć za grzechy, nie sądziłem, iż będzie istnieć teoretycznie miejsce ewentualnego „zbawienia”. Tam, gdzie nic nie jest w stanie cię dosięgnąć przez prastarą magię obietnicy, jakiegoś traktatu, którego konsekwencje mogą odbić się na każdej ze stron. Myrtice skinęła głową na moje nieme pytanie; tak, da mi jakąś czarodziejską lekturę na drogę, która objaśni mi zasady funkcjonowania nadnaturalnego Hong Kongu. Od tamtego momentu byłem ciut bardziej zafascynowany Azją, którą przez większość życia w znikomym stopniu zwiedziłem, właściwie w ogóle się nią słabo interesowałem. Być może był to jeden z poważniejszych błędów, moja własna ignorancja. To ja powinienem wiedzieć o tym, a nie Myrtice, która dostała niedawno dostęp do archiwów San Lizele. To oznaczało, iż byli tutaj tacy, którzy tu nabroili i szukali schronienia przed druzgocącą klęską… Przed sądem, aniołami, jednym z niewielu jeźdźców bez głowy, który miał czelność pojawić się na tych ziemiach. Moja rozwijająca się magia być może wypłoszyła tych, co mieli już możliwość spotkać się z moimi pobratymcami albo samymi łowcami, których też tu przybywa. Przymknąłem oczy, odetchnąłem głęboko, a potem z powrotem je otworzyłem. Cokolwiek Myrtice wywróżyła z tarota, musi się stać w najbliższym czasie, a ja tam byłem aktualnie… Potrzebny?
   Pierwsza zasada Terenu Niczyjego: nie myśl, że cokolwiek znajdującego się tam faktycznie kiedykolwiek będzie należało do ciebie, tak samo, jak ty, kiedy już tam zamieszkasz. Wywożenie stamtąd jakichkolwiek przedmiotów zostawia za sobą mistyczny, niewidzialny ślad wykrywalny tylko i wyłącznie przy połączeniu prastarych zaklęć oraz odpowiedniego zestawu przedmiotów. Dodatkowo prawowici mieszkańcy zostają pokryci srebrzystą mgiełką na aurach, co ich "przywiązuje" do tych ziem... Może raczej z nimi identyfikuje. Po tym łatwo rozpoznać każdego, kto uciekł się do tej alternatywy.
   Siedziałem spokojnie w samolocie po tym, jak w końcu oderwaliśmy się od gruntu. Nie miałem zmiany ciśnienia w uszach, dlatego zniosłem to w o wiele bardziej komfortowych warunkach, niż reszta śmiertelników w tym środku transportu. Podniosłem wzrok znad zwojów na półkoliste, podłużne pomieszczenie pełne kremowych foteli, ułożonych w odpowiednio oznaczonych rzędach. Rozległ się kolejny komunikat o tym, że równaliśmy lot i że przerwa będzie za mniej więcej połowę całkowitego czasu podróży, po czym ponownie wszystko ucichło. Stadko stewardess z wysoko upiętymi włosami i w granatowych kombinezonach zaczęło ze sztucznymi uśmiechami próbować sprzedać jakiekolwiek produkty niższej klasie, nam podawano je od razu do ręki. Były w piorunująco wielkiej cenie, za którą nie wielu z nas już zapłaciło. Ze mną w pierwszej klasie leciało jeszcze kilku amerykańskich biznesmenów, jakaś mniejszej rangi modelka z arystokratycznym sposobem chwytania kieliszków oraz jej agentka tuż po jej prawicy. Większość przyglądała mi się z zaciekawieniem, nie mogąc przypisać do którejkolwiek z powyższych kategorii; ich umysły były albo zbyt zajęte pracą po godzinach, albo zbyt puste z braku wyczucia stylu czy wiedzy na temat dedukcji. W dzisiejszych czasach uchodziła ona za ósmy cud świata...
   Zapowiadało się mimo wszystko na długi, wyczerpujący lot, a ja nie miałem do kogo się odezwać.
   Lądowanie w Hong Kongu przespałem i obudziły mnie dopiero kolejne komunikaty. Potarłem zaspaną twarz, wstając z fotela w mało cudowny sposób. Czułem już pierwszą niedogodność; zesztywniałe mięśnie oraz ból w okolicy karku od zaśnięcia, opierając się o ścianę. Wszystko we mnie wołało o ruch w jakikolwiek sposób pomimo bycia sennym. Ziewnąłem z małą dawką gracji, a potem wywlokłem po mostku z maszyny, a kiedy stanąłem na trwałym gruncie, pierwszą rzeczą, jaka we mnie uderzyła, to był zapach wszechogarniającej wody. Przemieściłem się do budynku lotniska, nie rejestrując tego, czy szedłem na piechotę, czy autobusik dla pasażerów tej linii mnie podwiózł. Po prostu sceneria zmieniła się z zewnątrz na wewnątrz, teraz sunąłem pomiędzy na wpółżywymi sklepami. Neony całkowicie mnie rozpraszały, nie potrafiłem się na niczym kompletnie skupić zupełnie tak, jakby wszystko się na mnie rzucało, a do tego nie chciało być czytelne przez te chore znaczki...
- Zagubiony? - zapytała mrukliwie z mandaryńskim akcentem czarnowłosa kobieta, czytająca naprzeciw mnie gazetę.
   Przemyślałem, to, co chciałem powiedzieć i zmrużyłem oczy w skupieniu.
- Tak. - naprawdę tylko na tyle było mnie stać o trzeciej nad ranem?
- Siądź sobie. - wskazała niedbale na plastikowe krzesło po drugiej stronie jej stolika. - Podobno to pomaga... Podobnym tobie.
   Bezmyślnie wykonałem to, co powiedziała, właściwie padając bezładnie na siedzisko, a potem głową niemal uderzając o blat stołu, kiedy podpierałem się dłonią o podbródek. Teraz z kolei uderzyła mnie słodka woń jej perfum, kojarząca się z lawendą. Kiedy w końcu położyła przed sobą gazetę, ujrzałem jej miękkie rysy, krótko ścięte włosy, a do tego maleńkość. Była bardzo drobną kobietą, jednak kiedy się uśmiechnęła, coś w jej mrocznych, ciemnych oczach błysnęło czystym srebrem. Zadrżałem, natychmiast się prostując i napinając wszystkie mięśnie. Adrenalina sprawiła, że gwałtownie przestałem odczuwać potrzebę snu.
- Zabawne, że tak reagujecie nawet na własnych Posłanników. - zaśmiała się krótko i dystyngowanie, a ja usłyszałem w tym tony lekkie niczym u dzwonków kościelnych.
- Jak masz na imię? - zapytałem chłodno, a przede wszystkim bezpośrednio.
- Powinieneś je pamiętać sprzed lat z twojego snu... - przewróciła oczami, najwyraźniej sprowadzając jeszcze niżej gatunek śmiertelników, niż dotychczas w jej intelektualnym rankingu. One wszystkie takie były. Wyniosłe. Prychnęliśmy na siebie jednocześnie. -...Amrena.
- Chyba nie muszę ci się przedstawiać.
- Nie, nie musisz Ezequielu. - kolejny, władczy uśmieszek.
   Przypominała nie wielką kobrę królewską na wielkiej, puchowej poduszce, która umiała być bardziej jadowita i niebezpieczna, niż cokolwiek innego, z czym dotychczas przyszło mi się kiedykolwiek zmierzyć.
- Czego ode mnie chcesz na Terenach Niczyich? - z nimi nie należało się cackać.
   Potrafili być gorsi od bożków, zwłaszcza, kiedy uznawali za stosowne pojawić się przed tobą osobiście, niż wysłać trona.
   Zacmokała z niezadowoleniem.
- Pobrałeś tak obfite wykształcenie, że twojej śmiertelnej matce zabrakło na lekcje dobrego wychowania?
   Zacisnąłem zęby, powstrzymując się ledwo od jakiejkolwiek ciętej riposty, posłałem jej jedynie moje śmiercionośne spojrzenie, w którym wszyscy moi przeciwnicy widzieli płomienie trawiące ich duszę. Tym razem to jej odebrało mowę na te kilka triumfalnych sekund, by to tym razem na mojej twarzy wykwitł odpowiedni uśmiech.
- Potrafię być znacznie lepszym dżentelmenem niż cały twój gatunek razem wzięty, wasza anielska mość.
   Zachichotała. Była tym typem serafina, który lubił się droczyć ze swoimi ofiarami. Oto jedno z najjaśniejszych blasków Niebios; Księżna I Chóru.
 - Widzę, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż kiedykolwiek mi się wydawało.

7 lis 2017

Od Arona do Aurayi

Siedziałem oparty o ścianę. Choroba zdecydowanie dawała górę. Anioł patrzył na mnie ze złością. Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć.
- W plecaku mam telefon. Podaj mi go. Zaraz coś wykombinuję - powiedziałem resztkami sił.
- Gdzie będziesz dzwonić? - schyliła się do plecaka i wyciągnęła z niego komórkę.
- Mam pewien pomysł. Ale będziesz musiała mi zaufać - wziąłem od niej urządzenie, które mi podawała.
- Co innego mi pozostaje? - wzruszyła ramionami, odwróciła się i wyjrzała na łąkę.
Była dopiero 7 rano. Powoli przeglądałem listę kontaktów. Zastanawiało mnie, kto będzie większym szaleńcem w tej sytuacji. Ja, bo dzwonię do kanałowego szczura, który trzyma w garści rebelię, czy on, bo ma u mnie dług i jest zobowiązany się odwdzięczyć.
- Jakie masz relacje z wampirami? - spytałem Aurayi. Ta jednak zdecydowała się przemilczeć pytanie.
- Rozumiem - wybrałem w tej chwili numer i przyłożyłem telefon do ucha. Pierwszy sygnał zabrzmiał, a ja byłem cały zestresowany - Wiesz, że jestem na ciebie zdany? - kiwnęła tylko głową.
Nikt nie odebrał. Postanowiłem więc dzwonić do skutku. Drugi raz. Trzeci. Czwarty. Za piątym to samo. Za szóstym się udało.
- Gadaj, czego chcesz skurwysynie - krzyknęła postać z telefonu.
- Starego druha nazywasz synem kurwy? - zapytałem spokojnie. Znałem wybuchowy charakter postaci po drugiej stronie.
- Mów…
- Aron. Ciągle wisisz mi przysługę.
- Żeby cię pies jebał, znikasz kiedy ci się podoba, a po roku dzwonisz jak ci czegoś potrzeba? - miał rację. Zniknąłem i nie dawałem znaku życia.
- Zdążyłeś kupić mi wieniec i znicz? - cicho się zaśmiał.
- Jesteś jak pies alkoholika. Zawsze się wyliżesz! Kto by pomyślał.
- Przypominam, że to przez ciebie musiałem się wylizać. Zostawiłeś swojego przyjaciela. Postrzelonego przez Łowców. W samym centrum Londynu. Racja, zawsze się wyliżę. Ale teraz mi pomóż. Źle ze mną.
- Czego ci potrzeba, pojebańcu? - w tle słyszałem jak Aura jest cholernie niezadowolona i jak pod nosem przeklinała los, który nas spotkał.
- Transport dla dwóch nadrealnych, nocleg i prowiant. Leki na przeziębienie. Goniły nas psy gończe.
- A ty szczekaj, walcz rezerwowy psie! Pysk się pieni! Jeży sierść!
- To nie czas na cytowanie…
- To na co jest czas? - nic sobie nie robił z naszej trudnej sytuacji.
- Pomożesz mi? 
- Co z tego będę miał?
- Czy ocalenie życia dla twojego dziecka nie było już wystarczającą zapłatą? 
- Żeby cię serio pies jebał. Śmiesz to wypominać?
- Pamiętasz, że wszyscy postanowili ją wtedy zostawić? Wszyscy, poza mną. Dlatego nie zachowuj się jak dupek. Okej?
- Gdzie mam być i kiedy?
- Jak najszybciej… pamiętasz, gdzie pierwszy raz pokazałeś mi swoją naturę?
- Byłeś wtedy żywszy i mniej pochmurny…
- Skończ z żartami. Czekamy.
Rozłączył się po tych słowach. Auraya powoli się rozciągała. Najbardziej spektakularny widok, to anioł prostujący swoje skrzydła. Jak ta istota nosi cały ich ciężar przez 24 godziny? Nie boli jej kręgosłup? W sumie. Schorowany Chmurnik obserwuje anioła i zastanawia się, czy nie bolą ją plecy. Logiczne zachowanie Aron. Bardzo logiczne.
- Nie chcesz do nikogo zadzwonić? - wyciągnąłem rękę w jej stronę i podałem jej telefon.
- Dzięki… chyba rozumiesz… - przechylała ciało w stronę “wyjścia”
- Idź. Tylko uważaj na siebie.
Zeskoczyła z małym uśmiechem i zniknęła z moich oczu. Nasza szansa na wyrwanie się stąd była coraz większa. Oczywiście miałem wątpliwości co do tego. Aura chyba mi wybaczy, jak jeszcze się zdrzemnę…

(***)

Auraya złapała mnie za ramię i mocno potrząsnęła, przez co się obudziłem. Spojrzałem na nią i potem na zewnątrz. Było coś koło południa.
- Aron. Ktoś podjechał - wyszeptała.Szybko wstałem i od razu upadłem. Przeceniłem swoje możliwości. Aura pomogła mi podejść do wyrwy w dachu i wyjrzeć na zewnątrz. Postać weszła do środka i spojrzała w górę. W oczy rzuciła mi się charakterystyczna blizna na lewym policzku.
- Aron, ty stara… - zaczął czule, jak to on.
- Nie kończ. Dobrze cię widzieć - wstałem przy pomocy anioła.
- Będziecie tam siedzieć? Nie gasiłem auta - wyszedł powoli, a ja spojrzałem w stronę Aurayi.
- Wszystko okej? - spytałem jej.
- Już mu nie ufam.
- I słusznie. Pomożesz mi zejść?
- Ta, jasne - zeskoczyła.
Zszedłem z trudem za nią. Na zewnątrz czekał na nas biały Ford Transit. Towarzyszka pomogła mi dojść do niego.
- Nie przedstawisz mnie? - wampir wyszedł zza samochodu.
- Skoro muszę - przygryzłem dolną wargę - Aura... to wampir, o którym ci już wspomniałem. Mój stary przyjaciel, który zdecydował się zostawić mnie na pastwę losu i pozwolił mi skonać Na szczęście wylizałem się. Wiktor. Poznaj Aurayę.
- Mam nadzieję, że przez waszą dwójkę nie będę miał kłopotów - otworzył drzwi paki - wsiadajcie.
W środku znajdowała się zabezpieczona linami kanapa, na niej apteczka. Aura pomogła mi wejść do środka. Wampir zamknął nas w środku. Nie przewidział, że jak zamknie drzwi, to będzie ciemno. Nieważne. Telefonem oświetliliśmy drogę do miejsca odpoczynku. Powoli usiadłem, a anioł przeszukała pakiet medyczny i odnalazła leki przeciwbólowe. Dopiero teraz poczułem, jak boli mnie głowa i gardło.
- Zdrzemnij się jeszcze - powiedziała cicho.
- Nie, nie będę już spać. Czyżbyś zaczęła się martwić?


Auraya?

6 lis 2017

Od Williama do Elli

Dean próbował zamaskować jeszcze mój zapach kiedy usłyszeliśmy dzwonek telefonu a następnie   nerwowe "na miejsca" od Deana. Shit, zaczynało się. Kompletnie i pod żadnym pozorem nie byłem na to gotowy. Zacisnąłem dłonie na broni. Dean uparł się, że wciśnie mi maczetę. Nie było to dla mnie komfortowe - zupełnie inaczej trzymało się to w dłoni niż mój sztylet. Prawdopodobnie nie minie zbyt długo, gdy porzucę to coś na rzecz mojego zwykłego wyboru. Ustawiłem się w pozycji, którą już wcześniej ustalił mi Dean - byłem na klatce schodowej. Odliczałem sekundy, pęknięcia w podłodze, granaty przy pasku (taaak) czekając tylko na coś więcej. Serce mi stanęło, gdy usłyszałem podjeżdżający samochód a po minucie lub dwóch kolejny a także zduszony krzyk Elli. Główne drzwi otworzyły się z hukiem i weszła do środka szamotająca się dziewczyna i ktoś prowadzący ją. Czułem gulę w gardle, wiedząc, że pozwalam, żeby ktoś ją ranił. Próbowałem się przekonywać, że to dla jej dobra. Chatkę wypełniały kolejne osoby. To się nie mogło potoczyć dobre.
- Basil, skurwysynie, wyłaź - rozległ się męski, mało charakterystyczny głos. - Mam twoją siostrę, dopóki będziesz grzeczny nic się nie stanie - dodał, plując wręcz jadem. Miałem nadzieję, że Basil zagra według planu.
- Jakby mi na niej zależało - rozległ się głos mężczyzny z drugiego końca pomieszczenia, a następnie bieg. Od razu parę osób się rzuciło w tamtym kierunku. Gdy przebiegli do kuchni rozległ się wybuch, który prawdopodobnie rozszarpał ich ciała na kawałeczki. Wtedy wszystko się rozpoczęło. Ujawniając się, rzuciłem kolejne dwa granaty w grupkę na dole, przy wejściu, oczywiście po upewnieniu się, że nie zagrażały one Elli, która najprawdopodobniej zdążyła się już uwolnić z uwięzienia tamtego mężczyzny, bo słychać już było upadające ciała. Tak samo Dean, który ukrywał w się w najbardziej odsuniętym od wejścia pomieszczeniu, gdy zbiegłem na dół, kątem oka mogłem zobaczyć go w akcji. Uniosłem ostrze, by zadać pierwszy cios wilkowi, który właśnie rzucał mi się do gardła. Wtedy usłyszałem kolejny krzyk El i po prostu uniknąłem wroga. Spojrzałem na El, która, właśnie odrzuciła truchło wilka. Jej ręka krwawiła, i to dosyć potężnie. Zacząłem torować się w jej stronę. Z przerażeniem obserwowałem, jak mimo rany dalej wymachiwała dłonią.
- Ella! - krzyknąłem i złapałem jej rękę. Nie chciałem, żeby mnie zamordowała, nie? Czytając z jej miny, widziałem, że nie była zbyt zadowolona. Skupiłem się jednak na wyleczeniu jej jak najszybciej. Słyszałem, jak przeklinała pod nosem, najprawdopodobniej broniąc mnie od wilkołaków, lecz musiałem to naprawić, zanim kompletnie straciłaby rękę, co wyglądało na możliwe. Z ulgą patrzyłem, jak tkanka regeneruje się pod wpływem mojej magii. Jednocześnie drugą ręką próbowałem odpierać ataki, które nadchodziły z boku i od tyłu. Było ich tak wielu! Nie wiedziałem ile czasu minęło, na tej cholernej, krwawej jatce w pewnym momencie, wszystko... Po prostu ucichło. Widać, że nie zaskoczyło to tylko mnie. Wszystkie spojrzenia skierowały się na środek pomieszczenia, gdzie Basil stał w wilczej formie nad ciałem dużego, białego wilka. Czy to oznaczało, że udało mu się zabić alfę? Potoczył groźnym spojrzeniem po wszystkich. Nie wiedziałem jak on im to przekazał, ale wszyscy zaczęli powoli się wycofywać. Staliśmy tam, nie pewni co zrobić. Teoretycznie powinniśmy się cieszyć, ale trudno się ściskać w radości z krwią rozbryzganą wszędzie. Dean po prostu usiadł na podłodze, chyba nawet tyłkiem gniotąc jakieś flaki i schował twarz w dłoniach. Korzystając z tego, że trzymałem Ellę za rękę, przyciągnąłem ją lekko do siebie, tylko trochę ją obejmując. Jej spojrzenie było całkowicie skierowane na Basila. Także na niego spojrzałem - był już w ludzkiej wersji ale mimo tego, że dopiero odniósł zwycięstwo, wyglądał jakby poniósł największą możliwą porażkę. Nie wiedziałem co działo się w jego głowie, chciałem coś powiedzieć, lecz wszystkie słowa wydawały się nietrafne. Ze zdziwieniem obserwowałem jak Dean po prostu wstał i do niego podszedł. Oparł mu dłoń na ramieniu, którą chłopiec niechętnie zrzucił. Wybiegł z pomieszczenia, zostawiając nas, nadal pozostających tam w ciszy.

Ella? I co teraz, i co teraz?

Od Aurayi do Arona

               Noc była nieprzyjemna. Z racji tego, że jesień zaczęła się już na dobre, a listopad postanowił nas nie oszczędzać, noc była naprawdę chłodna. Otuliłam się najmocniej, jak tylko mogłam bluzą od chłopaka, a dodatkowo opatuliłam się skrzydłami. Wiedziałam, że wyglądam tak idiotycznie, ale przynajmniej zatrzymywałam części ciepła dla siebie.
Lecz nie tylko chłód i wilgoć mi doskwierały. Noce rzadko są dla mnie łaskawe. Raczej większość z nich spędzam na budzeniu się co godzinę, wyrywana z koszmaru minionych lat.
Te wszystkie czynniki połączone razem sprawiły, że w nocy nie spałam za wiele. Jeszcze przed świtem porzuciłam ostatnią nadzieję o spokojnym śnie i po prostu postanowiłam poleżeć i przeanalizować wydarzenia minionego dnia. Chciałam sprawdzić, w którym dokładnie momencie wszystko się posypało i poszło w bardzo złym kierunku.
               Dzień przecież zaczęłam jak zwykle. Jakimś cudem, wolę się nie zagłębiać, jak wielkim, udało mi się wstać przed moim natrętnym bratem i wymknąć się z domu, nim ten zorientuje się, co się tak właściwie dzieje. Poranek był chłodny, choć pojedyncze promienie słońca robiły wszystko, aby choć trochę nadać mu temperatury. Niestety jego próby nie skończyły się na pozytywnym wyniku.
Nie wiem dokładnie, kiedy zorientowałam się, że Łowcy mnie śledzą. Nie do końca wiedziałam jednak, dlaczego uparli się akurat na mnie. Co prawda Ed coś wspominał, że może mieć to coś wspólnego z Jamesem. Ale skoro miało to związek z moim bratem, to dlaczego tak kurczowo uczepili się mojej osoby?
               Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak właściwie jeszcze tu jestem. Mogłam spokojnie wrócić do siebie. I nie słuchać jego ciągłych porad i tego, jaki od to nie jest doświadczony w tego typu sytuacjach. Prawda jednak jest taka, że, choć nigdy przed nikim się do tego nie przyznam, miał trochę racji. Ci Łowcy jeszcze przez najbliższe dni będą przeczesywać pobliskie tereny w poszukiwaniu nas. A jeżeli to nie jest jego pierwsza taka ucieczka, to jego tym bardziej będą szukać.
Dlatego też nie możemy zostać w tej rozpadającej się ruderze zbyt długo. Nie powiem, że jest to dobre miejsce, aby ukryć się przed światem i w normalnych okolicznościach pewnie często bym tu przebywała. Jednak jest ono zbyt blisko miejsca, gdzie zgubiliśmy pościg i prędzej czy później Łowcy tutaj trafią. A wtedy lepiej, żebyśmy my byli już daleko.
Mężczyzna coś wspominał o swoim znajomym. Jednak chyba nie muszę mówić, jak kiepskim pomysłem mi się to wydaje. I tu nie chodzi o to, że nienawidzę poznawać nowych ludzi. No dobra, właściwie o to właśnie chodzi.
A na domiar złego nie wzięłam ze sobą telefonu z domu. Nie miałam jak się skontaktować z kimkolwiek. Oczami wyobraźni już widziałam zamartwiającego się Jamesa, a potem awanturę, którą zacznie, kiedy już wrócę do domu.

               Z rozmyślań wyrwało mnie poruszenie obok mnie. Towarzysz tej niedoli właśnie się budził. Nie wiem, co dokładnie zdradziło, że coś jest nie tak. Ciągłe kichanie mężczyzny? A może dreszcze, które co chwilka wstrząsały jego ciałem. Jednak już wtedy wiedziałam, że nasza ucieczka dalej będzie jeszcze bardziej skomplikowana, niż miała być z początku.
Dlaczego to zawsze na mnie musi trafić? Dlaczego choć raz nie mogę mieć ułatwionego zadania?
- Wszystko w porządku? – spytałam jakby od niechcenia. Jednak w tej chwili to pytanie było kluczowe, a odpowiedź była ważniejsza, niż można się spodziewać.
- Chyba nie. – ledwie może wydusić z siebie słowa.
Podchodzę do niego niepewnie. I już na pierwszy rzut oka widać, że dzisiejsza noc odcisnęła na nim swoje piętno. Było dla niego zdecydowanie za chłodno, co spowodowało popsucie się zdrowia. Zaklęłam w duchu na niego i na siebie. Za to, że dał mi tą przeklętą bluzę i za to, że ja ją os niego przyjęłam.
Wiecie, ile to nam sprawi kłopotu? Wiem, że może ciągle narzekam. Ale to nie pomoże nam obojgu. A myślę, że oboje chcemy przeżyć.
- Dasz radę wstać?
Widzę, jak próby chłopaka kończą się na niczym. Ledwo może się podnieść, a co dopiero iść dalej.
- Musisz dać radę. Łowcy będą tu najpóźniej jutro.
Kolejne próby powstania kończą się tak samo – powolnym upadkiem z powrotem na ziemię. Myślę gorączkowo nad tym, co by teraz zrobić. Najgorsze jest to, że ja nawet nie znam tej okolicy. Nie wiem, gdzie mogłabym się udać.
- Nie dam rady. – wychrypiał.
Spojrzałam w stronę miasta, a potem na mężczyznę. No przecież nie mogę go tu tak zostawić. Bądź co bądź trochę mi pomógł. Mogłam to sama lepiej rozegrać, ale… z drugiej strony to on zabrał mnie tutaj, aby ukryć się przed Łowcami. Mimo wszystko jestem mu coś winna.
Czy tak samo postąpiłabym, gdyby to była przypadkowa osoba?
Chciałabym móc powiedzieć, że tak. Chciałabym wierzyć, że jestem z tych dobrodusznych. Jednak nie jestem w sobie w stanie na tyle zaufać.
- I co teraz? – spytałam lekko zirytowana, przestraszona, zniecierpliwiona i zaciekawiona. Naprawdę nie wiedziałam, co mam robić.
Z racji tego, że jestem Aniołem, nie miałam takich problemów. My zwyczajnie prawie nie chorujemy. Zdarza się to w skrajnych przypadkach.
- Ja nigdzie nie pójdę. Nie dam rady.
A ja niestety nie dam rady pomóc mu iść wystarczająco długo. A nawet jeżeli, co tylko pogorszyłabym jego stan. Co robić, co robić…
- Jest coś, co mogłabym zrobić? Na pewno coś można. Coś, co nie będzie wymagało zbyt wiele czasu, którego i tak mamy niewiele.
W normalnych okolicznościach już bym była w drodze do miasta. Jeżeli nie sprowadziłabym jakiegoś lekarza, to przynajmniej mogłam pójść po zwykłe lekarstwa. Bo to się robi, kiedy ludzie chorują, prawda? Jednak nie powinnam się pokazywać w mieście, chociażby na chwilę.
- Nie ma w pobliżu żadnego podobnego budynku czy czegokolwiek? – pytałam dalej.
- Niestety najbliższe miejsce, gdzie moglibyśmy się zatrzymać jest oddalone o kilometry.
Jest coraz lepiej…
- To co nam pozostaje? – przysięgam, że w tej chwili jestem w stanie zrobić już wszystko.

Aron?