25 lut 2017

Od Aleca do Koyori

Kobieta minęła mnie jakby w pośpiechu. Nie uszło to mojej uwadze. Opuszczona głowa w dół albo oznaczała lekkie zdezorientowanie albo... Alec, daj spokój. Zaczynasz podejrzewać zwykłych ludzi o rzeczy, które ci powinny być bardzo znane. Lauren powtarzała to na okrągło. Do znudzenia jej słowa - to chyba twój największy problem - krążyły mi w głowie.
Odwróciłem głowę, próbując wyszukać w świetle latarni odchodzącej sylwetki dziewczyny, choć tak na prawdę bardziej interesowała mnie tajemnicza, ciemna postać, budząca uczucie niepewności i ciekawość. Telefon, który zabrzęczał w kieszeni kurtki zmusił mnie od oderwania się od własnych myśli. Spojrzałem na ekran, na jasną wręcz bladą twarz uśmiechniętej, czarnowłosej dziewczyny i jej roziskrzonych oczu. Czasem żałuję, że mam jej numer. Rosemary potrafiła dzwonić kilka razy za dnia o ile mnie nie widziała. Dobra z niej przyjaciółka, bo swoją upartością w działaniach potrafiła to przelać na motywację drugiej osoby. Jeśli dobrze ją znam to siedzi teraz w papierach i się nudzi.
Odebrałem, przykładając do ucha telefon z uśmiechem.
R: Halo? - jej zazwyczaj melodyjny głos, wydawał się teraz martwy.
A: Pomyliły ci się dni tygodnia? - uniosłem brwi do góry, widząc w dali światła miasteczka.
R: Uratuj mnie, bo inaczej strzelę sobie w głowę albo uduszę toną raportów, którymi zalała mnie Savara.
A: Dzisiaj dzień wolny, skarbie - odetchnąłem uszczęśliwiony, tym samym dogryzając jej tym argumentem, który miał spowodować odchylenie tematu pracy. Rosemary przez chwilę się nie odzywała, pewnie podnosząc swoją dumę na miejsce. Nie znosiła gdy odzywałem się ignoranckim tonem wobec niej i skutecznie to zwalczała. Czasem wydaje mi się, że za długo, za dobrze mnie zna, choć każde z nas wiedziało o poszczególnych tajemnicach, które skrywaliśmy. Było ich mało, o ile dałoby się nazwać dwie, małą ilością sekretów między sobą.
R: Nie igraj ze mną, bo nie wiesz kiedy się pojawię. A zmieniając temat, bo widać że za grosz z tobą teraz o papierkowej robocie... to dowiedziałam się czegoś fajnego z rozmowy Maxa i Darwina.
Pozwoliłem jej kontynuować, wychodząc na oświetloną uliczkę San Lizele.

Od Koyori do Aleca

-Mleko... Jest. Mąka... Też. Jajka też już mam. To chyba wszystko... - mówiłam do siebie, odhaczając wszystko na liście zakupów, którą zrobiłam w domu. Przejrzałam wzrokiem jeszcze wszystkie zapisane produkty. "Makaron" pomyślałam, pstrykając palcami. Wzięłam koszyk z ziemi i ruszyłam w stronę półki z makaronami. Co by tu... Wzięłam do ręki paczkę ze szpinakowymi kluskami. Aoi będzie szczęśliwy. Włożyłam opakowanie do koszyka, ruszając powoli do kasy.
-A cukierki? - usłyszałam głos kasjerki, która wzrok skierowała na moją torbę. No nie... Z wnętrza torby wystawała połowa ciała Kohi, która w spokoju ząbkami rozrywała opakowanie cukierków karmelowych. Westchnęłam, wracając oczami do pracownicy sklepu. Zapłaciłam za wszystkie zakupy i karmelki. Muszę przestać zabierać Kohi na zakupy... Wyszłam z marketu i skierowałam się w stronę Gina, czyli mojego samochodu. Po zapakowaniu zakupów do pojazdu usłyszałam dzwonek telefonu. Już miałam szukać telefonu gdzieś w mojej torbie, jednak zobaczyłam fretkę z tym przedmiotem w ręku.
-Dzięki, Mała - podziękowałam jej, biorąc dzwoniący telefon i odebrałam go. Jednak, zanim zdążyłam zadać standardowe pytanie, już usłyszałam głos po drugiej stronie.
-Koyori? - to był głos Glena, przyjaciela mojego brata. Skąd on ma mój numer? Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie pisało "Aoi".
-Tak?- odpowiedziałam, znowu przykładając telefon do ucha.
-Pamiętasz, jak mówiłaś, bym zadzwonił, gdy Aoi'emu coś się stanie?- spytał, na co odpowiedziałam twierdząco. Było to jakiś miesiąc temu, gdy braciszek powiedział mu, że jesteśmy wilkołakami. Sam jest kitsune, więc w jakiś sposób to zrozumiał. - To właśnie się pokłóciliśmy... Aoi zdenerwował się i pobiegł w stronę lasu, zostawiając mi plecak z kurtką... Dlatego zadzwoniłem z jego telefonu - chłopak opowiedział. Westchnęłam, zamykając samochód kluczykiem i sama kierując się w stronę lasu, nie przerywając naszej rozmowy.
-Dobra, dzięki, Glen. Jesteś jego prawdziwym przyjacielem. Zaraz go poszukam, mógłbyś sam pójść przed nasz dom? Jak go znajdę, to od razu przyjdziemy - odpowiedziałam, w końcu wchodząc między drzewa. Po jeszcze jakichś kilku minutach rozmowy z Glenem, w końcu się rozłączyłam, widząc z naprzeciwka jakiegoś mężczyznę. Zbliżaliśmy się do siebie, gdy nagle za tym człowiekiem zauważyłam idącą sylwetkę jakiegoś dużego zwierzęcia. To musi być Aoi. Stworzenie spojrzało w moją stronę, po czym przyspieszyło do biegu, łamiąc przy okazji gałązkę, przez którą nieznajomy odwrócił się do tyłu. Znowu westchnęłam. A tyle razy mówiłam mu, by uważał na to, po czym stąpa. Przyspieszyłam swój chód, by jak najszybciej minąć mężczyznę i pobiec za bratem. Jednak nie spodziewałabym się, że ów nieznajomy uderzy mnie, jeszcze patrząc mniej więcej w moją stronę.
-Wybacz - rzucił, stając chwilę w miejscu i przyglądając się pustce gdzieś w lesie.
-Nic się nie stało... - odpowiedziałam, schylając głowę w dół. Zaraz po tym zaczęłam biec w stronę, w którą uciekł Aoi pod postacią wilka. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie jego pierwszą przemianę. Co było w tym zaskakujące, miał wtedy ledwie siedem lat, gdzie ja to przeszłam w wieku trzynastu lat. Zawsze był zdolnym chłopcem... Zaciągnęłam się powietrzem, chcąc wyczuć zapach brata. Automatycznie szłam za jego wonią, trafiając na łąkę, na której spokojnie leżał, patrząc w niebo. Cicho podeszłam do dosyć dużego, czarnego niczym smoła wilka i położyłam się obok niego, również wpatrując się w niebo.
-Po co przyszłaś? - usłyszałam w głowie chłopięcy głos.
-Glen do mnie zadzwonił. Opowiedział wszystko - wyjaśniłam, czując, jak Kohi wychodzi z torby i wspina się na mnie. - Wiesz, że nie chciał źle - zagadałam, przeczesując futro fretki, która położyła się na moim brzuchu. Usłyszałam, jak wzdycha, na co pokręciłam głową, uśmiechając się. - Idziemy do domu? Kupiłam makaron ze szpinakiem - powiedziałam, podnosząc się z trawy. Aoi otworzył oczy, po czym przeturlał się na brzuch i wstał na łapy. Podeszłam do niego, ukucnęłam, złapałam go za pysk i przyłożyłam nasze głowy do siebie. - Kocham cię - szepnęłam jeszcze w jego stronę, po czym ruszyliśmy w stronę naszego domu. Przyjrzałam się jednemu z drzew przy wejściu na łąkę. Wydawało mi się, że widziałam sylwetkę człowieka... Wzruszyłam tylko ramionami, patrząc na sylwetkę wilka obok siebie.

<Alec? Tak niezbyt mi się podoba...>

22 lut 2017

Czasami zwykłe przytulenie zdziała dużo więcej niż najlepsze lekarstwo.

KONTAKT: Zlota123@onet.pl lub ZlotyPies (howrse)

Koyori Tara 

 Dla przyjaciół Koyo, Koy, Ko, Koko lub Ri. Jednak na "Koko" pozwala tylko tym najbardziej zaufanym.
22 lata | Kobieta | Wilkołak 
GłosLuna Haruna
Opis: Koyori to optymistycznie nastawiona do życia dziewczyna. Uśmiech praktycznie nie schodzi jej z twarzy, jednak czasem nadyma policzki niczym chomik, gdy ma kogoś trochę dosyć. Bardzo łatwo ją rozśmieszyć, wystarczy zrobić głupią minę, potknąć się o coś lub powiedzieć jakiś żart, mimo tego, że nikogo nie śmieszy, a ona już będzie się śmiała, a jak ktoś przesadzi, to można usłyszeć od niej dźwięk podobny do "hamującego traktora", jak to kiedyś określił Aoi. Czasem Koyo zachowuje się jak dziecko, gdy na czymś siedzi, może zacząć machać nogami lub kiwać głową na wszystkie strony, bo nagle przypomniała sobie jakąś piosenkę. Koy jest uzależniona od muzyki, ciągle musi mieć przy sobie słuchawki, bo inaczej bez nich i bez muzyki z telefonu nie wytrzyma dnia. Ko ogólnie jest bardzo spokojna, mało rzeczy ją irytuje bądź denerwuje. Nawet jak jej fretka zniszczy coś w domu, ona się na nią nie wścieka, tylko wzruszy ramionami bądź westchnie. Jedną z cech, którą odziedziczyła po swoich przodkach od strony matki, to naturalna nieśmiałość. Często przy obcych osobach, spuszcza wzrok na swoje buty i ogólnie czuje się niepewnie, bo nie wie, jak się zachować, mało też się wtedy odzywa. Mimo tego, po jakimś czasie bardziej się otwiera przed jakąś osobą, chcąc lepiej ją poznać a może i nawet zaprzyjaźnić. Jest jednak na dobrej drodze, przełamuję tę ogólną nieśmiałość, poprzez dorabianie w kawiarni, gdzie praktycznie prawie codziennie widuje obcych ludzi. Druga jej cecha to naturalna chęć do pracy i ogólnie mocne staranie się w powierzonym jej zadaniu. W sumie to Koko ogólnie jest chętna do wykonywania dodatkowych zajęć, by tylko stać się lepszą w fotografii, czy w czymś innym. Przy okazji jest też pomocna, często pomaga swojego bratu w lekcjach, jednak nie tylko jemu, każdemu, kto potrzebuje jakiejkolwiek pomocy. Można wziąć za przykład Kohi, którą Ri wzięła z zamykanego na dobre sklepu zoologicznego, zajmując się potem nią, w czym pomaga jej Aoi. Ma miękkie serce, jeśli chodzi o zwierzęta, nie wyobraża sobie, że mogłaby jakiemukolwiek wyrządzić jakąś szkodę, nawet pająkom. Właśnie… Koyori strasznie boi się pająków. Na sam ich widok piszczy, płacze, a raz zdarzyło jej się zemdleć, co nie było przyjemnym wydarzeniem, bo wtedy znajdowała się sama w domu razem z fretką. Na szczęście Kohi szybko zajęła się intruzem, chwytając go i gniotąc, co zrozumiała poprzez brzydką plamę na ścianie w łazience (której teraz już nie ma). Można powiedzieć, że Koyo w jakiejś części jest uzależniona od komórki, bo często siedzi wpatrzona w jej ekran lub robi zdjęcia sobie, sobie i fretce, sobie i bratu, samej fretce, samemu bratu lub jakiemuś miejscu czy krajobrazowi, po czym wstawia na różne portale społeczne, śmiesznie te zdjęcia podpisując. Koy kocha się przytulać, nie widzi sobie dnia bez przytulenia do kogoś (najczęściej do brata, bo Kohi by udusiła) lub czegoś (poduszki). Ostatnio zaczęła też twierdzić, że tulenie to lekarstwo na wszystko, także no...
Ko urodziła i wychowywała się w Japonii, jednak gdy urodził się Aoi, jej rodzice postanowili przeprowadzić się do Anglii. Stwierdzili, że tam będzie im lepiej. I w sumie mieli rację...w połowie. Gdy Koko przeszła swoją pierwszą przemianę, było jeszcze dobrze, rodzice uczyli ją wszystkiego, jednocześnie tłumacząc co i jak najmłodszemu członkowi rodziny. Świeżo po skończeniu dziewiętnastu lat przez Koko, otrzymała wiadomość od mamy, by przez resztę dnia nie wychodziła z domu z bratem. Nie podała powodu. Pod koniec dnia, gdy Aoi zasnął, Ri siedziała w pokoju, wtedy zadzwoniła jej matka. Powiedziała jej, że porwali ich a niedługo i zostaną zabici. Gdy Eiko jej to mówiła, dziewczyna ledwo wstrzymywała łzy, nie chciała obudzić brata. Po kilku dniach w końcu podali w wiadomościach o śmierci jej rodziców, jednak przez co? Przez wypadek samochodowy, w co uwierzyli wszyscy oprócz Koyori. Bo po co matka miała ją okłamywać? Na szczęście po ich śmierci Koyo udało się wywalczyć prawa o opiekę nad młodszym bratem, w czym pomogli jej też sąsiedzi.
Koy jest dosyć niska, sięga 158 cm i ma obsesję na tym punkcie, nienawidzi swoich genów za to, że zabrakło jej dwóch centymetrów do przynajmniej 1,6 m. Za to jest bardzo szczupła, a jej biust jest średniej wielkości. Ogólnie to włosy Ko są naturalnie kręcone i są ciemnobrązowego koloru, jednak ona od dwóch lat je farbuje na różne barwy. Miała już czerwone, karmelowe, srebrne, srebrno-karmelowe a niedawno zafarbowała je na ciemny blond z jaśniejszymi końcówkami i przy tym kolorze ma zamiar zostać trochę dłużej. Zdarza jej się czasem prostować swoje kudły, jednak woli swoje naturalne, kręcone włosy. Oczy ma brązowe, po ojcu, często ludzie jej mówią, że są jak czekolada, z czego później Koko się śmieje, że może smakują tak samo. Przez to, że jej ojciec jest Koreańczykiem, dziewczyna posiada takie ala naturalne worki pod oczami, które są mocno widoczne, gdy się uśmiecha. Cera Ri jest bardzo gładka, jednak lubi mieć na policzkach trochę różu, na rzęsach tusz, a na ustach błyszczyk zapachowy owocowy, który uwielbia, paznokcie ma dosyć krótkie i ich nie maluje, chyba że na jakieś ważne okazje. Koyori nie ma konkretnego stylu ubierania się, chodzi w tym, w czym jest jej wygodnie, jednak lubi luźne bluzki i koszule, legginsy i trampki. Na lewym nadgarstku zawsze nosi biały zegarek, który dostała kiedyś od brata na urodziny. Koyo nie ma przekłutych uszu, chociaż nieraz miała zamiar pójść i je przekłuć, martwi się, jak bardzo będzie to ją boleć.
Koy ze względu na geny wilkołaków w krwi, potrafi całkowicie przemienić się w wilka, jednak wtedy ledwo co przekracza metr wysokości. W formie wilka jest nadzwyczaj szybka, podczas rodzinnej wycieczki do lasu była już szybsza od swoich rodziców. W ludzkiej formie też nie idzie jej najgorzej z bieganiem, jednak tego tak chętnie nie robi, jak wtedy, gdy jest zwierzęciem. Oprócz dużej szybkości, gdy jest człowiekiem, ma bardziej wyczulony słuch, węch i w jakimś stopniu wzrok. Ko świetnie gotuje, naprawdę. W domu przyrządza potrawy ze swojego kraju, jak i te bardziej normalne, jak ogórkowa czy coś innego. Czasem w kuchni pomaga jej Aoi, a fretka najczęściej im przeszkadza, zwykle się nudząc i chcąc, by jej właściciele zwrócili na nią uwagę. Koko, od dziecka wykazywała wielką chęć robienia zdjęć praktycznie wszystkiemu, co przerodziło się w największą pasję dziewczyny, w czym staje się coraz lepsza. Nie widzi sobie dnia bez zrobienia żadnego zdjęcia. W gimnazjum i liceum brała czynny udział w pozalekcyjnych spotkaniach klubu tenisa stołowego. Kiedyś to był jej ulubiony sport, w sumie to nadal nim jest, jednak nie wykazuje nim takiej pasji, jak kiedyś.

Pupil: Kohi

Stosunki:

  • Eiko Tara - matka, brązowe włosy i granatowe oczy, kochana kobieta, po której Koyori odziedziczyła umiejętność gotowania.
  • Jong Hwan Tara - ojciec, czarne włosy i brązowe włosy, opiekuńczy i odpowiedzialny mężczyzna po którym Koyo na pewno nie odziedziczyła wzrostu.
  • Aoi Tara - młodszy brat, czarne włosy i granatowe oczy, dosyć ciekawski i pracowity dwunastolatek, którego kocha nad życie.
Obecnie jej rodzice nie żyją, mieszka sama z bratem i fretkami w ich domku jednorodzinnym na obrzeżach miasta. Z jakiego powodu ich rodzice nie żyją? Nikt nie, nawet Aoi. Powód ich śmierci zna tylko Koy.



Ciekawostki:

  • Koy jest w ¼ Japonką, w pozostałych ¾ to Koreanka, jednak nie umie mówić po koreańsku, zna tylko pojedyncze słówka, za to perfekcyjnie posługuje się językiem japońskim,
  • Często gdy gotuje, śpiewa sobie jakieś piosenki lub po prostu je nuci, gdyż może nie znać słów,
  • - potrafi zrobić przepyszną kawę,
  • Uwielbia kawę z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru oraz herbatę o smaku pierniczków (czyt. śliwki z cynamonem),
  • Ma obsesję na punkcie skarpetek, 
  • Kocha zwierzęta, najbardziej psy, jednak nie mówi tego na głos przy fretkach, gdyż potrafią się wtedy na nią obrazić,
  • Ma arachnofobię, czyli lęk przed pająkami,
  • Ma uczulenie na imbir, niegroźną, ale jednak,
  • Potrafi robić całkiem ładne zdjęcia,
  • Umie grać na pianinie i fortepianie, jednak średnio jej to wychodzi,
  • Podczas pełni samoistnie zamienia się w wilka, jednak jest w pełni świadoma,
  • By utrzymać siebie i brata, wykonuje zdjęcia na zamówienie i daje korepetycje z matematyki i języków,
  • Posiada prawo jazdy kategorii B oraz własny samochód (srebrny ford c-max),
  • Potajemnie prowadzi bloga, gdzie opisuje swój przeżyty dzień i wstawia na niego zdjęcia, które robiła telefonem,
  • Nie znosi dymu papierosowego, jak i smaku alkoholu.

20 lut 2017

Od Luciela do Louise

Uśmiechnąłem się pogodnie.
- Przynajmniej możesz się swobodnie nazwać artystką.
Louise uniosła brwi.
- A ty nie? Jesteś skrzypkiem, coś tworzysz - przekrzywiła głowę, odpowiadając mi uśmiechem.
Potrząsnąłem głową, śmiejąc się cicho.
- Nie, nie. Aż tak daleko nie zaszedłem. Rzadko komponuję, raczej odtwarzam. A i to mógłbym robić lepiej, nie wdałem się w artystyczną część rodziny.
Kobieta rzuciła mi pytające spojrzenie. Zabawne, jak szybko praca potrafiła mnie zmienić, w "cywilu" zrezygnowałbym z niezobowiązującej konwersacji, jeśli nic nie wnosiła. Jednak teraz pracowałem, więc rozmowa sprawiała mi przyjemność.
- Mój starszy brat jest fotografem, natomiast siostra aktorką. Gra w teatrze, czasami zdarzało mi się jej akompaniować. Niestety, musisz wiedzieć, że reszta mojej rodziny to ścisłowcy.
Zrobiłem zbolałą minę, wywołując uśmiech na twarzy Louise.
- Duża rodzina? - spytała.
- Mam szóstkę rodzeństwa. W tym tylko dwóch starszych braci, w dodatku bliźniaków. Nadal nie wiem, jakim cudem to przetrwałem. Drugi ze starszych braci, Michael, jest lekarzem, ciągle zrzędzi, że za dużo piję, że za dużo palę.
Przewróciłem oczami.
- Nie zanudzam cię? Mówienie o rodzinie raczej nie jest zbyt ciekawe.
Zaprzeczyła z delikatnym uśmiechem, głaszcząc psa, nieśmiało wychylającego się i łypiącego przy tym na mnie.
- Mój młodszy brat, Raphael, jest programistą, bez okularów kompletnie nic nie widzi. Najmłodszy z naszej siódemki jest Uriel, jeszcze studiuje. Poza tym mam też dwie młodsze siostry, Leah i Mary. Leah wiecznie nie ma w domu, jeździ ze swoimi sztukami. A Mary to architekt. Przeprojektowała dom rodziców już tysiące razy.
- Twoi bracia mają... ciekawe imiona.
Westchnąłem.
- Rodzice wpadli na genialny pomysł nazwania nas wszystkich imionami aniołów. Moje siostry też noszą biblijne imiona. W szkole nie było zbyt ciekawie.Na szczęście moje rodzeństwo uczy się na błędach, ich dzieciaki nazywają się zupełnie zwyczajne.
Uśmiechnąłem się do siebie na myśl o Ann.
Spojrzałem na Louise nieśmiało.
- Muszę się już niestety zbierać. Nico nie lubi zostawać sam w nowym miejscu.
- Nico?
- Mój szop.
Wstałem, omiatając szybko pomieszczenie wzrokiem. Odruch, który wielokrotnie zapewnił mi bezpieczeństwo.
- Mam nadzieję, że cię nie zanudziłem. Miłego dnia - pożegnałem ją szybko i wyszedłem.
Plan na dziś zaliczony. Czas wracać do Nico. Może obejrzymy Planetę Skarbów po raz tysięczny?

Louise?

17 lut 2017

Od Alex'a do Louise

- Z tobą? Zawsze - odparła.
Uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Przy niej byłem taki szczęśliwy.
- Zatem chodźmy - dopowiedziałem.
Ruszyliśmy w stronę lokalu. Po krótkim czasie byliśmy już w środku, a Sueno czekał na nas na zewnątrz. Akurat był wolny stolik dla dwojga. Usiedliśmy przy nim, zdjęliśmy swoje kurtki i narzuciliśmy je na oparcia naszych krzeseł.
- To ja pójdę zamówić herbatę - powiedziałem do ukochanej.
Podszedłem do kasy i zamówiłem ciepłe napoje. Powróciłem do Louise.
- Wiesz Lou... Chyba jutro nałożę ten niebieski garnitur z elementami czerwieni, co ty na to?
- Może być - odparła z uśmiechem.
- Pamiętaj, będę próbował odpowiedzieć poprawnie na wszystkie pytania, jakie mi mogą zadać... W sumie lekko się stresuję przed tym spotkaniem - dopowiedziałem, jutrzejszy obiad będzie wymagał ode mnie opanowania i stoickiego spokoju.
Usłyszałem kroki, to kelnerka przyniosła nam dwie filiżanki ciepłej herbaty, podała nam ją z uśmiechem. Podziękowaliśmy. Upiłem łyk, ciepło rozeszło się po partiach mojego ciała.

~~*~~*~~*~~
Wyszliśmy z kawiarni. Sueno od razu ucieszył się na nasz widok. Podrapałem cierpliwego psa za uchem i odwiązałem smycz. W trójkę ruszyliśmy w drogę powrotną. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na pustej ulicy, pod latarnią. Zatrzymałem się, spoglądaliśmy sobie w oczy. Złożyłem na ustach Lou delikatny pocałunek. Tak bardzo ją kochałem. To dla niej chciałem codziennie wstawać, żyć, sam w sobie mam zbyt dużo rzeczy ciągnących mnie w dół. Przeszłość...nie chcę do niej wracać. Kobieta obdarowała mnie swoim cudownym uśmiechem. Chwyciłem ją za rękę. W ciszy doszliśmy do domu.
Lou? Wybacz, że też krótkie :/

Od Louise do Luciela

- Um... Cześć! Luciel Merch, wprowadziłem się niedawno i stwierdziłem, że dobrze byłoby znać chociaż jednego sąsiada - dobiegło mnie mamrotanie ciemnowłosego, a kiedy wyciągnął w moją stronę niewielką paczkę, totalnie mnie skonfundował. Tutaj nie robi się takich rzeczy. Zwykła uprzejmość nie jest znana ludziom mieszkających w takich apartamentach. Mimo czających się we mnie wątpliwości, sięgnęłam po pudełko i z cichym westchnieniem, przyjęłam bardziej swobodną pozę.
- Miło mi, Louise Halston - zmusiłam usta do pozornie uprzejmego uśmiechu, zerkając ukradkiem za siebie. Tak jak się spodziewałam Sueno, słysząc obcy mu głos, stał w salonie, połowicznie ukryty za stolikiem kawowym, przyglądając się ostrożnie przybyszowi. Nagle przypomniałam sobie zasady savoir-vivre'u. - Może wejdziesz na kawę? Albo herbatę?
- Chętnie - odpowiedział, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Z jednej strony sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufania, ale z drugiej mój instynkt nakazywał mi ostrożność. Ruchem dłoni zaprosiłam go do środka, a kiedy znaleźliśmy się już wewnątrz mieszkania, skierowałam się do kuchni. Wyciągnęłam z paczuszki ciastka i od razu poznałam, że Luciel upiekł albo kupił trójkąty maślane z wanilią. Słodki aromat wypełnił pomieszczenie, a kiedy ułożyłam wypieki na ozdobnym talerzu i zabrałam się za przygotowanie gorących napojów, zdałam sobie sprawę, że nie spytałam bruneta na co ma ochotę.
- Luciel? - odezwałam się, wychodząc z kuchni. - Czego się napijesz?
Brunet przeniósł wzrok z jednego z wiszących w salonie obrazów na moją osobę.
- Kawy, najlepiej espresso.
Uśmiechnęłam się.
- Z cukrem? Lub mlekiem?
- Z mlekiem, ale za cukier podziękuję - skinęłam głową i wróciłam do kuchni, by zrobić dla mężczyzny kawę, a dla siebie ziołową herbatę. Już po kilku minutach napoje były gotowe, a położywszy ja na tacy wraz z ciastkami, zaniosłam je do salonu. Sueno, gdy tylko mnie zauważył, podpełzł do fotela, na którym siedziałam i wystawił łebek, prosząc o pieszczoty.
- A więc, czym się zajmujesz? - zadałam pytanie, upijając łyk naparu. Rozmowa musiała jakoś iść naprzód, a pytanie o pracę zawsze było dobrym kołem ratunkowym.
Luciel podniósł wzrok znad kawy.
- Jestem skrzypkiem.
Przyznam, że byłam zaskoczona. Skrzypek w takim apartamentowcu? Było to bardzo rzadko spotykane, zważywszy na to, że większość artystów nie miała zbyt dużej ilości obowiązków przy czym ich zarobki nie były wysokie. Może jednak szatyn był inny.
Sąsiad najwyraźniej dostrzegł moje zaskoczenie.
- Ciekawe zajęcie. Jeśli można wiedzieć, gdzie zazwyczaj grasz? - wzięłam do ust pierwszy kawałek ciastka i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest naprawdę dobre. Słodkie, ale nie mdlące. Chrupiące, ale nie twarde. Byłam pełna podziwu dla umiejętności kulinarnych Luciela.
- Głównie w teatrze - on również zdecydował się zjeść własne wyroby. - A ty?
Przewróciłam oczami.
- Pracuję w firmie zajmującej się odszukiwaniem zagubionych podczas wojny obrazów - wytłumaczyłam, nie zagłębiając się w szczegóły. - Jestem skazana na nudą pracę w korporacji. Hobbistycznie maluję, ale moim pracom daleko do obiektów zainteresowania APiR.

Luciel?

15 lut 2017

Od Aleca

Podniosłem głowę do góry, badając spojrzeniem starą, idylliczną budowlę, zbudowaną w typowo angielskim stylu. To co wyrastało z ziemi zapewne kiedyś było pięknym ogrodem z tysiącami kolorowych kwiatów. O tej porze roku jedyne co żyło to uschnięte krzaki oraz obumarły bluszcz, obrastający przednią ścianę domu, a jednak nadal dodający jej uroku. Zafascynowany patrzyłem na każdy szczegół, zatrzymując się na kamiennej tabliczce wiszącej nad drzwiami z wyrytymi cyframi daty postawienia budynku. Dziwne było, że jeszcze ta stara, schorowana kobieta daje radę opiekować się tak dużym domem bez pomocy rodziny.
-Mam nadzieję, że jeszcze pamięta o naszym spotkaniu - Lauren wepchnęła mi w dłonie małe pudełko, owinięte zielonym papierem - Ostatnio jak ją widziałam wyglądała bardzo dobrze. Szkoda mi tej kobiety - dziewczyna zapukała w drzwi, gestem wskazując mi żebym podszedł bliżej.
-Dziękuję, że się zgodziłeś ze mną przyjść. Nawet nie wiesz jak ją tym ucieszysz - jej głos przycichł w oczekiwaniu na jakikolwiek odzew starszej kobiety.
-Zmusiłaś mnie, nie miałbym wyjścia - stanąłem przy niej gdy drzwi otworzyły się, a w nich pojawiła się na oko osiemdziesięcioro paro letnia kobieta.
Lauren uśmiechnęła się promiennie.
-Dzień dobry, pani Norris - uścisnęła staruszkę, odbierając ode mnie prezent i wręczając jej zielone pudełko.
-Och, witaj kochanie - siwowłosa ucałowała ją w policzek, przenosząc na mnie swoje zmęczone spojrzenie.
Ukłoniłem lekko głowę z dyskretnym uśmiechem, spoglądając na siostrę.
-To mój brat, Alec. Razem przyszliśmy panią odwiedzić. Podobno obchodzi pani osiemdziesiąte szóste urodziny.
Kobieta momentalnie odżyła jakby przybycie dwójki niespokrewnionych z nią osób było wydarzeniem co najmniej światowym. Jej dwoje niebieskich oczu zaświeciły, a palce mocno zacisnęły się na pudełeczku. Cieszyła się. Nie dziwne. Nie wiem jak można spędzić samotnie tyle czasu w jednym, ogromnym domu, kiedy wystarczyłyby spokojnie dwa pokoje, łazienka i kuchnia z małą spiżarnią. Tym czasem ona posiada trzy takie małe domki w jednym.
Dłonią wskazała salon, gdzie na stoliczku stała już cukierniczka i talerz z ciastami. Nic wielkiego, a jednak fakt iż mogła nas czymkolwiek ugościć wzbudzał  w jej sercu nieoczekiwane szczęście. Po drodze zdążyłem dowiedzieć się co nieco o jej zagmatwanej przeszłości. Urodziła się w bogatej rodzinie, gdzie ojciec był wysoko postawionym wojskowym, a matka pracowała jako zwyczajna sprzedawczyni w sklepie swojego wuja. Jednak musiała uciekać z ogarniętej przez wojnę Francji i osiedliła się wraz z dziećmi w Anglii. Męża już nigdy nie spotkała, tym samym pani Norris została pozbawiona ojca. Po wojnie została w domu swojej matki w małym miasteczku, gdy jej pozostałe rodzeństwo porozjeżdżało się po całym świecie. Poznała swojego pierwszego męża, z którym ma dwójkę dzieci, lecz ten pił, więc odeszła od niego. Miała przy tym nieprzyjemną sprawę w sądzie, którą wygrała i otrzymała ten oto dom. Dwie córki odwróciły się od niej, straciła z nimi kontakt. Potem poznała swojego drugiego męża, z którym posiadała trójkę dzieci. Synka i kolejne dwie córki. Jednak w wieku czterdziestu siedmiu lat, zmarł na raka, pozostawiając żonę z całym dobytkiem, który potem pooddawała dorosłym już dzieciom. One wyjechały, prawdopodobnie zapominając o schorowanej matce, której pozostał tylko ten dom i zmęczone życiem ciało.
Usiadłem na fotelu, spoglądając na Lauren, która wgłębiła się w rozmowę z panią Norris. Starałem się słuchać jej słów poświęcając całą swoją uwagę, lecz nieprzespane noce, które były powodem mojego przemęczenia nie pozwalały mi na utrzymanie pełnej świadomości. Oczywiście nie uszło to uwadze siostry, która od paru dni powtarzała o tym, że noce są od spania, a nie pracowania.
Jutro mam lżejszy dzień, wrócę wcześniej to się prześpię. Powtarzałem, lecz im bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu tym więcej miałem spraw na głowie. W pewnym momencie pewnie przekroczę granicę i ona przejmie pałeczkę.
-Nie mogę wam dużo zaoferować, ale herbatę chyba ze mną wypijecie - staruszka usiadła, kładąc na stolik filiżanki.
-Mamy cały dzień, a urodziny są raz w roku - Lauren spojrzała na mnie, posyłając mi spojrzenie, mówiące jakiej odpowiedzi oczekuje.
-Oczywiście - uśmiechnąłem się, obrywając butem w kostkę. Lauren siedziała uśmiechnięta i niewzruszona, choć doskonale wiedziałem o tym, że cała sprawa nie przeminie z wiatrem.
-Ostatnio dużo ludzi mnie odwiedza- ku naszemu zdziwieniu - Nawet przedwczoraj wpadła jakaś kobieta, pytając o chwilowe schronienie. Wyglądała na strudzoną, czemu miałabym jej zabronić przespać się na jedną noc... - ta jedna wypowiedź przyciągnęła moją uwagę bardziej niż pytanie o to jak się utrzymujemy z pensji mechanika.
-Tak po prostu pani ją wpuściła? - oparłem się łokciami o kolana z wielkim zainteresowaniem w oczach.
-Nie wybaczyłabym sobie gdybym jej nie pomogła. Była całkiem młoda, a co mi szkodziło - staruszka zaśmiała się pod nosem, a jej twarz jakby przez te parę chwil straciła na wieku zmarszczek.
-Mniej więcej o której godzinie...
-Pyszna szarlotka - wtrąciła się Lauren donośnym głosem, przyciągając tym samym uwagę kobiety, która zaczęła opowiadać jakie dokładnie składniki włożyła do ciasta.
Westchnąłem, odwracając spojrzenie od wymownych oczu siostry, wracając do dotychczasowego zajęcia jakim jest nieustanne myślenie. Dwa dni temu, brązowowłosa kobieta, która została zauważona na miejscu morderstwa była ścigana przez Rosemary, która wkurzona wróciła do biura i o mało nie rozwaliła całej gablotki z dowodami. Nie mogła znieść, że jakaś nadnaturalna jej uciekła i ślad po niej zaginął.
-Możemy chociaż przez weekend nie rozmawiać o pracy? - przede mną jakby znikąd pojawiła się twarz Lauren.
Wzruszyłem ramionami, nie rozumiejąc czemu czepia się o coś co należy do moich zadań oraz w części minimalnej do moich prywatnych obowiązków.
-Myślałem, że mamy już ustalone? - ściszyłem ton głosu, kątem oka obserwując siwowłosą kobietę.
-Niedokończone, Alec. Nie wiem... - jej ręce nerwowo uniosły się do góry - Może powinnam umówić cię z psychologiem. To się nazywa pracoholizm - stuknęła palcem o moją klatkę piersiową, napotykając moje rozbawione spojrzenie, które przyczyniło się do jeszcze większego rozdrażnienia z jej strony- Nie denerwuj mnie, bo ci się oberwie jak już wyjdziemy - przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu - I wara mi wspomnieć cokolwiek o tej kobiecie, pracy... o czymkolwiek nie związanym z miłymi słowami, herbatą i spotkaniem - wróciła na miejsce, przybierając z powrotem serdeczną formę.
-Muszę się dowiedzieć - odparłem głośniej, patrząc na siadającą naprzeciwko dziewczyny staruszkę.
Brunetka nawet na mnie nie spojrzała, ignorując. Przewróciłem oczami, siadając obok i zagłębiają się w swoje myśli.

Po jakichś dwóch godzinach zmarnowanego czasu, wyszliśmy przed dom, żegnając się z poczciwą kobietą, obiecując że jeszcze wpadniemy. O ile nie zapomni. Z rękoma w kieszeni podszedłem do auta, patrząc na siostrę, która usilnie wpatrywała się w telefon.
-Może to nie mi przydałby się odwyk - moje kąciki ust delikatnie się podniosły w złośliwym uśmiechu.
-Cholera, musiałabym jechać do Agnes - dziewczyna nie zwróciła na mnie uwagi.
-Teraz? - uniosłem brwi, wiedząc że bez sprzeciwu oddam jej kluczyki od nowego Audi RS7, a sam ruszę ku przygodzie wzdłuż szarych uliczek aż do miasta, pewnie tak samo smętnego jak tutejsze rosnące drzewa.
Przygryzła wargę, kiwając głową z przeproszeniem w oczach. Plusem, że będę miał chwile spokoju.
-I tak miałem wybrać się na godzinkę biegania - westchnąłem, kładąc na dłoni Lauren kluczyki.
-Może na urodziny sprezentujesz mi jakieś małe autko - uderzyła mnie dłonią w ramię.
Posłałem jej wrogie spojrzenie, po chwili śmiejąc się pod nosem.
-Ty lepiej uważaj żeby cię policja nie zgarnęła - zapiąłem kurtkę, odprowadzając wzrokiem odjeżdżające auto, które już po chwili zniknęło mi z oczu.
Przez ten czas jaki spędziliśmy u pani Norris, na zewnątrz zrobiło się jeszcze zimniej niż dotychczas. Choć ta zima w Anglii nie była od samego początku obiecująca. Śnieg popadał w małym stopniu, a jak już zapowiadało się na prawdę biało to topniał, prowadząc do istnej masakry na leśnych ścieżkach. Buty wyglądały zawsze tak samo. Brudne i obłocone zalegały już od jakichś trzech dni w kącie przedpokoju. Lauren urwie mi za nie głowę.
Delikatny acz chłodny powiew wiatru musnął moją twarz, przyprawiając moją skórę o uświadomienie mi, że nie zmieniłem nawyku i nadal nosze ubrania, które nie są przystosowane do tej pory roku. Cóż, jest już połowa lutego, więc chyba byłoby bezsensowne wyciągać grubszą kurtkę, która od przeprowadzki wisi nieruszona na wieszaku w ogromnej szafie. Przez te parę miesięcy odkąd znaleźliśmy ten mały domek na skraju miasteczka, który samym sobą mnie zauroczył, zdążył już nabrać barw, o które tak się ubiegał. Z przykrością patrzyło się na ten zarośnięty ogród, który doznał miłości od Lauren już w zimie. Chociaż na piętrze, prócz naszych pokoi i łazienki nadal zalegało kilka kartonów to można powiedzieć, że zadomowienie się zostało ukończone. Zrobić tylko mały remont, o który tak bardzo ubiega się siostra i ...
Moje oczy podniosły się ku delikatnemu zarysowi sylwetki człowieka. Próbowałem wybadać w którą stronę idzie. Zbliżała się. Odruchowo cofnąłem dłoń, którą miałem w kieszeni kurtki, tak jakby wszelkie ruchy z pracy miałem przekładać na prywatność. Dziwne uczucie. A jeszcze dziwniejsze wydał mi się fakt, że ktoś tu chodzi. Ktoś normalny oczywiście. Mimo wczesnej pory, ponieważ słońce jeszcze było na niebie, co prawda jego słabe promienie ostatecznie dotykały ciemnej kory drzew. Jakiś dźwięk sprawił, że się odwróciłem do tyłu, szybko omotując spojrzeniem ścieżkę. Gdy wróciłem spojrzeniem przed siebie, nikogo tam nie było. Zmarszczyłem brwi, skręcając w stronę miasteczka. Pech czy nie pech, uderzyłem w kogoś, delikatnie się wzdrygając. Czyżbym nie słyszał kroków z tego wszystkiego?
-Wybacz - odruchowo rzuciłem w stronę nieznanego mi człowieka, przez chwilę zapominając o szarej dróżce i zamazanej sylwetki postaci.

Zapraszam do odpisu c;

Words burn so burns words. No one about the content ashes asks.

KONTAKT: izabelamoczado@gmail.com, Howrse: izusia321

Alexander "Alec" Matthew Harrington

25 lat | Mężczyzna | Łowca
Głos: Red
Opis: Alexander mógłby wydawać się zadowolonym z życia i roztargnionym chłopakiem z uśmiechem kroczącym przed siebie. Ma przyjaciół, których nie może zabraknąć na jego drodze oraz cele. Pomimo wszystkich niesamowitych rzeczy, jednak czegoś brakuje w tej cudownej osobowości.
Ten piwnooki mężczyzna to całkiem udany osobnik. Podobno im człowiek starszy tym bardziej zmienia się jego charakter oraz poglądy na świat. Staje się odpowiedzialny, wybiera tylko odpowiednie drogi dla siebie samego. Jednym słowem staje się poszarzałym egoistą. Co jeśli już jest się takim? Co jeśli zapomniało się całe swoje dzieciństwo, obudziło w nowym świecie, w którym jakby wstąpiła w twoje ciało nowa dusza z całkiem nowym charakterem, wymieniając zalety na wady i odwrotnie? Alec właśnie stwarza pozory egoisty, który otacza się szerokim murem nie do sforsowania. A jednak w tej twarzyczce niedostępności widać iskrę, która rozbudza w drugim człowieku nadzieję i zmusza go do przejęcia pałeczki. Chłopak nigdy nie należał do zmiennych charakterów, stara się być stały w uczuciach, wręcz ich nie okazywać. Budował na tej podstawie dotychczasowe życie i nie zamierza go psuć dla emocjonalnych rozgrywek losu. Dodatkowo jest to wymagane w jego zawodzie. Nie pozwala sobie na popełnianie błędów, jest perfekcjonistą i niezwykle cierpi gdy coś idzie nie po jego myśli lub przeciwko założeniom planu działania. Stanowczy i opanowany, doprowadza czyny do końca, wyszukując optymalnie najlepszą drogę. Jego ambicja nie raz przekraczała możliwości. Często stawiał sobie poprzeczkę zbyt wysoko, ale nawet łamiąc ją, nie stawał w miejscu i rezygnował. Nigdy nie rezygnuje. A gdyby musiał to ze względu na czyjeś dobro. Bo pomimo jego opryskliwości i wycofania to zależy mu na innych. Delikatna ironia losu. Często osoby z jego otoczenia zadają sobie pytanie czy w za tą czarną koszulką kryje się wrażliwa osoba, reanimująca skamieniałe serce chłopca z lat dzieciństwa. 
Szanuje zasady, których kurczowo się trzyma, lecz potrafi je naginać. Jest inteligentny i nie zawaha się przed zrobieniem, według innych głupstwa. Nie często się podporządkuje jeśli oczywiście takie słowo jak uległość znajduje się w jego słowniku. Mimo to jest dumny i arogancki, przyjmuje porażki statycznie, ale kto lubi uczucie upadania? Ciężko mu jest się przyznać do błędów, a na pewno wobec drugiej osoby. Będzie uparcie stawiał na swoją rację, a trudno przekonać go do zmiany decyzji. Jest to w pewien sposób irytujące, tak samo jak chłopak potrafi być uparty i denerwujący. Z natury bywa złośliwy, ale nie chce tym skrzywdzić żadnej osoby.
Odczuwa pewnego rodzaju żal do nadnaturalnych, ale nie potrafi określić dlaczego. Być może to przez utratę co prawda przybranych rodziców, ale jedynych ludzi, którzy choć na chwile dali mu poczucie bezpieczeństwa i miłości, której tak skrycie, ale usilnie szuka. Nie raz został zraniony fizycznie przez stworzenia silniejsze od ludzi. Uważa, że niektórzy nie zasługują na śmierć, a giną z rąk demonów. Widzi w ich zabijaniu jakiś cel, a jednak z drugiej strony odczuwa ucisk na sumieniu. Nie jest do końca przekonany o słuszności pozbywania się nadnaturalnych co poważnie może mu zaszkodzić jako znakomitemu łowcy. Choć jego przyjaciółka jest święcie przekonana, że robi dobrze to on sam nie raz zastanawiał się nad tą rzeczą.
Chodzi swoimi ścieżkami, bo to chłopak niezależny i buntowniczy. Można się z nim dogadać o ile potrafisz z nim rozmawiać. Jest szczery i krytycznie nastawiony do kłamców, dlatego wychodzi z założenia, że wolałby dowiedzieć się najgorszej prawdy niż żyć w kłamstwie. Co tyczy się również osób otaczających jego samego. Jest godny zaufania, tego nie można mu zarzucić, choć on sam nie posiada go za dużo w stosunku do reszty tego społeczeństwa. Raczej przebywa w gronie znajomych, których zna i przy których się otwiera. Z egocentrycznego dupka staje się przyjacielem, który powie ci prawdę i wesprze w ciężkich chwilach. Gdy upadniesz będzie się śmiał, lecz zaraz potem podbiegnie i ci pomoże jak tylko potrafi. Nie jest złym człowiekiem tylko musi odnaleźć w sobie część duszy, która pozwoliłaby mu uwierzyć w jego umiejętności porozumiewania się z ludźmi.
Alexander to dobry strateg, nic nie robi pochopnie, dlatego też uważany jest za przykład łowcy. Opiera się na pracy zespołowej, ale działać sam także potrafi. Szanowany wśród innych, łatwo zdobywa zaufanie ofiary, precyzyjnie potem ją uśmierca. Przywykł do ciężkich warunkach, także nic nie jest w stanie go zatrzymać. Najczęściej używa swojego łuku oraz strzał, których groty różnią się. Każda jest dla innego nadnaturalnego. 
Posługuje się równie sprawnie białą bronią. Palnej używa rzadko i tylko w ostateczności, ale nie zmienia to faktu, że ma ją cały czas przy sobie. Jest podstępny i używa swojego sprytu oraz przebiegłości. Ceni sobie przyjaźń, wierny swoim ideałom.
A jednak posiada tą wrażliwość. Ma niezwykły talent do zdjęć, w które wkłada całego siebie. Zauważa najmniejsze szczegóły, które mają wpływ na estetykę. Tak samo jak w życiu. Wtedy można zauważyć delikatny uśmiech na jego twarzy i rozweselone oczy, choć nie tylko w takich momentach. Alec jest kreatywny, choć romantyczności posiada w sobie tyle co nic. Nie dziwne skoro nie lubi, gdy ktoś przewierca go na wylot. Sam przyznaje się do tego, że nie lubi wszelkich restauracji i tłumów. Stara się nie wyróżniać z tłumu. Zachowuje dyskrecję, którą od tak dawna szlifuje. Jednak cechy łowcy w nim dominują.
Jego kształtnej buźce największego uroku dodają duże, piwne oczy, które odzwierciedlają delikatnie jego część duszy i osobowości. Tak przejmujące i tajemnicze spojrzenie posiada mało kto, a chłopak potrafi na prawdę patrzeć na druga osobę wyjątkowo. Choć większość odbiera to jako pogardliwe i rozżalone. W jego źrenicach można utonąć. Ogromne i kruczoczarne kółka, otoczone zielonymi obwódkami tak głęboko patrzące komuś w oczy.
Włosy to największa tragedia życia, jak sam Alec je nazywa. Z wszelkiego układania zrezygnował, najczęściej szybko je przeczesze ręką, bo tych diabłów nie da rady uspokoić. Syzyfowe prace. Zawsze kilka kosmyków opada mu na czoło, lecz to chyba dodaje mu tylko uroku. Czarne jak noc idealnie komponują się z ubiorem chłopaka, który raczej również stawia na stonowane kolory.
Jego ładnie zarysowane ciało pokrywają tatuaże w kształcie run. Z zamiłowania zdecydował się na takie nie inne. Swój pierwszy w życiu tatuaż zrobił w wieku siedemnastu lat. Matka dostała zawału jak go zobaczyła. Wkrótce zaczęło ich przybywać.
Jest umięśniony, w końcu musi spełniać jakieś wymagania w zakresie swojego nietypowego zawodu. Posiada 195 centymetrów wzrostu, a jak na chłopaka po dwudziestce w tych czasach to chyba normalne. Jeśli nie bywa na codziennych treningach to znaczy, że dzieje się coś niedobrego. Albo po prostu przesiaduje w otoczeniu przyjaciół lub przy alkoholu, którego nie odmawia. Jak każdy mężczyzna ma słabość do kobiet, lecz nie jest przewidywalny, więc wie, że te potrafią pokazać swoje prawdziwe oblicza. 
Szarmancki i z całą pewnością obchodzi się co do nich z należytym szacunkiem, ale i ostrożnie. Nigdy nie wiadomo gdzie schowany jest nóż.
Jako przedstawiciel perfekcyjności, zawsze czysty i ogolony. Nie wyjdzie ci z łazienki póki nie odbędzie codziennego rytuału, a potrafi tam siedzieć dosłownie godzinę o ile mu się nie spieszy. Zarost zupełnie do niego nie pasuje, choć i tak można go spotkać na mieście. Nie wygląda na swój wiek, nikt nie dał by mu dwadzieścia pięć latek, a chłopak wydawałby się nie starzeć wcale i nie tracić wspaniałej formy. To kolejny plus. 

Pupil: Tina

Stosunki: 

  • Samantha Eliza Harrington - czterdziestosiedmioletnia kobieta o pięknych niebieskich oczach i blond włosach. Potrafiła kochać wszystko i wszystkich, a nawet adoptowanego, jedynego syna. Pracowała jako projektantka mody, później rezygnując z posady zaczęła zajmować się fotografią, tym samym zamiłowaniem zarażając Aleca. Oficjalnie zginęła w wypadku samochodowym, jednak w aktach łowców wyraźnie zaznaczone jest, że ofiara miała rozszarpane gardło i podrapane całe ciało.
  • Samuel Harrington - dwa lata starszy partner Samanthy, szanowany przedsiębiorca oraz polityk. Stanowczy i rygorystyczny, do wszystkiego podchodził sceptycznie, nawet do swojego adoptowanego syna, którego kochał. Załamał się niestety po śmierci żony, wkrótce również został zamordowany w pubie za rogiem.
  • Lauren Harrington - młodsza siostra Aleca, mieszkająca wraz z bratem i studiująca medycynę. Utrzymują bardzo dobre kontakty, choć nieraz narzeka na nadopiekuńczość brata. Jest rodzoną córką Harringtonów.
  • Rosemary Jennings - rok młodsza przyjaciółka Alexandra, również należąca do łowców. Jest nieobliczalna i wybuchowa co sprawia, że para idealnie się dopełnia. Wraz z Alecem znają się od dziecka, razem dorastali w przytułku i razem też szkolą się w dziedzinie łowcy.
Ciekawostki:

  • Broni palnej używa rzadko, zazwyczaj trzyma ją w pogotowiu przy plecach, za kurtką. Sądzi, że o wiele łatwiej używa się białej broni oraz łuku. Są bardziej perfekcyjne, a w dodatku trzeba się namęczyć żeby stworzyć takie cudo.
  • Interesuje się motoryzacją, dlatego nie dziwny jest fakt iż chłopak posiada motor.
  • Uwielbia marcepan i kawę.
  • Jest adoptowany, swoich prawdziwych rodziców bardzo dobrze pamięta pomimo, że wiedział ich ostatni raz w wieku siedmiu lat, gdy oddawali go do domu dziecka. Nie wie co się z nimi dzieje i raczej nie zamierza wgłębiać się  w te sprawy.
  • Grywa na wielu instrumentach, ma zdolności manualne, a najbardziej zafascynowany jest fotografią.
  • Ateista od szesnastego roku życia.
  • Potrafi rozmawiać w wielu językach, najlepiej czuje się w hiszpańskim, którego akcent czuć w niemal każdym wyrazie ze względu na swoje korzenie. Opanował nawet rosyjski i polski, choć twierdzi, że to istne połamanie języka.
  • Tańczy. Dokładnie to taniec klasyczny. Żaden nowoczesny, bo uważa, że partnerkę najlepiej mieć przy sobie, nie dalej.

[Buźki użyczył Matthew Daddario. Postać oparta na pomyśle twórcy, nie tworzona na podstawie roli granej przez aktora]

11 lut 2017

Od Luciela do Louise

Ludzie z reguły nie znoszą robić niczego wbrew ich woli. Z tego powodu po latach wypalają się nawet ci, którzy z początku kochali swoją pracę. Tak twierdzą psycholodzy, z którymi zdarzyło mi się rozmawiać, ale jestem zdania, że pieprzą głupoty. Otóż, uwielbiam wracać do pracy. Kocham ten moment, kiedy po tygodniach bezczynności widzę na wyświetlaczu numer Agencji. Mogę wtedy odebrać, wysłuchać tego, co mają mi do powiedzenia i powiedzieć, że spojrzę na szczegóły. I wyjść z ciasnej klitki, którą nazywam mieszkaniem, ale nigdy domem. Wyjść bez zewnętrznego przymusu, z własnej woli. Miłe uczucie.
Przejście w tryb pracujący to ciekawy moment. Jakbym wynurzał się z wody, nareszcie mogąc odetchnąć. To już chyba jest uzależnienie. Ale cholera z tym. Nie tylko mnie robi się lepiej, gdy dostaję zadanie. Nico ożywia się, widząc, że wstaję z Kociej Kanapy (zwykła sofa, siedzę na niej zawinięty w miliony koców i oglądam seriale, przysypiając) i zaczynam kręcić się po mieszkaniu. Szop, zamiast drzemać pod doniczką z podsychającym fikusem, wstaje i drepcze za mną, mrucząc coś do siebie, a ja odpowiadam mu mamrotaniem. Również do siebie. I tak robimy kilka rundek, dopóki nie wyglądam wyjściowo, a Nico pomrukuje z większym zadowoleniem. Dopiero wtedy zapinam go w szelki, do szelek dopinam smycz i wychodzimy. Na podbój wszechświata, czy coś takiego.
Zamiast jednak podbijać galaktykę jedziemy do domu moich rodziców. Mama zawsze patrzy na mnie uważnie, potem daje po głowie i użala się nad Nico, że zagłodzę zwierzaka, że schudł, że jakiś taki smutny. Nico, oczywisty zdrajca, stara się wyglądać jak najgorzej, bo wie, że czeka go dodatkowa porcja jedzenia. Sprytna szuja. Kiedy u rodziców są dzieciaki, próbują nakłonić mnie do wspólnej zabawy. Anna kopie mnie w kostkę, kiedy mówię do niej księżniczko, bo ona nie jest księżniczką tylko Supermanem, dinozaurem czy innym tajnym agentem. Thomas przynosi kolejny model samolotu, który zrobił, zasypując mnie przy tym informacjami na jego temat. Dzieciak uwielbia samoloty. I pociągi. I statki. Rickon przybiega zaraz za bratem, ale trzyma dystans. Zawsze jest trochę nieśmiały, podchodzi jednak, by pogłaskać Nico. Lubią się nawzajem i szop ląduje w ramionach chłopca. Wychodzę, kiedy tata zaczyna mówić o swoich uczniach. Nie, że tego nie lubię, ale on potrafi gadać godzinami o tym, co się dzieje w jego szkole. Tyle czasu nie mam.
Potem jadę do miasta, do siedziby Agencji, gdzie zazwyczaj dostaję informacje o zleceniu. Jeżeli potrzebuję ich więcej, spotykam się z klientem twarzą w twarz. Potem wypijam trzecią już kawę i rzucam się w wir obowiązków. Załatwiam wszystko sam, jeśli taką mam ochotę, lecz jeżeli nie daję rady, przedstawiam listę rzeczy do zrobienia Meredith. Kobieta była tam już kiedy dołączyłem i wszyscy najemnicy stwierdzają to samo. Nie wiadomo jakie ma nazwisko, czy ma jakąś rodzinę lub nawet ile ma lat. Jakby nie istniała. Nikomu to zbyt bardzo nie przeszkadza, większość z nas to duchy. Potrafimy zacierać ślady.
***
Agencja zadzwoniła jakieś trzy tygodnie po ostatnim zadaniu. Możliwe, że straciłem rachubę czasu. Wygrzebałem się spod koców i wszystko potoczyło się jak zwykle. Tym razem Anna była Batmanem, Tommy uczył się do sprawdzianu, a Rickon próbował oswoić półdzikie kocięta, które przybłąkały się wczoraj.
Meredith zrobiła mi kawę, wręczyła plik dokumentów i zostawiła samego. Jak zawsze nie skomentowała ciemnych cieni pod oczami i błędnego wzroku. W dokumentacji, którą otrzymałem znajdowały się dosyć szczegółowe informacje, dotyczące niejakiej Louise. Klienci zażądali prywatnej rozmowy, ale ta przyda się również i mi. Zlecenie nie wydawało mi się szczególnie interesujące, ale wystarczająco dobrze płatne, by zechcieć je przyjąć, ze względu na kłopoty finansowe rodziców i nadchodzący czynsz. Umówiłem termin rozmowy, najbliższy możliwy. Wymknąłem się z siedziby Agencji, zostawiając dokumenty Meredith, cudem unikając rozmowy z Emmą. Emma ma jakieś siedemnaście lat i prześladuje mnie szczenięcym wzrokiem za każdym razem kiedy mnie spotka. Najczęściej także zagaduje, śmiertelnie nudna w swoim stylu bycia. Bywa przydatna, kiedy chcę coś szybko załatwić, a sekretarki nie ma pod ręką, ale, na litość boską, nie potrzebuję swojej fangirl.
***
Odchyliłem się do tyłu na krześle, obserwując wychodzących klientów. Trochę się pomyliłem. Tylko kobieta - matka, chciała chronić tę dziewczynę. Powiedziała mi to, gdy wychodzili, tak by jej mąż nie usłyszał. On chciał tylko informacji o swojej córce. Cóż, ich sytuacja rodzinna mnie nie interesuje, póki mam z tego pieniądze. Proste zadanie, śledziłem już bardziej podejrzanych ludzi. Lokalizacja także mi sprzyjała. San Lizele leży stosunkowo niedaleko Exeter, a biorąc pod uwagę fakt, że moje ostatnie zlecenie przypadło na jakąś zapadłą wieś na Węgrzech, to naprawdę blisko, kiedy mieszka się w samym Exeter.
Zadowolony z przebiegu rozmowy, wyszedłem z kawiarni. Piję stanowczo za dużo kawy, ale kto by zrezygnował z napoju bogów. Wsiadłem do auta (Chevrolet Camaro z '69, moje cudeńko, kosztowało stanowczo za dużo), napotykając zirytowane spojrzenie Nico.
- Przepraszam, futrzaku, taka praca. Czeka nas wycieczka do San Lizele - powiedziałem.
Szop fuknął i zatupał niecierpliwie. I jak tu z nim dyskutować?
Spakowanie swoich rzeczy z mojego mieszkania nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Może dlatego, że zazwyczaj trzymam większość zapakowaną. Wszystko wepchnąłem na tył auta, tylko skrzypce zajęły dostojne miejsce z przodu, razem z Nico. Zwierzak kompletnie je ignorował, śpiąc na siedzeniu. Od Meredith otrzymałem adres mieszkania, które mi załatwiła. Niezły metraż, trochę gorzej z umeblowaniem, ale sobie poradzę. Za czynsz miałem płacić sam, ale to akurat nie problem, przynajmniej tymczasowo.
Na miejsce dotarliśmy późno, bo wypakowaniu bagaży i zorientowaniu się w okolicy marzyłem jedynie o materacu. Łóżkiem nie dysponowałem. Albo chociaż o dużym kubku kawy. Moją ambrozję pominąłem na rzecz snu. Każdy kiedyś musi. Następny dzień spędziłem na łażeniu za moim celem i zorientowaniu się w jej planie dnia. Przy okazji lepiej poznałem miasto. Rozlokowanie przeróżnych elementów zawsze jest przydatne, to zrozumiałem już po roku czynnej pracy. Nigdy nie wiadomo, czy coś pójdzie nie tak, a wtedy trzeba się ewakuować.
W nocy piekłem ciasteczka, sen jest dla amatorów. O ile nie budzisz się rano umazany zaschniętym, surowym ciastem we włosach twoich i szopa. Nico wydawał się niezadowolony, ale kto go tam wie. Tajemnicza z niego istota, lubi gapić się na wirujące w pralce pranie. Czasem siadam obok niego i oglądamy razem. Pogłębianie więzi z pupilem, polecam każdemu właścicielowi zwierzaka. Gdy tylko mój cel wrócił do domu zacząłem misję "Przyjaciel do wzięcia". Nazwa do niczego, nigdy nie byłem w tym mistrzem. Może dlatego Nico nazywa się Nico. Ładnie zapakowałem wyprodukowane wczorajszej nocy ciastka i poszedłem zapukać do drzwi Louise. Kiedy otworzyła uśmiechnąłem się, najbardziej nieśmiało jak potrafiłem. Trudne zadanie.
- Um... Cześć! Luciel Merch, wprowadziłem się niedawno i stwierdziłem, że dobrze byłoby znać chociaż jednego sąsiada - wymamrotałem, wyciągając ciastka w stronę kobiety, jakby miały mnie oparzyć.
Stwierdziłem, że zagranie całkowitej lamy wyjdzie mi na korzyść. Kto nie lubi lam? Tacy faceci są zazwyczaj obdarzani przez dziewczyny o matczynym instynkcie przymiotnikiem "uroczy". Sam określiłbym to mniej cenzuralnie i stanowczo mniej miło.

Louise?

Tęcza ludzkiego wnętrza barwi szarość życia

KONTAKT: wporzadasku@gmail.com

Lucia Shay

20 lat | Kobieta | Półbogini | Iris
Opis: 1995 roku bogini tęczy i posłanka bogów spotkała się z mężczyzną o niezwykle pięknym wnętrzu. Urzekł on Iris swoją dobrocią, więc wraz z czasem spędzonym w ich towarzystwie, owa kobieta zauroczyła się tym człowiekiem. Mężczyzna też nie był w stosunku do swojej przyjaciółki obojętny, a owocem ich wspaniałej miłości była mała, brązowowłosa osóbka. Jej matka nazwała ją Lucia, co oznaczało dziewczynkę urodzoną o wschodzie słońca. Znaczenie tego imienia jest prawdziwe, gdyż w letnią noc o tej właśnie porze na świat przyszła Lu. Kobieta nie mogła zostać z Tomasem, miała ona inne obowiązki w swoim świecie. Na zawsze jednak pozostała w sercu młodego ojca, który wychował córkę na uczciwego i serdecznego człowieka. Nie okłamywał jej w sprawie pochodzenia. Dziecko od małego było uświadomione, że jest wyjątkowe. Dziewczyna wraz z wiekiem była coraz bardziej wdzięczna ojcu za szczerość i starała się mu wynagrodzić to ze wszystkich swoich sił. Jak tylko mogła próbowała wyleczyć swoją dyslekcję, aby był dumny z jej ocen w szkole i wpajała do swojej główki jak najwięcej regułek i zasad. Nie przyniosło to wyczekiwanych skutków, ale trochę pojęła tę sztukę i radziła sobie lepiej niż wcześniej. W domu jednak poświęcała więcej czasu na naukę o mitologii, uczyła się starożytnej greki i sprawdzała siebie w różnych dziedzinach. Najlepiej wychodził zielonookiej taniec, choć z śpiewu i gotowania też była niezła. Prowadziła bardzo żywy tryb życia, więc wieczorami przy ulubionej muzyce i kubku gorącej czekolady popadała w stan melancholii i oglądała przerózne seriale. Tylko przy ciekawej, zaskakującej akcji dziewczyna mogła usiedzieć w miejscu. Był to rodzaj odmiany, ponieważ Lucia była bardzo energiczną i żywiołową dziewczynką - w końcu chorowała na ADHD. Z chęcią zawierała nowe znajomości, z uśmiechem dołączała do różnorodnych akcji i udzielała się wszędzie, gdzie dali jej taką możliwość. Skutkiem tego okazało się niestety częste zapominanie o wszystkim. Przez natłok obowiązków, zapominała o niektórych i przez przypadek omijała konkursy czy zawody, rozczarowując garstkę osób wierzących w nią. Doszło to aż do tego stopnia, że King - rybka młodej kobiety - rzadko kiedy dostawała swój posiłek. Na szczęście przeżyła ten koszmar i kiedy Lucia się nieco uporządkowała - zaczęła z zapałem pływać po swoim małym akwarium. Do zalet Lu można zaliczyć śmiałość i wygadanie. Ona po prostu uwielbiała mówić! Szybko, dużo, jak najwięcej w krótkim czasie. Często musiała powtarzać przez to swoją wypowiedź, co ją niesamowicie irytowało i nierzadko obrażała się wtedy pod pretekstem niesłuchania jej. Mijało to jej jednak szybko, bo Lu nie umiała się długo gniewać. Udawało to się jej tylko, kiedy usłyszy jak ktoś obrażał jej taniec. Włożyła w to dużo serca i niesamowicie bolało ją to, że nie jest dla niektórych wystarczająco dobra w swojej pasji. Lucia była też wielką miłośniczką romansów i wszystkiego "dla dziewczyn". Fascynowała ją miłość i książęta z bajki. Zawsze czekała na swojego jedynego, a przelotne związki ją denerwowały.

Pupil: King

Stosunki:

  • Ojciec - Tomas Shay, dziewczyna jest mu wdzięczna za to, jak ją wychował. Jest z niego dumna, że udało mu się zrobić to aż tak dobrze bez pomocy matki. Ufa mu i zwierza się z większości informacji ze swojego życia, traktuje go jak najlepszego przyjaciela.
  • Matka - Iris, bogini. Lu nie jest zła na matkę za to, że ją zostawiła. Rozumie ona całą sprawę i wierzy, że tak naprawdę wolałaby zostać z jej tatą i nią, ale jakby Zeus się o tym dowiedział by było bardzo źle. Dziewczyna ma jednak nadzieję na spotkanie swojej mamy i w notatnikach pisze mowę na wszelki wypadek, jakby się kiedyś zobaczyły.

Ciekawostki:

  • Nie lubi lam, ponieważ w młodości jedna zniszczyła jej ulubionego misia.
  • Jej ulubionymi kwiatami są słoneczniki.
  • Nie przepada za herbatą.
  • Największą miłością jest balet.
  • Jeszcze nigdy nie była w żadnym związku.
  • W młodości prowadziła bloga grupowego, jednak niezbyt dobrze sprawowała się jako administratorka i musiała z niego zrezygnować.
  • Jest katoliczką.

10 lut 2017

Od Louise do Alexa

Od zawsze byłam okropnym zmarzluchem. Podczas, gdy moi rówieśnicy biegali w cienkich płaszczykach, ja ubierałam ciepłą kurtkę i czapkę, by jak najlepiej uchronić się przed chłodem. A gdy spadł śnieg, zamiast brać udział w walce na śnieżki, trzymałam się jak najdalej od pola bitwy, byleby uchronić się przed pociskiem. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie zimna rozchodzącego się po karku.
- Marzniesz? - podniosłam wzrok na Alexa, trzymającego moją dłoń.
- Nie, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się, podążając wzrokiem za Sueno. Brązowy kundelek biegał po parku, radośnie ganiając za wiewiórką. Ta, najwyraźniej zdawała sobie sprawę, że nie najmłodszy już pies ma trudność z dogonieniem jej, toteż co jakiś czas zwalniała, jakby szydząc z niego.
- Mam wrażenie, że nie jesteś zadowolona z zaproszenia na obiad.
To skutecznie odwróciło moją uwagę od pupila. Spojrzałam na Alexa, a w jego ciemnych oczach błyszczała troska.
- Musisz przestać czytać mi w myślach - przewróciłam oczami, a szatyn uśmiechnął się lekko. - Wiesz, jacy są moi rodzice. A Elizabeth, ona nie przepuści okazji, żeby czegoś nie palnąć. Jej mąż nie jest lepszy.
Wtedy Fosher zatrzymał się, mnie również zmuszając do postoju. Przez chwilę tylko mi się przyglądał, a po chwili pocałował mnie delikatnie.
- Poradzimy sobie, nie takie rzeczy się robiło - każdy mógłby uznać to za zwyczajne zdanie, a ja od razu wychwyciłam w nim podtekst o naszej nadnaturalności. Jeszcze kilka sekund wpatrywał się w moją twarz, jakby szukając jeszcze jakiejś niepewności, a gdy się odsunął, na jego twarz ponownie wrócił uśmiech. - Masz może ochotę na herbatę? Niedaleko stąd jest kawiarnia, a Sueno poczeka na nas przed lokalem.
- Z tobą? Zawsze.

Aleksiej?
Wybacz, że tak krótko.

Od Louise do Luciela

Po spędzeniu kilku godzin na sali sądowej miałam zdecydowanie dosyć swojej pracy. Gdy dwójka naszych klientów zaczęła szukać obrazu autorstwa swojego wuja, wiadomym było, że są bardzo zdeterminowani by go odnaleźć. Ostatnio nazwisko ich krewnego stało się niezwykle popularne, szczególnie w kręgach rosyjskich fanatyków sztuki, a jego ostatnie dzieło zostało sprzedane za niecałe trzy miliony. Nic dziwnego, że braciom Crossieux zaczęło jeszcze bardziej zależeć na odzyskaniu malowidła. Problemem stanowiła jedynie obecna właścicielka portretu żony Jérôme'a, która za nic w świecie nie chciała go oddać. Utrzymywała, że kupiła go uczciwie, nieopodal bramy Brandenburskiej, jednak brak jakiegokolwiek potwierdzenia zakupu skutecznie pozbawił ją szans na zatrzymanie dzieła i w ten sposób po raz kolejny nasza firma wygrała sprawę. Było to jakąś rekompensatą po całym tym młynie, który mieliśmy przed rozprawą.
- Lou, idziesz z nami na piwo? - Clarisse zagadnęła mnie, kiedy wychodziłyśmy razem z sądu. La Rue była jedną z niewielu osób w APiR, które miały choć trochę przyzwoitości, by nie rzucać się każdemu do gardła.
Stanęłam na moment, spoglądając na nią.
- Naprawdę dziękuję za zaproszenie, ale... - brunetka przewróciła oczami, gdy tylko zaczęłam mówić i tak jak się spodziewałam, postanowiła mi przerwać.
- ...Ale nie masz ochoty włóczyć się z nami po klubach.
Prawie parsknęłam śmiechem.
- Dokładnie. Przykro mi, ale taka już jestem - wzruszyłam ramionami, a z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Clarisse westchnęła, jakby moja odmowa naprawdę ją zraniła, ale po chwili wyrzuciła ręce w górę, zaśmiewając się radośnie.
- Nara sztywniaro, ja mam zamiar dziś zaszaleć!
Nigdy nie mogłam pojąć, skąd się bierze w niej tyle energii. W firmie była spokojną, przykładną pracownicą, a po godzinach zachowywała się jak jakiś szatan. Pomachałam jej na pożegnanie i skierowałam się ku przystankowi autobusowemu. Samochód przyjechał po kilkunastu minutach, a ja z ulgą klapnęłam na siedzenie. Na zewnątrz zaczęło padać, a ja założywszy słuchawki zaczęłam słuchać muzyki. Najchętniej zakopałabym się w pościeli i przespała cały wieczór i noc, nie myśląc już ani razu o rozprawie. Jednak, gdy tylko przymknęłam powieki, przed oczami widziałam zapłakaną twarz właścicielki obrazu. Jej pełne wściekłości spojrzenie, które wbijała we mnie, gdy sędzia wygłaszał wyrok. Wzdrygnęłam się mimowolnie.
W mieszkaniu byłam już dwadzieścia minut później i gdy tylko przekroczyłam próg, ruszyłam do łazienki. Potrzebowałam zmyć z siebie cały dzisiejszy stres. Przebrana w ciemne dresy i jasną, wręcz białą bluzkę wyciągnęłam z komody płótna i farby, a następnie z lekkim znudzeniem zaczęłam jeździć pędzlem po czystej powierzchni.
Pracę przerwało mi pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi zaskoczona, bo odwiedziny w tego typu apartamentowcach nie było czymś pospolitym. Ludzie woleli spędzać czas w swoich mieszkaniach, nie marnując czasu na zacieśnianie sąsiedzkich więzi. Moje zdziwienie zwiększyło się w chwili, gdy okazało się, że "gościem" jest wysoki brunet, najzwyczajniej w świecie nie pasujący do obrazu mieszkańca takiego miejsca. Oparłam się o futrynę, krzyżując ręce na piersi. Istniał cień szansy, że mężczyzna jest łowcą, a ja nie miałam ochoty ułatwiać mu wejścia do środka i prostego zabicia mojej osoby.

Luciel?

8 lut 2017

Remember me for we shall meet again.

KONTAKT: Ashirous [H] blaidd321@gmail.com [G]

Jenna „Trzynasty Doktor” Tennant

30 lat | Kobieta | Antynadnaturalny
 Głos:  Jenna Coleman
 Opis: Któż mógłby przypuszczać, że ta niepozorna Brytyjka łączy w sobie dwa zupełnie odmienne charaktery? Któż mógłby sądzić, że jest szaleńcem? W końcu, gdy się ją zobaczy, nic na to nie wskazuje. Młoda kobieta, którą można uznać za śliczną, nie wykazuje ani jednej zewnętrznej cechy, na podstawie której można określić ją mianem wariatki. Sercowata twarz, półpełne usta, zadarty nos oraz piękne, duże i spokojne, brązowe oczy tworzą naprawdę ładne połączenie. To wszystko dopełniają brązowe włosy, sięgające ramion i urocze dołeczki w policzkach, ukazujące się, gdy tylko postanawia przybrać uśmiech. A mimo to, kobieta skrywa w sobie dwie, zupełnie odmienne osoby – Trzynastego Doktora i Jennę Tennant. Kto jest prawdziwy, a kto nie?
Trzynasty Doktor. Najogólniej rzecz ujmując, Doktor zorientowała się, jacy są inni ludzie. Skryta, niewiele mówi o sobie, dla niej ważniejsze są osoby, za które czuje się odpowiedzialna. Ową odpowiedzialność widzi się w trosce o innych, dla których skłonna jest poświęcić niemal wszystko – nawet własne plany i marzenia. Zdolna jest pomóc najbliższym, choćby to krzyżowało jej zamiary. Woli zostać z nimi i być dla nich wsparciem, nawet jeśli robi to, by uspokoić własne sumienie. Charakter Trzynastej silnie ukształtowała pierwsza towarzyszka – najpierw przez pomoc ze zrozumieniem ludzi i ich zwyczajów, a później przez ból straty. I nie chodzi tu tylko o to, czego jej nauczyła – między innymi przepisu na suflet, który tak uwielbia Jenna – ale właśnie o tę troskę o wszystkich tych, którzy potrzebują opieki, a także ogromną ciekawość świata, którą ukazują wszystkie podróże w czasie i przestrzeni. Choć od utraty przyjaciółki i regeneracji minęło wiele lat, ból jest ciągle świeży. W Doktorze można znaleźć wzór dorosłości i odpowiedzialności. Jest wyjątkowo opiekuńcza, altruistyczna i empatyczna, co widoczne jest w relacjach z dziećmi, które traktuje z pozycji rodzica, a nie buntowniczej starszej siostry. Nie tylko się dla nich poświęca, ale także stara się je zrozumieć. Jest wrażliwa, spostrzegawcza, ma ogromne zacięcie filozoficzne – nie bez powodu zdarza jej się cytować Marka Aureliusza, którego niegdyś spotkała. Dużo widzi, jeszcze więcej rozumie, potrafi wyciągnąć wnioski i nie daje się oszukać pozorom. Dostrzega, co kryje się w głębi. W staruszkach widzi echo zakochanych, młodych dziewczyn, w wędrówkach w czasie i przestrzeni, nieuchronność straty i ulotność chwili. Wiele razy wykazuje się głębokim zrozumieniem sytuacji – nie narzuca ludziom swojej opinii, nie ingeruje – odpowiada to, co powinno się usłyszeć w danej sytuacji.
Jest bardzo refleksyjna. Bez trudu dostrzega to, co kryje się pod pozorem ekscytacji i zabawy, czym świetnie pasuje do mającej wiele do ukrycia Jenny. Pozostaje przy tym jednak radosna i niebywale optymistyczna – patrzy w przyszłość z nadzieją i ciekawością – mimo że nie wszystko zawsze układa się po jej myśli. Nieustępliwa, uparcie dąży do wyznaczonego sobie celu. Skłonna do odłożenia planu na później, jednak nie straci go z oczu, a mimo to – nie jest impulsywna. Na początku raczej powściągliwa, nie okazuje emocji, jest ostrożna i nie podejmuje decyzji pochopnie. Lubi mieć plan, z czym wiąże się także niechęć do niespodzianek i zwrotów akcji, strącających ją z wybranej ścieżki, którą podąża. Jednak nie poddaje się przeciwnościom losu, nie godzi się z nimi – ciągle się stara. Wynika to z perfekcjonizmu, który nakazuje jej dążyć do doskonałości i przedstawiać siebie oraz swoje życie jako wzorowe, tak jednak nie jest i nigdy nie było. Niepowodzenie ją frustruje, jednak nie traci ducha i sięga po wszelkie możliwe środki. Nie należy do osób przesadnie pewnych siebie. Nadrabia tę niepewność chorobliwą potrzebą kontroli, co jest jej główną, wybijającą się spoza innych, negatywną cechą. Owija ludzi wokół palca – choć ci nie traktują jej jak kogoś, kto ma nad nimi kontrolę – trzynasta regeneracja Doktora raczej udaje, że jest pewna siebie, bo to daje jej poczucie, że panuje nad sytuacją, co zazwyczaj jest tylko iluzją.
Nie jest specjalnie odważna, raczej tchórzliwa. Może inaczej – jest w stanie zdobyć się na odwagę, ale często po prostu się boi. Nie rzuca się niebezpieczeństwu naprzeciw – zna swoje możliwości i wie, że w starciu z czymś, o czym nie wie kompletnie nic, ma marne szanse. Nieraz wpada w panikę. Dlatego ufa autorytetom, słucha ich poleceń. Trzynasta nie musi sobie niczego udowadniać, nie jest zazdrosna i nie ma kompleksów – nie ma problemów ze sobą. Pewne rzeczy po prostu jej nie wychodzą i nie wszystko zawsze układa się po jej myśli, ale jest w stanie sobie poradzić – nie potrzebuje już kolejnego magicznego towarzysza, który pomoże dostrzec jej prawdziwą wartość. Akceptuje siebie i wie, czego chce. Ale niemożliwa dziewczyna umarła przez Kruka. Jej ciało zniknęło, ale pozostała dusza, która przybrała nową skórę.
Kres i krach.
Jenna Tennant. Niegdyś wyłaniała się z niej wizja młodej, ale dorosłej, może nawet i dojrzałej, kobiety, którą wyróżniają mocno zarysowane, pozytywne cechy takie jak: poczucie odpowiedzialności, opiekuńczość, rozsądek, skłonność do głębokiej, filozoficznej analizy, altruizm i empatia. Ukształtowało ją poczucie straty po śmierci towarzyszki i marzenie, by zobaczyć wszystko, co czas i przestrzeń mają do zaoferowania. Jest również zamyślona, refleksyjna, optymistyczna i radosna. Pierwszym wyraźnym, negatywnym rysem jej charakteru jest obsesja kontroli – Jenna źle znosu sytuacje, nad którym nie panuje – stąd też wynika jej powściągliwość, upór i perfekcjonizm. Jest osobą, która ciągle planuje, tworzy listy i rankingi i wszelkie nieprzewidywalne czynniki są dla niej niepożądanymi zaburzeniami zagrażającymi misternej konstrukcji jej życia. Niepowodzenia ją frustrują, nie reaguje na nie zrozumieniem i empatią – pomimo tego, że raczej dobrze wie, na czym polegają – ale złością, smutkiem i rozczarowaniem.
W jej życiu od regeneracji zaszło wiele zmian – na początku stała u progu spełnienia swojego marzenia o dalekich podróżach, powrotu do swojego dawnego życia, jednak poczucie obowiązku i chęć pomocy zmusiły ją do wcielenia się w rolę nauczycielki historii w miejscowym gimnazjum. Lubi dzieci, nie ma większych wątpliwości, że, pomimo zmian, nadal świetnie radzi sobie w roli nauczycielki. Powoli coś zaczyna się zmieniać. Z jednej strony mamy misterną konstrukcję – dwa życia Jenny biegną obok siebie, niemal się splatając, a ona bardzo się stara, by pozostały oddzielone, a z drugiej, w niej samej, w jej głowie zachodzą zmiany, bo podwójne życie odbija się na niej na bardzo osobistym poziomie. Stopniowo, coraz częściej, zaczyna opowiadać o swoim dawnym życiu, zwykłych ludzi uważa za Zygonów w ich ludzkich przebraniach, wszędzie widzi echa przeszłości. Powoli uznaje się ją za osobę chorą psychicznie. Jenna rozpaczliwie próbuje odzyskać kontrolę nad sytuacją – począwszy od niedowierzania, poprzez złość, kończąc na ostrożnej akceptacji nowej siebie, która dochodzi do głosu wraz z jedną z głównych cech – odpowiedzialności i opiekuńczości. Po emocjonalnej burzy doszła do punktu, który uznała za stabilny. To jest ten moment, w którym coś się zmienia.
Życie Jenny się rozsypuje. Zderzają się dwa światy, które tak starannie rozdzielała, straciła nad wszystkim kontrolę i strasznie ją to złości. Dotychczas niedoświadczona, ale jednak dobra nauczycielka, zmieniła się w surową, wymagającą historyczkę, która chce, by jej uczniowie znali historię niemal tak dobrze, jak ona ją zna. Czy to z powodu stresu? Czy może zawsze taka była, tylko inni dostrzegają, jaka jest, a nie na jaką się kreuje? Od kiedy Jenna jest taka? To tak bardzo do niej nie pasuje. Może po prostu ma warstwy? Jak każdy, tylko trochę bardziej. Wierzchnią warstwę, którą za sprawą swojej obsesyjności, starannie kreuje, tę, którą pokazuje światu – to ta poważna, poukładana, konkretna, wrażliwa Jenna Tennant. Co się jednak dzieje pod spodem? Co wychodzi na światło dzienne, gdy opada zasłona? To w końcu, która kobieta jest prawdziwa? Doktor czy Jenna?
Ma dość traktowania w tak nieludzki sposób, tych wszystkich kłamstw, które słyszy. Boli ją kłamstwo. Jest tym rozgoryczona. Ma do siebie pretensje, że musi kłamać, zmusza się do tego. Chyba się nauczyła. Albo do końca oszalała i nazywanie jej schizofreniczką wreszcie stanie się prawdziwe. A jednak okłamuje kolejne osoby, które nie oczekują od niej niczego, poza szczerością. Robi to, czego tak nie znosiła – manipuluje innymi. Dlaczego kłamie? Bo robi to z egoizmu, tak długo, jak wszyscy myślą, że jest w porządku, ona nie musi zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę nią kieruje. Bo gdzieś w głębi wie, że popełnia błąd za błędem. Że jest uzależniona od adrenaliny i silnych wrażeń. Że powinna zakończyć ten rozdział swojego życia, ale nie potrafi, bo Doktor wciąż w niej żyje. Wielu widzi, że z Jenną dzieje się coś niedobrego, w końcu to najbliżsi jej ludzie wysyłali ją do psychologów, którzy już na wstępie określili ją mianem wariatki.
Mamy więc kobietę, która ze spokojnej, powściągliwej opiekunki i altruistki, trzynastej regeneracji Doktora, zmieniła się w impulsywną egoistkę, Jennę Tennant, która cały czas pędzi przed siebie, bo, gdyby zatrzymała się choćby na chwilę, musiałaby pomyśleć. Całe jej zatracenie, odbywa się kosztem zawodowych obowiązków – wymaga coraz więcej – i relacji z najważniejszymi dla niej osobami, a przecież dla Doktora dobro otaczających ją ludzi było najważniejsze. Jenna wcale nie potrzebuje Trzynastej – nie potrzebuje, by wskazała jej życiową drogę, by magicznie ją odmieniła. Ale bardzo potrzebuje emocji, których dostarczało jej podróżowanie w TARDIS, skoków adrenaliny, poczucia, że jest tą wybraną, wyjątkową osobą, jedyną kobietą, przed którą otworem stoi cały czas i cała przestrzeń. Brakuje jej bycia niemożliwą dziewczyną. To dla niej spełnienie marzeń o dalekich podróżach. Ale to już nie są zwykłe podróże. To uzależnienie. Obsesja. Nikt nie przewidywał, że po ostatniej regeneracji, końcu całego Doktora, wszystko to przyćmi jej cechy charakteru i powstanie zupełnie nowa osoba. Interesujące.

Pupil: -

Stosunki:

  • Tyler „Dash” Harrison – z pozoru to jedynie współlokator, ale gdyby przyjrzeć się ich relacji bliżej, odkryłoby się to, że łączy ich więź bliższa zwierzęciu i jego panu, niźli przyjaciołom. Mężczyzna jest bowiem zmiennokształtnym, zdolnym przybierać formę psa rasy Cavalier king charles spaniel o umieszczeniu tricolor. Tyler zdecydowanie bardziej woli być nazywany Dashem i przebywać w swej zwierzęcej formie. Jenna zaś, w pełni to akceptuje, nawet go do tego zachęca – woli mieć przy sobie wiernego spaniela, niźli szalonego mężczyznę. Nawet jeśli zdarzy mu się przebywać w ludzkiej formie, traktują siebie tak jak zwykle – Tyler uważa Jennę za właścicielkę, a Jenna Tylera za swojego pupila, a jednocześnie i przyjaciela, bo wie, że ten zawsze wysłucha jej słów.

Od Alex'a do Louise

- Widzisz, ludzie to istoty próżne, pragnący dobra tylko dla siebie, wracając jednak do twojego pytania, dzień minął mi na sporcie, najpierw pobiegałem po lesie, potem byłem na siłowni i wróciłem, wyprowadziłem drapiącego w drzwi Sueno, a potem czekałem na ciebie.
Kobieta uśmiechnęła się i dokończyła spaghetti.. Odwzajemniłem gest.
- Zatem... - zacząłem.
Jednak nie dane było mi dokończyć, przerwał mi telefon. Louise szybko go odebrała. Słyszałem czyjś głos i urywki zdań, nie byłem zbytnio zainteresowany rozmową przez komórkę, w końcu to sprawy mojej Lou. Cudownie to brzmi..."Moja Lou".  Usłyszałem jak blondynka odkłada telefon. Spojrzałem na nią pytająco.
- Em... Mama zaprosiła nas jutro na obiad - powiedziała z nutką załamania w swoim tonie.
Lekko mnie zatkało.
- Dobrze - odparłem.
- Pamiętaj by ubrać się w garnitur - dodała.
- Zapamiętam - na moją twarz wbiegł uśmieszek.
Dobiła godzina 18. Usłyszałem stukot pazurków o podłogę i kundelek znalazł się przy nas.
- Może pójdziemy na wspólny spacer? - zaproponowałem.
- Możemy - odpowiedziała.
Zapiąłem smycz Sueno, nałożyłem kurtkę oraz buty, poczekałem, aż Louise się ubierze. Wyszliśmy, zamknąłem drzwi do naszego wspólnego mieszkania. Kobieta wzięła mnie pod rękę.
Ruszyliśmy z pieskiem po lekko oblodzonym chodniku. Temperatura była jak dla mnie idealna.


Lou? ^^

Od Louise do Alexa

Dokładnie tak jak w każdy dzień obudziło mnie słońce. Smugi światła wpadały do sypialni przez ogromne okna, a powstrzymać ich nie zdołały nawet zasłony. Wielokrotnie przystawiałam się do wymiany zielonych, dość starych już firan, na jakieś bardziej pasujące do nowoczesnego wnętrza, ale za każdym razem coś mnie powstrzymywało. Czułam sentyment do wyblakłego materiału. Za każdym razem, gdy na niego patrzyłam, przypominałam sobie pierwsze urządzanie tego mieszkania. Zasłony były jedną z pierwszych rzeczy, które kupiłam za własne pieniądze. Z ociąganiem podniosłam się do pozycji siedzącej, odruchowo przygładzając włosy, zapewne zmierzwione podczas snu. Moje spojrzenie spoczęło na zegarku cyfrowym, wskazującym w tamtej chwili godzinę szóstą trzydzieści. Westchnęłam i zwlokłam się z łóżka, a perspektywa pójścia do pracy, nie wydała mi się w tej chwili zbyt kolorowa. Nie miałam jednak wyboru. Zajmowanie stanowiska w sporej firmie to nie przelewki. Od razu skierowałam swoje kroki ku łazience, skąd wyszłam dopiero pięć minut przed siódmą. Sueno nadal spał, dlatego zdecydowałam się go nie budzić, licząc, że Alex wyprowadzi go, gdy wróci. Dzięki temu zyskałam kilka minut na zjedzenie śniadania. Usiadłszy w kuchni, sięgnęłam po przygotowane przez szatyna tosty i czytając gazetę, pochłonęłam kanapki.
Wiele razy słyszałam gratulacje z powodu faktu, że pracuję w miejscu mocno związanym z tym, co lubię. To miało jednak nie tylko dobre strony. Jeśli trafiliśmy na jakiś gorszy moment, działalność APiR bardziej obrzydzała mi pasję, niż przybliżała mnie do malarstwa. Dziś trafiła mi się nowa klientka, Olivia Simmons prezentowała sobą wzór posągowej urody. Piękna, nieskazitelna twarz i jasne, prawie białe oczy wpatrywały się we mnie z wyższością i zniecierpliwieniem.
- Czyli kiedy zaginął pani obraz? - zapytałam uprzejmie, sięgając po przyniesioną przez blondynkę teczkę.
- W 1940, może 1941 roku. Trudno stwierdzić, wszyscy zainteresowani już nie żyją - uśmiechnęła się bez śladu wesołości.
- Rozumiem. Poza tymi notatkami przesłanymi mi w grudniu nie ma pani niczego więcej? - informacji było bardzo niewiele. Opis obrazu i kilka faktów. Kobieta pokręciła głową. - Próbowała pani może poszukać jeszcze czegoś? Google, książki?
- Nie. Sądziłam, że jeśli wam zapłacę, wy się tym zajmiecie. Ile czasu trwają takie rzeczy?
- Ciągną się nawet latami, ale duża część spraw trwa kilka miesięcy - oparłam się o tył fotelu.
Miałam już dość rozmowy z klientką. Przez kolejne dwie godziny Simmons dręczyła mnie swoimi pytaniami, a kiedy usłyszała jaką prowizję pobieramy od każdego dzieła, prawie zrobiła mi awanturę.
- Biorąc pod uwagę, że rok temu nawet nie wiedziała pani o tym obrazie, zapewniam panią, że jeśli uda nam się go odzyskać, będzie miała pani powody do zadowolenia.
- Czyli nie rozważy pani bardziej... przychylnej ceny?
Westchnęłam cicho, a moja uprzejmość wyparowała.
- Miło było mi panią poznać, pani Simmons, ale obawiam się, że rozmowa dobiegła końca. Nie sądzę, żebyśmy mieli sobie cokolwiek do powiedzenia.
Blondynka podniosła się gwałtownie z krzesła i prawie wybiegła z mojego biura. Widocznie nie była przyzwyczajona do odmowy. Od tamtego spotkania z utęsknieniem wyczekiwałam końca pracy.
Kiedy tylko minęła siedemnasta, chwyciwszy torbę, wyszłam z firmy. Ściana chłodu uderzyła mnie, gdy tylko przeszłam przez szklane drzwi. Na zewnątrz były jedynie trzy stopnie ciepła. Zimne powietrze szczypało mnie w policzki, dlatego poprawiłam sobie szalik, zakrywając sobie część twarzy. Od rana prószył śnieg, a chodnik pokrywała cienka warstwa lodu. Dlatego właśnie z ulgą powitałam widok drzwi do naszego mieszkania. Jedyne czego chciałam to położyć się spać i nigdy nie wstać z łóżka. Weszłam do środka, a po odwieszeniu płaszcza na wieszak, spojrzałam na siedzącego Alexa. Szatyn przyglądał mi się z uśmiechem, a kiedy podeszłam do niego, cmoknął mnie w policzek.
- Jak było w pracy? - spytał, gdy byłam już w kuchni, przygotowując sobie coś szybkiego do jedzenia.
- Znowu pojawił się klient, myślący, że znajdzie swój obraz, zarobi dwa miliony, a my popracujemy za grosze - przewróciłam oczami na wspomnienie Olivii Simmons. - No cóż, mówi się trudno. A ty? Jak tobie minął dzień? - usiadłam na kanapie, zajadając się resztkami spaghetti z wczoraj.

Aleksiej? ^^

7 lut 2017

Od Alex'a do Louise

Obudziłem się, powoli otworzyłem powieki, po chwili przeszedłem do pozycji siedzącej, przetarłem oczy i spojrzałem lekko nieprzytomnie w bok, obok mnie leżała śpiąca Louise. Uśmiechnąłem się, kochałem ją tak bardzo. Była piękna, pełna wdzięku, a teraz gdy spała - urocza. Spojrzałem na zegarek 4:37. Znowu niekoniecznie sen chce przy mnie zostać. Wstałem. Ubrałem czarny t-shirt, tego samego koloru jeansy oraz ciemno-szarą bluzę rozpinaną na zamek. Przeszedłem do kuchni, zrobiłem sobie całkiem mocną kawę, którą wypiłem. Lekko się pobudziłem, wiem, że moc kofeiny przyjdzie trochę później. Może zaserwowałbym dla Lou śniadanie do łóżka? To chyba całkiem dobra myśl. Zrobię to czego na pewno nie przypalę - tosty. Odnalazłem jakiś mały wazonik, zabrałem jeden kwiat z bukietu, który był na stole. Postawiłem dekorację na tacy. Teraz chleb. Wsadziłem kromki do tostera i czekałem.  Po pewnym czasie gorące tosty były gotowe, próbując nie poparzyć palców w miarę ładnie zaprezentowałem je na białym talerzu. Przykleiłem w widocznym miejscu, na tacy, karteczkę i napisałem: "Dzień Dobry Kochanie, mam nadzieję, że tosty są nawet zjadliwe". Narysowałem serduszko oraz podpisałem się pod nim. Przygotowywałem siebie do wyjścia.  Była godzina 5:14, Poczekam jeszcze niecałe 16 minut i pójdę do lasu, potem na siłownię. Siedziałem w ciszy. Wychodząc zabrałem plecak z rzeczami na zmianę, tak na wszelki wypadek.
*~~*~~*~~*~~*~~*
Wszedłem między drzewa. Zapach drewna, świeże powietrze, mój wewnętrzny wilk aż wył we mnie z podniecenia. Przemieniłem się, byłem dużym, czarnym basiorem o miękkim futrze. Zacząłem biec, dałem kontrolę dla bestii, w ten sposób mogła się wyszaleć nie szkodząc nikomu i nie sprowadzając problemów. Moje łapy delikatnie i szybko przemierzały leśne dróżki, przeskakiwałem powalone drzewa, czy też krzaki. Po ok. godzinie mój wilk był lekko zmęczony, wróciłem do człowieczej formy. Postanowiłem iść na tą siłownię, poćwiczę brzuch i ręce. Po 30 minutach znajdowałem się w budynku. Zapłaciłem, przebrałem się i tak oto w szortach, i koszulce z krótkimi rękawami. Najpierw na rozgrzewkę 50 pompek i tyle samo przysiadów, potem 2 serie po 30 brzuszków i 20 minut na bieżni, następnie 15 na rowerku, oczywiście tempo będzie szybkie. Zacząłem swój trening.
*~~*~~*~~*~~*~~*
Siedziałem w swoim fotelu czytając gazetę, odpoczywałem i czekałem, aż Louise powróci. Jej piękne oczy i promienisty uśmiech, aż na twarz wbiegał uśmiech. Jej zdjęć miałem bardzo dużo, jednak chciałbym zabrać ją na spacero-sesję i zrobić nowe fotografie. Skończyłem czytać, teraz tylko siedziałem, patrząc na drzwi, nagle usłyszałem kroki.
Lou? :)


Gangsters don't cry...

KONTAKT: Gmail: sashwerewolf@gmail.com | Howrse: Fiord15 

Alex Fosher

28 lat | Mężczyzna | Wilkołak

Opis: Alex to bardzo przyjacielski osobnik, tylko... trzeba się z nim zapoznać. Ma swoje zasady. Na początku znajomości może wydawać się chłodny i gburowaty, to jego "maska", przeciw objawianiu cech i uczuć. Mimo tego służy pomocą. Dla kobiet jest pełen szacunku i aprobaty, dżentelmen - elegancki, wychowany, niezły z niego facet. Jednak kryje w głębi siebie coś potwornego, dzikiego i nieprzewidywalnego - okrutnego potwora. Podczas przemiany wyprowadzony z równowagi rozszarpie Cię, lecz czasami udaje mu się się zapanować nad brutalną bestią i uciec, by nikogo nie skrzywdzić. Wytrwały, utwierdzony w swojej racji. Jest wysportowany, dobrą sylwetkę zawdzięcza swojej wewnętrznej, złej stronie. Lubi towarzystwo, tylko niezbyt liczne. Jako mały chłopiec został porzucony przez rodzinę, nie pamięta nikogo, od małego towarzyszy mu antypatia świata i trudności. Jest dość twórczą osobą potrafi napisać niezły wierszy czy też wykonać niebanalny szkic. Jeśli zagościsz w jego sercu będzie dobrym, oddanym przyjacielem. Jest też jak na swoją rasę nadzwyczajny, gdyż przemiana dzieli się u niego, aż na 3 fazy. Kiedyś jako młodzieniec musiał utrzymywać się z przestępstw, jest to najskrytsza tajemnica, zaśmieca jego duszę, nadając jej miano brudnej i ciężkiej. Nie chce do tego wracać. Jest fotografem, dobrze opłacanym, nawet rozpoznawalnym, cały czas rozwija się w tym kierunku. Uwielbia to co robi, to piękne zajęcie. Interesuje się sztuką, wywołuje u niego wiele emocji. Gwałtowne pociągnięcia pędzla, a być może zupełnie odwrotne skrywają pod sobą uczucia. Często w jego głowie budzą się wspomnienia z nieidealnej przeszłości, ta paczka... która olała normy, nie ma jej teraz, Alex na szczęście zrozumiał, że z nimi zejdzie na dno. Wyrwał się z tego transu i poznał, jakimś cudem, Louise. Ma głębokie brązowe oczy, 197 cm wzrostu, zarost i gęste włosy, całkiem duże dłonie. Uwielbia ubierać się w czarne kurtki i ciemne bluzy z kapturami. Chodzi często z rękoma w kieszeni. Ma oryginalne spojrzenie na świat, własne. Jego waga to 90 kg.
Druga faza przemiany
Pierwsza faza przemiany

Pupil: -

Stosunki: 

  • Ojciec - Nieznany.
  • Matka - pamięta coś o jej kolorze włosów i miłej twarzy, porzuciła małego Alex'a.
  • Louise Halston - życiowa partnerka, jest jej wdzięczny za wszystko, kocha ją bezgranicznie.
  • Chris King - przyjaciel, czasem się z nim spotyka, przy przysłowiowym "piwie".

Ciekawostki:

  •  Ulubiony owoc to Mango.
  •  Lubi czasami wychodzić w nocy i szwendać się ulicami, tyle tu wspomnień....
  •  Zna wiele ładnych miejsc, często zabiera tam Lou.
  •  Uwielbia muzykę klasyczną i rap, dziwne nieprawdaż?
  •  Nosi przy sobie nóż Canivete Karambit Wild Wolf, pozostałość po przeszłości.

Przemiana całkowita

6 lut 2017

Per aspera ad astra

KONTAKT: Howrse: Aleksa2003 || Gmail: lexie.black01@gmail.com || Email: lubieseszele@wp.pl

Louise Halston

25 lat | Kobieta | Kitsune
Opis: Największą rolę w kształtowaniu charakteru Lou odegrała przede wszystkim jej sytuacja rodzinna i majątkowa. Wychowana w dostatku, nigdy nie poznała, jak to jest zapracować na swoje życie. Wszystko dostawała na tacy, bez wyjątku czy była to błaha rzecz, czy raczej coś bardziej kosztownego. Od samego początku ojciec uczył ją i jej siostrę - Elizabeth - zachowania wśród innych przedstawicieli ludzi z wyższych sfer i jak skutecznie rozpoznawać osoby nienależące do tego grona. Już w dzieciństwie, spędzając czas w parku, potrafiła ocenić czy rodzice bawiącego się nieopodal niej dziecka są zamożni, czy wręcz przeciwnie. Robiła i nadal robi to bezwiednie, a przyłapawszy się na tym, jest zaskoczona płytkością swojego zachowania. Już w najmłodszych latach znała na pamięć zasady konwenansu towarzyskiego, zawsze wie, jak powinna się zachować, ale jej uprzejmość można zakwalifikować bardziej jako chłodną i wymuszoną, aniżeli naturalną. Savoir-vivre był jednym z regulaminów, któremu była bezwzględnie posłuszna, ale teraz Louise pozwala sobie na nutkę złośliwości i ironii. Lubi od czasu do czasu wywołać oburzenie u matki lub ojca, nie wspominając już o Elizabeth, którą denerwuje z czystą satysfakcją.
Kiedy skończyła dwadzieścia lat, kobieta zdała sobie sprawę ze swojego egoistycznego spojrzenia na świat i nowobogackiego stylu życia rodziców, zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby znaleźć sobie mieszkanie i odciąć się od swojej familii. Dopiero wtedy poznała, czym jest praca i ile kosztuje samodzielne życie, a od załamania uratowała ją wtedy stara przyjaciółka, wspierająca ją w trudniejszych chwilach. Mimo że Lou wielokrotnie chciała wrócić do wygodnego życia, Mo robiła wszystko, żeby odwieść ją od tego pomysłu, za co teraz młoda Halston jest jej wdzięczna.

W przeciwieństwie do reszty rodziny zawsze potrafiła wyciągnąć pomocną dłoń ku osobie potrzebującej wsparcia, była i wciąż jest pełna ciepła. Nie ignoruje ludzi, którzy nie zarabiają miesięcznie pięciocyfrowej sumki, a na zakupach nie wydają połowy wynagrodzenia. Z natury bardzo radosna i uprzejma, jednak tę pierwszą cechę dość trudno u niej dostrzec. Zazwyczaj ukryta jest przed obcymi pod przykrywką obojętności i wyrazem typowego zmęczenia życiem.


Rodzice Louise zawsze kładli nacisk na jej wykształcenie i wręcz zmuszali ją do poszerzania zainteresowań. Szczerze pokochała dopiero sztukę, której świat pokazała jej babcia. Pierwszą miłością Lou okazał się fortepian, na którym gra do dziś, a także śpiew. W młodości grała w teatrze, a staruszka szczerze ją popierała w rozwijaniu tej pasji. Jakiś czas później poznała świat obrazów, malarstwo wciągnęło ją tak bardzo, że dziś pracuje w APiR, firmie zajmującej się ocalaniem i szukaniem dzieł, zaginionych w czasie wojny. W wolnych chwilach Lou sama tworzy obrazy, ale jest to bardziej hobby, niż pomysł na faktyczny zarobek. Kiedy dowiedziała się o swojej wyjątkowości, dołożyła wszelkich starań, żeby nauczyć się bronić przed łowcami, o których wielokrotnie słyszała od Phoebe. Małej Halston udało się namówić rodziców na zapisanie jej na zajęcia sportowe, by mogła się szkolić i trenować kondycję. Jednak używać umiejętności kitsune nauczyła się stosunkowo późno, przez długi czas nie wiedziała o ich istnieniu. Miała z tym trochę trudności bowiem moce rosną wraz z wiekiem, a nieprzyzwyczajona do ich posiadania, kilkakrotnie popsuła coś w mieszkaniu. Szybka i zwinna, o dobrym refleksie, a wszytko to dzięki nadnaturalnemu genowi. Od broni białej woli palną, a jedynym wyjątkiem jest łuk, który Lou dosłownie ubóstwia. Zazwyczaj jednak ogranicza się do niewielkiego pistoletu, żeby oręż nie rzucał się w oczy.
Louise to kobieta nie wyróżniająca się z tłumu wzrostem, nie jest ani wysoka, ani niska. Przy 170 cm wysokości, waży około 60 kg. Jej ciało jest szczupłe, atletycznie zbudowane, Halston nie musiała nigdy zastanawiać się nad tym co je. W przeciwieństwie do rówieśniczek nie miała obsesji na punkcie diety i zdrowego żywienia. Jej niezbyt gęste, blond włosy sięgają ramion, a kobieta uparcie pilnuje, żeby nie były dłuższe. Zazwyczaj tylko je czesze, rzadko kiedy związuje lub układa w jakąkolwiek fryzurę. Oczy Lou są koloru rozpuszczonej czekolady, według Madison nadają one jasnowłosej uroku szczenięcia. Zazwyczaj podkreśla je tylko tuszem do rzęs, a swoje półpełne, naturalnie różowe usta, cienką warstwą szminki. Ubiera się zależnie od humoru, raz wybierze jeansy i koszulę, a innym razem luźną kwiatową suknię.
Pupil: Sueno
Stosunki:
  • Thomas Halston - ojciec, biznesman, jako dziecko Louise uważała go za wzór, z czasem jednak zdała sobie sprawę, jakim człowiekiem jest Thomas
  • Meredith Halston - matka, całkowicie zdominowana przez męża i jego zasady,
  • Alex Fosher - partner życiowy, jedna z niewielu osób, które Louise darzy szczerym uczuciem,
  • Madison "Mo" Bennet - przyjaciółka z dzieciństwa, utrzymują dobry kontakt,
  • Elizabeth Moore - starsza siostra, matka dwójki dzieci, tak jak ojciec jest materialistką, nigdy nie miały dobrego kontaktu, jednak po ślubie z Matthew jeszcze bardziej się on pogorszył
  • Matthew Moore - szwagier, osoba patrząca na innych przez pryzmat majętności, pasuje więc do rodziny Halston idealnie
  • Ashley i Zack Moore - siostrzenica i siostrzeniec, Lou dokłada wszelkich starań, żeby dzieci nie upodobniły się do swoich rodziców, uwielbia tę dwójkę
  • Fineas Halston - starszy brat, kiedy tylko nadarzyła się okazja uciekł z domu, ale mimo to utrzymywał kontakt z siostrami
  • Phoebe Carter - babcia, matka Meredith, kiedy dowiedziała się za kogo wychodzi jej córka, zerwała z nią kontakt, jednak nie wyrzekła się wnucząt, które co jakiś czas odwiedzała.
Ciekawostki:
  •  Nadnaturalny gen odziedziczyła najprawdopodobniej po babci,
  •  Ma nietolerancję laktozy, słabą ale jednak,
  •  Uwielbia lody, co przy jej "chorobie", jest dość nietypowe,
  •  Ma słabość do herbaty, kawy napije się jedynie w ostateczności,
  •  Uwielbia film "Mamma Mia", kiedy tylko usłyszy to słowo, mogłaby gadać o musicalu godzinami,
  •  Niektórzy twierdzą, że nie ma gustu muzycznego, jednak Louise się z tym nie zgadza,
  •  Biegle posługuje się hiszpańskim i rosyjskim, a także potrafi dogadać się po francusku.