30 mar 2017

Od Williama do Elli

Wybiegłem z najbliższego sklepu i skierowałem swoje kroki z powrotem do mieszkania. Co ona sobie myślała? Gdzie ona pracuje, że doprowadziła się do takiego stanu realizujące jedno zlecenie? A Dean jej na to pozwolił. Zapisałem sobie w myślach, że mam do skopania jeden arogancki tyłek. A nie, zakaz krzywdzenia zwierząt. Czy naprawdę muszę być jedynym odpowiedzialnym stworzeniem w tej grupie? Zostawiłem Ellę w moim mieszkaniu, a nie mam zielonego pojęcia jak mogło się to skończyć, więc szybko tam wróciłem. Na szczęście, gdy otworzyłem drzwi kobieta jeszcze spała. Wyciągnąłem telefon i zrobiłem jej zdjęcie żeby móc później pośmiać się z tego, że się ślini. Hehe.
Jak najciszej wkradłem się do kuchni i zacząłem przyrządzać zupę. Miałem farta, nauczyłem się robić ją w czasie swojej podróży, kiedy na parę dni przygarnęła mnie pewna rodzina. Nie pamiętam, czy byli Czechami czy Polakami. Hmm. Przez przypadek za mocno stuknąłem łyżką. Obejrzałem się i zajrzałem do pokoju, ale Ella dalej spała. Sukces. Jak leciał przepis na maść, którego nauczyli mnie moi bracia w obozie herosów? Zupa radośnie bulgotała w garnku a ja grzebałem cicho po szafkach w poszukiwaniu miodu.
***
Zupa? Jest. Maść? Jest. Wszystkie leki? Są. Herbata? Jak najbardziej. Dżem jagodowy? Tego mam najwięcej. Raz jeszcze przebiegłem myślami po liście. Chyba wszystko gra. Wyciągnąłem telefon, żeby sprawdzić social media, ale najpierw włączyłem zdjęcie Elli żeby się pośmiać. Hehe. Zza moich pleców dobiegł mnie cichy, stłumiony jęk. Obejrzałem się i dostrzegłem Ernesta stojącego na twarzy zdezorientowanej i świeżo obudzonej kobiety.
- Złaź wredny kocie - wysyczałem i wziąłem go na ręce by puścić dopiero na podłodze. Ella już bardziej rozbudzona podniosła się do pozycji siedzącej. Westchnąłem. A było tak pięknie.
- Długo spałam? - spytała jakby zaniepokojona.
- 14 godzin - Ella wcale się nie zdziwiła. The hell. - Tak naprawdę, to tylko jedną.
- Suchy ten twój żart, wiesz? - skwitowała zaczerwieniona na jednym policzku kobieta. Zacząłem nalewać jej zupę a następnie podałem miskę, upewniając się, że się nie poparzy. Powąchała, z dwóch stron. Zanurzyła delikatnie łyżkę i wzięła mały łyk. Spojrzała na mnie głupio.
- Mdła - skomentowała, a ja pacnąłem się w czoło.
- Taka ma być, I nie, nie dostaniesz do niej dżemu - kobieta westchnęła dramatycznie, ale kontynuowała jedzenie. Włączyłem cichutko muzykę, bo wiem, że kobiecie przeszkadza zbyt przytłaczająca cisza. Zanim zdążyłem włączyć Arctic Monkeys z głośników poleciało Say You Won't Let Go. Kobieta spojrzała na mnie sceptycznie.
- Bardziej pedałowato się nie dało? 
- Jedz i nie gadaj. Zaraz przełączę - odpowiedziałem nieco zawstydzony.
- Nie ma takiej potrzeby - Ella pochłonęła resztkę zupy i gdy poszedłem wrzucić naczynia do zlewu i wróciłem z maścią lekko nuciła pod nosem. Ha! Przyłożyłem dłoń do jej czoła. Było dla mnie jasne, że gorączka ani trochę nie spadła. Czyli jednak muszę to zrobić. Ale nie zaszkodzi trochę ją potrollować. Uśmiechnąłem się arogancko. 
- Nie sądzisz, że jesteś mi coś winna?
- Hmm? - spojrzała na mnie szklanymi od gorączki oczyma. Było to totalnie nie w moim stylu i udało mi się ją zaskoczyć. Punkt dla Willa!
- Od dłuższego czasu pomagam Ci, przesiadujesz ciągle w moim mieszkaniu, a teraz zajmuję się Tobą jak jesteś chora. Nie sądzisz, że coś mi się za to należy? - spytałem nachylając się tuż nad jej twarzą i kładąc rękę na jej udzie, starając się, by mój wyraz twarzy przypominał wyraz, który często widziałem na twarzy Deana, gdy ten zauważył na ulicy jakąś piękną dziewczynę.
- Okej, ale wiesz, że się zarazisz? - Ella położyła dłoń na mojej dłoni a ja uśmiechnąłem się tylko. 
- Ściągaj koszulkę - powiedziałem triumfując, że udało mi się ukryć nutę wstydu w moim głosie. Chyba naprawdę udało mi się ją zaskoczyć, bo spoglądała na mnie trochę zdezorientowana. Sięgnęła jednak do krawędzi swojego ubrania.
- Nie wystrasz się mojej trzeciej piersi - w tym momencie miałem dość. Zatrzymałem ją. Żart się udał. Ale chyba bardziej jej niż mi. Zmęczony uśmiech na jej twarzy utwierdził mnie w tym przekonaniu. Westchnąłem. Wyciągnąłem w jej stronę miseczkę z maścią. Spojrzała na nią nieufnie.
- Lecząca, na podstawie ziół i paru innych składników. Z pewnością nie magicznych, a przepis z pewnością nie jest od innych półbogów. Trzeba ją wsmarować w plecy, możesz to zrobić sama, ale patrząc na twój stan, możesz chcieć skorzystać z mojej pomocy - wyjaśniłem. Ella tylko wzruszyła ramionami, odwróciła się do mnie tyłem i ściągnęła koszulkę tylko z pleców. Usiadłem za nią na kanapie i zacząłem delikatnymi ruchami wmasowywać pastę. W mieszkaniu rozległ się kojący zapach a Ella zaczęła mruczeć. Dziwaczka. Po skończonej robocie wytarłem szybko ręce w spodnie a kobieta ubrała się z powrotem. Bardzo szybko powinna zacząć czuć efekty. Obejrzałem ją krytycznie, Nie wyglądała na senną, więc trzeba było zorganizować jakoś jej czas. Oparła się i stęknęła. No tak. Moja kanapa nie jest zbyt wygodna.
- Uhmm, rzeczywiście, tu jest twardo. Chodź, zaprowadzę Cię do łóżka - wyciągnąłem rękę w jej stronę. Kobieta spojrzała na mnie rozbawiona.
- Już drugi raz składasz mi dzisiaj niegrzeczne propozycje Williamie. Zaczynam wątpić w czystość twoich intencji - przewróciłem oczami. Nie zamierzam się póki co pakować w takie bagno. Ponagliłem ją gestem ręki. Kobieta potrząsnęła zaprzeczająco głową i wyciągnęła ramiona w moją stronę.
- Zanieś - powiedziała nadmiernie słodkim głosikiem robiąc upośledzoną minę. Wiedząc, że nie mam w tej sprawie już nic do powiedzenia podniosłem ją. Nadal mnie zadziwia jak lekka jest.  Zaniosłem ją i ułożyłem na moim łóżku. Rzuciłem się tuż obok. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.
- Powtórka Dr House'a? - spytałem.
- Powtórka Dr House'a - potwierdziła.

Ella?

28 mar 2017

Od Elli do Williama

Rzuciłam kolejną zużytą chusteczką w psa.
- Pepper, przestań hałasować, pracuję - odwróciłam się ze złością na krześle.
Problem w tym, że psa tam nie było. Nic dziwnego, skoro oddałam Pep Deanowi na przechowanie, tydzień temu, dzień po zabiciu zmory. Tyle, że słyszałam jak piesa stuka pazurkami o podłogę, jak to miała w zwyczaju.
Przeszły mnie dreszcze, owinęłam się jeszcze mocniej kocem. Jeszcze momencik, dwie strony kodu i mogę odpocząć. Oszukiwałam tak samą siebie, od kiedy zaczęłam pracę nad zleceniem. Wtedy też dopadło mnie przeziębienie, spowodowane najpewniej wychłodzeniem podczas polowania. Nieleczone i zignorowane zamieniło się w grypę. Szarpana dreszczami oraz kaszlem, z wysoką gorączką, odwodniona nadal pracowałam, wiedząc, że spóźniona dostawa oznacza kłopoty. Nie marnowałam czasu na zrobienie sobie pełnoprawnego jedzenia, żywiłam się więc herbatą, dżemem i lekami przeciwgorączkowymi. Nie odzywałam się do nikogo, nie wychodziłam z domu.
Ostatnie zmiany, momencik, jeszcze zgrać... Gotowe! Z westchnieniem ulgi patrzyłam jak moja praca przesyła się do klienta. Odchyliłam się na krześle, masując skronie, czując łupiący ból w czaszce. Wstałam i zakręciło mi się w głowie. Złapałam się oparcia, odzyskując stabilność. Drepcząc dostałam się do łazienki i doprowadziłam do porządku. Potem rozpoczęłam poszukiwania telefonu. Był, oczywiście, rozładowany. Odszukałam ładowarkę i wepchnęłam ją do leżącego na łóżku plecaka. Czas odebrać Pepper. Nie uśmiechała mi się jazda samochodem w takim stanie, szczególnie, że skończyły mi się leki. Zdecydowałam, że zahaczę o mieszkanie Willa, Pan Odpowiedzialny powinien coś mieć.
Dwa razy musiałam się wrócić, bo za pierwszym zapomniałam o plecaku, a za drugim, zamknąć drzwi. Kluczyki od auta na szczęście znalazłam w plecaku.
Dopiero jadąc, zrozumiałam, jak głupio postąpiłam. Świat od czasu do czasu wirował i prowadzenie auta w takim stanie było ogromną trudnością. Jakimś cudem dostałam się do parkingu niedaleko mieszkania Williama, a jakimś cudem nie zabijając nikogo po drodze.
Wdrapałam się po schodach, przeklinając w myślach ich ilość. Przed drzwiami musiałam się zatrzymać i o nie oprzeć, bo straciłam równowagę. Skutkiem tego, gdy Will je otworzył, omal nie wpadłam do środka, w zamian wpadając na Willa.
- Dzień dobry - wymruczałam, pociągając nosem.
- Dzień dobry? Można wiedzieć, dlaczego nie odzywałaś się cały tydzień? Dean stawiał na to, że coś cię pożarło - chyba go zirytowałam.
Przykro mi, kolego, ale kot na horyzoncie, musisz poczekać.
Pochyliłam się, żeby pogłaskać Ernesta. Usiadłam na podłodze, miziając kota z zadowoloną miną.
- Pracowałam w tym tygodniu. Musiałam skończyć zlecenie - odparłam przepraszającym tonem, czując na sobie baczne spojrzenie Willa.
- Tak szczerze, to jestem tu, bo chyba się przeziębiłam i leki mi wyszły - dodałam.
Uniósł brwi, po czym bezceremonialnie przyłożył mi rękę do czoła. Zrobiłam głupią minę.
- Przeziębiona? Masz minimum 39 stopni. I fatalny kaszel - dodał, gdy rzeczywiście znów wstrząsnął mną atak kaszlu, płosząc kota.
- Jak się tu dostałaś w takim stanie? Przecież ty ledwo żyjesz.
Zrobiłam jeszcze głupszą minę.
- Autem? Muszę jeszcze jechać do Deana, po Pepper.
- Samochodem? Idiotko.
- Bez takich, nikogo nie zabiłam! - odwarknęłam, starając się podnieść, z marnym skutkiem.
Westchnął ciężko, po czym odezwał się tonem, jaki zazwyczaj stosuje się do upartych dzieci.
- Ella, wyglądasz okropnie, masz wysoką gorączkę i z pewnością nie nadajesz się do prowadzenia auta. Powiedz mi, kiedy ostatnio jadłaś coś normalnego i spałaś?
Zmarszczyłam brwi.
- Nie, dżem jagodowy i godzina snu się nie liczą.
Spuściłam wzrok.
- Może... Przed rozpoczęciem zlecenia przespałam dwanaście godzin. I jadłam jakiś obiad. Chyba.
Nadnaturalny potrząsnął głową z dezaprobatą.
- Zostajesz tutaj. Nie możesz się jak na razie stąd ruszyć bez auta, a na to nie ma szans.
Nim zorientowałam się w sytuacji, zostałam usadzona na kanapie, otulona kocem i napojona herbatą. Will dał mi też jakieś leki, które po prostu wzięłam, nawet nie pytając, co to takiego. Zmęczenie zaczynało brać górę i skupienie się na czymkolwiek stało się coraz trudniejsze.
Ernest wrócił, po chwili pieszczot wcisnął się w kokon z koca i ułożył mi na piersi, moszcząc się wygodnie. Spojrzałam na kota z rozbawieniem, głaszcząc miękkie futro. Will gdzieś się zapodział albo go nie zauważyłam. Obecność Ernesta pomogła mi porzucić walkę ze zmęczeniem i odpłynąć.

Will?

27 mar 2017

Od Williama do Elli

Rzuciłem szybko wzrokiem w stronę Elli. Zrobiłem parę kroków w jej stronę i kucnąłem opierając dłonie na jej nogach.
- Nie wiem jak z nią - powiedziałem i spojrzałem zaniepokojony w stronę Deana. Mężczyzna podszedł bliżej i stanął nad nami. Odwróciłem się z powrotem do nadal spiętej kobiety. Podniosła roztrzęsiony wzrok i spojrzała mi w oczy.
- Wszystko okej, tylko czuję się jakbym ktoś zrobił ze mnie sorbet. Jagodowy - uśmiechnęła się niewyraźnie. Kretynka.
- Możesz wstać? - spytałem się i wyciągnąłem do niej rękę. - Powinniśmy stąd wyjść.
- Słoneczko ma rację - wtrąca Dean a ja westchnąłem. Ella złapała moją dłoń i powoli stanęła na nogi. Wstałem za nią i zrzuciłem z ramion moją bluzę, by rzucić ją na głowę niskiej kobiety. Spojrzała na mnie spode łba. Oparłem dłoń na jej plecach by nieco ją wesprzeć. Dean nas pokierował a my powoli poczłapaliśmy za nim. Wyszliśmy na świeże powietrze i mężczyzna zaczął kierować nas w stronę swojego auta. Oparliśmy się o karoserię jego Mustanga GT Premium. Bogaty skurczybyk.
A ja nadal pieszo. Może czas zacząć oszczędzać. Ella znowu usiadła, tym razem na trawie, owinięta moją bluzą. Dean rozszerzył swoje ramiona oferując jej uścisk, a ona tylko spojrzała na niego z głupim wyrazem twarzy i odwróciła się do mnie niemo błagając o ratunek. Dean wstał i zaczął grzebać coś w bagażniku mamrocząc do siebie, że gdybym to był ja, to pewnie już byśmy siedzieli przytuleni. Nie dziękuję, miałem wystarczająco przytulania na jeden dzień. Mimo to przyklęknąłem przy niej i zacząłem sprawdzać czy nie ma żadnych widocznych obrażeń.
- Coś Cię boli? - spytałem mądrze, Kobieta jest wychłodzona, a ty zadajesz tępe pytania. Przeanalizowałem w głowie jedyne mądre opcje i kładąc dłonie na jej barkach skupiłem się na rozgrzewaniu. Maści rozgrzewające też istnieją, też leczenie, nie? Na jej twarzy pojawiło się lekkie zaskoczenie, ale automatycznie przysunęła się bliżej, lgnąc do ciepła. Przytrzymałem ją tak przez parę minut, aż Dean zatrzasnął bagażnik.
- A ja? - spytał żartobliwie, ale miał rację. Był w o wiele gorszym stanie niż my dwoje. Zmusiłem go do zajęcia miejsca obok Elli i zacząłem badać jego auto poszukując apteczki, Jedna standardowa, samochodowa i jedna, wyraźnie używana przez Deana. Gdy zobaczyłem jej stan szybko chwyciłem tę pierwszą i igłę i nić z drugiej oraz znalezione pod siedzeniem butelki piwa i wróciłem do znajomych. Usiadłem obok Deana i zacząłem od przemycia jego ran. W paru miejscach wykonałem szybkie, ale precyzyjne szwy. Dzięki tato, czasami się przydajesz. A tak poza tym, mógłbyś przestać straszyć dziewczyny, które są w moim mieszkaniu. Opatrzyłem resztę ran i wykorzystałem trochę swoje "talenty" by zniwelować większe siniaki. Dean i Ella przyglądali się całemu procesowi.
- Zatrzymamy go, nie El? - rzucił mężczyzna, a ja uśmiechnąłem się tylko. Po skończonej robocie podałem im butelki i siadając po drugiej stronie Elli. Siedzieliśmy tak, pijąc piwo i nucąc w tle stary przebój zespołu Kansas.
***
Dean podwiózł mnie do mojego mieszkania, Ella sama wróciła do siebie. Okropnie zmęczony wdrapałem się po schodach. Czułem, że siniaki zostaną mi przez najbliższe 1,5 tygodnia, pewnie dłużej, Prawdopodobnie mam też trochę uszkodzony łokieć lewej ręki. Przynajmniej będę mógł nadal rysować. Nacisnąłem klamkę i drzwi rzecz jasna były otwarte. No ale cóż, trudno pamiętać o zamknięciu drzwi kiedy twoja znajoma ryzykuje złamaniem kręgosłupa a potem dowiadujesz się, że twój kumpel ma jakieś kłopoty. Cóż, wszedłem do środka i westchnąłem. Na kanapie siedział Apollo, spoglądając nieufnie na Ernesta. Na moje wejście zareagował lekkim podskokiem. Jakby tego nie przewidział.
- Herbatę? - rzuciłem i zahaczyłem o łazienkę, żeby szybko ogarnąć brud na twarzy i dłoniach.
- Nie, dziękuję - tata odpowiedział spokojnie. Wyszedłem z łazienki i zacząłem robić herbatę dla siebie, nie to nie. Odwróciłem się i oparłem o blat rzucając Apollo pytające spojrzenie.
- Więc... - zważyłem słowa w moich ustach. - Coś jeszcze pozostało niejasne? - Udało mi się to powiedzieć bez cienia złośliwości w głosie. Odepchnąłem się od blatu i rzuciłem się na drugi koniec kanapy. Ojciec obrzucił mnie spojrzeniem i wyciągnął dłoń w moją stronę. Moja skóra zaczęła nabierać zdrowego koloru a siniaki zaczęły schodzić.
- Wróciłeś poobijany - skwitował.
- Wiedziałem na co się piszę - opuścił dłoń i zapadła niezręczna cisza.
- Mogę Ci zaufać? - Apollo rzucił mi spojrzenie, pełne konfliktu.
- Tak - rzuciłem szybko. Nie jestem dzieckiem i mogę o siebie zadbać. Ojciec wstał, rzucił kolejne nieufne spojrzenie Ernestowi i dziwny uśmiech w moją stronę. Niezbyt przekonujące. Po chwili już go nie było a w salonie pozostał tylko zapach okropnej wody kolońskiej. Zbyt wyczerpany by zrobić cokolwiek innego zacząłem bawić się telefonem. Zalogowałem się na forum i moją uwagę zwrócił wpis od Elli w osobnym wątku.
HeyKids:
Ani razu nie powiedziałeś do niego tato.

Ella?

26 mar 2017

Od Aleca do Koyori

Wsłuchałem się w słowa Koyori o jej bracie. Jakbym widział Lauren. Też nigdy się mnie nie słucha, zawsze robi to co według niej samej jest słuszne, nawet gdy obiecuje, że tym razem postąpi zgodnie z moim zamysłem. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że to ona częściej prawi mi kazania niżeli ja, jako jej straszy brat. Widocznie taki charakter.
Spojrzałem na torbę dziewczyny, skąd wystawała maleńka głowa fretki, wpatrującej się we mnie swoimi czarnymi, lśniącymi oczkami. Uśmiechnąłem się, gdy dziewczyna popatrzyła w to samo miejsce.
-Ach. Całkowicie zapomniałam, że Kohi jest w torebce - dziewczyna pokręciła głową zaciskając w uśmiechu usta, głaszcząc zwierzątko po główce - To mój towarzysz na dobre i na złe, jeśli można ją tak nazwać. Coś w rodzaju dobermana, psa obronnego na każdego - wzruszyła ramionami.
Przetarłem czoło, na którym pojawiły się kropelki zimnego potu. Zamrugałem oczami, próbując wyostrzyć przez to obraz, który przed chwilą mi się rozmazał. Nie zauważyłem jak dziewczyna mruży oczy, wpatrując się we mnie badawczo. Wyszczerzyłem się szeroko, dając jej znak, że wszystko w porządku.
-Myślałem, że fretki są z natury przyjaźnie nastawione.
-Owszem. Kohi jest kochana, o ile nie zbliży się do niej żaden nieznajomy. Znam ją i wiem, że czasem lubi pozostawić pamiątkę po sobie na palcu drugiego człowieka - stworzenie wychyliło się bardziej z torby, wąchając nosem powietrze i wdychając zapewne zapach nieznanej jej osoby. Uniosłem ręce do góry w geście mówiącym, że nie zamierzam jej nic zrobić. Dziewczyna zachichotała cicho, przechodząc na miejsce stojącej przed nami staruszki. Widocznie nawet w małym miasteczku, do apteki chodzą tłumy jak w Londynie.

Koy zakupiła leki przeciwgorączkowe, opowiadając mi o wczorajszym wieczorze, napominając o chorym rodzeństwie. Kiwałem głową, odpowiadając na jej pytania oraz dodając kilka swoich przeżyć z wczoraj, gniewnej siostrze i nocy z filmem.
Dziewczyna odeszła od kasy, pakując zakupione leki do torby obok swojego pupila. Sam poprosiłem o coś przeciwbólowego, licząc na znajomość lekarstw aptekarki. Czułem coraz większy dyskomfort z powodu ręki, która zaczynała nieprzyjemnie piec. Odwróciłem się, podchodząc do dziewczyny, która niespodziewanie zadała mi pytanie, na które musiałem wymyślić odpowiednią odpowiedź. A raczej kłamstwo.
-A ty z jakiego powodu trafiłeś do apteki? - poprawiła torbę na ramieniu, spoglądając na moją twarz.
Uniosłem do góry oczy, patrząc na nią rozbieganym spojrzeniem.
-Siostra prosiła mnie abym zrobił zapas czegoś co byłoby w stanie zatrzymać migreny. Nieprzyjemne w tym wieku, w szczególności gdy ma się tyle nauki. A oprócz tego skończyły nam się bandaże, woda utleniona... mówię ci, nieprzygotowani do niczego - skłamałem, patrząc na białe opakowania i próbując w tym samym czasie odciągnąć od siebie nakładającą się myśl o ręce. Wyszliśmy z apteki, stając obok wejścia, z którego to wychodziła i wchodziło więcej ludzi.
-Daleko masz auto? - spytałem, gotując się na kolejne pożegnanie, nie chcąc jej zatrzymywać w związku z jej bratem.
-Nie aż tak daleko. Parę kroków, zresztą od zawsze lubiłam spacery, więc nie sprawia mi problemu to - pokręciła głową, dziękując mi.
Uniosłem kąciki ust w uśmiechu, który jednak po chwili szybko zniknął. Zakręciło mi się w głowie i to zmusiło mnie do podparcia się dłonią o ścianę budynku. Kilka kosmyków moich czarnych włosów opadło mi na twarz. Przełknąłem ślinę, próbując wziąć do płuc czyste powietrze, które jednak teraz wydawało mi się gorące i zatykające. Przeszedł mnie dreszcz, gdy zmarszczyłem czoło, opierając się tym razem całym barkiem o zimną powierzchnię.
-Wszystko w porządku? - niewyraźne słowa Koyori doszły do mnie jak zza ściany. Nie byłem w stanie podnieść wzroku. Jedyną rzeczą jaką pozwalało mi zrobić ciało to zamknięcie oczu jakby ta jedyna rzecz miała mi pomóc. Jednak to pytanie poszło w niepamięć.
-Chyba... - z trudem wydusiłem z siebie, czując jak moją rękę, od nadgarstka do klatki piersiowej przeszywa ból i cierpnięcie - Chyba nie...

Koyori?

Od Koyori do Aleca

- 38 stopni... - powiedziałam, sprawdzając termometr. Westchnęłam, machając nim w powietrzu. - A mówiłam ci, byś nie wchodził do tej rzeki, bo zachorujesz? Ale niee! Bo wielki Aoi jest odporny na wszystko! - zaczęłam marudzić, przy ostatnim zdaniu udając głos mojego brata. Czarnowłosy odwróciłam tylko głowę w drugą stronę, skutecznie unikając mojego zdenerwowanego wzroku. - Przecież wiesz, jak łatwo zachorować, gdy będąc wilkiem, masz mokre futro, a powietrze jest zimne. - powiedziałam, gładząc go po głowie. - Dobrze przynajmniej, że twoja wychowawczyni do mnie zadzwoniła i kazała mi ciebie zabrać ze szkoły... - wyznałam, odkładając termometr obok białego kubka z wizerunkiem wilka. Popatrzyłam na niebieskookiego, na którego już się wdrapała Kohi. Obecnie siedziała na dwóch łapkach, na czubku jego głowy. Zaśmiałam się, wstając z łóżka dwunastolatka.
- Gdzie idziesz? - spytał, zabierając fretkę ze swojej głowy. Popatrzyłam na niego, poprawiając sobie kołnierz od czarno-różowej koszuli.
- Kupie ci coś na tę gorączkę i może jakieś witaminy... Wątpię, byśmy mieli coś w domu. Do tego kupiłabym może nowego pluszaka dla Kohi, bo stary jest trochę rozszarpany - wyznałam, podchodząc do niego i czochrając mu włosy. Wyszłam z jego pokoju, kierując się w stronę zasuwanych drzwi, które oddzielały całe drugie piętro od schodów. Zeszłam po nich, jednocześnie przepuszczając Kohi, która zapewne chciała już wejść do mojej torby. Po chwili już wkładałam swoje czarne buty na koturnie oraz ciemną kurtkę. Zgarnęłam z półki swoją torbę, przewieszając ją sobie przez ramię i wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz. Skierowałam się w stronę Gina, zajmując miejsce kierowcy, a obok na drugim siedzeniu położyłam torbę z Kohi w środku, która zaraz z niej wyszła, by pooglądać widoki za oknem.

- Co powiesz na takiego króliczka? Jest mały, słodki i w ogóle - powiedziałam do Kohi, przykładając jej do noska owego pluszaka. Fretka powąchała go, natychmiastowo chowając się w torbie. Wynurzyła się z niej, trzymając w pyszczku swojego misia. Westchnęłam, odstawiając królika na półkę. - Mam ciebie dość. To już był dziesiąty pluszak, którego odrzuciłaś. Dlaczego nie możesz zrozumieć, że Pan Puffu już nie nadaje się do użytku? - zaczęłam do niej mówić, szukając wzrokiem jeszcze jakichś pluszaków. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie na moją towarzyszkę, która dalej trzymając misia, patrząc się na coś. Podążyłam jej wzrokiem, trafiając na kolejnego pluszaka. Ten jednak był większy, miał kształt pieska z oklapłymi uszkami i był w łatki. Wzięłam go do ręki, uważnie oglądając. Ma groszki w środku... Powinno dobrze się nim rzucać, jednak materiał...
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że wytrzyma maksymalnie miesiąc? Gdzie Pan Puffu ma prawie rok - wyznałam, spoglądając na fretkę niepewnym wzrokiem. Ta tylko intensywnie się we mnie wpatrywała, na co ja w końcu się poddałam. Skierowałam się w stronę kasy, chcąc wziąć tego pieska. Po chwili już kierowałyśmy się do apteki, w której powinnam dostać coś na gorączkę dla brata.
- To jak go nazwiemy? Pluto? - spytałam Kohi, patrząc na jej reakcję. Kiwnęła przecząco głową, trzymając ucho pluszaka w pyszczku. - Łatek? - dałam jej kolejną propozycję, na którą raczej się zgodziła, bo zaczęła ocierać się o pieska. Zaśmiałam się, stając w kolejce w środku apteki. Niby małe miasteczko, jednak kolejka po leki dosyć długa. Westchnęłam, opierając dłoń o biodro i zakładając kosmyk włosów za ucho. Z kolejki wyszła jakaś starsza pani z dwójką bliźniaków. Wciągnęłam powietrze nosem, wyczuwając od nich woń spalenizny. Czyżby rodzinka feniksów? Uśmiechnęłam się, gdy mnie mijali. Aoi nie powinien być zły, jeśli się spóźnię...
- Zbieg okoliczności? - nagle usłyszałam przy swoim uchu. Odwróciłam się do tyłu zaskoczona, spoglądając na Aleca, na co się uśmiechnęłam.
- Alec... - powiedziałam, stając do niego przodem. Chłopak również się uśmiechał, jednak wyglądał trochę słabo. Zamrugałam kilka razy oczami, spoglądając na niego niepewnie. - Przyszedłeś tu po coś? - spytałam, łapiąc za ramiączko od torby.Zapewne Kohi zaraz z niej wyskoczy...
- Właściwie, to tak... Nie najlepiej się czuję i potrzebuje coś przeciwbólowego... - powiedział dosyć niepewnie. Popatrzyłam na niego zmartwionym wzrokiem.
- To coś poważnego? - od razu zapytałam. Alec uśmiechnął się, uspokajając mnie gestem ręki i mówiąc, że to nic wielkiego. Znowu nabrałam powietrza przez nos, czując krew. Krew?
- A ty, po co tu jesteś? - spytał, przez co musiałam odłożyć moje rozmyślania o krwi na później.
- Mój brat zachorował. Nie posłuchał mnie i postanowił pomoczyć stopy w takiej jednej rzeczce w lesie. 38 stopni i leży w łóżku. W domu nic nie mamy, więc oto tu jestem - wyznałam, na koniec lekko rozstawiając ręce na boki. Alexander pokiwał głową, kierując wzrok na moją torbę. Spojrzałam w tym samym kierunku, zauważając wystającą głowę fretki.

<Alec?>

23 mar 2017

Od Aleca do Koyori

Pożegnałem się z dziewczyną, dziękując za miły wypad i spokojnym krokiem ruszyłem w kierunku domu. Oparłem dłoń o klamkę i najciszej jak tylko potrafiłem, otworzyłem drzwi by wejść do środka. Z góry dało się słyszeć muzykę dobywającą się z wieży Lauren, która zapewne zabrała się za wiosenne porządki. Na sam początek w swoim pokoju. Mogłem się założyć, że również dorwie mnie i zmusi do posprzątania swojego własnego gniazdka. I pomimo, że u mnie w pokoju panował zawsze absolutny porządek to siostra nie zrezygnowałaby z odwiedzenia go choć na ten jedyny dzień.
Wkradłem się do kuchni, kładąc torby na blat stołu i od razu zacząłem je rozpakowywać, słysząc jak dziewczyna głośno śpiewa Castle On the Hill, szarżując po całym pokoju. Uśmiechnąłem się pod nosem, otwierając lodówkę i wkładając tam zakupione produkty. Gdy drzwiczki urządzenia się zamknęły obok mnie stała już Lauren ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach. Świdrowała mnie wzrokiem niczym oczekująca na wyjaśnienia matka, która stoi przy oknie od dwóch godzin i czeka na swojego syna. Wzruszyłem ramionami, robiąc zdziwioną minę.
- Dłużej się nie dało? - opuściła ramiona, podchodząc do torby z zakupami. Przewróciłem oczami, szykując się wewnętrznie na potok słów, którego o dziwo nie było. Zamiast tego na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Przecież poinformowałem cię o mojej dłuższej nieobecności - oparłem się o szafkę, krzyżując nogi i otwierając wzięty przez siebie jogurt z lodówki.
- Za to sprzątasz po obiedzie - wskazała palcem na kran, gdzie leżało już kilka naczyń ze śniadania. Przewróciłem oczami, biorąc łyk jogurtu. Nie pozostało mi nic innego niż się zgodzić. Zresztą innego wyjścia nie miałem.
- Dobra, zrobię ci wspaniały obiad - wbiłem jej palce w bok. Skręciła się z uśmiechem, oddając mi w ramię z pięści. Łosoś ze szpinakiem powinien jej odpowiadać. A na podwieczorek pyszne gofry z owocami. Bez bitej śmietany, która mogłaby posłużyć jej jako broń na zemstę. Dziewczyna zadowolona wróciła na górę.

Obudził mnie dźwięk budzika, gotującego mi kolejną pobudkę. Nie było najlepszym pomysłem oglądanie z siostrą horrorów do trzeciej nad ranem. Jednak ta na upartego wymyśliła sobie zobaczenie najnowszej produkcji Toby`ego Evansa akurat dziś. Osobiście nie lubię horrorów gdzie wypicowany wilkołak poznaje zamkniętą w sobie księżniczkę, która samoistnie prosi się o śmierć, bo miłość to potęga i pragnienie bycia z drugą osobą nawet za cenę życia. Wyidealizowany świat, którym człowiek chciałby nazwać ten, na którym żyje. Tymczasem realnie patrząc, dziewczyna straciłaby życie już przy pierwszej pełni. Nie ważne jak mocno starałaby się pozostać w oczach chłopaka tą samą osobą, ciepłą i miłą, jaką ją pamięta. Ale o dyskusji nie było mowy, gdyż Lauren zawsze stawia na swoim, mówiąc że we mnie za grosz wyobraźni i jakichkolwiek uczuć względem miłości dwójki zakochanych w sobie osób. Cóż... ludzi tak, ale nie nadnaturalnego.
Wytarłem włosy w biały ręcznik, pilnie śledząc godzinę. O równo siódmej powinienem pojawić się w Agencji. Rose tym razem nie odpuści. Wypiłem na szybko kawę i zabrałem ze stołu kluczyki od motoru, przy okazji zostawiając karteczkę dla siostry, na której było wypisane:
Śniadanie czeka w lodówce. Powodzenia na uczelni, potworku. Alec.
Wyszedłem z domu do garażu i pojechałem do swojego ulubionego miejsca w całym życiu, jakim była Agencja.

~~~
Wszedłem do środka ogromnego budynku, mijając z obojętną miną zapracowanych lub "zapracowanych" ludzi. Wzrokiem dosięgłem sylwetkę Christiana, który stał akurat nad biurkiem zapełnionym papierami. Podszedł do niego, klepiąc go w ramię.
-Któż to postanowił się odezwać? - uśmiechnął się szeroko - Uważaj na Rose. Jest dzisiaj w paskudnym humorze. Dzisiaj w nocy miała interwencje na skraju miasta i chyba coś poszło nie tak... - jednak jego wypowiedź przerwało wejście Rosemary, kłócącej się z jakimś pracownikiem. Gdy nas ujrzała, bez żadnego zastanowienia podeszła bliżej z chłodną miną i twardą postawą.
-A ty posiadasz takie coś jak telefon, może?! - oparła dłonie na biodrach, patrząc mi prosto w oczy.
-Cześć, Rose - moje brwi opadły na dół i niepewnie podniosłem dłoń w celu przywitania się. Dziewczyna tylko przewróciła oczami i minęła mnie obojętnie, widocznie nie mając ochoty rozpoczynać kolejnej, zapewne bardzo ciekawej kłótni. Rzuciła tylko szybkie polecenie abym uszykował się na akcję w starym budynku, stojącym w lesie i zeszła do magazynu. Wymieniłem się z Christianem porozumiewawczym spojrzeniem i ruszyłem po broń.
~~~

Dom zdawał się być bardziej opuszczony niż na zdjęciu, które nam przestawiono. Wybite okna, stare dachówki i obdarte z tynku ściany, dodawały mu tylko tajemniczości i pewnego rodzaju uroku. Założyłem strzałę, słysząc jedynie ciche pomruki wiatru, obijającego się o stare ściany i rosnące dookoła drzewa. Rose ruchem dłoni wskazała tylne wyjście, do którego się udała. Wszedłem do środka, otwierając zwilgotniałe drzwi. Panowała cisza i spokój, która wzbudzała pewien niepokój i pewność, że dom w danej chwili nie stał samotnie. Słyszałem tylko ciche kroki Rosemary. Spojrzałem na schody, prowadzące do góry. Jedynie duch były w stanie wejść na górę bez ich ostrzegającego przed zapadnięciem w każdej chwili trzeszczenia. Dom posiadał bardzo dużo pokoi sypialnych. Był zbudowany w typowym, osiemnastowiecznym stylu. I jak widać po pozostawionych śmieciach oraz pustych butelkach po alkoholu, idealne miejsce balowania nieświadomych nastolatków.
Przejechałem dłonią po ścianie, na której były świeżo wyryte ślady pazurów. Założyłem łuk na ramię, chwytając drugą ręką za broń, znajdującą się tuż pod kurtką. Zarysowania skończyły się dokładnie na drewnianych, półprzymkniętych drzwiach. Pchnąłem je delikatnie, kwasząc minę na nieprzyjemny dźwięk ich piszczenia. Ostrożnie wszedłem do środka i stanąłem na środku pokoju, okalając spojrzeniem wszystko dookoła. Światło skutecznie zatrzymywały grube, podarte zasłony, dając wrażenie wieczora, choć godzina była dość wczesna. Z dołu usłyszałem kroki Rose, która zapewne przyglądała się każdemu pokojowi z osobna. Nim się odwróciłem, zostałem przygnieciony do ściany. Łuk spadł gdzieś w bok pokoju, a ból od uderzenia rozniósł się od barku do lewego biodra. Szybkim ruchem złapałem za broń, jednak lodowata dłoń chwyciła mnie za nadgarstek i wbiła swoje pazury głęboko w skórę. Drzwi zamknęły się z hukiem, aż dziw, że nie wypadły z zawiasów. Uniosłem spojrzenie na jarzące się oczy wendigo, wpatrujące się we mnie z pragnieniem i złością. Zimno ściany przedostało się przez kurtkę do skóry. Cholera była silna. Ścigaliśmy ją od półtora miesiąca za morderstwo rodziny i poszczególnych osób, szlajających się w nocy po miasteczku.
Jej druga dłoń spoczęła na mojej szyi, a jej palce zaciskały się coraz mocniej zabierając możliwości zaczerpnięcia powietrza do płuc. Z całych sił próbowałem oswobodzić dłoń z uścisku dziewczyny, która powoli ukazała swoje jakże prześliczne ząbki. Po jakimś czasie, gdy zabrakło mi tchu w płucach, sięgnąłem po broń i strzeliłem w brzuch. Strzał ten co prawda nijak zrobi cokolwiek wendigo, ale da mi możliwość oswobodzenia się z jej uścisku. Odsunęła się w kąt. Stanąłem prosto na nogach, łapczywie starając się wziąć powietrze do płuc. Tym razem upadłem na podłogę, czując na swoich plecach oddech wroga, gdy po okolicy rozległ się strzał, a dziewczyna upadła na ziemię tuż obok mnie, brudząc swoją krwią moją kurtkę. Usiadłem, patrząc w kierunku Rose, która z zadowoleniem mierzyła jeszcze przez chwilę w wendigo. Po chwili schowała pistolet i podeszła, wyciągając ku mnie dłoń.
- Byłby z ciebie całkiem przystojny, leżący trup - posłała mi złośliwy uśmiech, podając łuk.
-Mam zacząć dziękować? - uniosłem brwi do góry, patrząc na martwe brzydactwo z rozwalonym łbem.
- Nie musisz. Dopisuję sobie to do listy odwdzięczeń od ciebie - odwróciła się, wychodząc z pokoju.
Wyjąłem z kieszeni zapałki i rzuciłem jedną, podpaloną ku zasłonom, które momentalnie zajęły się ogniem. Wyszedłem za przyjaciółką z budynku i stanąłem obok niej.
- Dzisiaj twoja kolej dzwonienia do straży pożarnej.
- Niech będzie. A ty zdejmij tą kurtkę, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś seryjnym mordercą - zmierzyła mnie wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na czerwonej plamie krwi. Pokiwałem głową, opierając się o ceglany murek i spojrzałem w dym dobywający się ze środka budynku. Niechcący zahaczyłem rękawem o ranę, ciągnącą się od początku nadgarstka do połowy kości łokciowej.
- Cholera - syknąłem pod nosem, czując delikatne szczypanie. Schowałem ją pod rękaw bluzki, gdy Rose się zbliżyła, przybierając swój naturalny wyraz twarzy.
- Będą za moment - schowała telefon do kieszeni, patrząc na mnie badawczo - Zbierajmy się. Nic tu po nas - wskazała ruchem głowy wyjście.
~~~

- Wyjdziesz w końcu z tych raportów czy mam cię siłą odciągnąć? - Rose usiadła na biurku, biorąc kilka zapisanych kartek.
- Głowa mnie boli. Nie dam rady więcej zrobić, a co dopiero dzisiaj to skończyć - ledwo uniosłem głowę do góry, czując jak zaczyna kręcić mi się w niej.
- Rzeczywiście słabo wyglądasz - odrzuciła papiery, przykładając mi dwa palce do czoła i zmarszczyła brwi. Odsunąłem się od niej, wiedząc o momentalnym rozpoczęciu nieprzyjemnego tematu. Wstałem z krzesła, podpierając się o blat biurka. Zostawiłem robotę. Nie dam rady zrobić niczego więcej.
- Wracaj do domu i weź coś - brunetka wstała i ruszyła razem ze mną do wyjścia z budynku.
Rozstaliśmy się na parkingu. Nie miałem ochoty na nic więcej tylko powrót do domu i oparcie głowy o poduszkę. Odpaliłem motor, po drodze wstępując do apteki. Zaczynało mi być coraz zimniej, a nie byłem pewny czy Lauren zakupiła tak jak ją o to prosiłem jakieś leki przeciwbólowe. W środku za to spotkałem Koyori.
- Zbieg okoliczności? - wymusiłem uśmiech, nachylając się nad uchem stojącej w kolejce do kasy dziewczyny. Odwróciła się lekko zaskoczona i uśmiechnęła.
- Alec... - zaczęła, odwracając się w moją stronę.

Koyori?

22 mar 2017

Od Koyori do Aleca

- Zapamiętam - pokręciłam głową, lekko się śmiejąc. W końcu doszliśmy do Gina, a ja go odblokowałam kluczykiem. Podeszłam do bagażnika, otworzyłam go i załadowałam do niego zakupy. Zwróciłam się twarzą do Aleca, chcąc wziąć od niego swoje siatki. Mężczyzna przekazał mi je, po czym również schowałam je do samochodu. Założyłam pasmo włosów za ucho, prostując swoje plecy.
- Jeszcze raz ci dziękuję - powiedziałam do niego, zamykając bagażnik.
- Nie ma sprawy. Zawsze jestem do usług - uśmiechnął się, chowając ręce do kieszeni. Zaśmiałam się, wyciągając z torby telefon. Odblokowałam go, po czym przeczytałam wiadomość od mojego brata. Kohi powoli się niecierpliwi... Westchnęłam, z powrotem chowając go do kieszeni.
- To, co... To chyba koniec naszego wypadu na kawę... Ty musisz wracać do siostry, a ja do brata i fretki - powiedziałam, poprawiając sobie torebkę na ramieniu. Czarnowłosy również westchnął, spoglądając na własne siatki z zakupami. - To... Do zobaczenia... Może kiedyś - pożegnałam się z nim, podchodząc do drzwi samochodu od strony kierowcy. Wsiadłam do pojazdu, zapinając pasy i go odpalając. Ciemnooki pokiwał mi zza szyby, gdy cofałam, by wyjechać. Uśmiechnęłam się do niego, również mu odmachując. Po chwili już znajdowałam się na drodze, która mniej więcej prowadziła do mojego domu. Kurczę, mogłam wymienić się numerem telefonu z Alexandrem... Ciekawe w ogóle, czy jeszcze kiedyś się spotkamy. No cóż, mówi się trudno. Chociaż w sumie, San Lizele nie jest aż takie duże, więc może jeszcze się spotkamy. Nie powiem, ale byłabym szczęśliwa z takiej możliwości. Miło było w jego towarzystwie. Zaśmiałam się na samo wspomnienie o jego wąsach. Dobrze, że mam jeszcze jego zdjęcie. Sama w sumie nie mam za wielu znajomych, o przyjaciołach nie wspominając, chociaż mieszkam tu praktycznie od bardzo dawna. Westchnęłam, skręcając na leśną drużkę, która była skrótem do domu. Mam jeszcze nadzieję, że Kohi nie narobiła kłopotów...
- Wróciłam! - zawołałam w głąb domu, zamykając drzwi wejściowe. Gdy chciałam się schylić, by zdjąć buty, coś na mnie skoczyło, zaczynając piszczeć. - Już, Kohi. Już jestem - zaśmiałam się, gładząc futerko fretki, która aktualnie była uczepiona do mojego ramienia. Czasem się zastanawiam, jak wysoko ona potrafi skakać. Chociaż...chyba jednak wolałabym nie wiedzieć. Odkleiłam od siebie zwierzątko, sadząc je na półce obok. Zdjęłam w spokoju buty, potem odwieszając kurtkę na wieszak. Skierowałam swój wzrok do wyjścia z przedpokoju, gdzie stał Aoi. Wzięłam zakupy, wraz ze swoją torbą, do której Kohi zdążyła się już dostać.
- Jakie ciastko kupiłaś? - spytał, gdy mijałam go, by przejść dalej do kuchni. Ciastko..? Zapomniałam! Westchnęłam, kładąc siatki na czarnym blacie białych szafek.
- Przepraszam, Aoi. Zapomniałam o tym - powiedziałam, podchodząc do brata, przytulając go i starając się oprzeć głowę o jego ramię. Dwunastolatek westchnął, obejmując mnie w pasie. To uczucie, gdy przytula się wyższego młodszego brata. Zdecydowanie wdał się w ojca...
- A jak podobał ci się Mikołaj? - spytałam go, zaczynając się śmiać. Czarnowłosy do mnie dołączył, po czym zaczął mi pomagać w rozpakowaniu zakupów.

<Alec?>

21 mar 2017

Od Elli do Williama

Wpakowałam się w kłopoty. Apollo krzyczał na tyle głośno, bym słyszała go i w łazience. Rozejrzałam się dookoła, czując znajome liźnięcie nadchodzącej paniki, podnoszącej żołądek do gardła. Zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Spokojnie, Ella, tylko spokojnie. Nic ci nie będzie, on nie może cię skrzywdzić. Drgnęłam niespokojnie, gdy coś dotknęło moich nóg. Ernest. Pochyliłam się, by pogłaskać kota, jego bliskość powoli mnie uspokajała. Miałam jednak świadomość, że jeśli nie wydostanę się z tego pomieszczenia, do którego dochodził wciąż gniewny głos boga, atak paniki będzie nieunikniony.
Nie mogłam wyjść normalnie, to wiązałoby się z przymusem stawienia czoła Apollo i Willowi, a na to nie byłam gotowa. Przeniosłam wzrok na okno. Małe, ale może się nada. Podeszłam bliżej, po czym otworzyłam je i wyjrzałam. W dole nie było dosyć miejsca, ale mogłabym przenieść się na prostopadłą ścianę, przechodząc po parapetach. Na niej, zgodnie z moją wiedzą, znajdowały się balkony, a po nich potrafiłabym już bezpiecznie zejść na ziemię.
Poszło zgodnie z planem. Ba, nawet wyłapałam na moment Willa w oknie, by móc mu pomachać. Z zejściem po balkonach również wiele problemów nie miałam. Bardziej bałam się tego, że ktoś to zobaczy. Mój strach nie zniknął, lecz zmalał nieco, może pod wpływem fizycznego wysiłku i poczucia wolności. Na ostatnim balkonie wyczułam Willa, co mnie zdekoncentrowało. Poślizgnęłam się i nie wylądowałam zbyt szczęśliwie. Pomógł mi się podnieść.
- Co ty tam odwaliłaś?
Chyba go zmartwiłam. Uśmiechnęłam się, próbując maskować strach. Nie chciałam, by na mnie patrzył. Nie, kiedy mogłam spanikować w każdym momencie. Zamiast tego przytuliłam się do niego. Robimy postępy, tym razem nie wystraszył się specjalnie. Odsunęłam się, gdy w miarę udało mi się pozbierać.
- Wracaj do siebie, Will - ponownie się uśmiechnęłam.
- Ale...
Potrząsnęłam głową, dźgając go palcem w pierś.
- Żadnych ale. Rozwiąż sprawę z ojcem. Może on po prostu się o ciebie troszczy?
Will nachmurzył się wyraźnie.
- Gdzie był, kiedy rzeczywiście go potrzebowałem? Chyba nie zamierzasz mnie zabić.
Spuściłam wzrok. Zabić nie, ale kto wie, czy cię nie skrzywdzę.
- On ma rację. I ja i Dean jesteśmy niebezpiecznymi ludźmi. Trzymanie się nas wpędzi cię w kłopoty.
Prychnął, zirytowany. Kto by pomyślał, to Will potrafi się irytować?
- Myślisz, że ja nie jestem niebezpieczny? Też przynoszę kłopoty. Ale to moja decyzja, z kim spędzam swój czas, a jemu nic do tego.
Nadal mówił spokojnym tonem, nie podnosząc głosu. Prawdopodobnie powiedziałabym coś głupiego, gdyby nie melodia z Do I Wanna Know, którą ustawiłam jako dzwonek telefonu. Dzwonił Dean. Odebrałam.
- Tak?
- Mam cholerny problem. Musisz przyjechać, kolonia za miastem, ta, o której ci opowiadałem. Byle szybko.
I się rozłączył.
- Co jest? - Will przyglądał mi się zaniepokojony.
- Dean ma kłopoty. Muszę jechać - rzuciłam tylko, szukając w kieszeni kluczyków.
- Jadę z tobą.
Przerwałam nerwowe poszukiwania, patrząc na niego uważnie.
- Okay - rzuciłam tylko - Ale nie zostawaj z tyłu.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę parkingu, na którym zostawiłam swoje auto. Mazda MX - 5, oczywiście w ciemnoszarej wersji. Marcus załatwił mi ją, gdy okazało się, że potrzebuję nowego samochodu. Zapłaciłam już sama.
Wsiadłam, z zadowoleniem stwierdzając, że nie zapomniałam wciągnąć dachu dziś rano.
***
Na miejscu znaleźlibyśmy się szybciej, ale zaparkowałam wóz dalej. Nie chciałam zostać zauważona. W aucie obróciłam się, sięgając po walizkę na tylnym siedzeniu. Otworzyłam ją, nie zwracając uwagi na spojrzenie Willa. W środku znajdowały się bezpiecznie rozłożone i rozładowane dwa Walthery, standardowe 9 milimetrów. Wyjęłam jeden i złożyłam do kupy, biorąc ze sobą także nóż bojowy.
- Mówiłam, że nie jestem grzeczną dziewczynką - uśmiechnęłam się do Willa szelmowsko.
Wysiedliśmy, po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Dom nie wyglądał na stary, ale z pewnością nikt już w nim nie mieszkał. Drzwi wisiały smętnie, a okna zostały pozabijane deskami, najwyraźniej wybite. Na linii drzew, ukrytego za sporej wielkości jodłą spotkaliśmy Deana. Nie wyglądał za dobrze. Na twarzy miał ślady krwi, ewidentnie rozbity łuk brwiowy i nos. Jego koszula była z boku w strzępach, ale rana nie krwawiła już.
- Cześć - wyszczerzył się do Willa - Chrzest bojowy?
Przewróciłam oczami.
- Wyglądasz okropnie. Co cię tak poturbowało?
- Demon. A raczej jego piekielny kundel. Już po nim, ale w tamtym budynku mamy jeszcze zmorę.
- Ukrywa się tam? 
Dean skinął głową. Pochylił się, wygrzebując z roboczej torby srebrny sztylet, odpowiednio pozłacany. Podał go Willowi.
- Tylko się nie potnij, słoneczko - rzucił.
- Może dam radę.
- Też mam taki nożyk. Jedyną osobą bez broni jest Ella, więc pilnuj jej pleców. El, wchodzisz pierwsza, postaraj się szybko złapać to cholerstwo. Kiedy zmieni w człowieka, Will lub ja ją dobijemy. Celuj w gardło lub oczodół, chyba, że nie dasz rady, wtedy staraj się ją po prostu zranić. Macie jeszcze latarki.
Skinęłam głową, przyjmując przedmiot.
- Nie używajcie ich, jeśli nie będzie konieczności. Światło ją spłoszy.
Ruszyłam pierwsza, tuż za mną poszedł Will. Nie zdziwiłam się tym, że Dean w żaden sposób nie zaoponował na jego obecność. Przyda nam się pomocna dłoń.
Ostrożnie otworzyłam drzwi, wchodząc do środka. Znaleźliśmy się w pokrytej kurzem kuchni. Widziałam odrobinę kiepsko, lecz to musiało wystarczyć. Postąpiłam kilka kroków naprzód. Dean poszedł prawdopodobnie z drugiej strony. Coś zaszurało i pod moimi nogami przemknął się kot. Drgnęłam wystraszona. To wystarczyło, bym się rozproszyła i wszystko poszło źle. W jednej chwili zmora w formie przypominającej dymnego, olbrzymiego człowieka miotnęła Willem o ścianę. Poleciał na zakurzone szafki.
Przesunęłam się w jego stronę, widząc, jak oszołomiony zbiera się z ziemi, gdy doszedł mnie krzyk Deana.
Zmora ewidentnie go miała. Miotał się w uścisku, osłaniając ranę na boku. Dotyk zmory byłby wtedy dla niego śmiertelny.
Odnalazłam latarkę, a zaskakująco jasny strumień światła przeszył widmowe ciało nadnaturalnego. Przeraźliwy wizg rannego stworzenia zadźwięczał boleśnie w moich uszach. Puściła Deana, ten jednak nie miał sił ani czasu, by zareagować na to, co stało się następne. Łowca nie miał bowiem racji, zmora się nie spłoszyła. Przeciwnie, jedynie odwróciłam jej uwagę i rozwścieczyłam. Światła latarek zgasły z trzaskiem. Przeciwnik dopadł mnie z gniewną siłą. Pchnięta nią na kolana, przytłoczona ogromem ciemności, na moment zapomniałam zupełnie, że jestem cholerną antynadnaturalną, znów byłam jedynie małą dziewczynką, wiele, wiele lat temu, która przerażały cienie w jej pokoju. Ocknęłam się dopiero słysząc głosy przyjaciół. Wróciła mi świadomość, a wraz z nią moc. Wystarczyło jedno dotknięcie, by potwór zmienił postać, stając się ogromnym posturą, ale zdezorientowanym człowiekiem.
Will był najbliżej i to on dokończył robotę, wbijając sztylet po samą rękojeść w szyję naszego przeciwnika. Cofnęłam się aż pod ścianę, by nie zostać ochlapana krwią. Dopiero tam zaległam, podciągając kolana pod brodą, wstrząsana dreszczami. Zmora nie zostawiła trwałych obrażeń, jedynie wychłodzenie.
- Wszyscy cali? - spytał Dean, wlokąc się w naszą stronę.

Will?

Od Louise do Luciela

Choroba zwana przeziębieniem to najgorsza z możliwych kar zesłanych ludzi od Boga, to wersja dla wierzących. Dla tych mniej pobożnych, zarazki i wirusy powinny zdechnąć i smażyć się w miejscu zwanym Piekłem. Chociaż znając życie, tam też by istniały. Nie mam pojęcia jak, te mikroorganizmy potrafią być cholernie szczwane.
I to są właśnie wyniki zatkanego nosa i wiecznego bólu głowy połączonego ze zjawiskiem zwanym okresem. Alex stwierdził, że najrozsądniej będzie schodzić mi z drogi, gdy niczym zjawa, będąca jedynie namiastką człowieka, sunęłam do kuchni po coś do jedzenia. Ewentualnie połknąć kolejną porcję tabletek, które mimo, że według znaczku na opakowaniu powinny zacząć "leczyć" po jakiś trzydziestu minutach, nie działały nawet po dwóch godzinach. W ten sposób byłam skazana na domowe sposoby; ciepły rosół i herbatę z miodem oraz malinami. I prawdopodobnie dzięki właśnie takiemu żywieniu po dobrym tygodniu poczułam się lepiej. Lepiej, ale  nie dobrze.
- Sueno, jasna cholera - zaklęłam, gdy pies po raz kolejny zaczął domagać się wyjścia na spacer. Trzeci raz w ciągu dwóch godzin.
Z wyraźną niechęcią doczłapałam do drzwi, wciskając stopy w swoje stare adidasy i niezdarnie ubierając zimową kurtkę w kolorze khaki. Do tego naciągnęłam na uszy ciemną, wręcz czarną, wełnianą czapkę, a kiedy opatuliłam szyję miękkim szalikiem byłam niemal gotowa do wyjścia. Pozostało mi jedynie przypiąć smycz do rozemocjonowanego kundelka, który zamiast spokojnie usiąść, jak był nauczony, wolał skakać dookoła moich nóg, poszczekując radośnie.
Prychnęłam z wyraźną irytacją, powoli wciskając psa w intensywnie czerwone szelki i kiedy zdobyłam nad nim choć minimalną kontrolę. otworzyłam drzwi wybiegające na klatkę schodową i zjechawszy windą na dół, wyszłam ze Sueno na szybki spacerek.
Powróciwszy do mieszkania okropnie uderzyło mnie to, jakie jest puste. Alex od rana siedział w pracy, a ja szczerze mówiąc, nie miałam do roboty nic lepszego niż siedzenie na kanapie i oglądanie kolejnego tureckiego serialu. Nie żeby były złe, acz los Jansu czy kolejnej Hazal nie niezbyt mnie obchodził.
Po krótkim wahaniu zdecydowałam się odwiedzić Luciela, mając nadzieję, że tak samo jak ja, będzie w mieszkaniu. Nadzieja umiera ostatnia.
Zapukałam kilkakrotnie, a nie otrzymawszy odpowiedzi, użyłam dzwonka. Dopiero po dłuższej chwili otworzył mi sąsiad.
- Um... Cześć - odezwał, się przecierając wyraźnie zaspane oczy.
- Cześć. Wpadam, bo... Czy wszystko w porządku? - zapytałam, gdyż z okolic salonu dobiegł nas krzyk. Męski. Nie minęła nawet minuta, gdy dołączył do niego kobiecy.
Pierwsze co przyszło mi do głowy, to nocne zabawy, ale na samą myśl poczułam jak jedzenie cofa mi się z żołądka. Po incydencie w szkole, gdy niemal siłą zmuszono mnie do oglądania filmów porno, miałam dość mieszane uczucia, jeśli chodzi o takie rzeczy.
- Tak, tak, świetnie, moje rodzeństwo stwierdziło, że to świetny pomysł na odwiedziny - odpowiedział, przekreślając tym samym moje domysły. Zaraz, ile ich było... szóstka? Chyba tak. Siódemka wliczając Luciela. Akurat tę liczbę łatwo jest zapamiętać. Apollo i tak dalej.
- Ooooh... Kto to, Lucy? - drobna blondynka, najpewniej siostra Luciela, uwiesiła się jego ramienia, wbijając we mnie zamglone spojrzenie.
- Mary, to Louise, sąsiadka.
- Mary, najmłodsza siostra tego idioty i prawie całej gromady w środku - entuzjazm w jej głosie wydał się niemal nienaturalny, jakby nie była zbyt trzeźwa. Albo to ja jestem sztywna. - Dołączysz do nas, no nie? - posławszy mi szczenięce spojrzenie ruszyła chwiejnie w stronę środka mieszkania. Ciszę przerwał cichy jęk.
- Teraz nie masz wyjścia. Inaczej będę się musiał jutro spotkać ze skacowaną, poważną i agresywną panią architekt. A to oznacza śmierć.
Po namyśle ruszyłam za Lucielem w stronę kuchni.
- Uważaj, żebyś się nie potknęła. Gdzieś tu leży chłopak mojego brata.
O dziwo, nie leżał, a już zmierzał do salonu. Wariatkowo jakieś.
- Napijesz się czegoś? I lepiej ci już? - zapytał, rozglądając się bezradnie po kuchni.
Kiedy już miałam odpowiedzieć, okrzyki rozgorzały na nowo. Nie do końca zrozumiałam o co chodzi, ale nie zamierzałam też wnikać.
- Nie rób sobie problemu - uśmiechnęłam się, mimowolnie zerkając na rodzinę bruneta. Wydawali się dość szaleni i co najmniej trochę destrukcyjni, ale z tego co zdążyłam zauważyć, mieli ze sobą dobry kontakt. - Ale muszę odmówić, palenie czegokolwiek nie wchodzi w grę. Jutro mam wizytę u lekarza.
Przejechałam wzrokiem po zawalonej kocami, poduszkami i natknąwszy się na jedną ze swoich ulubionych gier, spojrzałam znowu na Luciela.
- Macie Scrabble!
Jego mina mówiła wszystko, ups.
- Proszę, ciszej. Jeszcze tamci usłyszą.
Jak na zawołanie odpowiedziały mu krzyki.
- Kto ma ochotę na następną kolejkę? - prawdopodobnie męski głos wybił się poza pozostałe.
Parsknęłam cicho, odwracając się w stronę gromadki.
- No chodź, Luciel - machnęłam dłonią w jego stronę. - Inaczej twoje anielskie rodzeństwo mnie pożre.

Luciel?

20 mar 2017

Od Williama do Elli

***
Miesiąc. Cholerny miesiąc. Przez cały cholerny miesiąc Ella przychodziła do mojego mieszkania       i molestowała i mojego kota, i mnie. Jego dosłownie, mnie nie do końca. Zazwyczaj kończyliśmy oglądając coś online, film lub serial a ona wyjadała całe moje jedzenie z lodówki z dżemem jagodowym, którego mam wielki zapas. Czasami nawet siedzieliśmy w całkiem komfortowej ciszy lub słuchając muzyki, ja rysowałem, ona coś czytała lub sprawdzała telefon. Ernest ją polubił, ja chyba też. W sumie to bardziej się oswoiłem z jej obecnością niż polubiłem, nie czuję już takiego braku komfortu w jej pobliżu (chyba, że za bardzo się zbliży). Teraz też, ja wykonuję kolejne zlecenie, czyli plakat informujący o jakimś wydarzeniu w nowym klubie, a ona siedzi w moich nogach i czyta jakieś fanfiction (wolę nie wiedzieć o jakiej tematyce) i szturcha okazjonalnie moje kolano. Gdy znów to zrobiła nie powstrzymałem się.
- O co z tym chodzi? - spytałem i wykonałem taki sam gest jak ona, szturchając ją w ramię.
- Sprawdzałam kiedy się zdenerwujesz - powiedziała i puściła mi oczko. Jakim cudem wylądowałem z kimś takim? Okulary zsunęły jej się z nosa, więc niezgrabnie poprawiła je, zrzucając sobie na twarz kosmyk włosów. Wyciągnąłem dłoń i poprawiłem je zakładając je za jej ucho. Gdy skończyłem tę jakże wdzięczną i poetycką czynność kącikiem oka zauważyłem coś jasnego po drugiej stronie kanapy. Odwróciłem głowę i zauważyłem, no cóż, uhmmm, Apolla. Ella podążyła za moim wzrokiem i zrobiła zagadkową minę.
- Uhmm, Willie, zawsze trzymałeś świecącego się mężczyznę koło kanapy? - Tata przewrócił oczyma i skrzyżował ramiona na piersi.
- Tak nie do końca? Ella, poznaj Apolla, Apollo, poznaj Ellę - w moich myślach pojawiło się jedno zdanie. Co on do cholery tu robi? Tata odbił się od ściany i stanął naprzeciwko kanapy.
- Znam ją za dobrze. Wiesz, przewidywanie przeszłości i te sprawy - powiedział sarkastycznie. Nigdy nie używał takiego tonu. I nigdy nie wydawał się taki zdenerwowany.
- Uhmm, okej, ja z tym zawsze miałem problemy, więc może powiesz mi co Cię tutaj sprowadza? - rzuciłem równie sarkastycznie. Z tego co wiedziałem reszta herosów nie miała żadnych problemów, więc co miałby tutaj robić? Ella tylko przesuwała wzrok z jednego na drugiego.
- Synu, przewidywanie przeszłości już chyba jest twoją lepszą umiejętnością niż myślenie rozsądnie. Bo raczej żaden nadnaturalny o zdrowych zmysłach nie zadaje się z antynadnaturalną ani łowcą, co Ci strzeliło do głowy?
- To ja może wyjdę do toalety... - Ella zsunęła się z kanapy, prześlizgnęła się obok Apolla i rzeczywiście zamknęła w łazience. Przeniosłem zaskoczony wzrok na ojca. Teraz postanowił się o mnie pomartwić?
- Mogę Cię zapewnić, że moje zmysły są zdrowe, bo przy nich zupełnie nic mi nie grozi. W przeciwieństwie do mojej matki, z którą mnie zostawiłeś na 18 lat - wow. W moich słowach było zdecydowanie więcej jadu niż planowałem.
- Żartujesz sobie ze mnie? Nie po to dałem Ci sztylet, żeby leżał sobie bezczynnie, gdy jesteś w pobliżu dwóch najniebezpieczniejszych osób w twoim otoczeniu - w tym momencie Apollo podniósł głos. Krzyczący Bóg. To trochę przykre doświadczenie.
- Nie, nie żartuję. Daję sobie radę, jeśli będę potrzebował się obronić to dam radę. A sztylet dałeś mi żebym bronił się przed potworami z greckich mitów, gwoli ścisłości - udało mi się zachować niski ton głosu. Nie lubię go podnosić, zniżać się do krzyku. Zsunąłem laptop z kolan, Ernesta ze stóp i wstałem.
- Słuchaj Will. Wiem, że jesteś zupełnie zdolny do zadbania o siebie, dlatego nie będę tego tolerował, gdy popełniasz taki okropny błąd - oho, nadal krzyk. Nie rozumiałem kompletnie dlaczego robi coś takiego, minął miesiąc a ja jestem cały i zdrowy (no może moje nerwy nie do końca).
- Gdy tu przyszedłeś Ella była w tym mieszkaniu i jakoś żyję. Tak samo było przez ostatni miesiąc. Więc o ile nie widzisz jakieś mojej dramatycznej śmierci w przeciągu kolejnego to chyba nie ma się o co martwić - chciałbym, żeby to go przekonało. O bogowie, czemu ja? Skupiłem wzrok na ojcu, ale on patrzy za okno za mną. Odwróciłem się, nie wiem co on takiego ciekawego widzi, że...
- Czyli jednak się odważyła - tata skomentował sytuację a ja patrzyłem na przestraszoną Ellę. opierającą się na moim parapecie. Złapała mój wzrok i pomachała. Na. 4. Piętrze. Co do cholery?! Zaczęła schodzić na dół a ja tylko podbiegłem do okna. Opuszczała się powoli korzystając z parapetów i balkonów sąsiadów. Co się zrodziło w jej chorej głowie? Wybiegłem szybko z mieszkania nie myśląc nawet o jego zamykaniu. Może ojciec to zrobi. Mam nadzieję, że już go nie będzię gdy do niego wrócę. Zbiegłem po schodach, zeskakując po trzy stopnie na raz. Podbiegłem pod ścianę, gdzie znajdowała się Ella, i yupp, nadal tam była, chciała właśnie zeskoczyć z ostatniego balkonu. Podszedłem, a ona się zachwiała i spadła na tyłek tuż obok mnie. To musiało boleć. Podałem jej dłoń i pomogłem wstać.
- Co ty tam odwaliłaś? - spytałem szybko.
- Nie chciałam przeszkadzać - Ella zachichotała nerwowo. Chyba jej nie wierzyłem. Wsuneła delikatnie ramiona pod moje i lekko się wtuliła chowając twarz w mojej piersi (wyżej nie sięga). Nie wiedząc co zrobić położyłem dłoń na jej głowie i zacząłem głaskać.

Ella?

19 mar 2017

Od Elli do Williama

Pół drogi do mieszkania Willa paplałam radośnie o Pepper i mopsach. Temat niespecjalnie wymagający, ale biedak już się dosyć stresował. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, ale każdy ma swoje problemy. Mnie czasem dopadała skrajna panika, teraz sytuacja się uspokoiła, ataki dopadały mnie sporadycznie.
- Omójborze, jest jeszcze lepszy niż myślałam - westchnęłam na widok Ernesta, który przyszedł zobaczyć, któż to zakłóca jego spokój.
Opadłam na kolana jeszcze w korytarzu, zniżając się niemal do poziomu kota.
- Witam szanownego pana - mruknęłam, ostrożnie wyciągając dłoń w jego stronę, tak, by mógł ją obwąchać. 
Zwierzak otarł się o nią, po drobnej chwili namysłu.
- Jaki cudowny - zwróciłam się w stronę Willa, miziając kota za uchem.
Mężczyzna przyglądał nam się z dziwnym wyrazem twarzy. Potem ominął nas i wszedł dalej. Z żalem pogłaskałam kota po raz ostatni, by podążyć za Willem.
Znowu się denerwował. Odwrócił się do mnie przodem, gdy weszliśmy do kuchni.
Nieoczekiwanie złapałam jego dłonie. Zauważyłam jak drgnął niespokojnie. Nieciekawa przeszłość, kolego?
- Um... Ella?
- Znowu robisz to coś z palcami - odpowiedziałam z najbardziej uroczym uśmiechem, na jaki było mnie stać, po czym puściłam go.
 - Tak, może, faktycznie. Tik nerwowy. Chcesz może... chipsa? - wziął z blatu najbliższą leżącą rzecz, która okazała się paczką chipsów.
- Ocet? Nie próbowałam.
Spojrzał na mnie tak, jakbym stwierdziła, że ziemia jest płaska, a Batman nosi czerwoną pelerynę.
- Niezłe - rzuciłam. - Ale czegoś im brakuje. Masz może dżem? Najlepiej jagodowy. 
Przyjrzał mi się dziwnie, po czym wyciągnął z lodówki dżem, dodatkowo podając mi łyżkę.
- Jagodowy. Ale nie wiem, co ty chcesz... - nie dokończył, gapiąc się w milczeniu.
Posmarowałam chipsa dżemem i zjadłam z wyraźnym zadowoleniem.
- Od razu lepiej - uśmiechnęłam się ciepło.
- Jak... Dlaczego...
Przewróciłam oczami.
- Wszystko z dżemem jagodowym jest lepsze. To chyba oczywiste.
Momencik milczenia.
- Tooo... może obejrzymy film? - błyskawiczna zmiana tematu, słonko.
- Świetnie, a jaki? Tylko nie horror, proszę - skrzywiłam się.
Odepchnął się od blatu i ruszając w kierunku drzwi.
- A co, boisz się? - w jego głosie usłyszałam rozbawienie.
- Nie. Wcale - mruknęłam, kłamiąc w sposób oczywisty.
- Tylko ich nie lubisz.
- Właśnie.
 Potuptałam za nim, rozglądając się po mieszkaniu. No, jaskinia to to nie była, nie było tak źle.
- A... może... jakiś sensacyjny?
- O, może być. Zaproponowałabym anime, ale pewnie większość z nich mogłeś widzieć.
Drgnęłam, czując wibracje. SMS. 
"Masz robotę"
I tyle. Marcus nigdy nie owijał w bawełnę.
- Will? Muszę już iść. Praca wzywa - posłałam mu przepraszający uśmiech.
Nerwowo skinął głową, chociaż wewnętrznie prawdopodobnie odetchnął z ulgą. Odprowadził mnie do drzwi, przed którymi zatrzymałam się na moment.
Odwróciłam się, by szybko go przytulić. Znowu wykonał dziwny ruch, ewidentnie zaskoczony. Puściłam go i odsunęłam się, otwierając drzwi i wychodząc.
- Pożegnaj ode mnie Ernesta - powiedziałam - Do zobaczenia, Will!
Odpowiedzi już nie usłyszałam, bowiem szybko zbiegłam po schodach. Czas wrócić do pracy.

Will?

Od Williama do Elli

Westchnąłem bawiąc się uchwytem filiżanki. Względnie się uspokoiłem, ale fakt, że Ella jest kobietą, w dodatku atrakcyjną, skutecznie mi to utrudniał.
- Nudziarze, w dodatku Will, twoja kawa to profanacja tego cudnego napoju - spojrzałem na Deana zaskoczony. Co niby jest z nią nie tak? Mężczyzna pochylił się i oparł łokcie na stole kładąc podbródek na splecionych dłoniach.
- Przejdźmy do ciekawszych tematów - zauważyłem jak El przewraca oczami. Nie wiem czy chcę wiedzieć co w deanowym słowniku oznacza "ciekawsze tematy". Towarzysząca nam kobieta także się nachyliła i oparła na stole.
- Dzieci i mopsy głosu nie mają - uratowani. - Ale jest jedna "ciekawsza" rzecz, która mnie ciekawi - rzuciła kobieta tonem nieznoszącym sprzeciwu. Shit.
- Jakim jesteś nadnaturalnym? - Oczy wręcz jej błysnęły. Wbiłem paznokcie w swoją dłoń.
- Ymmm, n-nie jestem p-pewien czy to jest coś co, uhmmm, powinienem w-wam powiedzieć - zawahałem się. Dean tylko uśmiechnął się i ponownie oparł się na krześle.
- Wybacz słoneczko, ale Ella zapytała ciebie głównie z grzeczności. Co jest napisane na koszulce naszej uroczej towarzyszki?
Chyba już mnie zdemaskował. Westchnąłem i skupiłem wzrok na nadruku. Cholerna dysleksja. Literka po literce Will, to nie takie trudne.
- Czuję się niekomfortowo, gdy ktoś tak natrętnie patrzy się na mój biust - głos kobiety skutecznie mnie rozproszył. Czytanie najłatwiejsze jest na komputerze, o ile ktoś nie pomiesza różnych czcionek.
- Nie ma zbytnio na co, El. Poza tym, Will, tam jest napisane "Little Arctic Monkey". Czyim dzieckiem jesteś?
- Apollo. Czuję się teraz nagi, jakim cudem tak szybko na to wpadłeś? - zapytałem zgaszony. Posłałem jednak uśmiech w stronę kobiety. Ma niezły gust muzyczny. Mój gest chyba nieco ją zaskoczył.
- Czyli talent masz po tatusiu. I nie trzymaj sztyletu za paskiem, to się może źle skończyć - odruchowo sięgnąłem dłonią do ostrza. Well. Nadal mi nie zdradził jak się domyślił i prawdopodobnie tego nie zrobi. Cholerni łowcy. Ella, która do tej pory nadal opierała się na stole osunęła się na niego jakby miała zaraz zasnąć.
- W takiej postawie wyglądasz na jeszcze mniejszą, choć to mało możliwe - rzuciłem a kobieta posłała mi mordercze spojrzenie.
- Pij swoją cukrzycę w kubku William - odpowiedziała niby groźnym tonem.
- U, ostro. Chyba Cię polubiła - rzucił Dean znad swojej kawy. Rozległ się odgłos dzwonka i mężczyzna wyciągnął swój telefon. Westchnął i rzucił nam zniechęcone spojrzenie.
- Robota wzywa kochani - powiedział i potrząsnął telefonem wskazując na niego.
- Will też ma chyba wystaczająco emocji na dziś - spojrzałem na nią oskarżająco.
- Ciekawe dlaczego - odpowiedziałem sarkastycznie. Podniosła ręce w obronnym geście.
- Ja nie wiem - Dean wstał i zaczął dopijać swoją kawę. Ella nachyliła się ku mnie.
- On musi już iść, ja nie. Daleko stąd mieszkasz?

Ella?

18 mar 2017

Od Elli do Williama

Uśmiechnęłam się ciepło w kierunku nowego znajomego.
- Nawiasem, masz zamiar się przedstawić? - spytałam, a on momentalnie się speszył.
W sumie, całkiem urocze.Dziwne, że mu jeszcze serce nie siadło z nadmiaru wrażeń.
- Tak, faktycznie. William... Znaczy, Will - nerwowo wykręcał palce.
Przewróciłam oczami.
- Nie wiem, skąd te nerwy, to nie randka. Jeszcze - wyszczerzył się Dean, porozumiewawczo poruszając brwiami.
- Jak chcecie to mogę was zostawić - dodał.
- Jeśli miałbym shippować kogoś z tej trójki, bylibyście to wy - odezwał się Will, nim zdążyłam odciąć się Deanowi.
Rzuciłam przyjacielowi rozbawione spojrzenie i jednocześnie wybuchliśmy śmiechem, który dodatkowo speszył naszego kolegę.
- Przykro mi, nie ma szans. Nie wchodzę dwa razy do tej samej rzeki... a może łóżka.
Uderzyłam łowcę w ramię. Całkiem mocno.
- Trochę się mylisz w czasie ze swoim zmysłem shippera - no, nawet nie trochę, to prawie sześć lat minęło.
- To wy... Byliście... ym... Razem?
Dean potarł nieogoloną szczękę, przyglądając się nadnaturalnemu. Oho, zaczyna się, opowieść wszech czasów.
- Jeszcze pytasz? Niecnie wykorzystałem moją fankę. W szkole średniej miałem swój własny fanclub - uśmiechnął się jeszcze paskudniej. Bogowie...
- Pełen zdesperowanych nerdowskich nastolatek - wtrąciłam się.
- To fakt. Ale niektóre były niczego sobie. Wyobraź sobie, że przyszedłem na jakąś imprezę, zaczęło mi się nudzić. I zauważyłem dziewczynę, która od początku gapiła się na mnie szczenięco. Podszedłem, pogadałem, przez większość czasu wyglądała, jakby miała zemdleć. Jak tu nie skorzystać z okazji?
Will zakrztusił się, gapiąc na Deana jak cielę na malowane wrota. Uratowała nas kelnerka, która przyniosła kawę. I szklankę wody dla krztuszącego się Williama.
- Nie chcesz słyszeć tej historii, Will - rzuciłam, wiedząc, że to i tak nic nie da.
- Wydaje mi się, że nie chcę.
Dean tylko prychnął.
- Nie ma, że nie. Kontynuując, Ella była kompletnie trzeźwa, więc trochę to naprawiłem. Z tym, że kiedy zacząłem coś sugerować, była jak najbardziej za. Również trzeźwa. A skoro miała do tego puste mieszkanie.
Nadnaturalny przestał patrzeć na Deana, za to wydawał się zupełnie skupiony na tym, by nie zakrztusić się swoją kawą.
- Jak na pierwszy raz, to była całkiem niezła - przyjaciel przez chwilę teatralnie marszczył brwi, niby próbując sobie przypomnieć szczegóły.
A Will zawiódł w niekrztuszeniu się swoją kawą. Przyglądałam się z rozbawieniem, jak próbuje walczyć o oddech.
- Może miałaś rację, El, Może prawiczkowi nie powinienem opowiadać takich historii, jeszcze się spłoszy.
Westchnęłam, po czym trzepnęłam Deana w głowę.
- W każdym razie, mi szybko przeszło, ale dogadywaliśmy się nieźle, więc dalej mamy kontakt - dokończyłam.
Will wrócił do względnej normalności.
- Yyy... A ten... co robicie tak... na co dzień? - nareszcie normalny temat.
- Jestem niewolniczym pracownikiem korporacji. Szerzej, programistką - westchnęłam, zabierając się za swoją kawę.
Dean nie odezwał się, skupiony na swojej kawie.
- Bawię się w grafika - odpowiedział Will.
Uniosłam brwi.
- Nic dziwnego, jakiś talent masz - uśmiechnęłam się. 

Will?

Od Williama do Elli

Sekundę zastanowiłem się nad tym co następnie napisać. Gdy już się zdecydowałem musiałem co sekundę poprawiać literówki, które spowodowały moje trzęsące się ręce. Will, cholero.
TrashKing:
Wracając do tematu San Lizele, skoro macie możliwość tu chlać to może rozważycie spotkanie i kawę z nieznajomym z internetu?
YourShinki: 
Mojej mamie by się to nie spodobało...
HeyKids:
Jak połowa rzeczy, którą robisz na co dzień. Z chęcią, jak widziałeś, kubek kawy nam się przyda.
YourShinki:
Ewentualnie z trzy.
TrashKing: 
Vincent Cafe za 40 minut?
YourShinki:
Słoneczko, to kawa, wystarczy nam 15.
HeyKids:
Postaraj się w miarę szybko dowlec tam swój gruby tyłek Trash.
TrashKing:
Powstrzymaj się od takich tekstów, dopóki go nie zobaczysz, El. Wystarczy mi 10. :3
El. El El El El. El i Dean. Ciekawe imię. Zgaduję, że to jakiś skrót? W sumie niedługo się przekonam.
YourShinki:
W łóżku też taki szybki jesteś?
HeyKids:
Co my tu jeszcze robimy? Zbierać się, raz, raz.
TrashKing:
Do zobaczenia. :v Już tego żałuję.
HeyKids:
Oj, masz czego. See ya.

Wylogowałem się szybko i zatrzasnąłem komputer. Szybko skoczyłem do łazienki, gdzie wykonałem najszybszą toaletę w życiu. Szybko skopałem z siebie dresy, które były pięknie udekorowane okruszkami chipsów. Jednocześnie złapałem świeżą bluzkę (oczywiście szarą) i pierwsze z brzegu jeansy. W biegu po buty potknąłem się o Ernesta. Rzecz jasna nie skończyło się to dobrze dla mojej dłoni... Szybko zasznurowałem rozpadające się buty i wciskając portfel do kieszeni wyciągnąłem klucze z zamka i przełożyłem na drugą stronę.
- Życz mi powodzenia kocie - szybko  zamknąłem drzwi i swoim sposobem zbiegłem po schodach. Gdy wyszedłem z klatki na sekundę zatrzymałem się żeby ogarnąć rozrzucone włosy. Sprawdziłem telefon. Wszystko zajęło mi 4 minuty, można nazywać mnie Flashem. Potykając się na bruku pobiegłem w stronę Vincenta. Kawę mają przyzwoitą, i w przyzwoitych cenach co jest szczęściem i dla mnie i dla mojego portfela. Wszedłem do środka i wybrałem stolik w rogu, idealnie usadowiony między oknem a barem. Mogłem wyglądać na ulicę, siedziałem przodem do wyjścia. Szybko rzuciłem wzrokiem po wnętrzu. Nie było zbyt wielu osób, godzina temu nie sprzyjała. Naprzeciw siedziały 3 młode dziewczyny i zawzięcie o czymś rozmawiały jedząc desery. Po drugiej stronie siedziało starsze małżeństwo pijące kawę i czytające gazety wymieniając się spostrzeżeniami na temat wiadomości. Urocze. W pobliżu baru siedziała też kobieta około trzydziestki zawzięcie pisząca coś na swoim laptopie. Aspirująca pisarka, jak zgaduję? Zadowolony oparłem się i rozsiadłem wygodnie na zielonej kanapie. Dean i El nie będą raczej mieli trudności z rozpoznaniem mnie. Wyciągnąłem telefon i zacząłem czytać fanfiction. No co? Po paru minutach usłyszałem dzwonek do drzwi i podniosłem wzrok, ale zamiast dwójki mężczyzn ujrzałem parę z wczoraj, niską kobietę i wysokiego mężczyznę. Zabawne, że na siebie ciągle wpadamy. Oderwałem od nich wzrok i zacząłem ochrzaniać w myślach znajomych. 15 minut, uhum. I po co ja się tak śpieszyłem? Nagle na oparcie krzesła przede mną opadła para dłoni i kobieta, która dopiero stała przy wejściu uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Powiedz, że jesteś Trash albo to będzie cholernie niezręczne - mężczyzna towarzyszący jej stanął tuż za nią i z równie szerokim uśmiechem oparł jej dłoń na plecach. Czułem jak coraz trudniej mi się oddycha.
- Yyyy - super rozpoczęcie rozmowy cholero. - Dean? El? - spytałem jak kretyn. Oczywiście, że to oni. Dean osunął się na krzesło obok. El usiadła na krześle, o które wcześniej się oparła.
- We własnej osobie. Wyglądasz bardziej mizernie niż myślałem, powinieneś częściej opuszczać swoją jaskinię batmana - powiedział mężczyzna a ja kompletnie już nie rozumiałem o co chodzi. Na twarzy dziewczyny też pojawiła się niepewność.
- T-to ty jesteś kobietą? - rzuciłem bezmyślnie. I tak chyba na nic więcej się nie zdobędę. Nie w pobliżu osobnika płci żeńskiej. I tak wielkie oczy rozszerzyły się jej jeszcze bardziej. Szybko odchyliła dekolt swojej bluzki i z dramatyczną manierą rzuciła tam spojrzenie, które potem wróciło na mnie.
- Od kiedy pamiętam? Jesteś nadnaturalnym? - co. Cococococo?
- O cholera - rzucił Dean, trochę przerażony, trochę rozbawiony.
- Od kiedy pamiętam? Czym jesteś? - Jezu, Will, gratulacje, udało Ci się to powiedzieć i nie zająknąć.
- Antynadnaturalną. Well, to było nieoczekiwane - czarnowłosa z westchnieniem oparła się.
- Uhmmm... - Skonfundowany Dean zabrał głos - To zacznijmy od początku. To jest Ella, chyba jednak PANI haker, antynadnaturalna. I jak już wiesz, Dean Pugellan, i no, łowca? - Niedowierzający uśmieszek pojawił się na jego twarzy. - Zebrała się cała ekipa. Ale raczej się tu nie pozabijamy, nie?
- No mam nadzieję - rzuciłem spanikowany.
- Oddychaj, nic Ci nie zrobimy, narazie - rozbawienie wróciło na twarz Elli. Idąc jej radą, pomimo wyraźnego braku komfortu wziąłem głęboki oddech.
- W takiej sytuacji się jeszcze nie znalazłem. W każdym razie to wy się naradźcie czy z pewnością nie chcecie mnie zabić a ja zamówię kawę. Co chcecie? - Kurczę Will, idzie Ci coraz lepiej. Jeszcze z pięć razy zasugeruj im, że mogą Cię zabić.
- Dużą czarną, bez cukru - powiedzieli oboje. Przynajmniej są zdecydowani, ale ich synchronizacja potrafi zaniepokoić. Szybko się podniosłem i podszedłem do baru. Zamówiłem ich kawy i swoje prappuccino, podróbę starbucksowego frappuccino. Czułem ich wzrok na sobie, ale postanowiłem to zignorować. Zapłaciłem i tym razem nie śpiesząc się wróciłem do stolika. Dean śledził mnie wzrokiem i gdy w końcu zbliżyłem się wystarczająco, znów zaczął mówić:
- Masz szczęście słoneczko, Ella przyznała Ci rację i jednak stwierdziła, że masz fajny tyłek, to się rzadko zdarza.
Usiadłem, czując jak moja twarz robi się czerwona. Ella zachichotała na ten widok. Czy mogę już wrócić do domu?

Ella?

17 mar 2017

Od Elli do Williama

- Ella... Eeellaa... EL! - Dean trzepnął mnie w ramię.
Podniosłam głowę, patrząc na niego.
- Tamta jest niezła, no nie? - spytał.
Odwróciłam się nieco, spoglądając we wskazanym kierunku. Długonoga piękność kiwała się w rytm muzyki, w grupie odrobinę mniej zachęcających acz równie atrakcyjnych koleżanek.
- Mocna szóstka. Nie pasuje tu. Jej wataha też średnio się tu nadaje.
Do Czerwonej przychodziło raczej specyficzne towarzystwo, obracające się w sferach indie rocka czy szerzej, rocka alternatywnego. Nikt nie trafiał tu z ulicy, bo klub leżał przy jednej z mniejszych uliczek, dalej od tętniącego nocnym życiem Południa. Obskurny wygląd lokalu z zewnątrz także nie zachęcał. Gasnący neon głosił już tylko sam napis "CZERWONA". Dalszy ciąg gdzieś się zagubił na przestrzeni lat i nikt już nie wiedział, co czerwone było. Drzwi przestały się domykać już dawno temu, podczas jednej z nielicznych burd. Czerwona pod tym względem była specjalna. Stali bywalcy utarli się już między sobą, a nowi goście zazwyczaj dawali się ponieść atmosferze spokoju. Nikt nie zalewał się w trupa, nie zdarzyło się też, by ktokolwiek się zaćpał. Owszem, narkotyki i alkohol to nie nowość w takich miejscach, ale niepisana zasada mówiła, by zachować umiar. Gwałty i rozboje też się nie zdarzały. Lokalnym panienkom do towarzystwo zdarzało się w Czerwonej siadywać, podobnie sporej ilości kobiet szukających "jednonocka", ale próby nachalnego nagabywania zostawały kategorycznie kończone przez bywalców. Jeśli ktokolwiek przekraczał próg Czerwonej, potrafił się zachować, krzywda go nie spotkała. Niezależnie od płci, wieku, zawodu. Takie czynniki przestawały w klubie istnieć.
Dean bywał tu częściej, ja rzadziej miałam na to czas. Ale z pewnością oboje zaliczaliśmy się do stałych bywalców. Pamiętano nasze imiona, posyłano uśmiechy. Jeśli nad barem czuwał Cesare, gawędziliśmy po włosku, a kiedy Dean nagle uginał się od potężnego, acz przyjacielskiego klepnięcia w plecy, oznaczało to, że przybył brat Cesare'a, Flavio.
Od czasu odkrycia Czerwonej, do niepisanej umowy o przyjaźni, wiążącej mnie i Deana, dołączył kolejny punkt. Nie sprowadzaliśmy tam byle kogo. To było nasze miejsce, a dołączyć do nas mógł jedynie ktoś niezwykły.
- Nie będę marnował czasu na szóstkę. W dodatku z watahą - westchnął, zatapiając smutki w kolejnej szklance czegoś.
Przewróciłam oczami. Dzisiaj pozostawałam względnie trzeźwa, w przeciwieństwie do zmierzającego w stronę upadku Deana. Ewakuowaliśmy się około drugiej, przyjaciel nucił coś pod nosem, gdy kierowaliśmy się do mojego mieszkania.
W środku Dean zaległ na moim łóżku w towarzystwie zadowolonej Pepper. Bez litości zepchnęłam go na podłogę, po czym sama zawinęłam się do spania.
***
TrashKing:
Żyjecie? :o
YourShinki:
Ledwo .v. 
TrashKing:
Było tyle nie pić :v
YourShinki:
Śledzisz nas, słoneczko? Nieładnie, nieładnie.
TrashKing:
A HeyKids posiałeś gdzieś po drodze? Czy zgubiłeś na melinie, gdziekolwiek was wpuścili?
YourShinki:
Ranisz. El jeszcze śpi. Poza tym, w San Lizele wpuszczają nas wszędzie. Tym bardziej na krańcach Południa.
TrashKing:
Nie bywam tam. Straszno i niebezpiecznie :<
YourShinki:
Pożyczyć El do obrony, biedny chłopczyku?
HeyKids:
Dean, ty mopsie, wyprowadź psa, nie się śmiejesz. Kawa wyszła.
YourShinki:
Dostałem w głowę :c
TrashKing:
Słusznie :v

Will?

15 mar 2017

Od Aleca do Koyori

O co jej mogło chodzić? Nie jestem chyba przyzwyczajony, że jakakolwiek osoba śmieje się patrząc na mnie. Tak robiła tylko moja siostra, która specjalnie i złośliwie prowokowała mnie do poprawy sobie jak i mi humoru. Totalnie zbił mnie z tropu widok szeroko uśmiechniętej Koyori, która nie długo po tym wyjaśniła całą sprawę. Moje brwi opadły, a wzrok powędrował w stronę leżącego obok telefonu. Chwyciłem go w dłoń i nadal z zdezorientowaną miną, spojrzałem na czarny, odbijający ekran. No tak... dowód, że jednak nie potrafię jeść wydaje się dość niepodważalny. Odłożyłem telefon, przenosząc spojrzenie na dziewczynę, która z uśmiechem dopijała swoją kawę.
- Bardzo śmieszne. Komu przesłałaś to zdjęcie? - oparłem się o krzesło, odstawiając kubek swojego beżowego napoju na bok.
Japonka zrobiła zdziwioną minę, delikatnie spinając ramiona w geście niewinności, kręcąc przy tym delikatnie głową.
- Ja? Skądże... Przecież nie mogłabym komukolwiek wysłać takiego zdjęcia - przewróciła oczami.
- Kłamczucha - na mojej twarzy zagościł uśmiech. Wytarłem leżącą obok chusteczką od drożdżówki usta, sprawdzając na wypadek jeszcze raz siebie w odbiciu ekranu telefonu. - Jak na spowiedzi. Kto doznał zaszczytu zobaczyć moje cudowne zdjęcie? - pochyliłem się w jej kierunku, splatając palce i kładąc dłonie przed siebie.
Pokręciła głową, zaciskając usta chyba aby powstrzymać szeroki uśmiech, który powoli pojawiał się na jej twarzy. Wziąłem głęboki wdech, potwierdzając upór dziewczyny charakterystycznym skinieniem i mimiką.
- Nie? W takim razie konfiskuję telefon do czasu wyjaśnienia sprawy - chwyciłem urządzenie, przyciągając do siebie z złośliwym, mimowolnym uśmiechem.
Koyori otworzyła usta chcąc coś wydusić, ale uniosłem oczy, wpatrując się prosto w nią i oczekując zaprzeczenia z jej strony. Jak to było w naturalnym odruchu każdego człowieka.
- Panie policjancie, nie dostanie się pan bez hasła - przybrała triumfalną postawę, przechylając głowę na bok.
Uniosłem brwi w celu zapytania czy jest tego na pewno pewna. Jej głowa delikatnie się poruszyła, a między nami zapadła chwilowa cisza, z którą dziewczyna traciła coraz bardziej pewność siebie. Po chwili zmrużyła oczy, próbując wyczytać ze mnie moje myśli czy intencje. Jej wzrok biegał to po mojej twarzy to po telefonie, które trzymałem w swojej ręce.
- Nie znasz moich zdolności - wzruszyłem ramionami. - Spokojnie mógłbym zostać hakerem - zdanie to wypowiedziałem nieco ciszej, aby zbudować chwilę napięcia.
- Nie zrobisz tego... - podkreśliła mocno słowa, na które odpowiedziałem tylko wzruszeniem ramion. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Dochodziło południe, a to znaczy, że zasiedziałem się całe pół godziny. Dla mnie to nie do dopuszczenia. Wypuściłem głośno powietrze z płuc, chwytając torby, w których znajdywały się zakupy - Niestety muszę zbierać. Władza totalitarna w domu to okropność - dopiłem na szybko kawę, wykładając z portfela pieniądze i wstałem z krzesła, kierując się od razu ku wyjściu.
- Czekaj! - dziewczyna w pośpiechu złapała swoją torebkę i potrzebne rzeczy, wybiegając za mną.
Odwróciłem się na szybko, ukrywając uśmiech.
- Spieszę się, wybacz - rzuciłem szybko.
- A telefon? - podbiegła, pociągając delikatnie za moją skórzaną kurtkę.
-Telefon? Jaki telefon? - pokręciłem głową z teatralnym zdziwieniem - Mówiłem, że go dokładnie przejrzę. To dowód na twoją winę.
Koyori spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek z coraz bardziej rozszerzającym się uśmiechem. Po chwili powagi, zrobiłem zrezygnowaną minę, wyjmując jej telefon z kieszeni kurtki.
- Dobrze. Udam, że tym razem nic nie widziałem. Ale w zamian pomogę ci nieść te torby, bo patrząc na to z daleka można by pomyśleć, że zarwiesz się pod ich ciężarem - wystawiłem rękę, tym samym udzielając dziewczynie pomocy.
- Nie jestem taka słaba - pokręciła głową, oddając mi jedną z białych reklamówek.
Idąc już wolnym krokiem po chodniku, wzruszyłem ramionami w odpowiedzi, śledząc wzrokiem stojące nieopodal pojazdy. Ruch o tej porze dnia wzmógł się. Ludzie pewnie szukali jakiejś spokojnej ostoi na powolnie mijającą niedzielę, czyli ostatnie chwile relaksu przed przychodzącym tygodniem pracy. Właśnie, praca... Raport, pismo, zaległe rachunki i sprawa, która nie dawno wpłynęła na konto Agencji. Boże daj jak najszybciej kolejny weekend.
- Nie twierdzę, że nie dałabyś sobie rady. Nie wyglądasz na taką co by sobie nie poradziła. Po prostu jestem z gatunku dżentelmenów, a skoro nawet kobieta za mną biegła to wypada jej pomóc - dodałem uszczypliwie.
Poczułem jak wzrok Koyori powoli przenosi się na mnie. Moja twarz delikatnie drgnęła, lecz nie odwróciłem głowy w jej stronę, czekając raczej na reakcje ze strony dziewczyny.
- To gdzie moje zdjęcie wylądowało? - powróciłem do tematu.
- "Święty Mikołaj w nowej wersji" wysłane do Aoi`ego, mojego młodszego brata. Nie odpuszczasz? - zablokowała z powrotem telefon, tym razem wrzucając go do torebki.
- Pozdrowienia. Nigdy, a przynajmniej staram się - posłałem dziewczynie ukradkowe, szybkie spojrzenie.

Koyori?

13 mar 2017

Od Koyori do Aleca

Zaśmiałam się, lekko się uśmiechając.
- Po pierwsze, usłyszałeś to ode mnie. Po drugie, z chęcią. Przez ten rozbity dżem nabrałam ochotę na coś słodkiego - powiedziałam, na końcu wyciągając z torby portfel.
- Schowaj to - usłyszałam ze strony Alexandra. Spojrzałam na niego zdziwiona i miałam już coś powiedzieć, jednak on znowu mi przerwał. - Nawet, jak sama dasz mi pieniądze, to ich nie przyjmę - powiedział, po czym odszedł. Westchnęłam, odwracając się twarzą w stronę stolika. Wzięłam filiżankę w dłonie i upiłam łyk kawy. Całkiem dobra... Jednak nie tak bardzo, jak moja. Wtedy zobaczyłam, jak mój telefon wibruje obok. Wzięłam go w dłonie, przesuwając palcami po balonikach, by go odblokować. Po chwili już czytałam wiadomość od Aoi'ego. Gdy czarnowłosy wcześniej odszedł, by odebrać komórkę, do mnie napisał mój braciszek, pytając się, gdzie jestem. Robiąc filiżankom zdjęcie, wysłałam mu wiadomość, że w kawiarni. Teraz odpisał mi, bym kupiła jakieś ciastko do domu. Pokręciłam przecząco głową, pisząc mu, by nie pozwolił Kohi nic zniszczyć. Po jakiejś minucie dostałam odpowiedź: "Cały czas mam ją na kolanach, jedynie bawimy się piórkiem". Odetchnęłam z ulgą.
- Proszę- usłyszałam głos Aleca nad sobą. Postawił przede mną, jak i przed sobą talerz z drożdżówkami. Widzę dżem.
- Jak to spadnie na ziemię, to mów do mnie "Niszczycielko Dżemów"- powiedziałam, ostrożnie biorąc gryza wypieku. Wiśniowy... Ciemnooki uśmiechnął się, po czym sam wziął gryza. Gdy oddalił od twarzy bułkę, pod nosem miał różowe ślady od dżemu. Zaśmiałam się, przez co też prawie się zakrztusiłam. Kaszlnęłam z zamkniętymi ustami, wyciągając szybko z torebki butelkę z piciem. Popiłam drożdżówkę wodą i od razu zrobiło mi się lepiej. Kaszlnęłam jeszcze raz, tak dla upewnienia. Spojrzałam na Alexandra, który nadal z różowo-czerwonymi wąsami patrzył na mnie zaciekawionym, ale i zdziwionym wzrokiem.
- Czekaj - poleciłam mu, biorąc telefon w ręce. Odblokowałam go i włączyłam aparat. Jedno kliknięcie, jedno zdjęcie, perfekcja. Znowu się zaśmiałam, zasłaniając usta dłonią. Piękne zdjęcie... Normalnie wąsy roku.
- Czy ty mi zrobiłaś zdjęcie..? - usłyszałam podejrzliwe pytanie ze strony mężczyzny. Pokiwałam przecząco głową, dalej się lekko śmiejąc. Zapisz... Prześlij dalej... SMS... Aoi... Zdjęcie podpisałam tekstem "Święty Mikołaj w nowej wersji".
- Wyślij - powiedziałam na głos, wysyłając wiadomość dwunastolatkowi. Uśmiechnęłam się, powracając wzrokiem do czarnowłosego. Ten tylko zgromił mnie wzrokiem, znowu biorąc gryza ciasta z różowo-czerwonym powidłem. - Piękne wąsy - powiedziałam, biorąc ostatniego łyka kawy ze swojej filiżanki. Alec popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem.

<Alec? xd>

11 mar 2017

Od Williama do Elli

Uśmiechnąłem się mimowolnie i przewróciłem oczami. Nawet nie musiałem zastanawiać się nad odpowiedzią.
TrashKing:
Mimo, że brzmi zachęcająco, nie wiem czy zauważyłeś, ale nie jestem raczej osobą, która nadawałaby się do klubu :v
YourShinki:
Tak, zauważyłem, słońce. Jak sobie chcesz, gnij sobie w swojej jaskini.
TrashKing:
Moja jaskinia jest spoko, przynajmniej jest w niej kot.
HeyKids:
Kotkotkotkotkot
YourShinki:
Pozdrów Ernesta. Btw, znowu popsułeś HeyKids.
HeyKids:
Mopsmopsmops
YourShinki:
...
TrashKing:
Dzięki za uciszenie go. Ja uciekam w świat żywych. Bawcie się dobrze. ^^
Your Shinki:
Oj, z pewnością będziemy >:)
HeyKids:
Żegnaj!
Po raz kolejny na mojej twarzy na mojej twarzy zagościł uśmiech. Oderwałem wzrok od ekranu laptopa i powoli go zamknąłem. Art Yato stanowczo zajął mi za dużo czasu. Złapałem wzrokiem spojrzenie Ernesta. Chyba muszę go nakarmić, nie chcę znaleźć klawiszy w jego kuwecie. Zebrałem się z łóżka i sięgnąłem do szafki po karmę. Gdy napełniłem jego miskę zacząłem się zastanawiać, czy ja mam może coś do jedzenia. Po szybkim zajrzeniu do lodówki i stwierdzeniu, że nie, stało się dla mnie jasne, że muszę wybrać się do sklepu. Stanąłem przed lustrem i oceniłem swój wygląd. Wyglądałem okropnie. Ale cóż, trzeba z tym żyć. Zmieniłem koszulkę na czystą i voila, jestem gotowy.
- Zaraz wracam Eleonorkuś – powiedziałem, po czym schowałem się za drzwiami zanim dosięgnęły mnie pazury zwierzaka. Zamknąłem drzwi na klucz, po czym zbiegłem klatka schodową. Dojście do sklepu nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Byłoby krócej, ale najbliższy sklep nie ma tego czego potrzebuję. W moim koszyku wylądowała kocia karma, parę mrożonek, parę jogurtów, woda i z 5 paczek chipsów o smaku octu. 
Gdy zapłaciłem i opuściłem sklep w mojej głowie pojawił się nowy pomysł. Było w miarę ciepło, więc zamiast do domu, swoje kroki skierowałem w stronę niewielkiego parczku. Doszedłem do jednej z ławek i rzuciłem na nią i reklamówkę, i siebie.  Patrząc w niejasny punkt zacząłem planować resztę tygodnia. Mam dwa zlecenia do wykonania, ale nie są one specjalnie znaczące i nie zajmą mi dużo czasu. Nawet klienci mi się trafili nieźli, zostawili mi swobodę wykonania. Ale reszta tygodnia… Prawdopodobnie spędzę ją w mieszkaniu, zabierając się za jakiś nowy serial. To najbardziej lubię, ale z chęcią wyrwałbym się z kimś. Myśli zaczęły mi krążyć wokół znajomych z forum. HeyKids i YourShinki… Znaczy Dean. Ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że nie znam imienia jednego z nich. Będę musiał później zapytać. Z zamyślenia wyrwała mnie para przechodząca obok. Niska kobieta zabawnie kontrastowała z wysokim partnerem. Dzięki nim zauważyłem, że zrobiło się już dosyć późno i zabierając swoją siatkę z zakupami porzuciłem moją ławeczkę. Czas było wracać do domu, Ernest zaczynał się martwić, gdy zbyt długo mnie nie było, a wtedy miał tendencję do demolowania moich książek i mang stojących na półkach. Na szczęście tym razem stały na miejscu, o czym przekonałem się gdy wróciłem. Z westchnieniem zabrałem się do pracy. Temat wydawał się całkiem prosty, Miałem zaprojektować ulotki dla lokalnej pizzerii. Nic wielkiego i całkiem przyzwoita zapłata. Idealnie.
Sam projekt zajął mi niecałą godzinę. Dzięki Ci ojcze, że nie muszę pracować, wychodząc z domu. Mogę puszczać The Cab na głośnik i nikt na mnie nie nakrzyczy. W ciągu rysowania zajrzałem na forum i odświeżyłem dwa razy. Żadnych nowych wiadomości, cisza. Czyżby rzeczywiście wyszli do klubu? Rzuciłem się na poduszkę i zacząłem myśleć nad możliwym powodem, przez którego nie mam żadnych przyjaciół, którzy raczej nie mają możliwości okazania się 40-letnimi seryjnymi mordercami. Albo niebezpiecznymi hackerami. Zaśmiałem się w duchu. Chyba starczy na dzisiaj. Stwierdziłem, że daję sobie spokój z projektem i z Ernestem na brzuchu udałem się w cudowną krainę snów. 

Ella?

Od Aleca cd. Koyori

Nie byłem przyzwyczajony do zaprosin od kogokolwiek. Być może przez wzgląd na moje brak zaufania, ale dziewczyna posiadała w sobie coś co powodowało, że to zwykłe pytanie o wspólne napicie się kawy nie zabrzmiało ani odrobinę podejrzliwie. Bo niby dlaczego miało? Nie mniejsza, delikatnie zbiło mnie z tropu, powodując uniesienie się delikatnie kącików ust. Może tym razem nie zachowam się jak gbur - mówiąc językiem Rose. Być może rzeczywiście powinienem choć w chwilach wolnego zapomnieć o swoich powołaniach pracy.
Przechyliłem głowę w geście "czemu by nie?" i delikatnie pokiwałem głową unosząc spojrzenie na dziewczynę.
- Myślę, że mógłbym wstąpić na kawę - odparłem - Gdzieś nie daleko była kawiarnia z tego co pamiętam - wskazałem ruchem głowę na główną uliczkę, gdzie zawsze kręciło się dużo turystów jak na tak małe miasteczko. To właśnie był jeden z powodów mojej przeprowadzki wraz z Lauren tutaj.
- Rzeczywiście, podają tam wyśmienite drożdżówki i lody - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, odwracając w stronę wskazywanego kierunku.
Kawiarenka nie znajdowała się daleko i szczerze powiedziawszy była chyba jedynym znanym mi miejsce spotkań ludzi w miasteczku. Nie często chodziłem na wszelkie zgromadzenia, najczęściej zgadzając się na propozycję od innych ludzi. Jedynym powodem wyciągającym mnie z domu i pracy była znajomość upartości przyjaciół. Zresztą być może to mi wychodziło na dobre. Nie uważałem siebie za sympatycznego człowieka, choć mogłoby się wydawać, że reszta zapewne tak sądzi i być może tak właśnie jest.
Stanęliśmy przed przejściem dla pieszych, mając przed sobą dosyć stary budynek, w którym znajdowała się kawiarnia i tuż obok cukiernia. Otworzyłem drzwi, wpuszczając Koyori do środka i ruszając tym samym tropem za nią. Mały stoliczek stał w rogu pomieszczenia, przygotowany na kolejnych gości. Zapach świeżej kawy można było wyczuć już przed wejściem. Odłożyłem zakupy na bok, dopiero teraz uświadamiając sobie, że Lauren będzie zła za moje spóźnienie. Jakoś jej to zrekompensuję. W jednej chwili młoda blondynka podeszła do nas z notatnikiem i sympatycznym uśmiechem, oczekując na zamówienie. Przeleciała szybko wzrokiem po naszych twarzach w swojej rutynowej postawie.

- Nawet nie myślałem, że jeszcze pamiętam dokładnie położenie tej kawiarni - położyłem złączone dłonie na blat stolika.
- Jesteś tu nowy? - dziewczyna odwiesiła torebkę na krzesło i w wyprostowanej sylwetce, spojrzała na moją twarz.
- Może nie nowy, ale powiedzmy, że asymiluję się z tym miejscem - poruszyłem głową w geście zastanowienia.
Dziewczyna usiadła wygodnie na krześle, widocznie oczekując kontynuacji wypowiedzi.
- Dotychczas mieszkałem w Londynie. Przyzwyczajenie do dużego miasta było widoczne z każdym dniem, ale teraz sądzę, że mniejsze miasteczka mają w sobie coś co przyciąga. Są oczywiście plusy i minusy. Czasem brakuje mi hałasu ulic Londynu, ale teraz nie wróciłbym do niego - pokręciłem głową, kierując spojrzenie na stawianą przez blondynkę kawę na stole. Podziękowałem, patrząc usatysfakcjonowany na beżowe kolory istnego napoju bogów. Mam wrażenie, że ostatnio za dużo jej piję. Tak dalej i trafię na odwyk u Rose.
-Dlaczego przeprowadziłeś się do San Lizele? - dziewczyna wsparła się o łokieć, mieszając łyżeczką w filiżance.
- Ze względu na ciotkę. A przynajmniej moja siostra bardzo chciała przy niej być. Staruszka była już schorowana, sama nie dawała rady zajmować się domem i kotami... Była typową, starą panną, kociarą, a one wręcz lgnęły do niej. Do dziś pamiętam obleganą kanapę przez sześć zielonookich - uśmiechnąłem się na wspomnienie o łapaniu tych diabłów po śmierci staruszki. Choć główny powód mojego przybycia nie był nikomu znany prócz przyjaciół to przecież nie powiem obcej osobie, że praca wymogła na mnie przeprowadzkę. Kłamanie czym się zajmuje było moim tematem tabu dla nieznajomych, a od jakiegoś czasu miałem dość wykręcania się.
- Nadal się nią zajmujecie?
- Nie. Zmarła miesiąc temu, a Lauren, odziedziczyła jej domek. Nie jest za wielki, ale w stanie pomieścić dwie osoby. Stwierdziliśmy, że zamieszkamy razem, sypialnie są, więc niczego tam nie brakuje. No... być może jedynie dokończenia remontu, ale jakoś trudno mi się za to zabrać. Jeszcze kilka kartonów stoi pod ścianą w pokoju, oczekując na rozpakowanie - zmarszczyłem brwi, usilnie starając się przypomnieć co w nich było.
- Lauren to twoja...?
- Młodsza siostra. Studiuje medycynę. Uczelnia jest niedaleko, dlatego pewnie zdecydowała się na pozostanie tutaj. Zresztą doskonale ją rozumiem. Domek jest niezwykle sympatyczny - wziąłem łyk kawy, bawiąc się malutką łyżeczką.
- Chyba trochę wyszłam na nachalną - Koyori uśmiechnęła się szeroko, poprawiając opadający kosmyk włosów.
Odwzajemniłem uśmiech, prostując się na krześle i w odpowiedzi kręcąc głową w zaprzeczeniu.
- Nie, zazwyczaj ludzie muszą wyciągać coś ode mnie. Ciekawość to nie jest zła cecha, tak uważam... - zdanie przerwał mi dzwonek. Sięgnąłem do kieszeni po telefon, patrząc na wyświetlacz - Wybacz - zwróciłem się do japonki i wstałem, wychodząc na zewnątrz. Odebrałem połączenie od siostry.
L: Zapomniałeś, gdzie jest dom czy zgubiłeś się na prostej z workiem pełnym zakupów?
A: Jestem w kawiarni.
L: Ekspres mamy w domu, a lodówka świeci pustkami. Zresztą... od kiedy to chodzisz do kawiarni, co?
A: Lauren, spotkałem kogoś komu pomogłem i poszedłem z nią na kawę. To chyba normalne. I odpowiadam na twoje przypuszczenia. Nie, nie wróciłem do pracy, póki co Agencja się nie odzywa.
L: I dobrze. A wracając... ~  jej głos wydał się teraz zadowolony i żądający zapoznania się z sytuacją. Jak tylko wrócę do domu czeka mnie porządne przesłuchanie. Westchnąłem głośno, lecz to nie powstrzymało Lauren od natarczywego dla niej pytania - Mówisz, że z nią? Nie wierzę, że jesteś w stanie z kimkolwiek pójść...
A: Chyba coś mi przerywa i niewyraźnie cię słyszę! Co? Co mówisz? Halo? - z złośliwym uśmiechem odsunąłem od ucha telefon, słysząc jak wkurzona dziewczyna jeszcze coś mówi do słuchawki. Rozłączyłem się, pisząc na szybko sms z treścią "Kocham, nie dzwoń, porozmawiamy w domu". Po chwili otrzymałem odpowiedź, "Nienawidzę cię, cholero. Nie przeszkadzam, buziaki" . Schowałem telefon z powrotem do kieszeni i wróciłem do Koyori, siadając na miejsce. Uniosła głowę.
-Przepraszam jeszcze raz. Zapomniałem poinformować siostrę o tym, że może mnie nie być trochę dłużej niż ustalaliśmy - spojrzałem na towarzyszkę.
-Jeśli musisz już wracać, to nie ma problemu - zaznaczyła dziewczyna.
-Jest dorosła, nie muszę jej pilnować. Zresztą nie dopiłem jeszcze kawy - delikatnie uniosłem kąciki ust do góry - Może masz ochotę coś przegryźć? Szczerze mówiąc to zapachy na prawdę kuszą. Słyszałem od kogoś, że mają tu dobre drożdżówki i lody - oparłem się o blat stołu.

Koyori?
Postawię ci drożdżówkę xd

Od Elli do Williama

- Maybe I just wanna be yours - zanuciłam wraz z Arctic Monkeys w moich słuchawkach.
Balansując siatką ze spożywczymi zakupami, plecakiem z laptopem i Pepper na smyczy, próbowałam otworzyć drzwi do mieszkania. Sprawy nie ułatwiła wspinająca się po schodach pani Simons, której przybycie podekscytowało Pepper. Zachwiałam się niebezpiecznie, a słoik dżemu omal nie znalazł się na podłodze.
- Dzień dobry, pani Simons - wydusiłam z siebie, nareszcie otwierając drzwi.
Starsza pani odpowiedziała ze spokojem, zatrzymując się na moment, by pogłaskać Pepper. Potem poszła dalej, a ja i sznaucerka wreszcie znalazłyśmy się w mieszkaniu.
- Nareszcie - jęknęłam w stronę Pep, ściągając z nóg trampki.
Piosenka skończyła się, więc wyłączyłam playlistę i po wejściu do sypialni, rzuciłam telefon wraz z plecakiem na łóżko. Psica tańczyła już dookoła moich nóg, bym odpięła ją ze smyczy, wcale nie ułatwiając mi tego zadania. Gdy w końcu unieruchomiłam ją na tyle, by złapać zapięcie i wyciągnąć ją także z szelek, pogalopowała do kuchni.
Zapewne zatrzymała się pod lodówką, czekając na popołudniową przekąskę.
- Już, już, głodomorze - mruknęłam pod nosem, szybko przebierając się w piżamę. Nie planowałam żadnych wyjść dzisiaj, a nic wygodniejszego jeszcze nie wynaleziono.
Przetarłam oczy, ściągając na moment okulary. Moja głowa, bolała jakby ktoś umieścił tam kiepską ekipę budowlaną. Z dużą ilością młotów pneumatycznych. Termin gonił, a klient ciągle zmieniał zdanie, na jakich stronach chce umieścić zdjęcia. Nie oglądałam ich szczególnie, ot kolejny desperat chcący zemścić się na byłej dziewczynie za pomocą kompromitujących fotek. Ten miał na dodatek dużo pieniędzy. Za dużo, gdyby nie był stałym klientem, Marcus by się go pozbył. Poprzednio chciał móc znać wszystkie nagrania i treść rozmów jakie prowadziła jakaś kobieta. Nudne, ale proste.
Pozbierałam się do kupy i podreptałam do kuchni, by rzucić Pepper suszone coś. Co, wolałam nie sprawdzać, skutecznie odbierało mi apetyt. Dosyć, że niemiłosiernie śmierdziało. Psica zawinęła się ze swoim smakołykiem pod stół.
Rozpakowałam zakupy, pozostawiając tylko kubeczek jogurtu, o smaku jagodowym, oczywiście. Zgarnęłam jeszcze łyżeczkę i wróciłam do swojego pokoju. Przełożyłam plecak z łóżka na biurko, zabierając stamtąd z kolei drugiego laptopa. Nie korzystałam nigdy z tego samego komputera do pracy i do własnych spraw. Za duże ryzyko. Usiadłam na łóżku, zrzucając przy okazji telefon, ale nie przejęłam się tym szczególnie. Ciągle mi spadał. Włączyłam laptopa, po czym zabrałam się za jogurt.
Zalogowałam się na forum i z uśmiechem zauważyłam, że Dean i TrashKing rozprawiają już o czymś. Zdecydowałam się włączyć w rozmowę, zanim stwierdzą, że umarłam. Dean zawsze tak mówi, kiedy jestem zbyt zajęta, by zajrzeć na forum przynajmniej raz w ciągu doby.
HeyKids:
Kogo obgadujecie?
YourShinki:
Nowy fanart Trasha. Zobacz, tylko się nie śliń.
Spojrzałam na podesłaną grafikę. Ładne, ładne. Yato w morderczej wersji to coś, co lubię. Przedstawiający go wielki plakat wisiał na drzwiach mojej sypialni.
TrashKing:
I jak?
HeyKids:
Cudo :3
TrashKing:
Zero niecenzuralnych aluzji? Czyżby praca dała w kość?
HeyKids:
Yep... Chcę zamordować najnowszego klienta -.-
YourShinki:
Pozwól się zabrać do klubu dziś wieczorem. Znajdę ci kogoś na odstresowanie  ( ͡° ͜ʖ ͡°)
HeyKids:
Zamknij się, mopsiku. Lepiej znajdź kogoś Trashowi, przestanie być dziewicą.
TrashKing:
To było wredne :v Ale miło by się było z wami spotkać.
Uniosłam brwi. Brzmi ciekawie, TrashKing wydawał się być dosyć ciekawy, by móc poznać go poza forum. 
YourShinki:
Chcesz dołączyć do naszej wyprawy do klubu? Dwa w jednym, hehe.
HeyKids:
*facepalm*
TrashKing:
*double facepalm*

Will?