30 maj 2017

Od Horace'go do Everin

Kobieta wyszła. Wziąłem głęboki wdech. Czułem na sobie wzrok wampira. Muszę stąd jakoś wyjść. Walić to, że trochę jestem w stanie "niestabilnym".
- W racji, że nie sądzę iż jesteś zachwycony moim towarzystwem - wymamrotałem - Pójdźmy na układ...
- Co masz na myśli? - zmarszczył brwi.
-  Ja po prostu zniknę, a dla Everin powiesz... - spojrzałem na niego - Powiesz, że uciekłem, gdy ty poszedłeś mi przynieść wody czy czegoś tam.
Nastała cisza.
- Niech będzie - odparł.
Wstałem i chwiejąc się podszedłem do drzwi. Wylazłem przez nie i je za sobą zatrzasnąłem. Odnalazłem windę, wpakowałem się i wcisnąłem przycisk. Zacząłem zjeżdżać w dół.

~~*~~~~*~~

Z trudem dotarłem przed drzwi od swojego mieszkania, znalazłem klucze w którejś kieszeni i przystąpiłem do prób otworzenia mieszkania. W końcu udało mi się włożyć klucz i otworzyć drzwi. Władowałem się do mieszkania prawie się wywracając, wymamrotałem kilka przekleństw. Następnie schowałem klucze do kieszeni i znalazłem kanapę. Położyłem się na niej i nieprzytomnie spojrzałem w sufit. Nos m już nie krwawił, chociaż to. Ciemna kawalerka i ja, każdy wieczór tak spędzałem, no i jeszcze czasami alkohol. Zaśmiałem się sam do siebie. Nie zmieni się to w najbliższym czasie, na pewno nie dziś czy jutro. Ciekawe czy kiedykolwiek. Wstałem i podszedłem do szafki gdzie trzymałem wszystkie swoje trunki. Wyjąłem pierwszą lepszą butelkę i wróciłem na kanapę. Pociągałem solidne łyki. Nagle ciemność.



Everin?

Od Horace'go do Erin

Uśmiechałem się serdecznie do kobiety.
- Tak, to ja. Hej.
Znów widziałem jej ładne, kryształowe oczy. Urywki wspomnień pojawiły się w mojej głowie. Miniona noc...byliśmy tu, jej twarz była oświetlana przez światło z szyldu. Nocny urok, lecz za dnia wyglądała równie ładnie. Cieszyłem się, że chciała się ze mną spotkać. Rozejrzałem się szybko, wszystko było takie same, lecz inne. Dzień zmieniał poglądy. Noc była magiczna jeśli tylko miało się jakiekolwiek towarzystwo.
- Byliśmy tu w nocy...- powiedziała do mnie.
- Tak - zacząłem bawić się palcami - Rozmawialiśmy....z tego co pamiętam.
- Czyli ty też...? - zapytała.
- Owszem, ja też, po prostu ostatnio lubię trochę odlecieć od problemów - podszedłem do barierki.
Odlecieć....ta. Po prostu chciałbym nie czuć. Zacisnąłem na chwilę powieki. Głupi aktor, nie tylko w teatrze, ale w życiu. Biedny, mały Horace...Cholera. Znowu słowa ojca rozbrzmiewały w mojej głowie, znów czułem uderzenia kablem. "Powieś się, bo i tak Cię dorwę", dlaczego by nie zrobić tego tej nocy? Znikłbym w zapomnieniu świata. Bo kto by tęsknił? Nikt.
- Rozumiem - czułem na sobie jej wzrok, zaraz usłyszałem też jej kroki.
- Erin...co skłoniło Cię tamtej nocy by do mnie podejść? - zapytałem spoglądając w bok, była obok mnie.
Wzruszyła ramionami.
- Właściwie to nie wiem, chyba po prostu nie pamiętam...- uśmiechnęła się lekko.
Spojrzałem w niebo. Sunęły po nim białe chmury. To samo niebo znajdowało się nad nami wszystkim, a jednak każdy człowiek miał odmienny los. W głowie wciąż słyszałem krzyki i widziałem ciemny kąt.
- Pamiętam, że mówiłaś, że kiedyś mnie gdzieś zabierzesz...- podrapałem się nerwowo po karku.



Erin?

26 maj 2017

Od Everin do Horace'go

- Jesteś głupi czy głupi?- syknęłam.- Tutaj nie robi się bójek!
- A dlaczego?- spytał Horace.
- Co druga osoba ma tu broń.- wyciągnęłam chusteczkę.
- Ty też?- mężczyzna przyjął chustkę i przyłożył ją do zlanej krwią twarzy.
- To wygląda okropnie.- rzuciłam, przyglądając się nosowi towarzysza.- Chyba złamany.
- Nic mi nie jest.- odparł uparcie Horace.
- Idę posprzątać twój syf.- mruknęłam i wyciągnęłam pistolet zza pasa. Przeładowałam go i
wskoczyłam na jeden ze stołów. Rozejrzałam się po klubie, walczyli wszyscy prócz "elity", a jej
członkowie z zachwytem patrzyli na bójkę. Westchnęłam cicho i strzeliłam w sufit. Rozległ się huk i po chwili wszyscy przestali walczyć i rozejrzeli się niepewnie.
- Wystarczy!- ogłosiłam.
Klienci spojrzeli po sobie i po chwili siedli na swoich poprzednich miejscach. Odetchnęłam z ulgą
i ruszyłam w stronę drzwi. Po chwili zobaczyłam Horace'go, opierającego się ciężko o ścianę.
- Wszystko w porządku?- zagadnęłam.
W odpowiedzi wilkołak pozieleniał i zwymiotował do pobliskiego kosza.
- Aha.- skomentowałam.- Chodźmy do mnie, mieszkam blisko.

Przez blisko pół godziny targałam towarzysza do mojego mieszkania. Na taksówkę się nie
nadawał, a innego środka transportu po prostu nie miałam, mój motor i auto Varena stały w garażu. Pozostawało coś ukraść, lecz o dwudziestej drugiej na ulicach było za dużo ludzi.
Kazałam wilkołakowi usiąść na kanapie i padłam koło niego.
- Zabiję cię kiedyś.- wysapałam.
- Przepraszam. Naprawdę mogę wrócić do domu.- speszył się.
- Nie w tym stanie.- oparłam łokcie o kolana i położyłam głowę na dłoniach. Drzwi nagle stanęły otworem, a do środka wpadł ubrany w garnitur Varen.
- Ev... Kto to jest?- zmieszał się.
- Znajomy.- spojrzałam na zegarek na piekarniku.- Którego przypilnujesz, bo się źle czuje, a ja muszę... iść.
- Ale on śmierdzi psem! Przyprowadziłaś wilkołaka? Kolejnego?- wytoczył.
- Tylko na dzisiaj, jutro ci podziękuję.- uśmiechnęłam się zalotnie i podeszłam do drzwi.
- Okej, zajmę się nim.- westchnął wampir.
- Nie pozabijajcie się!- krzyknęłam na odchodne i wyszłam z mieszkania.
                     
Horace?
Znowu słabe. Och, niedługo urodziny brata Ever. I jeszcze jedno: szykuj się na psychopatkę ^^

23 maj 2017

Od Horace'go do Everin

- Whiskey, szkocka, cokolwiek byleby bez proszków - uśmiechnąłem się lekko.
Spojrzałem na Everin. Ta uśmiechnęła się do mnie. Podeszliśmy z Walterem do baru. Po kilku chwilach dostałem zimną szkocką. Obok mnie była moja towarzyszka. Kolejka i sączenie alkoholu odbywało się z zawrotną prędkością. Sam już nie wiem, kiedy zaczęło robić się wesoło.
- Kim jesteś z zawodu? - spytał Słony.
- Aktorem! - uśmiechnąłem się.
- Tam też są aktorzy - pokazał mi jeden z większych stolików.
Siedzieli tam, weseli i roześmiani. Uśmiechnąłem się szerzej.
- Wiem, pójdę tam potem, może kogoś poznam - wymamrotałem.
- To idź - roześmiał się i klepnął mnie w plecy.
Ruszyłem chwiejnym krokiem ku aktorom. Spotkałem się z ich pytającymi spojrzeniami.
- Aktorzy? - rozejrzałem się po wszystkich. Niektórych znałem i najwyraźniej oni mnie też.
- Horace! - usłyszałem swe imię.
Obróciłem głowę w tamtym kierunku. Siedziała tam kobieta, jak ona...chyba Ann. Występowałem z nią ostatnio. Duet od "Chcesz to mnie bierz".
- Hej - wyszczerzyłem się.
- To Horace, ostatnio ze mną grał...- zaczęła swą opowieść.
Przysiadłem się i oparłem o stół, przyglądając pojedynczym osobom.
- Oj Ann, zagrałbyś lepiej ze mną, niż z tym chuderlakiem - powiedział jeden z aktorów.
Przyjrzałem mu się uważnie.
- Och, czyżby? - uniosłem jedną brew.
- Jasne! - wyszczerzył się wyzywająco - Fakt, że nigdy o tobie nie słyszałem....
- To pokaż, zatem - rzekłem do niego.
Wstał i przybrał postawę "macho".
- Señora, cara mia, donna, ach pozwól, że spytam się czy donna moja....- zaczął z pijacką chrypką.
W tym momencie zacząłem się śmiać.
- Coś Cię bawi? - spytał zirytowany.
- Oczywiście, twój głos - uśmiechnąłem się.
- Alkohol mu się na słuch rzucił - rzekł do towarzyszy.
- Ja przynajmniej mam słuch...- spojrzałem mu w oczy.
- Osz ty zidiociały...- podszedł do mnie i popchnął.
Zaczęła się przepychanka. W końcu nie wytrzymałem, przywaliłem mu solidnie w twarz, mężczyzna zatoczył się prawie przewracając.Wyprostowałem się. Nagle mój wilczy instynkt jakby przebudzony rzucił "Schyl się". Wykonałem polecenie, nad mną śmignęła czyjaś pięść. Obróciłem się i przywaliłem komuś w brzuch. Na mojej głowie została rozbita szklanka. Po chwili czyjaś pięść wylądowała na mojej twarzy. Rzuciłem się wściekle do przodu. Miotałem się wściekle uderzając pięściami, nagle moja ręka została chwycona przez delikatną dłoń i gwałtownie pociągnęła mnie do tyłu. Everin. Popatrzyłem na nią pytająco. Po chwili zrozumiałem co się dzieje, wokół nas znajdowało się kłębowisko walczących. Kobieta zaczęła mnie ciągnąć za sobą, a ja próbowałem nie potknąć się o własne nogi. Nagle stanęliśmy. Uśmiechnąłem się i poczułem, nasilone ciepło w okolicy nosa, dotknąłem go, krwawiłem. Nie obchodziło mnie to jednak, wyszczerzyłem się do Everin.



Everin?

21 maj 2017

Od Horace'go do Erin

- Jestem aktorem - uśmiechnąłem się do kobiety - Czasami śpiewam lub po prostu mówię rolę, moja praca, w sumie zainteresowanie też.
- O to ciekawe - odpowiedziała.
- Innych zainteresowań chyba nie mam, jeśli były to zostały zapomniane - odpowiedziałem - We wszystkim jestem zły lub tak mi mówiono, więc uznałem się za wszechstronne beztalencie.
Spojrzałem przed siebie.
- Rozumiem - odpowiedziała kobieta.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Znam takie jedno miejsce, może chciałbyś tam pójść? - spytałem i spojrzałem z nadzieją na kobietę.
- Dobrze - obdarowała mnie ładnym uśmiechem.
- To chodź - oderwałem się od barierki i ruszyłem wzdłuż wody.
Szliśmy deptakiem, musiałem skręcić w odpowiednim miejscu, wejść na górę i gotowe. Obserwowałem dokładnie drogę, którą przemierzaliśmy.
- Tędy - powiedziałem nagle. Chwyciłem Erin za nadgarstek i pociągnąłem za sobą, skręciliśmy w wąską uliczkę prowadzącą na większą ulicę. Po chwili staliśmy na przeciwko schodów, prowadziły na górę. Uśmiechnąłem się i ruszyłem po schodach. Upłynęło kilka minut i znaleźliśmy się na górze kładki. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego co zrobiłem. Odwróciłem się przodem do czarnowłosej. Powoli puściłem jej nadgarstek - Przepraszam.
Czułem jak na moje policzki wpływa lekki rumieniec. Potarłem nerwowo kark.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się ciepło.
Odwzajemniłem gest.
Podszedłem do barierki i wziąłem głęboki oddech. Koło mnie pojawiła się Erin.
- Popatrz - wskazałem głową. Przed nami rozpościerał się miejski krajobraz. Czerwone światło z szyldu oświetlało twarz kobiety, natomiast moją niebieskie. Uśmiechnąłem się szeroko. - Może teraz ty opowiedz o swoim hobby?


Erin?

20 maj 2017

Od Louise do Alexa

Ja również podążyłam wzrokiem w kierunku rozbitej na maleńkie kawałeczki lampki. Kupno szklanej nie było najlepszym pomysłem, trzeba było zainwestować w plastikową. Ewentualnie z drewnianym podestem. Zanotowałam to w myślach jako radę na późniejszy zakup.
Szybko porzuciłam analizę mebla i przysunęłam się do Alexa, obejmując go delikatnie. Trudno było zapomnieć o ranie po postrzałowej mężczyzny, a ja nie chciałam sprawiać mu bólu.
- Shh... już jest dobrze - otoczywszy partnera ramionami, kołysałam nim to w jedną, to w drugą stronę w uspokajającym geście. Nie pierwszy raz budził się po koszmarze i pewnie nie ostatni. To go trzymało i nie potrafiło puścić. Moim zadaniem, było bycie przy nim, bez względu na wszystko.
Alex milczał.
- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytałam, mimo iż już wiedziałam jaka będzie odpowiedź.
Mężczyzna posłał mi słaby uśmiech. ale pokręcił głową.
- To nic takiego - mruknął cicho, unikając tematu.
- Alex...
- Louise...
- Może jednak? Zawsze unikasz rozmowy, a możliwe, że to pomogłoby ci poczuć się lepiej - spróbowałam drugi raz. Z marnym skutkiem.
- Nie chcę cię martwić, Lou.
- Martwisz mnie teraz.
- Przepraszam... po prostu chodźmy spać, dobrze? - położył się ponownie, krzywiąc przy tym ledwie zauważalnie. Spędziłam z nim zbyt wiele czasu, by nie zauważać, kiedy ukrywa ból.
Tym razem to on mnie przytulił i zanim się obejrzałam ponownie zapadłam w sen.
~~*~~
Wstałam sporo wcześniej, aby przed wyjściem do pracy wyprowadzić Sueno i wstąpić do sklepu. Chciałam zrobić zakupy, żeby Alex nie musiał wychodzić z mieszkania. Lepiej dmuchać na zimne.
- Kochanie, w lodówce masz wszystko co potrzebujesz, a jeśli będziesz robił obiad wystarczy, że usmażysz sobie naleśniki. Ciasto masz w lodówce. Pies już był na spacerze, więc jeśli będzie chciał na dwór, wystarczy, że wyjdziesz z nim na chwilę przed blok - wyliczałam, grzebiąc jednocześnie w torebce. - Pamiętaj o czym mówił lekarz, masz się nie przemęczać.

Alex?

Od Felixa do Michaela

Drgnąłem, gdy ktoś niespodziewanie postawił przede mną wysoki, plastikowy pojemnik z shake'iem. Spojrzałem zaskoczony w górę, prosto w uśmiechniętą twarz Michaela.
- Cześć!
- Cześć - odparłem cicho.
- To nagroda za uratowanie mojego tyłka. Obiecałem.
Przysiadł się do stolika, jak gdyby nigdy nic. Rozejrzałem się dyskretnie, szukając wzrokiem którejś z dziewczyn. Żadnej nie było.
- Dzięki, ale chyba muszę podziękować - westchnąłem.
- No proszę, nie rób mi tego - zrobił szczenięce oczy.
Roześmiałem się tylko.
- Dobra, dobra, możesz przestać.
Niepewnie wziąłem mały łyk. Jeżeli wystarczająco długo potrzymam to w ustach, uda mi się wypić jak najmniej. Inaczej będę musiał zrezygnować z obiadu. A może i kolacji.
- I jak ci wyszło? Przydałem się do czegoś? - zapytałem o pierwsze, co przyszło mi do głowy.
- Nie czytałeś?
Uśmiechnąłem się z zakłopotaniem, pocierając ramię.
- Nie. Nie czytam nigdy nic o łyżwiarstwie i łyżwiarzach z naszej szkoły.
Odpowiedział szerokim uśmiechem.
- Nic nie szkodzi. W mojej osobistej opinii wyszło nieźle.
Mówił dalej, ale trochę się rozproszyłem. Zdarza mi się to, zwracam dużą uwagę na mimikę i gestykulację. Jestem estetą, więc Michael wzbudził moje zainteresowanie. Nie oceniajcie, lubię ładnych ludzi.
- Słuchasz mnie w ogóle? - pomachał ręką przed moim nosem.
Otrząsnąłem się.
- Co? Tak, tak, słucham, tak.
Przewrócił oczami.
- Akurat. Widzę, że się zawiesiłeś.
Niezwykle ciekawą dyskusję na temat zawieszania się przerwał nam dzwonek.
- Co masz? - ledwo za nim nadążałem, ma za długie nogi.
- Matmę. Chyba.
Uśmiechnął się jakby zobaczył co najmniej  Brada Pitta.
- Matematyka, królowa nauk i wszystkiego co istnieje.
Jęknąłem teatralnie.
- Jak możesz tak mówić. Ona i funkcje kwadratowe mnie nienawidzą.
- Cooo? Jakim cudem?!
Przetarłem twarz.
- Nie mam pojęcia.
- Mogę ci pomóc, jeżeli chcesz. Przypomnę sobie przy okazji.
Przyjrzałem mu się zaskoczony.
- Byłoby miło. Masz tu mój numer.
Wyjąłem długopis i szybko wypisałem na jego ręce cyfry. Widząc, że nauczyciel wchodzi już do klasy, puściłem się biegiem.
- Dzięki! - odkrzyknąłem tylko.
***
Wylądowałem podwójnego Axela, chwiejąc się paskudnie. Ryan zaklął gdzieś z trybun.
- Musisz jechać szybciej, Felix! Za mała prędkość i z potrójnego wychodzi ci podwójny.
Trudność polegała na tym, że chciałem wykonać ten skok wyjeżdżając z kombinacji, przez co rozpędzać będę musiał się po łuku. Przejechałem obok trybun, czując narastające zmęczenie. Jeszcze raz. Skoczyłem i znów nic z tego. Zirytowane podjechałem do wołającego mnie Ryana.
- Zmienimy to na Flipa. Nie zdążysz tego wyćwiczyć do zawodów.
Westchnąłem ciężko.
- Popracuję jeszcze nad tym i powiem ci jutro, dobrze?
Ryan pokręcił głową z dezaprobatą.
- Tylko się nie uszkodź. Muszę spadać. Powiem Maggie, żeby zostawiła ci światła.
Skinąłem głową i sięgnąłem po swoją butelkę wody.
Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło, od kiedy wyszedł Ryan. Skakałem raz po razie, dopóki nie zrobiło mi się słabo. Dopiero wtedy zjechałem z lodu.
Spojrzałem na zegarek.
19:20
Szlag, jestem spóźniony już jakieś dwadzieścia minut. Umówiłem się z Michaelem, żeby wytłumaczył mi matmę.
- Tak myślałem, że tutaj cię znajdę.
Uniosłem głowę, spoglądając zaskoczony na chłopaka.
- Przepraszam. Ćwiczyłem skoki i trochę się zagapiłem.
Uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie trwał długo.
- Felix, krew ci cieknie z nosa. I wyglądasz jak śmierć.
Klnąc szukałem chusteczki, którą natychmiast przycisnąłem sobie do nosa.
- To się zdarza - wymamrotałem.

Michael?

19 maj 2017

Od Michaela do Felixa

- Ryan - wyjęczałem. - Muszę to mieć na jutro! - spojrzałem na chłopaka błagalnie. Uśmiechnął się przepraszająco.
- Mam randkę, i tak już jestem spóźniony - powiedział dochodząc do drzwi. Zatrzymałem go i zacząłem padać na kolana w desperacji. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Wstawaj, no już, coś wymyślę tylko wstań - rozejrzał się rozbawiony. Wstałem i zmierzyłem łyżwiarza wzrokiem. Brakowało mi jednego artykułu w nowym numerze gazetki. Miała już jutro iść do druku. Jedyny pomysł jaki mi wpadł do głowy to relacja z ostatnich zawodów łyżwiarskich, w których nasza szkoła osiągnęła wysokie wyniki. Ryan właśnie i chyba Felix Wray zajęli najwyższe miejsca. Łyżwiarz musiał czytać mi w myślach.
- Jeśli pójdziesz teraz na lodowisko, powinieneś złapać jeszcze Felixa. Może równie dobrze Ci o tym powiedzieć - zamyśliłem się na chwilę i pokiwałem głową. Kojarzyłem Felixa jedynie z widzenia. Wydawał się sympatyczny, ale nigdy nie miałem okazji go bliżej poznać. Był dwie klasy niżej i raczej obracał się w towarzystwie dziewcząt. Laura wspominała go parę razy. Jeszcze raz pokiwałem głową.
- To nawet niezły pomysł. Ale nawet nie licz, że Ci to wybaczę - powiedziałem, cofając się powoli.
- Do jutra, Lyse - powiedział,
- Do jutra! - powiedziałem i odwróciłem się, biegnąc w stronę lodowiska. Zacisnąłem mocniej dłoń na ramieniu torby. Nie przepadałem za tym miejscem. Nigdy nie lubiłem jeżdżenia na łyżwach, nie byłem w tym specjalnie dobry. Dlatego podziwiałem trochę tych ludzi. Zwłaszcza, że odnosili w tym sukcesy. Przebiegłem przez szkolne boisko. Moim oczom ukazał się budynek, do którego zmierzałem. Wszedłem do niego i pokazałem pani recepcjonistce swoją legitymację.
- Wchodzę tylko na trybuny - powiedziałem. Starsza pani pokiwała głową i wstała by otworzyć mi bramkę.
- Jest teraz tylko ten jeden chłopak, wiesz, jeździ figurowo, taki niziutki - powiedziała a ja uśmiechnąłem się.
- Dokładnie jego szukam - prześlizgnąłem się przez przejście. - Dziękuję pani! - rzuciłem kobiecince uśmiech numer dwa i pocierając się po ramionach, zaskoczony nagłym chłodem rozejrzałem się po hali. Felix rzeczywiście tam był, sunął lekko po lodzie, Jechał w pozycji przypominającej lekko croisée dietro. Nie miałem pojęcia jak mogło się nazywać w łyżwiarstwie.
- Felix! - zawołałem go i po chwili tego pożałowałem. Rozległo się głośne bum i chłopak szorował po chwili tyłkiem po lodzie. Zacząłem szybko biec w jego stronę.
- Wszystko okej? - spytałem przechylając się przez barierkę, najbliżej niego. Rzucił mi zaskoczone spojrzenie i wstał szybko, pocierając chwilę swoją kość ogonową. Podjechał do wcześniej wspomnianej barierki i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Coś się stało...? - spytał i przechylił głowę, niczym kot.
- Musisz uratować mi życie - powiedziałem dramatycznie i jeszcze większe niezrozumienie wymalowało się na jego twarzy.
- Brakuje mi jednego artykułu do gazetki, ma być wysłana jeszcze dzisiaj, chciałem napisać relację o waszym ostatnim konkursie, ale Ryan miał randkę, kurczę, farciarz i odesłał mnie do Ciebie i jesteś moją ostatnią deską ratunku, prooszę - złożyłem dłonie w błagalnym geście, a te słowa wyleciały ze mnie na jednym wydechu.
- Uhmmm, nie ma problemu - powiedział a ja uśmiechnąłem się szeroko.
- To chodź, usiądźmy na trybunach, nagramy Cię jak opowiadasz mi jak to mniej więcej wyglądało, sklecę wieczorem z tego jakiś tekst, a w specjalnych podziękowaniach postawię Ci shake'a w stołówce, stoi? - powiedziałem a chłopak pokręcił głową.
- Nie musisz mi dziękować - powiedział, a ja spojrzałem na niego wypychając dolną wargę.
- Oczywiście, że muszę! Ratujesz mi mój mało seksowny tyłek - powiedziałem i chłopak rzucił mi spojrzenie mówiące czyste wtf. Pokręcił głową i podjechał do przejścia, żebyśmy mogli przejść na trybuny.
***
- ... I to wszystko - skończył brunet, a ja wyłączyłem nagrywanie. Dowiedziałem się parę rzeczy o łyżwiarstwie (w tym o tamtej figurze, którą Felix robił, gdy wszedłem). Wstałem powoli.
- Więc... Jeszcze raz dziękuję - powiedziałem i potarłem się po karku.
- Jak już mówiłem, to nie problem - uśmiechnął się nieśmiało, a ja powtórzyłem to. Chłopak wyglądał uroczo gdy się uśmiechał. Ogólnie był uroczy. Jest na tyle niziutki, że wygląda z mojej perspektywy jak dziecko. I jest zdecydowanie za szczupły, ale jest to zrozumiałe, skoro uprawia taki sport. I jest coś ciekawego w jego oczach i mimice. Po tej krótkiej rozmowie stwierdziłem, że chcę go poznać bliżej. Zdając sobie sprawę, że nieco się gapiłem, zrobiłem dwa kroki w tyłu.
- Jeszcze się odwdzięczę! - puściłem mu oczko. Zrobiłem kolejne parę kroków.
- Do zobaczenia jutro, Felix - uśmiechnąłem się ciepło do chłopaka.
- Do zobaczenia - powiedział cicho, pomachałem mu i wyszedłem.

Felix?

Od Horace'go do Everin

Delikatnie zderzyła się moim ramieniem, rzuciłem jej ukradkowe spojrzenie. Słyszałem jej ciche kroki, westchnąłem. Ruszyłem przed siebie. Zacząłem nucić. Byłem sam. "Może kiedyś innym razem...", co mogło być innym razem? Sam już nie wiem, może spotkanie, może ludzie, może...
Moją uwagę przyciągnęła idąca para. Spoglądałem na nich kątem oka. Dwoje szczęśliwych ludzi, kobieta i mężczyzna. Wiedziałem, że w moim przypadku tak nigdy nie będzie, ja...byłem skazany na samotność. Byłem zbyt zły, byłem inny. Kilka drobnostek znaczyło dla mnie więcej niż dla reszty społeczeństwa. Gubiąc się w swoich myślach dotarłem do mieszkania. Wyciągnąłem butelkę wódki i szklankę, miałem wszystkiego dość. Nalałem sobie trunku i napiłem się trochę.

~~*~~~~*~~

Powoli otworzyłem oczy od razu poczułem ból głowy, światło wpadające przez okno raziło mnie. Podniosłem się z kanapy, ruszyłem do kuchni, napiłem się zimnej wody. Miałem wypić tylko trochę, a wyszło jak zawsze. Czy musiałem tak funkcjonować? Nie, a może jednak. Nie było dla mnie schronienia, musiałem radzić sobie sam z tym co czuję, nadal muszę. Codziennie maskuję to co jest realne, maskuję siebie, nie wiem kim jestem. Zacząłem stawiać kroki. Zakręciło mi się w głowie. Uderzałem ciałem o schody, zatrzymała mnie ściana. Cholera by to wzięła. Zajęczałem. Nie zamknąłem wczoraj drzwi od  domu? Prześlicznie, cudownie. Podniosłem się szybko i wróciłem do mieszkania. Zamknąłem tym razem drzwi i zacząłem przeszukiwać kieszenie. Wyciągnąłem portfel, kilka drobniaków i jakiś papierek, był na nim numer i podpis: Everin. Wysiliłem się i podjąłem próbę przypomnienia sobie o wczorajszych zdarzeniach. Występ...klub, tak to na pewno. Rozmowa z jakąś kobietą, zawierucha w klubie...głowa cholernie bolała. Wystukałem numer na telefonie i napisałem sms's o treści: Hej. Udałem się do szafy, przydałoby się przebrać. Zabrałem koszulkę oraz dżinsowe, krótkie spodenki. Myślałem nad ciemną bluzą, w końcu ją też wziąłem. Poczłapałem do łazienki. Wymyłem się i ubrałem. Wyszedłem z pomieszczenia i wziąłem telefon do ręki.




Everin?

Od Horace'go do Erin

- W moim życiu...- zacząłem i zamilkłem. Czy ten chaos jej nie wystraszy? Czy bezbarwne, młode lata nie będą moją zgubą? Czy moje zarysy nie zaginą w mroku? Pytania kłębiły się w mojej głowie, rozejrzałem się nerwowo - Analizując, wszystko nie było zbyt dobre.
Na moją twarz wkradł się blady uśmiech.
- Dlaczego? - spytała.
Zacząłem nerwowo bawić się palcami.
- Wiesz...byłem zmuszony do radzenia sobie w samotności, a w domu krzyki zastąpione były grobową cisza, zresztą teraz jest podobnie...- wbiłem palce w dłoń. Codziennie byłem bardzo daleko od "dobrze" - Wracając, masz rację, zwierzęta są urocze. Miałem kiedyś psa.
Spojrzałem w kryształowe oczy kobiety. Chciałem poznać ją lepiej, a widząc czarnowłosą gdzieś, kiedyś na ulicy machać ręką i mówić "cześć". Nie chciałem już takich wieczorów gdzie wznosiłem się ponad wielki zegar Big Ben, a potem zupełnej porannej amnezji przy rozsadzającym bólu głowy.  Głupieć coraz bardziej, oglądać piekielny chaos w telewizorze. Co zostało mi ze sobą zrobić? Przecież i tak jestem zapomniany przez innych, a to jest chyba gorsze od śmierci. Co z tego, że każdej nocy przy procentach czułem się jak młody bóg, to tylko parę chwil. Spoglądaliśmy sobie w oczy, nie było to krępujące, o dziwo.
- Jak się wabił? - spytała.
- Diego, był najszczerszym przyjacielem - odpowiedziałem, rozejrzałem się. Ulica była barwna, światła lamp oświetlały czarny asfalt i szary chodnik - Niestety teraz nie mam zwierzaka, gdyż chyba mam złe warunki, kawalerka, często nie ma mnie w domu.
Erin pokiwała głową. Nie wiedziałem co jeszcze sensownego mógłbym powiedzieć, brak normalnych rozmów dawał się we znaki, moja aspołeczność nie dawała dziś jednak jakichś większych bodźców, oprócz kilku stanów niepokoju. Jestem świadomy swojej przepaści między ludźmi, a mną. Spojrzałem na serdeczną twarz kobiety.



Erin?

Od Horace'ego do Erin

Erin. Erin. Erin. Jej imię dźwięczało w mojej głowie. Spojrzałem na podpitą kobietę i się uśmiechnąłem.
- A ja jestem Horace, cóż tylko na pozór nic nie robię, ja myślę - moje kącik ust poszły jeszcze bardziej do góry.
Przyjrzałem się dokładniej. Erin miała włosy koloru kruczoczarnego. Była wysoka, jednak to ja miałem przewagę w centymetrach. Oczy koloru zielonego kryształu z iskierkami ciekawości. Ów kobieta uratowała mnie przed zjedzeniem przez myśli, przynajmniej na najbliższe godziny. Nocą zawsze zlewały mi się bure dni i porażki, pod okryciem mroku zawsze walczyłem, pokazywałem chyba siebie, to co czuję. A kończyło się zazwyczaj na alkoholu lub wyjściem gdzieś. Dziwiłem się wysokiej brunetce, że od tak do mnie podeszła, zasługa procentów? Sam też mam ich kilka w sobie, więc co za różnica w końcu z kimś normalnie rozmawiam. To już coś. Próbowałem dobierać słowa odpowiednio, nie chciałem zrazić do siebie Erin. Poznanie kogoś nowego było szansą na znalezienie towarzysza do walki z przeciwnościami świata, lecz niosło to za sobą ryzyko łez i bólu. Chęć odnalezienia osoby, która Cię rozumie jest silniejsza od lęku przed porażką. Kobieta uśmiechała się serdecznie, pokiwała głową na znak, że rozumie o co mi chodzi.
- Może gdzieś pójdziemy czy wolisz stać pod tą ścianą? - zaproponowałem z wesołą miną.
Obecność Erin jakimś sposobem podwyższała mi humor. Nie ufałem jednak do końca swoim uczuciom, były cholernie zdradzieckie. Każdej nocy próbowały mnie zniszczyć, a teraz czułem chyba szczęście.
- Mooożeee - zaczęła czarnowłosa - Gdzieś się przejdźmy?
- No dobrze, to chodźmy - uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Gdyby historia mojej przeszłości mogła się zacząć od zapachu domowej szarlotki czy lawendowych perfum, a zamiast tego wciąż czuję wczorajsze powietrze i ponurość. Odszedłem od ściany i ruszyłem. Erin szła tuż koło mnie. Wyglądała teraz jakby na czymś pilnie myślała.
- Może chcesz coś o mnie wiedzieć? - spytałem i spojrzałem na wysoką kobietę.


Erin? Wybacz, że krótkie .v.

18 maj 2017

"Ain't youth meant to be beautiful?"

KONTAKT: sensowny.email@wp.pl | LisiKisiel (howrse)

 Felix Wray

17 lat | Mężczyzna | Kotołak
Głos: Sam Tsui
Opis: Historia? Jak siedemnastolatek mógłby mieć historię? Otóż, zaskoczę cię, może. Może nie pełną pościgów i wybuchów czy rosyjskiej mafii rodem z filmu akcji klasy B, ale całkiem ciekawą. Felix przyszedł na świat siedemnaście lat temu, stając się z miejsca pupilkiem rodziców. Dorastał w swoim tempie, jednak pełne szczęścia dzieciństwo zrujnowała postępująca choroba jego matki. Schizofrenia paranoidalna rozbiła sielankę. Daniel zrobił to, co mógł, by ratować swoje zdrowie - odsunął się od rodziny, poświęcając więcej czasu pracy. Tym samym zostawił na pastwę matki swojego syna, Felix nie wini go jednak za to obecnie, na jego miejscu postąpiłby podobnie. Kotołak jako pięciolatek otrzymał już prawdziwe pranie mózgu. Już wtedy lubił łyżwy, więc matka wymyśliła mu karierę łyżwiarza figurowego. Kiedy już się na coś uparła, mówienie nie było niemożliwe. Godzinami wraz z synem oglądała zawody łyżwiarskie, wysłała go do szkółki, ojciec dawał pieniądze na dobrych nauczycieli. To nie było najgorsze - matka bowiem wmówiła sobie, a potem synowi, że łyżwiarz ma być szczupły. Felix nigdy nie był pulchnym dzieckiem, raczej zwyczajnym, ale dla jego matki był oczywiście zbyt gruby. Kontrolowała jego dietę, czasem wręcz głodziła, ciągle liczyła kalorie, potem nauczyła go to robić. Wbiła mu do głowy to tak mocno, a on tak bardzo ją kochał, że nawet gdy zniknęła niemal z jego życia - skazana na stały pobyt w szpitalu psychiatrycznym, po szaleńczym pobiciu syna (nie pierwszy raz zresztą) - nie był w stanie się z tego otrząsnąć i popadł w stan podobny anoreksji. Felix ciągle uważa, że jest nie dość szczupły - nienawidzi swojego ciała. Ma obsesję na punkcie tego, co je. Sport, który wciąż uprawia zmusza go na szczęście do spożywania takiej ilości posiłków, by utrzymał się w formie. Nie tyje jednak, stale trzymając zbyt niską wagę, co czasem odbija się na jego zdrowiu.

Pomijając swoją anoreksję, Felix jest niemal normalnym nastolatkiem. Nigdy nie miał problemów ze zdobyciem sympatii w szkole, obecnie porusza się głównie z całą watahą koleżanek. Faktycznie, lepiej dogaduje się z kobietami, chłopcy bowiem zbyt często źle na niego patrzą ze względu na filigranową budowę. Ludzie go lubią, jest przyjazny i optymistycznie do nich nastawiony, gotowy do pomocy. Bywa nieco nieśmiały, nie potrafi mówić publicznie, łatwo go zawstydzić. Cieszy się małymi rzeczami w swoim życiu i stara się otwierać na nie oczy swoim przyjaciołom. Przeżywa szkolne życie, ekscytując się wszystkim co dotyczy osób z jego najbliższego otoczenia. Nieszczególnie przejmuje się dobrymi ocenami, ale nauczyciele i tak go lubią, niezawodny urok osobisty. Rzadko pozwala sobie na smutek i łzy, wierząc, że to stanowi słabość. Kiedyś miał duży problem ze swoją seksualnością, dopóki nie okazało się, że ludzie akceptują go nawet jako geja. W łyżwiarstwo wkłada całe swoje serce, uwielbia jeździć. Oczywiste jest, że lubi wygrywać, tu odzywa się jego naturalna indywidualność - woli jeździć samodzielnie niż w parach czy grupie. Nie ogranicza się jednak do jednego typu. Boi się oceny swoich występów, nigdy nie czyta żadnych recenzji. Sam jest sobie najsurowszym krytykiem.

Mimo tych wszystkich osób, którymi się otacza, często czuje się samotny, szczególnie nocą. Jego ojciec rzadko bywa w ich dużym domu, pozostawiając tam chłopca całkiem samego. Felix nie łudzi się, wie, że jego ojciec miewa kochanki, nie przeszkadza mu to jednak. Matkę kocha niesamowicie, stara się ją często odwiedzać. Ze względu na to, że dom bez nikogo wydaje mu się zbyt pusty, kotołak chętnie powitał w nim nową lokatorkę - Lady Makbet. Lokatorka to za dużo powiedziane. Kocica przychodzi i odchodzi kiedy chce. Czasem zostaje na miesiące, czasem na miesiące znika. To nie przeszkadza Felixowi lubić kotki, Lady Makbet ma więc zainstalowane specjalne drzwiczki i swoje własne akcesoria porozkładane w pokoju Felixa. 
Felix ma 169 centymetrów wzrostu i waży 49 kilogramów, co oznacza, że chłopak ma sporą niedowagę. Odzwierciedla się to w jego wyglądzie - nie jest już nawet szczupły, a chudy. Wyraźnie widać jego żebra, brzuch jest płaski, wręcz wklęsły z zarysem mięśni - skutek znikomej ilości tkanki tłuszczowej. Jego obojczyki  ostro odcinają się pod skórą, podobnie jak biodra. Ludzie śmieją się, że ma palce pianisty, długie i szczupłe. Jego wiecznie potargane, ciemne włosy wypadają mu z powodu nieodpowiedniej diety, kiedy przeżywa kryzys i niemal przestaje jeść. Wtedy jego brązowe oczy tracą też zwykły wesoły blask, stając się niezdrowo matowe. Drobną sylwetkę podkreślają także jego ubrania - szerokie, długie swetry i bluzy oraz nieodłączne, zawsze długie, dżinsowe spodnie. Tylko na treningach zakłada przylegające ubrania, by te nie przeszkadzały mu w jeździe. Jego nadnaturalna postać to zwykły domowy kot, o aksamitnym czarnym futrze, równie chudy i drobny jak ludzka wersja Felixa. 
Pupil: Lady Makbet
Stosunki:

  • Daniel Wray - ojciec, kocha syna, ale z powodu pracy nie spędzają razem zbyt wiele czasu,
  • Amanda Wray - matka, schizofreniczka, obecnie przebywa w szpitalu psychiatrycznym, syn kocha ją, tym samym wciąż trwając w swoich zaburzeniach,
  • Delilah Stedman - przyjaciółka już od dzieciństwa, często towarzyszy Felixowi w szkole,
  • Ryan Sailor - kapitan szkolnej drużyny łyżwiarzy, pomaga Felixowi w treningach.
  • Tessa Virtue - partnerka taneczna w jak na razie wszystkich konkursach, w których brał udział Felix,

Ciekawostki:

  • Zawsze trenuje sam, prawie nikt nie może oglądać go podczas prób.
  • Często wymyka się z domu w środku nocy i ogląda miasto kocimi oczyma.
  • Boi się psów, burzy i wody.
  • Jest fanem kreskówki "Gravity Falls".
  • Kiedy ma zły dzień, dzwoni do Delilah i razem zawijają się w koce i oglądają kreskówki.
  • Woli studio Ghibli od Disneya.


Nobody cares if you can't dance well. Just get up and dance. Great dancers are great because of their passion.

KONTAKT: fennydragneel@gmail.com

Michael Lyse
19 lat | Mężczyzna | Anioł
Opis: Michael… Trudno go jednoznacznie określić. Najłatwiej byłoby go opisać z paru perspektyw. Zacznijmy od rodziny. Michael urodził się pierwszego stycznia 1998 r. Było to cudem, i to dosłownie. Tuż przed terminem jego narodzin, jego matka została potrącona przez samochód. Trafiła do szpitala, gdzie niestety dawano jej marne szanse na przeżycie. Więc gdy rano Edward otrzymał wiadomość o tym, że jego żona i syn są w perfekcyjnym stanie, nie mógł uwierzyć. Była to zasługa pewnego tajemniczego lekarza. Pracujący w szpitalu anioł, postanowił uratować dwójkę. Rodzice chłopca byli przeszczęśliwi, dopóki Michael nie zaczął pokazywać pierwszych nadnaturalnych zdolności. Wymagało to nieco pracy, lecz wraz ze swoim dzieckiem uczyli się o wszystkim, otworzyło to im nieco nowe spojrzenie na świat. Łzy szczęścia, które popłynęły, gdy Michael po raz pierwszy pokazał swoje skrzydła. Wszystkie słowa otuchy. Między nimi wyrosła niesamowita więź. Została ona jednak wystawiona na próbę gdy chłopiec zaczął dorastać. Nagłe wybuchy, brak kontroli nad swoimi emocjami, które na dodatek nie mijały z wiekiem. Michael zaczął stanowić zagrożenie dla otoczenia, zwłaszcza dla swojego młodszego brata. Wtedy w jego życiu pojawił się taniec.
 Był to tylko cichy pomysł rzucony przez Percy’ego, który okazał się być genialny. Ciężkie treningi, praca nad sobą sprawiły, że Michael zaczął lepiej kontrolować siebie, swoje ciało i odczucia. Jego taniec jest jego kontrolą. Kiedy tańczy, czuje się wolny. Niestety, gdy nie tańczy jest gorzej. Codziennie zmaga się z konfundującymi emocjami, nie ufa im, trzyma się w ryzach tak, że rozdziera go to od środka. Rzecz jasna, nie jest to jedyny aspekt jego osobowości. Michael jest bardzo troskliwy i szybko przywiązuje się do ludzi. Bardzo dba o osoby, na których mu zależy. Stara się być pozytywnym i zazwyczaj mu to wychodzi. Jest asertywny, ale łatwo można go zranić. Chłopak urodził się liderem. Patrząc na niego, czasami trudno dostrzec w nim nastolatka, którym jest. Oceny ma średnie, poza tymi przedmiotami, które go pasjonują, i które lubi robić. Twierdzi, że woli być dobry w jednej rzeczy, niż średni w wielu. Lubi często sobie odpuścić i zachowywać się jak dziecko. Lubi siebie, choć ma kompleks drugiego miejsca. Świetnie sprawdza się na stanowisku przewodniczącego, ma mnóstwo pomysłów, inicjatyw. Chce zorganizować akcję na temat akceptacji siebie i tolerancji wśród młodzieży. Jeśli o to chodzi, możemy przejść do następnej perspektywy. Zwykły uczeń liceum w San Lizele widzi Michaela jako wesołego, rzetelnego i wartego zaufania przewodniczącego samorządu szkolnego. Zajmuje się także gazetką szkolną i jest lubiany wśród uczniów, a także podziwiany za swoje osiągnięcia w balecie. Jednak najbliższa mu jest tylko Laura, co niektórzy potrafią interpretować różnie. Tę dwójkę łączy szczera przyjaźń, Laurze zdarza się doradzać Michaelowi na temat spraw miłosnych i chłopaków, co często umyka dziewczętom, którym Michael się podoba. A nie jest to trudne. Ma 184 centymetry wzrostu i jest zbudowany potężniej niż większość tancerzy, a także rówieśników. Jego uroda jest jednocześnie delikatna i męska, co ciekawie ze sobą kontrastuje. Michael jest zaprzeczeniem typowego anioła, gdyż ma brązowe oczy i średniodługie, brązowe włosy. W związku z jego ciałem, zdarzało mu się pozować, być fotografowanym. Ubiera się schludnie, choć nie przywiązuje do swojego stroju dużej wagi. W jego szafie dominują czarno-białe koszulki, parę bluz i koszul. 

Pupile: Romeo i Juliet
Stosunki:
  • Carol Lyse - Mama Michaela. Dzieci znaczą dla niej bardzo wiele, a ona wiele znaczy dla nich. Podczas gdy sama otrzymała bardzo mało wsparcia i uwagi od swoich rodziców, chce uczestniczyć w życiu swoich dzieci. 
  • Edward Lyse - Ojciec Michaela. Znając problemy swojego syna, umiał trzymać nad nim twardą rękę. Jednocześnie nie pozwalał mu odczuć, że jest niedoceniany. Carol i chłopcy są jednymi z najlepszych rzeczy, które spotkały go w życiu i ukazuje im to. 
  • Percy Lyse - Młodszy brat Michaela, ma zaledwie 13 lat. Różnica wieku powoduje, że czasami się kłócą, lecz Michael jest świetnym przykładem starszego brata. Robią razem sporo rzeczy, lubią zrobić czasami niewinne dowcipy rodzicom.
  • Laura Scott - Przyjaciółka Michaela z dzieciństwa. Poznali się na lekcjach baletu już w podstawówce, następnie trafili do tego samego gimnazjum i liceum. Zajmują dwie najważniejsze funkcje w samorządzie szkolnym, spędzają ze sobą dość sporo czasu.
  • Cécile Parmentier - Nauczycielka baletu, mentorka. Wbrew pozorom, miała spory wpływ na wychowanie Michaela. Przez wszystkie lata zdążyli się do siebie przywiązać i traktują siebie jak rodzinę. Dosłownie, Michaelowi zdarza się ją nazwać per. "ciociu".

Ciekawostki:

  • Jego ulubioną porą roku jest wiosna.
  • Ale jest alergikiem, więc przez jej większość chodzi zakatarzony.
  • Gdy dostał się na stanowisko przewodniczącego samorządu miał równo 100 głosów więcej od Laury.
  • Podczas pierwszego poważniejszego występu przewrócił się tak efektownie, że wideo z tego wydarzenia stało się viralem.
  • Uwielbia matematykę.
  • Często słucha Panic! At The Disco.
  • Czasem próbuje swoich sił w tańcu współczesnym.
  • Jego najgorszym wspomnieniem jest zagubienie się w Disneylandzie.
  • Ma duńskie korzenie.



Od Horace'ego do Everin

Gdzie ja jestem? Co się dzieje? Kilka szybkich mrugnięć i wszystko się wyjaśnia. Serce uspokaja się, lecz przekonanie nie znika, wiem, że jestem skończony. Zapalam lampkę, mój pokój zostaje oświetlony. Wnioskuję, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Gaszę lampę, leżę i wpatruję się w sufit. Wiedziałem, że sen już nie przyjdzie. Podniosłem się z łóżka i ruszyłem do kuchni. Zajrzałem do lodówki i wyciągnąłem dwa energetyki. Dziś gramy premierę spektaklu, no tak. Parę groszy na jakieś żarcie trzeba uzbierać.

~~~*~~~~~*~~~

Końcowa scena w natarciu wziąłem głęboki oddech, musiałem to dobrze zaśpiewać, póki co wszystko wyszło wręcz idealnie, więc nie mogę tego zchrzanić. Wystrojony w koszulę i eleganckie spodnie na szelkach. Po chwili koło mnie stanęła moja koleżanka, przybrałem postawę torreadora, wystawiłem jedną rękę, którą moja towarzyszka chwyciła. Kurtyna odsłoniła się. Muzyka poszła. Obróciłem kobietą.
- Señora, cara mia, donna, ach pozwól, że spytam się czy donna moja może skłonna za męża wziąć właśnie mnie, kocham cię, jak torreadore i powiedz mi tak na zgody znak! - wyśpiewałem i zacząłem składać pocałunki na ręce aktorki.
- Ja pana kocham i szanuję i możesz być nawet mąż - objąłem ją w pasie - Lecz myślę tak i kombinuję czy będziesz wierny mi wciąż? Bo jeśli tak, to reflektuję, ale na raz, to ze mną pass! - powachlowała się wachlarzem i rzuciła mi jedno spojrzenie - Chcesz, to mnie bierz, będzie z nas para świetnie dobrana!
Ukląkłem na jedno kolano.
- Mów parę słów no i już do mnie chodź na kolana! - kobieta przysiadła na mojej nodze, na co uśmiechnąłem się serdecznie.
- Będziemy wiecznie się kochali - wyśpiewała patrząc mi w oczy.
- I całowali dzień i noc! - dodałem gestykulując rękoma szaleńczo, kobieta wstała - Chcesz, to mnie bierz, ale już, bo się potem rozmyślę!
Odsunęliśmy się od siebie. 
Mów parę słów, potem siup! Zaręczyny, no i ślub! - wyśpiewaliśmy razem podchodząc szybko do siebie.
Objąłem kobietę i przechyliłem ją schylając się. Zastygliśmy w tej pozycji, a kurtyna zasłoniła nas. Od razu się wyprostowaliśmy i uśmiechnęliśmy do siebie. Było dobrze. Powoli zaczęliśmy wychodzić zza kurtyny i ustawiać. Gdy wszyscy już znaleźliśmy się na swoich miejscach ukłoniliśmy się. Zaraz naszym uszom dobiegł dźwięk oklasków, niektórzy nawet wstali.

~~~*~~~~~*~~~

Zbieraliśmy się. Chciałem już wychodzić, gdy ktoś stanął mi na drodze. David. Spojrzałem na niego pytająco.
- Chodź z nami, opijemy to - wyszczerzył się.
- Ale...- zacząłem
- Żadnych wymówek, idziesz - powiedział stanowczo.
- No dobrze - odparłem.
W sumie co miałem do stracenia? Trochę się upiję, wrócę do domu.
- To chodź - ruszył.
Szliśmy grupą, lecz po dotarciu do klubu na pewno się rozdzielimy. To było jasne. Po około 20 minutach drogi znaleźliśmy się przed klubem. Czy dobrym pomysłem było przyjście tutaj? Weszliśmy, przywitała nas głośna muzyka, gwar wywołany przez ludzi oraz wyraźny zapach alkoholu o mieszaniny perfum. Udałem się od razu do baru, wyciągnałem portfel i zamówiłem podwójną whiskey.


Everin?




17 maj 2017

Od Williama do Elli

Wybiegliśmy z budynku, dłoń Elli w mojej. Nie mogłem nic poradzić, ale rzucałem Cale'owi podejrzliwe spojrzenia. Gdy znaleźliśmy się w miarę bezpiecznej odległości mężczyzna zatrzymał nas. Spojrzałem pytająco na tamtą dwójkę. Żadne z nich nie raczyło mi odpowiedzieć, ba nawet na mnie zerknąć. Cale położył nam dłonie na ramionach. Już miałem protestować, gdy ogarnęła mnie niesamowita bezwładność i zrobiło mi się ciemno przed oczyma. Po chwili czułem, że coś wbija się w mój brzuch. Zacząłem kaszleć i otworzyłem oczy by zorientować się w sytuacji, lecz okropne zawroty głowy przeszkodziły mi w tym. Czułem pod sobą jakąś twardą powierzchnię. Stół? Dałem sobie chwilę na opanowanie, ciężko dysząc. Gdy świat zaczął przestawać się kręcić, rozejrzałem się. Przede mną stała merdająca ogonem Pepper. Podniosłem wzrok. Byłem w jakimś mieszkaniu. W pierwszym odczuciu było... Proste. Nieco chłodne, ale meble były zwyczajnie jak najmniej wymyślne. Styl przypominał mi taki rodem z Ikei. Spojrzałem na moje prawo i leżała tam kupa ubrań, różnej maści. Spojrzałem na moje lewo i stał tam Cale, oparty o ścianę pośród słoików po dżemie. Czy to mogło być mieszkanie Elli? Jak już jakiś czas ją znałem, jej mieszkanie było dla mnie tajemnicą. Wiedziałem, mniej więcej gdzie się znajduje, lecz nigdy nie byłem tam zaproszony. Mówiąc o Elli, zza moich pleców dobiegł mnie jej jęk.
- Dobrze, że pozmywałam - powiedziała a ja odkleiłem się od mojego stołu. Odwróciłem się a moim oczom ukazała się Ella, z tyłkiem w zlewie. Mimowolnie uśmiechnąłem się, ale wyglądała blado. Po tym jak po mnie patrzyła, zgadywałem, że nie wyglądałem o wiele lepiej. Oparłem się jeszcze leciutko dla utrzymania równowagi i spojrzałem na Cale'a. Stał nadal w tym samym miejscu, a na jego czole widać było pot. Nie ufałem mu i nie darzyłem go sympatią, ale nie zmienia to faktu, że nam pomógł. Odepchnąłem się i do niego podszedłem.
- Pomóc? - spytałem niezręcznie. Mężczyzna pokręcił tylko głową i wyszedł ze stosu słoików. Usiadłem, opierając się o szafkę by zanalizować fakty.
- Kim jest Basil? - było pierwszym pytaniem, które mi się wyrwało. Ella spojrzała na mnie, zmarszczyła brwi i pokręciła głową, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że to coś, czego nie może mi teraz powiedzieć. Odpowiedziałem jej podobnym gestem, by dać jej znać, że rozumiem. Moje oczy znów zaczęły wędrować po mieszkaniu. Z mojego punktu siedzenia widać było drzwi wychodzące na salon, równie pusty i chłodny jak kuchnia. Zero zdjęć, obrazów, kwiatów. Gdyby nie okazjonalny bałagan trudno byłoby poznać, że ktoś tam mieszka. Ella zmieniła pozycję, podchodząc do Cale'a. Zaczęli rozmawiać, a ja tylko obserwowałem ich interakcje. Jak kobieta wydawała się nieco zdystansowana, Cale próbował się do niej jak najmocniej zbliżyć. Poczułem echa ognia, który towarzyszył mi gdy pierwszy raz pocałowałem Ellę. Instynktownie schowałem moją lewą dłoń za moimi plecami. Nie chcę żeby zaczęła świecić. Kobieta ma już ogólne pojęcie dlaczego się tak dzieje, nie chce żeby zaczęła niepotrzebnie to analizować. Skupiłem się na powstrzymywaniu energii krążącej po moim ciele, lecz z każdą sekundą, z każdym słowem wypowiedzianym przez Cale'a było to coraz trudniejsze. Czułem już wyraźny ogień w mojej klatce piersiowej. Czułem nieuzasadnioną złość i niepokoiło mnie to. Te uczucie rzadko się u mnie pojawiało, ale jeśli już odczuwałem złość, była ona tak dominująca, że zaczynała przejmować władzę nad moimi działaniami, tłumiąc inne odruchy, robiąc rzeczy, na które normalnie bym sobie nie pozwolił. Wiedząc już, że najlepiej na pozbycie się tego działa zażenowanie, które jest równie silne i zrozumienie i nazwanie swoich emocji, zacząłem myśleć o tym co się działo dookoła mnie. Mój umysł od razu zaczął krążyć wokół Elli. Zmarszczyłem brwi. Dlaczego? Wspominałem chwile spędzone z tą kobietą. Jakim cudem wywoływała u mnie tak gwałtowne emocje? Jakim cudem ona zawsze była w centrum wydarzeń? Myślałem o poznaniu jej. O tym, jak na mnie wpłynęła. Zadawałem sobie pytanie po pytaniu. Kiedy przestałem się przy niej bać? Kiedy zniknął stres? Jakim cudem, w tak krótkim czasie przywiązałem się do niej tak, że patrząc na nią i na tego mężczyznę, z którym kiedyś łączyło ją uczucie, ogarnia mnie panika, strach, że uświadomi sobie, że marnuje ze mną swój czas? Czemu pojawia się u mnie gniew, skąd u mnie chęć, zabrania jej gdzieś, gdzie będzie tylko moja? Co wywołało tę cholerną zazdrość? Czułem, że blednę. Zazdrość. Słowo to krążyło po mojej głowie, mieszając się z natłokiem myśli, demolując porządek w mojej głowie. Zazdrość, zazdrość, zazdrość. Zaz-drość. Zazdrosć. Bałem się, że moje ciało zostanie rozerwane. Chciałem jednocześnie wstać, krzyczeć, zniszczyć coś, zabrać ją, zniszczyć jego, skulić się, płakać. Dołączyło kolejne uczucie. Bezsilność, okropna bezsilność, która połączyła się z chwilową nienawiścią do samego siebie. Trudniej mi się oddychało. Realizacja miażdżyła mi płuca.Czułem fizyczny ból w mojej klatce piersiowej, oczy zaszły mi łzami a w głowie pojawiły się kolejne pytania. Jakim cudem, Ella sprawiła, że pierwszy raz, pomyślałem, że kogoś kocham? Jakim cudem zakochałem się w niej?

Ella?

15 maj 2017

Od Lewisa do Aliciji

- Hatter! - odwróciłem się na dźwięk swojego przezwiska.
- Mark - uśmiechnąłem się, widząc jak blondyn niemal przewraca krzesło, by do mnie podejść.
- Dzięki, Hatter. Nie miałem wcześniej okazji, ale to świetnie, że zgodziłeś się to wszystko zorganizować - promieniał energią.
Skinąłem głową.
- Żaden problem. Nie narzekałem na nadmiar roboty. Ale możesz coś dla mnie zrobić.
Wokalista Sahara Frogs spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Mam dwie znajome, jedna z nich to dziewczyna przyjaciela. Chciałyby cię poznać.
- Jasne, są tutaj?
Skinąłem głową.
- Przyprowadzę je - posłałem mu wdzięczny uśmiech i oddaliłem się.
Chwilę zajęło mi zlokalizowanie w tłumie Stephena.
- Gdzie masz swoją kobietę? - spytałem półżartem.
Rozejrzał się.
- Przy barze, tam ją ostatnio widziałem. Hatter, jest jakiś problem z nagłośnieniem.
Westchnąłem, przecierając oczy.
- Dasz sobie radę sam?
- Powinienem. W razie czego, bądź pod ręką.
Odwróciłem się, wyszukując dziewczyny wzrokiem. Ruszyłem w ich stronę, uśmiechając się do osób, które rzucały pochwały.
- Drogie panie - odezwałem się, stając za Alice i Lise - Możliwe, że mam dla was ciekawy prezent.
- Jeszcze jeden? Już załatwiłeś nam wejście tutaj - Lise uniosła brwi.
- Tak, chodźcie.
Zręcznie manewrując przez tłum, szybko znaleźliśmy się obok Marka. Zostawiłem tam Alice i oniemiałą Lise.
- Mamy problem - omal nie dostałem zawału przez Stephena.
Wziąłem głęboki oddech.
- Caroline. Chyba uznała naszą imprezę za odpowiedni moment, żeby pokazać ci, że z wami koniec - mruknął.
Oparłem się o bar, spoglądając we wskazanym kierunku. Niech ją szlag. Caroline radośnie obściskiwała się z jakimś facetem. Z tej odległości nie widziałem  zbyt wielu szczegółów, ale wyglądało, jakby zjadała mu twarz. Stephen bez słowa wręczył mi szkocką.
- Przykro mi to mówić, ale wiesz, że to dobrze, że między wami koniec.
- Stephen, nie pomagasz.
Chessur westchnął ciężko. Ktoś oparł się o bar obok mnie. Alice. Również spojrzała na toczącą się przed nami scenę, obwieszczającą koniec mojego związku.
- Niefajnie.
- No co ty nie powiesz - odparłem, słysząc jej komentarz.
- Zmarnowałeś na nią za dużo czasu. Wszyscy wiemy, że była cholerną suką. Nico jej nie znosi, wiecznie robiła problemy z niczego.
Wzruszyłem ramionami.
- Nico nie znosi żadnej mojej kobiety, która nie jest jego matką.
- Może słusznie - Alice wciąż była obok.
***
Nie mam pojęcia, jakim cudem skończyłem siedząc na zewnątrz klubu, gapiąc się w nocne niebo, nieco pijany, opowiadając Alice historię mojego związku z Leslie.
- Lee znalazła sobie kogoś nowego, ułożyło jej się życie. Ma chyba teraz kolejne dziecko, ale początkowo sporo podróżowała i nie chciała zabierać ze sobą wszędzie dziecka. Nico i tak mnie uznawał za swojego ojca, więc załatwiliśmy sprawę i zostałem jego prawnym opiekunem. Nie chciał się przeprowadzić do matki, a mi z tym lepiej. Bez niego pewnie już dawno zostałbym alkoholikiem.
- Nico to świetny chłopiec. Chociaż czasem może zbyt inteligentny jak na swoje własne dobro. Jego matka była chyba w szkole kilka razy.
- Bywała tam częściej niż ja. Teraz tez przyjeżdża całkiem często. Dogadujemy się. A Nico trzeba jeszcze utemperować.

Alicija?

"The sun will rise and we will try again"

KONTAKT: Gmail: sashwerewolf@gmail.com | Howrse: Fiord15

Horace Quentin

  25 lat | Mężczyzna | Wilkołak
Głos: Dan Smith
Opis: Horace próbuje być ciepły i serdeczny. Gotów jest zawsze pomagać. Nie chce by inni czuli to co on musi przeżywać. Każdy wieczór przynosi ból i cierpienie, wspomnienia atakują jego głowę, do tego dochodzą niszczycielskie myśli. Przypomina mu się dzieciństwo, jedyne dobro jakie miał to był pies. Żeglował gdzieś po morzu marzeń, że któregoś razu ucieknie. Do dziś słyszy matkę krzyczącą za rozlaną wodę. Do dziś czuje uderzenia kablem na plecach. Wszystko jakby spowite w odległy sen, wszystko jakby było koszmarem z dzieciństwa. Ten obraz to gniot bólu i bezsilności. Przeszłość to jeden wielki chlew. Więc, niektóre rzeczy mogą wywołać u niego dziwne reakcje. Zastanawia się nad sensem tego wszystkiego, pamięta słowa ojca, które chyba najbardziej trafiły w jego serce, siedzą w umyśle, lecz nie sposób ich wypowiedzieć. Co ludzie zrobili z Ziemią? Czy gdzieś indziej też jest świat? Wie, że jest prozaicznym przedstawicielem ludzkiego gatunku, uważa się wręcz za złego. Potwory w środku głowy nigdy nie śpią. Chciałby już wszystko zostawić, czy nie wspaniałe byłoby nie czuć? Na zawsze zamknąć oczy. Sam nie wie do końca kim jest. Jak to być sobą? Jak to nie być uzależnionym od słowa "przepraszam"? Ciągłe wrażenie, że tylko potrafi wszystko niszczyć i psuć. Ludzie nie wiedzą co czujesz, nic nie wiedzą. A gdy w końcu coś powiesz to...oni się wyłączają. Nikt nie myśli tak jak on. Czy da się marzyć w ciągu pojedynczych mrugnięć okiem? Owszem, da się. Jest aktorem, nie tylko na występach. Dnie i noce zlewają się w jedno, dobre wspomnienia umierają. Empatia wymarła. Niech to wszystko odejdzie, zostawi po sobie samotność, jak zwykle. Wyrok śmierci można dostać tylko raz. Gdy tylko uzbierał odpowiednią ilość gotówki uciekł do San Lizele, wynajął małą kawalerkę i żyje w niej samotnie. Walka z samym sobą rozrywająca tożsamość, ciężar ciągnący wciąż w dół i świadomość, że już nigdy nie będzie się szczęśliwym. Po prostu obraca się w świecie i szuka kogoś kto go wyciągnie oraz pomoże, lecz takiej osoby najwyraźniej dla niego nie ma. Każdy nowy dzień to kolejna próba.  

Pupil: ---

Stosunki: 

  • Jack Quentin - znienawidzony ojciec, nadużywał przemocy wobec syna.
  • Angela Quentin - matka, kochał ją, lecz ona potrafiła tylko krzyczeć, a uczuć nie okazywała.

Od Coleen do Luciela

Słoneczne dni były jeszcze piękniejsze od deszczowych, chociaż i tym pochmurniejszym nie można nie przyznać uroku. Całe moje mieszkanie tonęło w cieple złotych promieni, przy okazji stanowiących większą część oświetlenia. Nie powstrzymywały ich nawet zasłony, pokrywające większą cześć okien. Światło i tak znalazło drogę do wnętrza.
Zawsze denerwował mnie fakt, że jestem uczulona na pyłki, a złość ta potęgowała się ilekroć widziałam stojące na sąsiednich balkonach i parapetach kwiaty. Szczególnie wiosną i latem, gdy kwitły, zachwycając swoją urodą. Szczególnie tulipany, które kochałam. Oczywiście na odległość.
Zabawne, że większość czasu spędzam tylko i wyłącznie ze swoimi psami. Co prawda nigdy nie należałam do osób przesadnie towarzyskich, ale nie byłam też odludkiem, który z innymi ludźmi nie chciał mieć nic wspólnego. Myśl ta skłoniła mnie do porzucenia mięciutkiej i wygodnej kanapy na rzecz sprzątania, za które od razu się zabrałam. Pusta paczka po chipsach znalazła swoje miejsce w śmietniku, kapcie przy drzwiach i tak dalej. Zmusiłam się nawet do umycia podłogi, która po spotkaniu z mopem i płynem do drewna błyszczała jak nowa, co upewniło mnie w myśli, że dobrze zrobiłam sprzątając.
Następnie spisawszy na kartce papieru produkty potrzebne do wykonania poszczególnych dań, zawołałam Flynna. Terierowi dobrze zrobi krótki spacer, bo od kilku dni - nie licząc szybkich wyjść na siusiu - nie ruszył się z ciepłego mieszkanka. Wysłałam też szybkie smsy do znajomych, zapraszając ich na kolację połączoną z maratonem filmów.
Pierwsza odpowiedź przyszła od razu.
Benjamin: Sorki Leen, ale muszę zająć się córką.
Skrzywiłam się do ekranu, jednak nie potrafiłam gniewać się na Bena, który jako młody ojciec starał się poświęcać dziecku sporo czasu.
Gdy tylko skończyłam czytać wiadomość od przyjaciela, pojawiła się kolejna. Tym razem od Kate. Ona również była zajęta i nie mogła przyjść. Potem poszło już jak lawina, napływały do mnie smsy z przeprosinami i odmowami, aż w końcu wyłączyłam komórkę i rzuciłam ją na kanapę. Wychodziło jednak na to, że jestem samotną singielką, której przyjdzie spędzić piątkowy wieczór w samotności. Pozostało mi jedynie trzymać fason i urządzić sobie najlepszą jednoosobową kolację oraz obejrzeć ciekawy film.
Zgarnęłam ze stołu torebkę i cmoknąwszy na Flynna, wyszłam z mieszkania. Jeśli chciałam móc rozwinąć swoje skrzydła w kuchni, musiałam kupić całkiem sporo składników. bo bez nich nie miałam szans zrobić nic ciekawego. Pewnie poradziłabym sobie z tostami, ale jadłam je już od dłuższego czasu i zaczynałam mieć ich dość.
- Niedługo wracam - rzuciłam w stronę pustego wnętrza i schyliłam się, żeby przyczepić terierowi smycz.
Pogoda dzisiaj była o wiele lepsza niż podczas mojego ostatniego spaceru z Makaronem, kiedy to lało niemiłosiernie. Lubiłam deszcz, ale ile można.
Piasek chrzęścił pod moimi trampkami, gdy wracałam parkową aleją, w jednej ręce trzymając siatkę z zakupami, a w drugiej smycz Flynna. Rozglądałam się dookoła, podziwiając wracającą do życia przyrodę. Na gałęziach pojawiły się jasnozielone liście, a trawa odzyskała swój soczysty kolor. Gdzieniegdzie rosły też kwiaty: narcyzy i tulipany.
W pewnej chwili mój wzrok spoczął na znajomej postaci, siedzące na jednej z tych typowych zielonych ławek. Mężczyzna złapał mój wzrok i pomachał w moją stronę. Uniosłam brew w wyrazie zaskoczenia i po chwili zastanowienia ruszyłam w jego kierunku.
- Kogo moje oczy widzą? - uśmiechnęłam się, zerkając na hasającego po trawie szopa. - Dobrze pamiętam, Luciel tak?
- Zgadza się - przesunął się, by zrobić mi miejsce, ale odmówiłam szybkim ruchem głowy.
- Dzięki, ale zaraz muszę iść - przez chwilę przyglądałam się jego twarzy, ale kiedy uznałam, że zaczyna się to rzucać w oczy, przeniosłam wzrok na Flynna, który z ciekawością podążał za zwierzakiem Luciela. Trzymał się jednak na odległość. Nic dziwnego, widział szopa po raz pierwszy w życiu.
- Spotkanie? Impreza? - zerknął na siatkę z zakupami.
Parsknęłam krótko.
- Powiedzmy, że niewypał. Staram się ratować własne samopoczucie - przyznałam. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł i zanim zdążyłam go przemyśleć, już mówiłam do Luciela. - A może dałbyś się zaprosić na zapiekankę ziemniaczaną i maraton filmowy?
- Musisz być bardzo zdesperowana, zapraszając nieznajomego na kolację - przyjrzał mi się spod zmrużonych powiek. Punkt dla niego.
- Możliwe - byłabym naprawdę głupia, gdybym nie zgodziła się z nim. Potrząsnęłam reklamówką. - Darmowe jedzenie cię nie przekona?

14 maj 2017

Od Aliciji do Lewisa

Powiodłam wzrokiem po wszystkich siedzących przy naszym stole. Zaintrygowana Lise, rozbawiony Stephen i zrozpaczony Lewis. Ciekawy zestaw. Mina Lewisa podpowiadała mi, że nie chcę wiedzieć kim jest Caroline, albo o co z nią chodzi. Wzięłam więc taktyczny łyk wody, która stała obok mnie. Sytuacja ogólnie była mało komfortowa. Nadal bawiło mnie to, że Lewis kompletnie mnie nie rozpoznał. W mojej głowie zrodził się obraz tłumów, które musiały odwiedzać jego biuro każdego dnia. W sumie, gdyby nie tłumy ganiających za nim kobiet, też nie przywiązałabym do niego specjalnej uwagi. Oczy wszystkich znalazły się na telefonie Lewisa, gdy ten ponownie zadzwonił. Mężczyzna rzucił szybkie spojrzenie na ekran i tym razem odebrał sam. Słuchał przez chwilę następnie przetarł swoją twarz dłonią.
- Dobrze mały, jak coś to rozmawiasz ze Stephenem, nie ze mną - nachyliłam się nad stołem z uśmiechem a głos sam wyrwał mi się z krtani.
- Nico? - spytałam a mężczyzna rzucił mi dziwne spojrzenie i pokiwał głową. Po chwili przewrócił oczyma i podał mi telefon. Zmarszczyłam brwi i wzięłam go w dłonie. Przyłożyłam delikatnie do ucha.
- Dobry wieczór, pani profesor! - usłyszałam głos ze słuchawki. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Dobry wieczór. Dlaczego jeszcze nie śpisz? - spytałam. Wszyscy przy stole wydali z siebie jęki rozpaczy.
- Caroline rozmawia strasznie głośno z jakimś panem. Używając brzydkich słów - powiedział chłopiec a ja zmarszczyłam brwi.
- Z jakim panem? - spytałam i spojrzałam zaniepokojona na Lewisa.
- Nie wiem, rozmawiają przez telefon, Caroline powiedziała właśnie, że...
- Nico, nie sądzę, żebyś powinien to powtarzać - przerwałam szybko chłopcu i potarłam czoło.
- Oddam telefon twojemu tacie, dobrze słonko? Może chcieć to usłyszeć - rzuciłam.
- Dobrze. Dobranoc, psze pani! - powiedział Nico a ja podałam telefon Lewisowi. Mężczyzna wsłuchał się uważnie w słowa swojego syna. Patrzyłam, jak jego wyraz twarzy na chwile zmienia się na okropnie zmęczony. Przetarł twarz dłonią i powrócił do swojej kamiennej miny. Wyczułam na sobie pytające spojrzenie Lisy. Nagle, Lewis wstał i popatrzył na wszystkich siedzących.
- Przepraszam, idę skopać komuś dupę - powiedział a ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Mężczyzna wydawał się być niezwykle opanowany, a z jego ust wypływały takie słowa.
- To chyba mało rozsądne - powiedziałam a on rzucił mi mało mówiące spojrzenie.
- Lewis... - zaczął Stephen, lecz drugi mężczyzna kierował się już ku drzwiom.
- Jak coś to zadzwoń po adwokata! - krzyknął przez ramię. Stephen przeklął siarczyście i rzucił nam przepraszające spojrzenie.
- Chyba powinienem za nim pójść - powiedział i po chwili już wychodził z restauracji.
- Ali, sama rozumiesz - rzuciła Lisa i złapała swoją torebkę. Popatrzyła na mnie przepraszająco.
- Leć! - powiedziałam i ona także rzuciła się do drzwi. Oparłam się o stół. Co się do cholery wydarzyło? Siedziałam tak chwilę, czując na sobie spojrzenia ludzi, obecnych w restauracji. Westchnęłam i spojrzałam na pizzę, która dopiero co przyszła do stolika. Poszukałam wzrokiem najbliższej kelnerki. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco.
- Czy mogę poprosić o rachunek i zapakowanie tych pizz? - kobieta pokiwała głową a ja poczułam, jak serce mi się łamie. Ta pizza musi mi wystarczyć do końca miesiąca, bo po zapłaceniu za to wszystko nie będzie mnie stać na jakiekolwiek inne jedzenie.
***
Szłam powoli ciemną ulicą, trzymając reklamówkę z pudełkami pizzy w dłoni. Przeklinałam ten dzień w duchu, krzywiąc się przez ból, który zadawały mi moje obcierające pięty, nowe baletki. Kroczyłam ledwo, a moje kroki wywoływały echo w pustej uliczce. Spojrzałam na niebo. Nie było widać gwiazd, eh. Jednocześnie było to smutne, i niepokojące. Brak gwiazd, równał się chmurom. Rzuciłam jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie niebu. Jak na komendę, poczułam kroplę rozbryzgującą się na moim nosie. Zaczęło padać. Zdenerwowana, tupnęłam nogą. Wniosek był jeden - już nigdy nie dam się wyciągnąć Lisie na podwójną randkę. 

11 maj 2017

Od Elli do Wiliama

Nie pamiętałam, jak nas zaszli. Ale to zupełnie normalne, silne środki obezwładniające mogą powodować dziury w pamięci, które potem zapełniają się wspomnieniami. Obudziłam się w zacienionym pomieszczeniu, z potwornym bólem głowy i światłowstrętem. Dręczyło mnie pragnienie i senność, lecz nie mogłam się jej poddać. Rozejrzałam się dookoła, z trudem utrzymując się w pionie, nawet siedząc oparta o ścianę.
Pomieszczenie było niewielkie, lecz nie widziałam go dokładnie, jedynym źródłem światła było bowiem niewielkie okienko, umieszczone niemal pod sufitem. Nie znajdowaliśmy się w mieście, nie słyszałam jego gwaru. Poza moim nierównym oddechem, w pomieszczeniu panowała cisza.
Przerwał ją cichy jęk i moja uwagę przykuło poruszenie się po drugiej stronie. Will. Mężczyzna poruszył się niespokojnie, ale nie obudził się jeszcze. Musiał dostać większą dawkę. Spojrzałam na niego z niepokojem. Był niewinny. Czy ci, kimkolwiek oni są, zamierzają go skrzywdzić? Mnie mieliby prawo, prawdopodobnie sobie zasłużyłam.
Stężałam, widząc, jak drzwi się otwierają. Uderzył mnie znajomy zapach mokrego futra - wilkołaki. Zmarszczyłam nos, przypatrując się dwójce obcych mężczyzn.
- Ktoś tu się obudził - wyszczerzył się niższy z nich.
- Jak widać. Chcecie czegoś konkretnego, czy to takie hobby? - spytałam.
Spróbowałam się podnieść, nie byłam spętana. Nie wyszło mi jednak, nogi miałam jak z waty.
- Ostrożnie, lalka, bo się poobijasz.
Prychnęłam.
- Chcemy jednej małej informacji. Malutkiej - paskudnie wyszczerzył się kurdupel.
- Gdzie jest Basil? - warknął zniecierpliwiony wyższy.
- Basil? - zdobyłam się tylko na głupią minę
Niespodziewanie znalazłam się w pionie, bowiem ten wysokie z rozmachem szarpnął mnie w górę i uderzył o ścianę.
- Nie każ mi cię krzywdzić. Możemy się bez tego obejść.
Mierzyliśmy się wzrokiem, kiedy ciszę przerwało szuranie i nieprzytomny głos Willa.
- Ella?
Urocze, że pierwsze co wtrąca po nieplanowanym porwaniu, to moje imię, ale skarbie, nie teraz.
- Och, chłoptaś. Nie chciałabyś, żeby coś mu się stało.
- N-nie - wykrztusiłam.
Szlag. No to mamy problem. Braciszek nie odzywał się do mnie od ostatniej przysługi, która mu wyświadczyłam. A oni takiej odpowiedzi nie przyjmą. 
- Nie mam pojęcia gdzie jest Basil. Nie rozmawialiśmy ju-
Mężczyzna szarpnął mnie i posłał na stolik stojąc pod przeciwległą ścianą. Łupnęłam ciężko w twarde drewno, które zaskrzypiało podejrzliwie. Osunęłam się na podłogę, czując jak ktoś wymierza mi potężnego kopniaka w odsłonięte żebra. Krzyknęłam z bólu, gdy kopnięcie powtórzyło się. Kolejny raz i kolejny. Potem mężczyzna nadepnął mi na rękę, łamiąc palce ciężkim butem.
Ze skowytem bólu zwinęłam się w kłębek, starając się sprzeciwić, gdy brutalna ręka schwyciła mnie za kark i pociągnęła w górę tak, że wisiałam wyprężona. Cały lewy bok promieniował bólem, mieszając mi w głowie.
- I co ty na to? - spytał ten niższy, który mnie trzymał.
Splunęłam pomieszaną ze śliną krwią.
- Nie mam pojęcia, gdzie jest Basil - wyszeptałam.
Nie miałam odwagi spojrzeć w stronę Willa, modląc się w duchu, by ten nie poruszył się, nie odezwał, nie zwracając na siebie uwagi. 
- A ja sądzę, że doskonale wiesz. Tylko chronisz tyłek braciszka.
Puścił mnie i uderzyłam o podłogę, nieprzygotowana na kolejną falę ciosów. Nagle ustały, sprawiając, że otworzyłam jedno oko, ignorując zalewającą je krew. Will.
Cholera jasna. Mężczyzna stał na własnych nogach, nawet się nie chwiał i przyglądał się przeciwnikom. Tyle, że niewiele by mu to dało, bo był osaczony i bezbronny. Na chwilę złapałam jego wzrok, bezgłośnie prosząc go o to, by przestał, nie próbował.
Jednak, nim ktokolwiek zdołał go chociaż dotknąć, drzwi otworzyły się z hukiem i w ciasnym pomieszczeniu rozbrzmiał miękki odgłos kroków. Wysokie blondyn, o przenikliwych niebieskich oczach patrzył na oprawców z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
- Dziewczyna mówi, że nie wie. To znaczy, że nie wie.
- A kto ty jesteś, do kurw...
Nie zdążył, bo ostrze świsnęło w powietrzu, wbijając się czysto w oko. Kolejny z prześladowców został uniesiony w górę.
- Zmiataj teraz do swojego alfy i powiedz mu, że Ella nic nie wie, Basil wykorzystał ja i więcej się nie pojawił. Będę wiedział, kiedy mówisz prawdę - blondyn mówił cały czas ze spokojem, tym bardziej przerażający.
Niższy z mężczyzn wybiegł, potykając się, gdy tylko anioł postawił go na ziemi.
- Cale, mój Boże - jęknęłam, zanosząc się kaszlem.
Zrobił krok w moją stronę, ale drogę zagrodził mu Will. Cale spojrzał na niego z uśmiechem.
- Spokojnie, rycerzyku, chcę jej pomóc. Znamy się z Ellą.
- Sam mogę jej pomóc.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Apollo, hm?
Z trudem skinęłam głową. Will podszedł do mnie, kładąc ciepłą dłoń na zakrwawionym czole. W jego oczach widziałam troskę i gniew.
 Gdy przymknął oczy, przeszyło mnie znajome ciepło. William już kiedyś składał mnie do kupy, kiedy połamałam sobie rękę, w walce z jakimś cholerstwem. Nie wiem, ile to zajęło, ale ból mijał, zastępowany niezbyt przyjemnym mrowieniem. Wiedziałam, że zostaną ślady, jego moc usuwała urazy, nie tak drobne rzeczy jak siniaki.
Will otworzył oczy i delikatnie pogłaskał mnie po policzku.
- Przepraszam.
- Nie twoja wina - szepnęłam, pozwalając się przytulić.
Utonęłam w morzu znajomego zapachu i ciepła.Przez moment wszystko było dobrze, ale to uczucie napełniło mnie przerażeniem.Odkryłam, jak kurewsko się wkopałam, jak beznadziejnie zakochana byłam w Willu.
- Nie chciałbym przerywać, ale musimy się stąd wynosić - usłyszałam głos Cale'a.
Chwiejnie, przy pomocy Willa podniosłam się na nogi.

Will?

8 maj 2017

Od Williama do Elli

Przewróciłem oczyma.
- Żartujesz? Takie coś to wstyd gdziekolwiek zabierać - rzuciłem i uśmiechnąłem się, blokując pięść Elli zanim ta wylądowała na mojej twarzy.
- Doigracie się obaj kiedyś - wymruczała a ja przybiłem Deanowi piątkę. Po chwili wrócił do stukania w klawiaturę. Tym czasem podreptałem do łazienki. Przemyłem dłonie i spojrzałem w lustro. Wow, wyglądałem gorzej niż Dean po nieudanym podrywie. Po chwili zastanowienia przemyłem również twarz. Łazienka łowcy wyglądała... Nawet gorzej niż ja. Zgasiłem światło i wróciłem do salonu. Ella leżała na kanapie wygrzebując łyżeczką dżem ze słoika a Dean zaśmiał się histerycznie. Spojrzałem na niego pytająco, a on odwrócił laptop, na którym była otwarta strona Mamma Mii na imdb.
- Mam pomysł co możemy obejrzeć - zaśmiał się, a Ella ukryła twarz w dłoniach.
- Nie ma mowy - powiedziała a ja uśmiechnąłem się tylko.
- Don't go wasting your emotion - zaintonowałem a Dean wyszczerzył się jeszcze bardziej. Z gardła Elli wydobył się jęk rozpaczy.
- Plz no - powiedziała a ja wzruszyłem ramionami. Po chwili z laptopa Deana zaczęła lecieć właśnie ta piosenka.
- Lay all your love on mee! - odstawił urządzenie z dala od zasięgu Elli i zaczął ze mną śpiewać. Zacząłem rechotać się jak głupi. Dean wykorzystał to i przejął męską rolę w piosence. Damn it.
- I wasn't jealous before we met, now every man is a potential threat - and I'm possessive, it isn't nice. You've heard me saying that smoking was my only vice, but now it isn't true, now everything is new. And all I've learned has overturned. I beg of you... - zaśpiewał czysto a ja dalej się śmiałem. Czemu ja tego nie nagrałem? Ale czas się opanować. Uśmiechnąłem się diabelsko, bo czas na refren.
W międzyczasie Ella rzuciła poduszką w twarz Deana. Prawie trafiła.
- DON'T GO WASTING YOUR EMOTION, LAY ALL YOUR LOVE ON ME - wyryczeliśmy, bo inaczej się tego nazwać nie da. Ella zaczęła wchodzić pod stół. Nadchodziła żeńska część piosenki. Mój czas żeby zabłysnąć. (Ella zarzekała się potem, że w tym momencie zaczęły rosnąć mi diabelskie rogi).
- It was like shooting a sitting duck, a little smalltalk, a smile and baby I was stuck. I still don't know what you've done with me, a grown-up man should never fall so easily. I feel a kind of fear, when I don't have you near. Unsatisfied, I skip my pride. I beg you dear... - uśmiechnąłem się do siebie. Prawie nie zafałszowałem. Zwijający się ze śmiechu Dean, tego nie potwierdził, ale wolałem nie ryzykować, pytając.
- Zabieeeeerzcie mnie stąd - wyjęczała Ella spod stołu.
- DOOON'T GOO WASTING YOUR EMOTION, LAY ALL YOUR LOVE ON ME - Dean podszedł do stołu i wyciągnął spod niego wyrywającą się Ellę.
- DON'T GOO SHARING YOUR DEVOTION, LAY ALL YOUR LOVE ON ME - wykrzyczeliśmy.
- Teraz twoja kolej, wiem, że znasz tekst - łowca uśmiechnął się złośliwie a kobieta przewróciła oczyma.
- Wy małe cholerne nerdziki - krzyknęła Ella. Dean postawił ją i natychmiast zaczął odstawiać jakieś taneczne numery rodem z lat 80.
I've had a few little love affairs, they didn't last very long and they've been pretty scarce. I used to think that was sensible, it makes the truth even more incomprehensible. - Moja kolej. Przechwyciłem Ellę i zacząłem ją odwracać, podczas gdy ona rzucała nam złośliwe spojrzenia śpiewając.
- 'Cause everything is new, and everything is you, and all I've learned has overturned. What can I do...? - dokończyła a ja uśmiechnąłem się szeroko. 
- DOOON'T GO WASTING YOUR EMOTION, LAY ALL YOUR LOOVE ON MEEEE! DON'T GO SHARING YOUR DEVOTION, LAY ALL YOUR LOVE ON MEE! - Dean odstawiał jakieś dziwne tańce z lampą, Ella skakała po kanapie a ja znalazłem pustą butelkę po piwie, która służyła mi za mikrofon.
- DOOOON'T GO WASTING YOUR EMOTION, LAY ALL YOUR LOOVE ON MEEE! DON'T GO SHARING YOUR DEVOTION, LAY ALL YOUR LOVE ON MEE~! - melodia zaczęła się urywać i wtedy usłyszeliśmy uderzanie szczotki w sufit przez sąsiada z dołu. Ups. Moją uwagę zwróciła także Pepper, przyglądająca się nam spod tego samego stołu, pod którym siedziała wcześniej Ella. Minęło parę sekund i wybuchliśmy wszyscy śmiechem. Szczerym, niepohamowanym śmiechem. Śpiewanie Abby nigdy nie jest złym pomysłem. Podniosłem się z podłogi i wycierając łzy lecące mi z oczu i rzuciłem się na kanapę, gdzie dusiła się Ella. Dean wcisnął się po drugiej jej stronie, trzymając w dłoni laptop, nadal rzucając nam rozbawione spojrzenia. Spojrzeliśmy na siebie i jeszcze raz wybuchliśmy śmiechem. 
- Chyba możemy przestać zachowywać się jak głupie nastolatki - zaśmiałem się a dłoń Elli wylądowała na mojej głowie.
- Chyba ty - powiedziała, próbując zachować poważną minę, co niezbyt jej wyszło.
- Niezły pocisk, skarbie - powiedziałem z głupim uśmiechem a ona przewróciła oczyma. Dean tylko odkaszlnął.
- Wiecie, że i tak to oglądamy? - powiedział a Ella jęknęła, ja natomiast znów wybuchnąłem śmiechem. Chwyciłem butelkę, służącą mi wcześniej za mikrofon.
- Bring it on - zaśmiałem się, skutkując kolejnym jękiem ze strony Elli.

Ella? 

6 maj 2017

Od Elli do Wiliama

Obudziłam się jak zwykle, czując mokry nos Pepper na twarzy. Zepchnęłam sznaucerkę z łóżka i przecierając oczy, zerknęłam na zegarek.
6:27
Czas zacząć dzień. Podniosłam się, zeskakując z łóżka. Marcus specjalnie wyszukał szczególnie wysokie łóżko, meblując to mieszkanie, mogę się założyć. Dla osoby normalnego wzrostu nie sprawiałoby ono problemów, ja jednak musiałam się na nie wspinać, podskakując. I zawsze czując się jak debil. Pepper też musiała robić rozbieg, nim zdołała na nie wejść.
Potykając się o tańczącego pod nogami psa, poczłapałam do łazienki. Tam przebrałam się w ciuchy do biegania i z trudem odnalazłam smycz i szelki Pepper. Jakoś udało mi się ją w nie wcisnąć, nie mordując ani siebie ani jej. Razem robimy sobie godzinną przebieżkę połączoną ze spacerem. Kiedy wracamy ja wyglądam jak przeciągnięta przez wodospad, a Pep nadal ma siłę kicać dookoła. Wzięłam szybki prysznic i z niechęcią poszłam szukać czystych ubrań. Koszulka z komiksowym sznaucerem goniącym za motylkiem i ukradziona Deanowi bluza brzmiały nieźle.
W kuchni zaczęłam od zrobienia śniadania sobie. Owsianka z mikrofali i grzanki z dżemem jagodowym, czyli wtorkowy zestaw. To śmieszne, ale wyrobiłam sobie taką rutynę, że jadłam te same posiłki w te same dni tygodnia. Pepper dostała swoją karmę. Cholerstwo kosztowało więcej niż moje tygodniowe zakupy spożywcze, ale podobno dobre. Psica w każdym razie zjadała z prędkością światła, podczas gdy ja niemrawo przeżuwałam swoje śniadanie.
Po posiłku zmyłam talerz i spoglądając tęsknie w stronę łóżka, zabrałam do pracy. W mieszkaniu głośno rozbrzmiewały dźwięki nowej płyty Eda. Telefon zostawiłam w kuchni, skutecznie unikając tym samym Deana, któremu obiecałam na dziś maraton filmów grozy. Będzie mnie męczył, czy może nie wolę filmów akcji. Tchórz.
Skończyłam projekt, przegapiając przy okazji minimum dwa posiłki. Przetarłam bolące oczy. Zegarek wskazywał godzinę 21:42, czyli była już spóźniona. Jęknęłam cicho, podrywając się z krzesła.
- Chodź, Pepper, jedziemy do Deana - zawołałam.
Psica pojawiła się jakby znikąd, podskakując radośnie. Wpakowałam ją w szelki, potem do auta. U Deana byłyśmy po kilkunastu minutach.
- Dzień dobry, panowie - rzuciłam, widząc na kanapie także Willa.
- Jesteś spóźniona - Dean rzucił we mnie poduszką.
Zamiast mnie trafił jednak Pepper, która na moment zrobiła głupią minę, po czym wyrwała mi się, by pognać w stronę łowcy. Złapał ją, wciągając na swoje kolana.
- Wiem. Pracowałam - mruknęłam, opadając na miejsce pomiędzy Willem a Deanem.
- Za dużo pracujesz - westchnął Will.
Przewróciłam oczami.
- Sama tego chciałam. Co oglądamy?
- Rec. Chyba.
Wyciągnęłam nogi, gdy Dean przestał maltretować sznaucerkę i wreszcie włączył film. Na początku było w miarę, ale wraz z upływem czasu, zamiast coraz bardziej przestraszona, robiłam się senna. Pozwoliłam sobie oprzeć głowę na ramieniu Willa.
- Ella, nie śpij, przegapisz kulminacyjny moment - Dean szturchnął mnie, wybudzając z płytkiej drzemki.
- Nie śpię, nie śpię - wymamrotałam niewyraźnie.
Zakończenie przegapiłam, tym razem jednak nie usnęłam, poszłam tylko zrobić herbatę. W lodówce odkryłam dżem, więc spędziłam w kuchni dłuższą chwilę.
- Nie widzę sensu oglądania horrorów, jeżeli na nich zasypiasz, a potem wychodzisz w trakcie zakończenia - Dean zrobił obrażoną minę.
Wzruszyłam ramionami, przeciągając się.
- Daj mu wybrać ten film, El, bo będzie marudził przez cały wieczór - jęknął Will.
- No dobra... Ale jeden. I bez głupich pościgów i wybuchów.
Dean szukał czegoś gorączkowo w wyszukiwarce, chwilę tę poświęciłam na delektowanie się swoją herbatą.
- Kingsman?
- Dean, mopsie, widzieliśmy to już tyle razy. Zabrałeś mnie na ten film na pieprzoną pierwszą randkę.
Wyszczerzył się wrednie.
- Oblałaś mnie wtedy colą, bo powiedziałem, że idziemy na coś innego.
- Należało ci się.
Łowca rzucił Willowi pseudo porozumiewawcze spojrzenie.
- Rada na przyszłość, uważaj na co idziesz z nią do kina.
Przyłożyłam mu w głowę.

Will?

4 maj 2017

Od Alex'a do Louise

Leżałem i patrzyłem się w sufit. Słyszałem próby oczyszczenia fotela, czułem się winny. Dlaczego muszę zawsze przysparzać innym problemów? Wziąłem głęboki oddech. Cokolwiek robię i tak będzie źle, nie chcę krzywdzić Lou, lecz coraz częściej wydaje mi się, że z kimś innym byłoby jej lepiej, w końcu dostałaby to na co zasługuje, a nie męczy się ze mną. Wypiłbym teraz zimną whiskey...Alex, przestań. Nie wracamy tam. Zamknąłem i zacisnąłem powieki. Wewnętrzny ja się nie odzywał, był gdzieś tam w środku mnie, dziki i niebezpieczny, tak jakby drzemał w oczekiwaniu na jakiś rozwój wydarzeń. Byłem rozdarty, niepewny, poczułem jak wspomnienia próbują wedrzeć się do mojej głowy. Brałem ciche, lecz szybkie oddechy. Coś dźwięczało w mojej głowie i odbijało się echem: "Nie ma cię, Alex...Nie ma". Wbiłem palce w kant łóżka. Przeszedłem do pozycji siedzącej, następnie sięgnąłem po telefon, 1 nad ranem. Wstałem i ruszyłem w kierunku Louise.
- Jest już po pierwszej - rzekłem, a kobieta zaprzestała swojej pracy i spojrzała na zegarek.
- Wiem, zaraz kończę - odpowiedziała - A ty powinieneś spać.
Przewróciłem oczami.
- Chciałem się tylko napić wody, zaraz wracam do łóżka.
- W takim razie wezmę prysznic i zaraz do ciebie dołączę.
Szybko poskładała dokumenty i ruszyła do łazienki. Podszedłem do blatu i się o niego oparłem, wywołując przy tym ból w boku. Westchnąłem. Po dłuższej chwili nalałem sobie wody i szybko ją wypiłem. Stałem w pół mroku. Przypomniałem nasze pierwsze spotkanie z Lou. Byłem w sklepie przechodziłem obok niej zamyślony, Louise próbując dosięgnąć paczki ryżu strąciła ją na mnie, wprost na mój łeb. Rozejrzałem się zdezorientowany i dostrzegłem wtedy ją, zawstydzoną blondynkę patrzącą na mnie przepraszająco.
- Prze-prze-przepraszam - uśmiechnęła się blado.
- Nic się nie stało - odwzajemniłem gest i podniosłem paczkę ryżu.
- Może w ramach przeprosin pójdziemy na kawę? - odparła i spuściła wzrok na podłogę.
- Z chęcią - tak wtedy odpowiedziałem.
Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy i wywiązała się z tego znajomość, coś chyba zaiskrzyło i jesteśmy razem. Westchnąłem znów. Dlaczego ja? Ona powinna mieć kogoś lepszego. Moje myśli wciąż do tego wracają. Chociaż...czy z każdym innym włóczyłaby się po nocach oglądając gwiazdy? Czy to z innym pocałowałaby się po raz pierwszy przy zachodzie słońca? Chyba tak... Nie jestem nadzwyczajny, jestem...no właśnie kim jestem? Chyba tylko podłym człowiekiem, nie chcieli mnie nawet rodzice...co tu dużo mówić. Srebro w okolice serca, powinienem nie żyć, śmierć też najwyraźniej mnie nie chce. Nawyk wstawania co świt został mi do dziś. Zrobiłbym wszystko byleby naprawić przeszłość. Czy mnie w ogóle ktoś tu chce? To co ja czuję...zbyt często od środka rozsadza mnie gniew, całe szczęście potrafię tego nie okazywać. A co gdyby uciec? Zostawić karteczkę i iść na pewną śmierć. Brak mi innych możliwości, nie jest łatwo, a płakać nie ma co. Cholera, przestań myśleć! Wbiłem palce w przedramiona. Co się ze mną dzieje? Co jest ze mną nie tak? Jak to w sobie zabić? Zabić to ja powinienem siebie. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech i wydech. Jestem złem dla Lou, zbyt dużym. Szybkim krokiem udałem się do sypialni, usiadłem na krawędzi i przygarbiłem się. Usłyszałem ciche kroki - Louise. Od razu się położyłem. Po chwili poczułem lekki ugięcie się materaca, następnie objęły mnie ciepłe ręce Lou.
- Dobranoc - wyszeptała.
- Dobranoc, kochanie - powiedziałem cicho.

~~*~~~~*~~

Biegła przed mną ze śmiechem, goniłem ją uśmiechnięty. Wyciągałem już ręce by ja złapać, nagle coś wbiło się w moją prawą dłoń przyszpilając mnie do ściany, po chwili przybita była też lewa. Zacząłem ciężko oddychać, ból był nie do zniesienia. Nagle zakapturzona postać do mnie podeszła, chwyciła za sznurki wystające z moich nadgarstków i zaczęła powoli ciągnąć je w dół. Darłem się, mięśnie, skóra i tętnica wszystko szło za tym sznurkiem, jakby się pruło. Czułem jak ciepła krew spływa mi po rękach. Krzyczałem z całych sił.

~~*~~~~*~~

Obudziłem się, Louise potrząsała mną.
- Obudź się Alex! - niemal krzyczała.
Otworzyłem szeroko oczy i podniosłem się do pozycji siedzącej ciężko dysząc. Lou patrzyła na mnie zmartwiona i lekko wystraszona. Zauważyłem, że lampka nocna jest rozbita.
- Czy ja...? - zająknąłem się.
Louise tylko pokiwała przytakująco głową.


Louise?

2 maj 2017

Od Alex'a do Willow

Byłem z Louise w bibliotece. Wypożyczyła jakąś książkę związaną z magią, sam nie wiem do czego jej była potrzebna. Teraz kierowaliśmy się ku wyjściu.
- Kocham Cię, Lou - wyszeptałem.
- Aleex - pacnęła mnie lekko w ramię - Jesteśmy jeszcze w bibliotece.
- Wiem o tym - uśmiechnąłem się i rozejrzałem naokoło, mijałem wzrokiem różne działy. Nagle zauważyłem postać, zawzięcie kartkującą książkę, można było wyczuć, że jest poddenerwowana. Zatrzymałem się, poczułem na sobie pytające spojrzenie Lou. Dzieło zostało zamknięte przez tajemniczą postać. To była ta dziewczyna, którą poznałem podczas deszczowego dnia. Mierzyliśmy się teraz wzrokiem.
- Cześć - uśmiechnąłem się lekko.
- Hej - powiedziała cicho.
Wiedziałem, że się nam przygląda.
- Lou to jest Willow, Willow to jest Louise - przedstawiłem je.
- Witaj - uśmiechnęła się moja ukochana i wyciągnęła rękę w kierunku czarnowłosej, która została po chwili uściśnięta.
- To już się znacie - powiedziałem - Więc...co u ciebie słychać, Willow?
- Chyba nic ciekawego, jest dobrze - odparła szybko.
- To dobrze - uśmiechnąłem się - A u nas jest cudownie.
W tym momencie przytuliłem do siebie Lou, po części nieświadomie. Zawsze musiałem okazywać nadmiar uczuć, w sumie za wszystko jej jestem wdzięczy, wyciągnęła mnie z tego bagna. Willow lekko się uśmiechnęła.
- Chyba jesteś trochę zestresowana - stwierdziłem - Mogę jakoś pomóc?
Wlepiłem swój wzrok w dziewczynę i miło się uśmiechnąłem.


Willow?