29 wrz 2017

Od Horacego do Sama

 Odprowadziłem kobietę wzrokiem, następnie zacząłem wpatrywać się w ścianę.
- Co w sumie wydarzyło się tamtego wieczora? - podniósł filiżankę z kawą
- Tamtego wieczora? - zapytałem - No cóż...
Zacząłem sobie wszystko przypominać.
- Spokojnie, wiem, że możesz potrzebować trochę czasu na przypomnienie sobie całej sytuacji...
- Tak, tak - potwierdziłem - Daj mi chwilkę.
Wymieniliśmy spojrzenia.
- A więc?
- Szedłem ulicą, sprawdzałem swoje kieszenie, nagle poczułem łowców, więc czujnie się rozejrzałem i dostrzegłem kobietę. Zacząłem iść w jej kierunku, a potem zjawili się oni...3 lub 2 osoby. Była chyba jeszcze wtedy nieświadoma sytuacji. Pociągnąłem ją za rękę, była zaskoczona, oznajmiłem jej, że lepiej uciekać bo mamy tu gdzieś łowców - podrapałem się po głowie - Udaliśmy się szybkim krokiem przed siebie. Oni najwidoczniej podążali za nami. Padł strzał i...jakoś znaleźliśmy się u ciebie.
- Dobrze - pokiwał głową Samuel.
- Chyba byłem nieplanowanym przechodniem - odparłem - Kwestia przypadku, sam rozumiesz...
- Tak, tak.
Zapadła cisza. Zacząłem odczuwać ból głowy, nasilał się z każdą minutą.
- Sam? - powiedziałem niewyraźnie.
- Słucham?
- Chyba nie czuję się zbyt dobrze...- mruknąłem, w tym momencie dostałem zawrotów głowy.
Świat coraz intensywnej zaczął wirować.
- Co Ci...- usłyszałem tylko dwa początkowe słowa.
Spojrzałem na niego nieprzytomnie. Poczułem jak siły mnie opuszczają, upadłem, wszytko zaczęło się jakby rozmazywać i nagle nastała ciemność.




Sam? Wybacz, ze krótkie, ale brak pomysłów mnie dręczy .v.

26 wrz 2017

Od Holland do Ezequiela

Rząd czarnych postaci niebezpiecznie szybko sunął w moją stronę. Nie byłam w stanie dostrzec ich twarzy. Sam widok ich sylwetek wystarczająco mnie przerażał. Bałam się, ale mój umysł zajęty był zdecydowanie czymś innym. Tak, jakby jakaś wewnętrzna siła próbowała mnie przekonać, że jestem w pełni bezpieczna. Coś podobnego do zastrzyku, czy szczepionki. Wiesz, że nic ci się nie stanie, ale wciąż boisz się ukłucia igły. Coś kazało mi zostać, przeczekać moment wkłucia. Tak też zrobiłam. Zbliżali się. Poczułam nieprzyjemne mrowienie w stopach, które po zaledwie kilku sekundach zaczęło się rozprzestrzeniać. Czucie w dolnych kończynach kompletnie zanikło, odbierając mi jedyny sposób ucieczki. Teraz musiałam przyjąć to, co mogło się za chwilę wydarzyć. Nieprzyjemne odrętwienie rozproszyło się po całym ciele, nie dając mi nawet możliwości odwrócenia wzroku od hipnotyzującego ruchu postaci. To mógł być mój koniec. Chciałam coś powiedzieć, chciałam krzyczeć, by zostawili mnie w spokoju, ale nie mogłam wydobyć z siebie choćby cichego szeptu. Zacisnęłam powieki, nie mogąc dłużej na to patrzeć. Strach mnie obezwładnił, nie miałam pojęcia, jak mogę wyjść z tej sytuacji żywa. Zakapturzone postaci przyspieszyły kroku, pojawiając się niebezpiecznie blisko mnie. Teraz mogłam dostrzec ich twarze. Były blade, bez wyrazu, ponure, z dużymi, ciemnymi i zapadniętymi oczami. Każdy z nich był inny, różnili się od siebie. Wyglądali, jakby życie już dawno z nich uszło.
– Uratuj ich. - Usłyszałam cichy jęk, a postać, która go wydawała, zaczęła przyglądać mi się z uwagą. Mimowolnie przeleciałam wzrokiem po chudej, wręcz kościstej sylwetce mężczyzny.
– K..kogo? - Zająknęłam się, nie mogąc opanować własnego głosu. Mężczyzna przechylił głowę na bok i wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu.
– Przygotuj ich do śmierci. Mnie przygotowałaś.
– Czy my się znamy? - Zmarszczyłam brwi, nabierając trochę odwagi. Ja go do czegoś przygotowałam? Nawet go nie znam... chociaż? Jego rysy twarzy wydawały się jakby znajome, ale nie potrafiłam połączyć faktów. Przez chwilę rzuciłam wzrok na resztę postaci, które nie wydawały się zbytnio zainteresowane tym, co się dzieje. Od początku byłam na przegranej pozycji.
– Ja ciebie znam. Powiedziałaś mi, że umrę i nie kłamałaś. Jesteś potworem, ale musisz im pomóc. Musisz! - Krzyknął, obejmując moją szyję dłońmi. Zaciskał silne palce na mojej krtani, nie pozwalając na zaczerpnięcie powietrza. Przybliżył twarz do mojego ucha, delikatnie luzując uścisk, by po chwili go ponowić z jeszcze większą siłą. W jego czarnych jak węgiel oczach płonął gniew, którego nie potrafiłam zahamować. - Czujesz już swoją śmierć?!!

Drżącymi dłońmi zamknęłam zeszyt, odkładając go na stolik. To już nie pierwszy raz, gdy zaraz po przebudzeniu zapisuje swoje sny. Mój lekarz poddaje je dokładnej analizie, chociaż zwykle nie wnosi to nic nowego. Oczywiście nie pokazuje mu wszystkich, jeszcze tego brakuje, by uznał mnie za kompletną wariatkę. Wiem, że nie powinnam nic ukrywać, tym bardziej przy osobie, której płacą za to, by leczyła ludzi z problemami, takimi jak ja. Odwróciłam wzrok od moich dłoni i skierowałam go na miękki, czerwony dywan, leżący u moich stóp. Mała, kochana istotka wylegiwała się na nim, co chwila przejeżdżając swoimi ostrymi pazurkami po gładkim materiale.
Hieronim wyczuł zmianę mojego nastroju i bez namysłu wskoczył na moje kolana. Kot przez chwilę przyglądał mi się z uwagą, ocierając swój mały, uroczy pyszczek o moje ramię.
– Wszystko w porządku, pysiu - westchnęłam, drapiąc kociaka za uchem.
Hieronim ułożył głowę na moich kolanach pomrukując cichutko. Gdy chociażby na chwilę przestałam go głaskać, uderzał łapką o moją nogę, zmuszając do kontynuowania pieszczoty. Podniosłam go, przekładając na drugi bok łóżka, a sama ponownie wskoczyłam pod cieplutką kołderkę. Hieronim pokręcił się przez chwilę, aż wynalazł wygodne miejsce na moich plecach. Sięgnęłam ręką po pilot do telewizora, starając się, by w żadnym wypadku nie zrzucić z siebie mściwego kocura. Jeszcze tego brakuje, by podrapał pościel, albo dopadł się do moich ukochanych, puchatych kapci. Rzadko robi coś mi, zwykle za ofiary wybiera sobie moich gości, wtedy muszę zamykać go w pokoju, albo ciągle trzymać na rękach. Nie wspomnę już o tym, że jest okropnym zazdrośnikiem, uważa się za najważniejszą osobę w moim życiu i nie dopuszcza do mnie nikogo innego. Taki mały, a taki... taki... no... właśnie taki.
Włączyłam telewizor, przeskakując pospiesznie po przeróżnych kanałach, nie spotykając nic, co mogłoby mnie zainteresować. W sumie czego mogłam się spodziewać, o tak wczesnej porze? Zerknęłam na duży zegar, widzący zaraz przy drzwiach, zauważając, że jest już siódma. Spodziewałam się bardziej czwartej, czy piątej, a tu już odpowiednia godzina, aby zacząć się powoli ogarniać.
Na dwunastą miałam zaplanowaną wizytę u lekarza w sąsiednim mieście. Przy moich ostatnich dolegliwościach, wolę nie prowadzić samochodu, więc zdecydowałam się na pociąg. Bilety kupiłam już wczoraj przez internet, bo znając mnie na pewno inaczej bym nie zdążyła. Moja punktualność od zawsze była na wysokim poziomie.
– Złaź ze mnie - westchnęłam, przekręcając się na bok. – Jeżeli zaraz nie wstanę, to na pewno nie zdążę.
Kocur niechętnie zeskoczył z moich pleców i wyłożył się na poduszce. Podrapałam go za uchem i zaraz potem podeszłam do ogromnej szafy. Największy dylemat świata, zaraz mnie dopadnie, nie pozwalając wybrać odpowiedniego stroju. Jak pomyślałam, tak też się stało. 

#####  


Większość czasu zajęło mi ubranie się, pomalowanie i przygotowanie jakiegoś pożywnego śniadania. Oczywiście musiałam też zabrać coś na drogę, bo znając mnie, nie będę chciała sama włóczyć się po restauracjach, czy kawiarniach wypełnionych grupkami przyjaciół. Całą drogę martwiłam się, czy aby na pewno wsiadłam w dobry pociąg, chociaż nie było możliwości pomyłki, o tej porze odjeżdżał tylko jeden w tą stronę. Strach narastał i malał z każdą chwilą, gdy tłumaczyłam sobie, że wszystko mi się jedynie wydaje. 
Wychodząc z pociągu szybkim korkiem przemierzyłam peron. Nie wiedziałam dokładnie, w którą stronę powinnam się udać, zwykle jeździłam samochodem, dopiero od jakiegoś czasu wolałam tego unikać. Z początku chciałam znaleźć jakiś autobus i nim dojechać na miejsce, ale uważałam, że dopiero wtedy narażamy się na dodatkowe zwiedzanie miasta, bo najpewniej wsiadłabym w nieodpowiedni. Stając przed wejściem na dworzec, rozejrzałam się, w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby wskazać mi drogę. Zaczepiłam pierwszą osobę, która właśnie wchodziła po schodach. 
– Przepraszam, którędy najszybciej dojdę do szpitala? - Spytałam, przyglądając się starszej kobiecie. Nie wyglądała na zbyt sympatyczną, ale przecież pozory potrafią mylić, prawda? Uniosła głowę, wpatrując się we mnie nieobecnym wzrokiem. 
– Wejdź między te budynki. - Machnęła ręką. – Potem skręcisz w prawo i pójdziesz cały czas prosto zaułkiem. To najszybsza droga. 
Jej głos był obojętny, wydawała się wręcz obrażona, że śmiałam zająć jej te kilka sekund. 
– Dziękuję - rzuciłam w jej stronę i udałam się prosto we wskazane miejsce. Ciemne zaułki to coś, co wręcz uwielbiam. Oczywiście żartuję. Bałam się, ale mam umówioną wizytę za jakieś dwadzieścia minut i muszę na nią zdążyć. Może nie będzie tak źle? 
Pomiędzy budynkami ciągnął się jeszcze dość szeroki chodnik, jednak w momencie, gdy musiałam skręcić, zaczęła się nieprzyjemna, betonowa ścieżka. Budynki zbudowane z czerwonej cegły zdobiły schody pożarowe, na których leżała cała masa przeróżnych śmieci. To miejsce nie należało do przyjemnych, jednak byłam w stanie dostrzec kilkadziesiąt metrów przede mną ruchliwą ulicę, czyli nie mogło być tak źle. Żwawym krokiem parłam przed siebie, nie chcąc by strach wziął nade mną górę. Wszystko było w porządku, dopóki nie doszłam mniej więcej do połowy. Wydawało mi się, że przy jednych schodach coś wisi, coś dużego. Dopiero gdy podeszłam bliżej, zapaeło mi dech w piersiach. To nie było coś, a ktoś. Przyłożyłam dłoń do otwartych ust, usłyszałam czyjeś kroki za mną, a moim jedynym odruchem była ucieczka. Rzuciłam się biegiem w stronę ulicy, nie chcąc odwracać się za siebie. 
Wybiegłam na ulicę i chyba przy tym kogoś poturbowałam. Teraz miałam przed oczami jedynie martwe ciało, zwisające ze schodów pożarowych. 
– Wszystko w porządku? - Stłumione słowa napływały do mojej głowy, jednak nie potrafiłam się na nich skupić. Odwróciłam wzrok ponownie w stronę miejsca, z którego właśnie uciekłam. Nic tam nie było. Nic. Kompletnie nic. Ciało zniknęło. To... to musiało mi się tylko wydawać. Tak? Dopiero teraz zwróciłam uwagę na osobę stojącą przede mną. 
– Jak dojdę do szpitala? - Spytałam, unosząc powoli wzrok. 





Ezequiel? 
śmierć i lęki poruszam, aby "przygotować" Holland do zmiany rasy, tak samo to martwe łciało - ona nie wariuje, ani nie jest tak naprawdę chora psychicznie xD
Dodam jeszcze, że to moje pierwsze opowiadanie, więc mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej

25 wrz 2017

Od Ezequiela do Aurayi

   - Możesz mi wytłumaczyć czemu przed twoją kamienicą stoi ponad dziesięć ciężarówek z jakichś zagranicznych sklepów meblowych, a ci biedni ludzie wyciągają ogromne kartony na nasz podjazd i układają je w Tetrisa? - Rudy wydawał się pozbawiony dziecięcej ciekawości, jedyne, co nim kierowało, to szok.
- Doszedłem do wniosku, że zrobię remont od kiedy ze mną oficjalnie zacząłeś mieszkać.
   Po całej akcji i jak wróciłem, Randy wyznał mi bez bicia, że właściwie nie miał do czego wracać. Wynikało to głównie z tego, że jego matką była prostytutka, a ojciec był jednym z wielu niezidentyfikowanych klientów albo towarzyszy na imprezach. Dzieciak całe życie szlajał się po kasynach i tym podobnych, podupadłych przybytkach. Wywalać go za drzwi jako tako nie miałem serca, chociaż intuicja podpowiadała mi, by tak uczynić. Jedyne życie jakiego zaznał polegało na kradzieży, oszustwach, a do tego balansowaniu pomiędzy życiem, a śmiercią. Jako jeździec bez głowy widziałem jego duszę umorusaną całym tym syfem, a nie byłem jakimś tam anielskim zbawcą z Niebios, aby zająć się jego zbawieniem, czy wychowaniem. Mimo to wiedziałem jak to jest, polegać tylko i wyłącznie na sobie, nie zaznając niczyjej pomocnej dłoni. To zaważyło na mojej decyzji, ale ona mogła równie dobrze szybko ulec zmianie, jeżeli chłopak posunąłby się za daleko w czymkolwiek. Miał w tej kwestii duże pole do popisu, oboje to wiedzieliśmy.
- Ale ja nadal będę mieć swój strych? - Myrtice, moja kolejna przybłęda, tym razem nadnaturalna, spojrzała na nas, zakładając ręce na klatce piersiowej.
   Staliśmy właśnie przed oknem, a dziewczyna bezszelestnie potrafiła przemieszczać się z góry na dół kamienicy, odwrotnie, a także zmieniać w srokę.
- Tak, w tej kwestii nic się nie zmienia. Chyba, że chcesz jakieś nowości, to domówię.
- Jest mi dobrze, jak jest w Stodole. - odparła z zadowoleniem, uśmiechając się szeroko.
   Czarnowłosa wiedźma z białymi pasemkami poprzetykanymi wszędzie na jej głowie spojrzała na mnie swoimi niezmiernie tajemniczymi oczami. Fascynowała mnie od wielu lat, właściwie nadal nie wiele na jej temat wiedziałem. Dzisiaj była ubrana w biały podkoszulek pod czarnymi ogrodniczkami. Na nogach jak zawsze gościły u niej te same, porwane już nieco szare trampki. Ciemna, oliwkowa cera mocno kontrastowała z jej obecnym kolorem włosów, a także intensywnie szkarłatną szminką. Z tego ubioru wywnioskowałem, że ona również zamierzała wziąć udział w remoncie i mi pomóc. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością.
- To od czego zaczynamy?
- Przede wszystkim musimy wywalić obecne meble w dość skromnej ilości, bo nigdy nie chciało mi się tego przedtem robić, a wtedy pomalujemy ściany. Kartony włożymy do garażu.

***

   Zabrało nam to spokojnie resztę tygodnia, łącznie z rozpakowywaniem i składaniem wszelkich rzeczy od nowa. Spostrzegłem wówczas, że Randy nigdy tak naprawdę tego nie robił, więc to był jego pierwszy raz, kiedy dokonywał czegoś normalnego, należącego do życia codziennego. Szybko się uczył, a ponadto wszystko go fascynowało.
- Chodziłeś kiedykolwiek do szkoły? - zapytałem Brytyjczyka, właściwie powątpiewając w pozytywną odpowiedź.
- Matka kiedyś próbowała zapewnić mi domowe nauczanie, ale szybko kończyły się jej na to pieniądze. Nie chciała mnie wysyłać od samego początku, ani wdrażać w tok nauczania typowo szkolnego; według niej był bezsensu. Ona sama pochodziła kiedyś z bogatej rodziny, pobierała nauki u profesorów, a nawet dyplomowanych naukowców, których jej rodzice opłacali. Tylko, że się stoczyła, a oni szybko zmarli. Wszystko, co próbowali mi przekazać było na szybko, właściwie niewiele mi zostało do tej pory w głowie.
   Postanowiłem to osobiście zmienić i zacząć z nim kompletnie od nowa. Właśnie w ten sposób Myrtice zastała nas w nowym salonie ślęczących nad książkami o astronomii.
- ...dzięki fizyce, która odpowiada na pytania dotyczące naszego świata, nauczyliśmy wykorzystywać potencjał natury poprzez odpowiednie eksperymenty, a przez to: konstruowanie wielu urządzeń. Możemy poznawać jednocześnie daleki kosmos... - wskazałem dumnie mu na fotografie NASA w jednym z atlasów -...a także nasze otoczenie. To nie jest naprawdę trudna dziedzina, w której należy wykorzystywać niezrozumiałe prawa. Wszystko, czego potrzebujesz, to własne doświadczenie, a przede wszystkim rozum. Każda rzecz wynika z czegoś, co dzieje się dookoła ciebie, a ponadto jest obliczalna.
- Studiowałeś to?
- Szczerze? Studiowałem medycynę, sztuki piękne oraz muzykę, bo nie umiałem się tego samodzielnie nauczyć, ktoś musiał mi to długo i zawile tłumaczyć. Całą resztę wyczytałem z książek w wolnym czasie.
   Myrtice usiadła na krawędzi brązowej kanapy, przysłuchując się nam uważnie.
- Jest coś, czego nie umiesz? - nie patrzył dłużej na mnie, jak na człowieka, tylko cyborga.
- Zdecydowanie nie umiem gotować. Nigdy mi to nie wychodziło, zawsze coś przypalałem. Możemy kontynuować?
   Zbliżał się wielkimi krokami weekend, podczas którego byłem umówiony z Aurayą na lekcję jazdy konnej. Byłem szczerze ciekaw, czy nadal o tym pamiętała i czy będzie bardzo temu przeciwna. Anielica wydawała się być zamknięta w swoim własnym świecie, nie wychylając się zbytnio poza niego na nowe doświadczenia. Poza tym, mogłem być spokojny o mieszkańców mojej kamienicy; zakopałem Randy'ego pracami domowymi z niemal wszystkich przedmiotów, jakie istniały w dobrze mi poznanych, amerykańskich high schoolach. Myrtice miała wówczas za zadanie stać nad nim i patrzeć, czy aby na pewno wywiązuje się ze swoich obowiązków we właściwy sposób, a ponadto nie zżyna z Internetu. Wiedziałem, że bardzo lubiła słuchać moich prelekcji, a do tego była na tyle perfidną istotą, by zatruć życie śmiertelnego chłopaka na najbliższe kilka godzin. W Stodole stał więc samotnie Van Gogh otoczony dookoła budami z moimi psami. W Charlotte, moim camaro, aktualnie jechała ze mną tylko Queen Elisabeth, wygrzewająca się w południowych promieniach słońca zza wpadającej szyby. Zatrzymałem się pod blokiem anielicy w dość widocznym miejscu na tyle, by mogła szybko wyłapać mnie z okien. Chwyciłem za telefon i wybrałem jej numer, ostatnią rzeczą jakiej chciałem, to spotkać się twarzą w twarz z jej podirytowanym bratem po tym, jak dowiedział się całej prawdy o mojej egzystencji.

- Hej, Aurayo, jak tam? Masz dzisiaj czas?


Auraya?

24 wrz 2017

Od Michaela do Felixa

Po prostu czułem jak dusza ulatuje z mojego ciała.
Nie wiedziałem jakim cudem było to możliwe ale dokładnie tak się czułem. O kurczaczki. Patrzyłem tylko bezwiednie na oddalającego się Felixa z Lilą. Moja mina musiała wyglądać ciekawie. Zwłaszcza, że była doprawiona pięknym odcieniem czerwonego. Słucham głosu Laury, nie rozumiejąc co dokładnie mówi. Poczułem jak ktoś mną trząsa. Odwróciłem się w jej stronę. Ocknąłem się dopiero, gdy ta pacnęła mnie w głowę. Dość mocno. Jęknąłem i spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Mikey, cholero, żyj - wyjęczała a ja przekrzywiłem głowę.
- Czy on mnie właśnie...? - spytałem nim zrzuciłem przypadkiem plastikowy widelec ze stołu. Moje spojrzenie wylądowało na moim talerzu, a na twarzy pojawił się wyraz wysokiego skonfundowania.
- Felix Wray pocałował cię w policzek - zapiszczała, a ja milczałem. Szturchnęła mnie jeszcze raz.
- Znów się zawiesiłeś? - spytała wsadzając mi palec w policzek.
- Lauro...? - spytałem niemrawym głosem. Przekrzywiła głowę patrząc na mnie pytająco.
- Co robi kaktus w mojej sałatce? - zdziwiłem się.
***
Po lekcjach (z których nic nie pamiętałem) przeszedłem się do mojej szafki, żeby zabrać książki. Gdy wrzucałem do torby zeszyt od matematyki, poczułem i zobaczyłem ręce obejmujące mnie w pasie oraz ciepłą masę przylegającą do moich pleców.
- Mikaeru-senpaii? Notice meee~ - usłyszałem przesadnie uroczy głosik i jęknąłem z rozpaczy. Moje policzki już były całe czerwone. Strzepnąłem z siebie dłonie Felixa i odwróciłem się do niego przodem. Stał niebezpiecznie blisko i sądząc po uśmiechu kwitnącym na jego twarzy to także zamierzał wykorzystać przeciwko mnie. Zanim zdążył, wyślizgnąłem się szybko, zatrzasnąłem szafkę i zacząłem iść dalej, nie zważając na śmiech chłopaka za mną.
- Stój no, już nie będę - podbiegł do mnie rozbawiony. Z mieszanymi uczuciami zatrzymałem się i spojrzałem na chłopaka. Jego włosy znów były roztrzepane, więc automatycznie, tak samo jak Laurze, poprawiłem je. Spojrzał na mnie, przybierając oczy szczeniaczka.
- Miałem nadzieję, że pójdziemy gdzieś dzisiaj razem, nie mam dzisiaj treningu - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. Nieważne, jak bardzo kusząco brzmiała ta propozycja, musiał pokręcić głową, na nie. Widząc smutną minę Felixa, szybko zacząłem się wyjaśniać.
- Tym razem ja mam trening. A raczej próbę - powiedziałem, czując, że na moją twarz mimowolnie wpływa uśmiech. - Pamiętasz jak wspominałem, że mam przesłuchanie w piątek? - spytałem a Feliksio pokiwał główką.
- Dostałem się - uśmiechnąłem się szeroko, najszerzej jak tylko mogłem, zwłaszcza, że widziałem, że Felix też się uśmiecha.
- Gratulacje - powiedział i stanął na palcach by zapleść ramiona na mojej szyi i mnie przytulić. Oddałem szybko uścisk. Byłem z siebie dumny. Długo ćwiczyłem, więc przynajmniej teraz miałem okazję się wykazać. Felix przytrzymał mnie jeszcze chwilę i odsunął się żeby potargać mi włosy.
- Jaka sztuka? Kiedy jest? - zadał dwa szybkie pytania.
- "Les Sylphides". Wystawiamy ją niedługo przed zakończeniem roku - odpowiedziałem, ignorując rękę Felixa w moich włosach i dziwne spojrzenia otaczających nas ludzi. Chłopak na powrót przybrał smutną minę.
- To już kompletnie nie będziesz miał dla mnie czasu? - zapytał, bardzo smutnym głosikiem. Miałem ochotę stamtąd uciec, czując, że w mojej torbie, pojawia się jakaś dodatkowa waga. Nie chciałem sprawdzać, czy to kaktus, czy jakieś inne zielsko. Zdjąłem jego łapkę z mojej głowy i ścisnąłem ją.
- Jakiś z pewnością się znajdzie - powiedziałem i puściłem jego dłoń. Ten natomiast łatwo się nie poddał i zaraz złapał ją z powrotem.
- Rezerwuję sobie ciebie na weekendy - powiedział z poważną miną a ja przewróciłem oczyma. Jeszcze nie wiedział o czterogodzinnych próbach w niedziele. Popacałem go po główce. Chwilami przypominał małego kotka.
- Muszę już iść... To do zobaczenia niedługo? - uśmiechnąłem się serdecznie. Pokiwał głową. Przytulił mnie jeszcze raz i zaczął iść w przeciwną stronę. Zostawił mnie przerażonego. Dlaczego? Wydawało mi się, że słyszałem coś na wzór "nawet nie wiesz jak niedługo".
***
Byliśmy w trakcie pierwszej części, gdy wykonując podstawowe asemblé gdy potknąłem się. Nic kompletnie się nie stało, ale najprawdopodobniej wyglądało gdyż usłyszałem przerażony głos Felixa. Co on tu robił...?

Feliksiu, tłumacz się znowu.

Strange things did happen here No stranger would it be If we met at midnight In the hanging tree.

KONTAKT: Zula270400@gmail.com 
Nick na chacie: Wruk

Holland Roden

23 lata | Kobieta | Banshee
Opis:
Los nie był dla niej zbyt hojny, jeżeli chodzi o wzrost. Kobieta mierzy niecałe 160 cm, co od zawsze uważa za swój ogromny kompleks, którego nie jest w stanie się pozbyć. Nie można za to odmówić jej ładnej, zgrabnej i jednocześnie wysportowanej sylwetki,. By chodź trochę zatuszować brak tych kilkunastu centymetrów, ciągle nosi buty na obcasie, lub koturnie. Zmęczyło ją już bycie "krasnoludkiem", a taki pseudonim został jej przypisany już w latach szkolnych. Oczywiście raczej teraz nikt nie powie do dorosłej kobiety w ten sposób. Młodzież jest okrutna i potrafi naprawdę zniszczyć ludzką psychikę.
Ma długie włosy w kolorze rudym, który nierzadko określany jest mianem truskawkowego blondu. Pełne usta zwykle podkreślone są czerwoną szminką, co ciekawie współgra z jej jasną cerą i zielonymi oczami, które od zawsze były jej dużym atutem. Wygląda na drobną i zdecydowanie niegroźną, jednak ten, kto tak sądzi, może się naprawdę zdziwić. Holland to typ realistki. Daleko jej do pesymisty, ale również do optymisty nie ma zbyt blisko. Zawsze znajdzie się coś pomiędzy. W każdej możliwej sytuacji szuka drugiego dna i nigdy nie podejmuje spontanicznych decyzji. Musi sobie wszystko dokładnie przemyśleć, by móc wybrać którąś z dróg. Nie sugeruje się opinią innych, bo wie, że jest ona mylna. Każdy z nas jest inni, więc myślimy inaczej, różnie postrzegamy te same sytuacje.
Holland jest nad wyraz inteligentna i pracowita, czego dowodzi m.in. studiowanie przez nią biologii molekularnej i osiąganie wybitnych wyników w nauce. Została zmuszona opuścić studia, gdy pojawiły się problemy ze zdrowiem psychicznym. Kobietę męczył przez długi czas zespół lęku napadowego, wielokrotnie słyszała, bądź widziała rzeczy, których nikt poza nią nie zauważał. Jej leczenie trwało ponad rok. Gdy udało jej się w miarę swoich możliwości zapanować nad sobą, chciała kontynuować naukę, jednak tym razem na innym kierunku. Bardzo interesowała ją medycyna, jednak myśl o pracy w szpitalu, w miejscu, gdzie ludzie umierają była dla niej nie do zniesienia. Życie ludzkie było dla niej największą wartością, nie chciała być blisko cierpiących, bo ją to również raniło psychicznie. Ostatecznie odnalazła w sobie nową pasję, jaką była sztuka. Od czasu do czasu lubiła malować, jednak nic nie było w stanie przebić jej miłości do pisarstwa. Kobieta ma w swoim domu specjalne pomieszczenie, w którym znajdują się setki jej ukochanych książek. Na ścianach widnieje pokaźną ilość obrazów namalowanych głównie przez nią samą. Niektóre z nich przedstawiają miejsca śmierci, mimo że z pozoru wyglądają niegroźnie, zakrwawione ciała, śpiące osoby.
W kontaktach międzyludzkich Holland jest tą, która zwykle odzywa się pierwsza. Zawsze udawała płytką i zuchwałą dziewczynę, bo to przynosiło jej wysokie miejsce w "szkolnej hierarchii". Należała do grupy tych popularnych, bogatych i lubianych dzieciaków, więc musiała zachować swój status społeczny. Wewnątrz zawsze była inna. Wrażliwa, empatyczna, szczera, jednak nikt nie potrafił, bądź nawet nie chciał tego dostrzec. Teraz gdy dorosła, stała się całkiem inna, chociaż czasem stare przyzwyczajenia wracają.
Jest bardzo zawziętą i upartą osobą. Gdy już się na coś uprze, nie ma na nią mocnych. Wytrwale dąży do tego, czego pragnie. Nie stosuje, a raczej potępia zasadę "po trupach do  celu". Często można zgubić się w długiej drodze do sukcesu, trzeba być bardzo uważnym.
Cierpliwość na pewno nie jest jej mocną stroną. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, musi coś robić. Gdy już się czymś zajmie, coś się jej spodoba, potrafi spędzać całe dnie, poświęcając się danej czynności. Stara się bardzo dokładnie wykonywać powierzoną jej pracę, nigdy nie robi nic na tzw. odwal. Jest wszechstronnie uzdolniona, łatwo odnajduje się w nowym środowisku, więc wszelkie zmiany nie są dla niej trudnością. Tak naprawdę, żeby wiedzieć jaka jest Holland, trzeba ją dobrze poznać, a jest to dość ciężkie. Mimo, że otwartość na nowe znajomości jest jej odznaczającą się cechą, nie ujawnia zbyt wiele na swój temat. Nie darzy lubi zbyt dużym zaufaniem, więc zwykle woli trzymać się na dystans.
Z czasem wszystkie jej dolegliwości okazały się być czymś więcej. Holland nie była zwykłym człowiekiem, była Banshee. Odkąd ukończyła 17 lat ciężko było jej normalnie funkcjonować przez coś, co lekarze określali różnymi chorobami psychicznymi. Sedno leżało o wiele głębiej w jej naturze. Jej osoba jest bardzo związana ze śmiercią, ona po prostu ją wyczuwa. Wszystkie obrazy miejsc zbrodni, które namalowała, nie były zwykłym przypadkiem. To jej przeczucia, jej nadprzyrodzona moc doprowadzała ją do śmierci. Bardzo długo nie wiedziała kim, a raczej czym jest. Zaczynała obawiać się samej siebie, bo nikt nie potrafił wytłumaczyć jej kim jest Banshee. Zaczytała się w wielu książkach, jednak nic nie dało jej konkretnej odpowiedzi. Musiała sama poznawać siebie i swoje umiejętności, a główną z nich jest krzyk. Pewnie niewiele Ci to mówi, prawda? Zaczynając od początku... istnieje legenda o banshee - to kobieta, która wyczuwa kiedy ktoś umiera, poprzez odbieranie nadprzyrodzonej częstotliwości, którą tylko ona potrafi usłyszeć. ''Według mitologi irlandzkiej banshee to zjawa w kobiecej postaci, zwiastująca śmierć w rodzinie. Jest pośrednikiem między zaświatem, a ludźmi, są szczególnie znane ze swojego żałosnego płaczu lub zawodzenia. Usłyszenie "lamentu banshee" prorokuje śmierć w rodzinie, ujrzenie jej zapowiada śmierć osoby, która ją widziała. [...]Nie sprowadza śmierci, lecz tylko ją zwiastuje.''
Sama jeszcze nie wie na czym dokładnie to polega, jednak jej krzyk ma wielką moc. Potrafi nawet rozwalić grube szkło na tysiące małych kawałków. Holland słyszy głosy w swojej głowie, które często prowadzą ją do scen mordu. Czasem pisze lub rysuje wiadomości, które usłyszy od owych głosów. Nie do końca panuje nad swoimi zdolnościami. Masło maślane, ale cóż. Podsumowanie jest takie, że jej krzyk po prostu oznacza koniec, zagłusza wszystkie inne dźwięki, tak że Holland może skupić się na głosach, które tylko ona może usłyszeć. Wydaje się, że Banshee jest podłączona do jakiejś nadprzyrodzonej sieci nadającej wiadomości o śmierci. Po fizycznym kontakcie ( np. przez dotyk ) potrafi zobaczyć przyszłość danej osoby, a czasem nawet elementy przeszłości.
Pupil: Hieronim
Stosunki:
Nathalie Roden - kochająca i opiekuńcza matka, nie mogąca dać sobie rady z własnymi problemami. Ojciec Holland odszedł, gdy ta miała 16 lat, a Nathalie do tej pory się nie pozbierała. Dołączyły do tego problemy ze zdrowiem jej córki i kobieta sama potrzebowała zasięgnąć pomocy specjalistów. Mimo wszystko starała się wychować dziewczynę najlepiej, jak tylko potrafiła.
Christian Parrish - ojciec. Systematycznie płacił alimenty, przysyłał prezenty urodzinowe i świąteczne jednak ani razu nie chciał spotkać się ze swoją starą rodziną.
Jordan Parrish - starszy brat. Utrzymuje stały kontakt z Holland i Nathalie. Po rozwodzie rodziców postanowił zamieszkać z matką, a niedługo później wyjechał do sąsiedniego miasta, otrzymując pracę jako policjant. Bardzo dobrze dogaduje się z siostrą i nic nie wskazuje na to, by ich kontakty miały się pogorszyć.
Ciekawostki: 
Jest leworęczna.
Na uczulenie na kocią sierść, jednak bardzo kocha te urocze istotki. Zdecydowała się na kupno rasy, która owej sierści nie posiada i nie powinna w żaden sposób wywołać alergii.
Studiowała biologię molekularną, jednak po roku zrezygnowała przez problemy zdrowotne. Miała kontynuować naukę, jednak wpadła w sidła pisarstwa, skąd nie było już odwrotu.
Ma dużą, jednak płaską bliznę na lewym udzie, po tym jak w wieku trzynastu lat wpadła na ostry pręt, próbując przeskoczyć płot.
Problemy ze zdrowiem psychicznym pojawiły się w wieku około siedemnastu lat. Holland zaczęła słyszeć i widzieć rzeczy, których inni nie dostrzegali. Wywołało to u niej zespół lęku napadowego i początki depresji, jednak po długiej terapii jej stan znacznie się polepszył, chociaż objawy do końca nie ustały. Dopiero z czasem wyszło na jaw, że to nie choroba, a jej nadnaturalna moc.
Gra na gitarze. To jedyny instrument, który przypadł jej do gustu. Próbowała też swoich sił z instrumentami dętymi, jednak to kompletnie nie była jej bajka.
Nie lubi słodyczy. Dziwna, prawda?
Uczęszcza na strzelnicę, jednak bardziej spodobało jej się rzucanie nożami. Jej starszy brat jest policjantem i nauczył ją paru ciekawych rzeczy m.in samoobrony.
 Holland jest osobą bardzo tolerancyjną jeżeli chodzi m.in. o wyznanie, czy orientację seksualną.

22 wrz 2017

Od Koyori do Jamesa

Uśmiechnęłam się do mężczyzny, zdejmując z ramienia torebkę i kładąc ją obok krzesła, na którym siedziałam. Czułam, że jeszcze tutaj wrócę.
- Nie ma sprawy – odpowiedziałam, wstając z mojego miejsca i przechodząc obok szpitalnego łóżka. Znajdując się poza jego salą, od razu zauważyłam lekarza rozmawiającego z jedną z pielęgniarek. Podeszłam do nich od tyłu, delikatnie się uśmiechając.
- Przepraszam… - zaczęłam, jednak facet gestem dłoni mi przerwał. Dobra, nic się nie stało. Splotłam swoje palce przed sobą, cierpliwie czekając, aż ich gadanina dobiegnie końca. W międzyczasie przypatrzyłam się korytarzowi. Puste, białe ściany z drewnem pośrodku i krzesłami pod. Jakaś taka dziwna podłoga, drzwi wokół… Oraz szyba? Lekko zaskoczona spojrzałam na Jamesa za nią, który leżał sobie spokojnie, choć pewnie był zmęczony, można było to ujrzeć z jego twarzy. W jakiś sposób mu współczułam… Nie tylko przez fakt, że walczył z jedną z łowców i został dosyć mocno zraniony, ale też przez rozmowę jego i jego siostry. Wiem, że nie powinnam była podsłuchiwać, jednak… Jej odpowiedź nie wskazywała na to, by była jakkolwiek otwarta na jakieś znajomości, oraz by szanowała swojego brata… A może tylko mi się tak wydaje? W końcu, gdy Aoi jest z kolegami i ja do niego dzwonię, to też potrafi niegrzecznie mi odpowiedzieć. W końcu jest nastolatkiem, niedługo będzie przechodzić okres buntu… Ciężki okres, oj bardzo, i to dla każdego.
- O co chodzi? - nagle usłyszałam po swojej lewej stronie. No tak, doktor. Odwróciłam się do mężczyzny, który w dłoni trzymał beżową teczką.
- Czy mogłabym się dowiedzieć, kiedy zamierza pan wypuścić Jamesa? - spytałam od razu. Facet westchnął, przenosząc swój wzrok na chłopaka za szkłem.
- Kim pani dla niego jest? - zapytał, zmywając moje pytanie na drugie miejsce. Zmrużyłam brwi, nie do końca wiedząc, o co mu chodzi. Chyba to wyłapał, gdyż zaraz podrapał się po karku.
- Jest pani jego siostrą, może kuzynką? Choć to bym wykluczył, biorąc pod uwagę rysy waszych twarzy. No to dziewczyną lub narzeczoną? Jest też w odpowiednim wieku, by mieć żonę… Więc jak? - zaczął, na końcu wpatrując się w moją twarz. A ja? Byłam lekko zdziwiona czymś takim. Choć… I co miało oznaczać słowa, że "w dobrym wieku, by mieć żonę"?? Znowu lekko się uśmiechnęłam.
- A może mi pan odpowiedzieć bez tej informacji…? -
- Właśnie nie mogę, gdyż teraz już mogę łamać regulamin szpitala – od razu odpowiedział. Świetnie… Czyli odpowiedź, że dopiero dzisiaj się poznaliśmy, nie wchodzi w grę, prawda? Zaczęłam skubać swoją wargę, wpatrując się w czarnowłosego przed sobą. Bardzo byłby zły, jakbym skłamała? Chociaż to on prosił mnie, bym spytała, więc… Jednak równie dobrze mógłby spytać doktora później… No ale… Ugh, nienawidzę mieć dylematów w głowie. Później może mi za to podziękuje. Ogólnie powinien mi podziękować. W końcu, gdyby nie ja, to pewnie on byłby martwy, a nie tamta łowczyni. Odwróciłam się do starszego mężczyzny z pewnym uśmiechem na twarzy.
- Jestem jego dziewczyną – powiedziałam, nawet bez jednego zająknięcia. Facet spojrzał na mnie spode łba.
- To czemu pani zwlekała z odpowiedzią? - spytał. Cwaniaczek…
- No wie pan… Ostatnio zerwaliśmy, jednak dzisiaj wróciliśmy do siebie – odpowiedziałam. Jeśli się nabierze, to śmiało można mnie nazywać królową kłamstwa. Jednak doktor chyba mi uwierzył, gdyż się uśmiechnął, oraz dodał coś w stylu: „Trzeba było tak od razu!”, ale dowiedziałam się tego, czego chciałam. Podziękowałam ze śmiechem w głosie, po czym wróciłam do sali, w której leżał ranny James.
- I jak? - na starcie zapytał. Usiadłam na swoim krzesełku, odgarniając swoje włosy do tyłu i spoglądając na niego.
- Mówił, że jeśli ci się nie pogorszy, to pojutrze zostaniesz wypisany – wystawiłam w jego stronę otwartą dłoń na znak, by przybił mi piątkę. Zrobił to z lekkim uśmiechem na ustach. A teraz pora mu powiedzieć o tym, co zrobiłam.
- Tylko ten… Od teraz jesteśmy tak jakby parą – wyznałam mu, na końcu nerwowo się śmiejąc. Oby dobrze to przyjął…

James?

Od Timma do Leann

Obudziłem się z mocnym bólem głowy. Grała muzyka...co do cholery? Radio? Co się wczoraj działo? Westchnąłem oraz wsłuchałem się przez chwilę w melodię. Blue Monday...Słowa piosenki odbijały się od ścian i trafiały do moich uszu. "Those who came before me, lived through their vocations, from the past until completion, they will turn away no more and I still find it so hard to". Zamruczałem niezadowolony i przetarłem twarz, ból głowy jakby nasilał się. "To say what I need to say, but I'm quite sure that you'll tell me, just how I should feel today...". Warknąłem i dziko poderwałem się z łóżka. Szybkim krokiem dotarłem do radia. Ściszyłem je. Początkowym planem było wyrzucenie przez okno, potem zmieniłem myśl na wyłączenie, a skończyłem na przyciszeniu. Przynajmniej nie czułem się taki samotny. Dziś mamy...poniedziałek! No tak! Odnalazłem aspirynę i rozpuściłem odpowiednią jej ilość w wodzie. Powędrowałem ze szklanką ku zegarowi. Pięć minut po siódmej rano. Powoli wypiłem przygotowane picie.
~~*~~~*~~
Spoglądałem na kobietę pałaszującą rogalik. Nie byłem głodny, lecz postanowiłem wcisnąć w siebie ten jeden smakołyk. Usiadłem na ławce tuż obok Leann. Zacząłem jeść, mimo wielkiej niechęci.
- I jak? - zapytała.
- Pyszne - powiedziałem z lekkim uśmiechem.
- Cieszę się - odparła wesoło.
Leann była kulką emanującej empatii i optymizmu, zadziwiała mnie. Trochę jakby superbohaterka, która ciska w smutnych ludzi jedzeniem. Wcześniej chciała utuczyć mnie ciastkami, a teraz wciska we mnie rogalik. Zaśmiałem się cicho. Kobieta na mnie spojrzała.
- Wybacz - przez moment wpatrywałem się w jej oczy - Wyobraziłem sobie ciebie w stroju superbohaterki biegającą po mieście i ciskającą w innych słodkościami.
- To byłoby ciekawe! - uśmiechała się szeroko.
- Pospacerujemy? - zaproponowałem.
- Oczywiście.
Wspólnie wstaliśmy, zauważyłem, że kobieta jest ubrudzona na policzku.
- Leann - mruknąłem - Poczekaj chwilkę...
Wyciągnąłem dłoń w kierunku twarzy kobiety. Szybkim ruchem usunąłem resztki rogalika. Uśmiechnąłem się lekko zdenerwowany. Czy ten gest nie był zbyt odważny? Sam nie wiem.
- O! Dzięki!
- Nie ma za co - ruszyliśmy przed siebie - Chcesz coś o mnie wiedzieć?
- Hmmm...pomyślmy - spojrzała na mnie - Co lubisz jeść?
- Trudne pytanie - odparłem - W sumie to lubię wszystko, lecz rzadko kiedy mam apetyt.
- Rozumiem, ja to lubię głównie słodycze - zaśmiała się.
Sama też jesteś słodka...przebiegło mi przez myśl. Mógłbym kupić jej cukierki jakie tylko by chciała i to w dowolnej ilości. Nie, nie, dość! Przecież jestem idiotą, który nie potrafi kochać. Jestem popieprzonym alkoholikiem, nic nie umiem. Myśli dawały o sobie znać na każdym, głupim kroku.
- Masz jakieś ulubione filmy? - spytałem - Opowiedz mi o sobie, chętnie posłucham.
Rozejrzałem się po parku, kątem oka dostrzegłem drzewo wiśni. Szwajcaria...dom, nie! Tak! Zimna matka, cholera, była też ta jedyna osoba, która sprawiała, że chciałem żyć, umarła tam, prawdopodobnie z mojej winy, winny tchórz! Mrugam kilka razy i wracam wzrokiem do Leann.


Leann?

Zostaliśmy ocenieni!

Wiecie lub nie wiecie, jakiś czas temu administracja zgłosiła nasz blog do oceny na Interyce.Trochę sobie poczekaliśmy, obgryzając z nerwów paznokcie, że nas ochrzanią za wszystko co złe, tymczasem... A może sprawdźcie sami? Ocena na Interyce już się pojawiła, link do niej znajdziecie tutaj.
Idźcie tam i podziękujcie pięknie za poświęcony czas, ptysie.
~Administracja


Patrzcie jeszcze jaki piękny certyfikat dostaliśmy :3

Od Kathleen

- Sunshine, daj spokój - wymruczałam, próbując zepchnąć psa ze swojego łóżka.
Machał ogonem, depcząc mi po żebrach i liżąc po twarzy.
- Już wstaję, już.
Podniosłam się, spychając psa i przetarłam oczy.
- Jestem spóźniona? Czy nie? - spytałam Sunshine'a.
Oczywiście nie odpowiedział, dalej tylko machając ogonem z głupią miną. Zegar twierdził, że spóźniona jeszcze nie byłam. Z westchnieniem przeciągnęłam się. Czas zacząć nowy, okropny dzień.
W pracy pojawiłam się o czasie, jakimś cholernym cudem, bo korki były ogromne. Godziny szczytu, ale kilometrowy korek w środku miasta to chyba jakaś przesada.
- Kath! Jesteś wreszcie. Musisz się ruszyć na alejkę czwartą, jakiś dzieciak pozrzucał wszystkie szczotki z regałów - ledwo zdążyłam wejść, a już usłyszałam krzyk kolegi.
Steven stał na kasie. Z westchnieniem poczłapałam na zaplecze, żeby przebrać się w uniform. Nucąc do siebie zaczęłam ustawiać szczotki. Niezwykle interesujące zajęcie. Kto w ogóle pozwolił dzieciakowi przewracać te cholerne szczotki? Potem odesłałam sama siebie do rozkładania towaru. Z agresywnego rzucania pudełkami z wkrętami wyrwał mnie dźwięk telefonu.
- Senan? Jestem w pracy - warknęłam do telefonu.
- Spokojnie, La Muerte. Coś cię ugryzło?
- Dzieci, korki i wściekłe szczotki.
- Nie pytam. Będę miał dzisiaj dla ciebie zadanie. Zajdź do Ervina po pracy.
I rozłączył się bez żadnego innego słowa. Można i tak.
***
 - Więc? - spytałam, opadając na fotel w mieszkaniu Ervina. Mężczyzna spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Wytropiliśmy tego gnoja, który poluje na naszym terenie.
Uniosłam brwi.
- To świetnie. I ja mam go dorwać?
Senan skinął głową.
- Mniej więcej. Żadnych zabójstw, wytłumacz mu tylko grzecznie, że polowanie u nas nie wyjdzie mu na zdrowie.
- Jak grzecznie?
- Możesz go trochę połamać. Ale tylko trochę.
Prychnęłam. Zero zabawy, zero.
- A łowcy? Będę mieć jakiś na głowie?
Senan odwrócił wzrok. Pięknie.
- Nie mamy pojęcia. Nie mieliśmy żadnych doniesień, że przekroczyli granicę, ale jeżeli uznali, że to my zabijamy bez opamiętania, mogli złamać umowę - wyjaśnił.
- Zrozumiałam. Dajcie mi chwilę, muszę się przygotować. Gdzie go mniej więcej spotkam?
- Powinien pojawić się niedaleko Queen's Card. Będziesz musiała chwilę poczekać, tu masz rysopis. Nie powinnaś go przegapić. 
I faktycznie nie przegapiłam. Dostrzegłam go od razu, gdy stałam oparta o ceglaną ścianę baru. Najwyraźniej był na polowaniu. No cóż, to najwyraźniej czas, by wyjaśnić chłopaczkowi, że nie poluje się na czyimś terenie. Odepchnęłam się od ściany i ruszyłam za nim do środka, utrzymując bezpieczny dystans.Obserwowałam jak bajeruje jakąś dziewczynę, dziecko prawie, którego stanowczo nie powinno tutaj być. Spod przymrużonych powiek patrzyłam wciąż na nich, kamuflując się rozmową ze znajomym mi mężczyzną. Pożegnałam się szybko, widząc jak obcy i dzieciak kierują się do wyjścia. Ruszyłam za nimi, drepcząc im po piętach. Zniknęli mi za rogiem, więc ruszyłam dalej prosto. Straciłam na moment ostrożność, więc stężałam, gdy ktoś pociągnął mnie za ramię i przybił do ściany z iście nadnaturalną siłą.
- Śledzisz mnie? - wysyczał mężczyzna, którego przed chwilą zgubiłam.
Dziewczyny już z nim nie było. Trzymał rękę niebezpiecznie blisko mojego gardła.
- Oczywiście - odparłam, po czym korzystając z chwili nieuwagi kopnęłam go w kolano. Puścił mnie, dzięki czemu udało mi się odsunąć na względnie bezpieczną odległość. Obnażył kły, patrząc na mnie z rozdrażnieniem.
- Nie radziłabym. Moja krew nie jest szczególnie smaczna, dzieciaku.
Rzuciłam się w jego stronę, korzystając ze wspomagającego mnie cienia. Skuteczny atak przerwał mi odgłos strzału i ból rozrywający prawe ramię. Przypadłam do ziemi, ściągając ze sobą również mężczyznę. Łowcy. 
- Jeżeli chcesz żyć, szczeniaku, trzymaj się mnie.
Nie czekając na odpowiedz, wciąż przy ziemi, cofnęłam się bliżej ściany i wzdłuż niej rozpoczęłam mozolną wędrówkę w kierunku wyłomu, boleśnie świadoma obecności łowców.

Xibalba?

18 wrz 2017

Od Ezequiela do Coleen

   Położyłem siatkę ze zdobyczami z pobliskiego marketu na komodzie na buty, a potem zabrałem się za rozpinanie obroży psiego tria. Flynn stanowił dla mnie zupełną nowość, obawiałem się trochę, że przez fakt braku zapoznania się z nim, będę miał problemy, ale okazał się o wiele spokojniejszy od reszty. Westie był na tyle dobrze wychowany, iż moje polecenia stanowiły dlań banał. Nasza współpraca okazała się wówczas bardzo przyjemna. Shiloh dzięki ochocie do psot i dużej dawce miłości do rasy ludzkiej, a przede wszystkim przez naszą świetną zabawę w parku, był już dla mnie jak mój własny czworonóg. Znałem go, więc nie stanowił dla mnie niemiłej niespodzianki... Jak Makaron. Ta miniaturowa, wydłużona wersja zła zamieniała się w diabełka bez Coleen. Wyrywał mi się do innych psów, szczekając na nich z pogardą, a do tego w nikłym stopniu się mnie słuchał. Głównie to właśnie z tego powodu nie mogłem wypuścić go do wolnego biegu, a w ostateczności musiałem latać z nimi wszystkimi na smyczach. Dla jakiegoś mało rozgarniętego mężczyzny byłby to problem, zwłaszcza, gdyby okazał się typem uciekającym od siłowni. Na szczęście nie należałem do tej kategorii ludzi... A właściwie: nadnaturalnych.
   Po powrocie zastałem ją nadal w pierzynach, skacowaną i ledwo żywą. Postanowiłem zabrać się samodzielnie do roboty pomimo braku rozeznania się w jej kuchni... Akurat dzięki niezliczonym przygodom nie miałem już problemów z tego typu kwestiami, często budziłem się w nie swoim domu. Wziąłem siatki i położyłem je na blacie.
- Czekaj chwilkę, ogarnę się i ci pomogę. - jakimś cudem odezwał się w niej rozsądek, albo duma, widząc, jak gość robi za gospodarza.
- Daj spokój, dam sobie radę! - odkrzyknąłem jej sprzed blatu.
   Zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi usłyszałem tylko szum wody spod prysznica. Westchnąłem, rozpoczynając podboje w przeglądaniu jej białych szafek wiszących nad blatami, a po nich: lodówki. Dzięki połączeniu kropek w moim mózgu, nie umiejętnej orientacji w wielu nieznanych mi dotąd przyprawach, uwierzyłem jej, że była naprawdę dobrą kucharką. Chyba tylko szaleńcy mieli tego wszystkiego aż tyle! Wracając jednak do gotowania, postanowiłem najpierw przygotować coś dla Coleen na kaca. Kobieta musiała mieć wyrafinowane podniebienie, dlatego dobrałem dlań coś, co najpierw uzupełni jej elektrolity, a także doda potrzebnych witamin. Wyjąłem z dolnych szafek miskę, a z drewnianego stojaka na noże wyjąłem ten największy tasak, którym ludzie mordują się w horrorach. Zacząłem dłubać w jednej z trzech dziurek po lewej stronie owocu, aż nie zaczęła wypływać woda kokosowa do miski. Dopiero wtedy wziąłem potężny zamach narzędziem mordu, dzięki któremu przełamałem go na pół jednym ruchem. Facetowi na filmiku zajęło to kilka minut, ale nie był to poradnik dla dullahanów, którzy mają na koncie od kilku do kilkudziesięciu ściętych głów swoich wrogów... Z pamięci wyłoniłem obraz rozłamywania kokosa na kolejne ćwiartki oraz obierania tej białej, puszystej zawartości od brązowego pancerzyka. Włożyłem je do do drugiej miski, bo okazało się, że wyjąłem na raz chyba z pięć włożonych w siebie. No dobrze, pierwszy raz byłem w kuchni kucharki z prawdziwego zdarzenia, dobrze? Drugiego kokosa również ogarnąłem w powyższy sposób, a później białe kawałki miąższu zmiksowałem w mikserze. Do tego dodałem dwieście gram twarogu, szklankę mleka, a na osłodę łyżeczkę jednego z miodów Coleen (nie wiedziałem, czym one się od siebie różniły, chyba, że stanami skupienia).
- Podobno miałeś dać sobie radę, a słyszałam tylko, jak się na czymś wyżywasz. - jej głos zabrzmiał tuż zza mnie. Usiadła na krześle w jadalni znajdującej się blisko kuchni prowansalskiej.
- Dałem sobie radę. - odpowiedziałem jej pewnym siebie tonem, nalewając jej do szklanki przypominającej kieliszek mojego shake'u. Postawiłem go przed nią z dumnym uśmiechem. - Powiedz mi, czy ci smakuje.
   Kobieta skinęła lekko głową, upijając łyk mojego dzieła. W krótkim czasie pochłonęła całą zawartość zachłannie.
- Byłaś odwodniona przez alkohol. Mleko kokosowe ma skład podobny do osocza znajdującego się w twoim krwiobiegu, dlatego można go domowo stosować nawet jako kroplówkę. - wzruszyłem ramionami, wyjaśniając jej.
- Jesteś jeszcze lekarzem? - spojrzała na mnie z błyskiem podziwu, ale więcej w jej oczach kryło się zżerającej ją ciekawości.
- Studiowałem medycynę, ale ostatecznie pracuje głównie jako detektyw policyjny, a do tego czasami dorabiam w prosektorium w zależności od tego jaka jest zmiana. - zgrabnie pominąłem inne wątki mojego CV. - Dałabyś mi dokończyć robienie śniadania, czy koniecznie chcesz mi pomóc?
- Mam swój kulinarny honor. - wstała, podciągając rękawy lekkiego sweterka.
   Uśmiechnąłem się pod nosem, robiąc dla niej miejsce.
- Chciałem zrobić sałatkę dodatkowo z awokado, ponieważ zawiera wiele witamin; C, A, E, K i B6. Ponadto tiaminę, ryboflawinę, niacynę, a również kwas foliowy. Ale oprócz tego placuszki jogurtowe z prażonymi jabłkami i sosem karmelowym.
- Skąd ty to wszystko bierzesz? - spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Wiedza o witaminach ze studiów, a przepisy z Internetu. - na tak bezpośrednią odpowiedź zareagowała lekko stłumionym parsknięciem.
   Ona zajęła się sałatką, a ja moimi placuszkami, na które miałem ochotę od dłuższego czasu. Coleen czasami instruowała mnie co mogłem robić lepiej, by smakowały cudowniej. Posłusznie stosowałem się do jej porad, a w efekcie otrzymaliśmy perfekcyjne śniadanie. Gospodyni wyjęła sztućce i talerze, a ja dolałem nam obu shake'a. Na zastawiony w ten sposób stół powędrowały parujące placuszki z miską sałatki. Jedliśmy przez dłuższy czas w ciszy, rozkoszując się eksplozją smaków w naszych ustach. Wtedy, jak na złość, włączone radio w kuchni na blacie puściło z playlisty kawałek, który śpiewałem jako ostatni w Rzymie przed rozpadnięciem się kapeli. Jakaś wewnętrzna część resztek mojej duszy drgnęła, usłyszawszy swój własny głos śpiewający o tym, jak to dobrze być wiecznie młodym w te wakacje. Starałem się nie napinać wszystkich mięśni, ani nie spoglądać co kilka sekund na reakcję mimiczną Coleen, ale było to naprawdę cholernie trudne. W końcu zmrużyła oczy, spoglądając na mnie w zamyśleniu.
- To dziwne, ale wydaje mi się, że może mieć podobny akcent do ciebie ten piosenkarz, co śpiewa.
   Podniosłem ponownie nań wzrok ze aktorsko wypracowanym spokojem.
- Pewnie tak, w końcu też może być do połowy Hiszpanem. - starałem się brzmieć jak rodowity Amerykanin, ale zasłyszany akcent z tamtego kontynentu zaczął wyparowywać z mojej głowy, a zastąpił go brytyjski.
   Coleen uśmiechnęła się, podpierając głowę na nadgarstku. Znowu posłała mi to ciekawskie spojrzenie pełne wszystkich pytań, które nadal pojawiały się w jej głowie, ale ostatecznie żadnego mi nie zadała. Dokończyliśmy śniadanie, a ja pozmywałem po naszej dwójce, na co Coleen zareagowała silnymi protestami, ale w końcu odpuściła, przyglądając mi się z fascynacją.
- Mamy niedzielę. - mruknęła bardziej sama do siebie, niż do mnie, zerkając na kalendarz w telefonie.
- Zgadza się. Niestety, będę musiał się zbierać. - wyznałem ze szczerym żalem. O wiele bardziej wolałbym z nią tutaj zostać, ale i tak nadwyrężyłem gościnę mojej uroczej Francuzki.
- To jak z przyszłym weekendem? - zapytała z wyraźnym entuzjazmem.
- Tym razem to ty wybierasz. - mrugnąłem do niej zawadiacko. - Przyjadę po ciebie pod twój dom. Tylko, jeżeli to będzie coś szalonego, to uprzedź mnie chociaż, żebym mógł się przynajmniej odpowiednio ubrać.
   Zaprowadziła mnie w towarzystwie jej ukochanych psów pod drzwi wyjściowe. Ubrałem buty w spowolnionym tempie, rozkoszując się widokiem jej nóg z dołu, a było na co popatrzeć...
- To było wspaniałe przeżycie, no, może pomijając fakt, iż prawie utonęłam. - uśmiechnęła się uroczo.
- Ja też się naprawdę dobrze z tobą bawiłem.
   Staliśmy przez chwilę zawieszeni w czasie, nie za bardzo wiedząc, co powinno wtedy nastąpić. Instynktownie podszedłem do niej, poprawiając włosy wpadające na skronie kobiety, a po tym pocałowałem ją w policzek. Coleen zacisnęła swoje usta w wąską linię, a na jej twarzy pojawiły się coraz to intensywniejsze rumieńce.
- Do zobaczenia, Coleen. - uśmiechnąłem się tryumfująco.
- Do zobaczenia... Quiel. - głos na moment jej zadrżał.

Coleen? :3

Od Felixa do Michaela

Wyszczerzyłem się w paskudnym uśmiechu, widząc znajomą postać przy jednym ze stolików na stołówce.
- Lila, chodźmy tam, znalazłem stolik! - rzuciłem i nawet na nią nie czekając, ruszyłem w stronę Michaela.
- Felix? Felix! - usłyszałem za sobą jej głos.
Opadłem na krzesło obok Michaela, sprawiając, że ten podskoczył wystraszony.
- No czeeeeeść - uśmiechnąłem się promiennie.
Lila z ponurą miną usiadła obok dziewczyny siedzącej naprzeciwko.
- Um, cześć? - rzucił Michael.
- Delilah, a ten idiota to Felix - przyjaciółka przedstawiła nas.
- Laura, a tamten idiota to Michael - dziewczyna odparła, uśmiechając się lekko.
- To już wiem. Niestety. Przykro mi, ale mój przyjaciel obrał sobie cel i tak łatwo go nie odciągniesz - westchnęła Lila.
Prychnąłem, wlepiając wzrok w lekko już zawstydzonego Michaela.
- Co tam u ciebie? Nie umarłeś ze wstydu wczoraj?
- Wstydu? Czy ja czegoś nie wiem? - nadstawiła uszu Laura.
Delilah posłała mi spojrzenie pod tytułem "Co ty knujesz, skrzacie?".
- Nic, nic.
- Ktoś tu kłamie - zanuciłem, uśmiechając się szelmowsko do Laury.
- Felix!
- Skąd to oburzenie, Mikey? Jak wczoraj wychodziłem to byłeś czerwony jak pomidor. Zresztą, mogę wam pokazać jak.
Przechyliłem się w jego stronę, z zaskoczenia przyciskając usta do jego policzka.
- Za bardzo to szipuję - westchnęła Lila.
- Nie ty jedna - serio, może jeszcze założą fanklub?
Roześmiałem się, widząc minę Michaela po czym wstałem.
- Chodź, Lila, za moment mamy biologię - rzuciłem.
- Cześć wam - rzuciłem do reszty.
Laura pomachała mi, natomiast Mikey nie zareagował.
- Felix, przyprawisz chłopaka o zawał.
Uśmiechnąłem się ciepło.
- Nie mów mi, że ci się to nie podobało.
- Oczywiście, że się podobało, powinnam była zrobić zdjęcie.
- Jesteś okropna - westchnąłem po trzepnięciu jej w ramię.
- Cała twoja.
Westchnąłem ciężko. W drodze pod klasę dołączyła do nas reszta dziewczyn. Maisie rzuciła nam zaskoczone spojrzenie.
- Gdzie byliście?
Wzruszyłem ramionami, wiedząc, że Lila i tak za moment wszystko wypapla.
- Nie zgadniecie, co Felix zrobił.
- Powiedz najpierw, gdzie byliście, byłoby łatwiej - jęknęła Taylor.
- Przy stoliku Michaela Lyse i Laury Scott - pisnęła Delilah.
I zaczęło się istne pandemonium.
- Cooo? JAKTO.
- Po prostu, znamy się i tyle.
- To nigdy nie jest tylko tyle, nie z tą miną! - Taylor zatrzymała mnie, próbując spojrzeć mi w twarz.
- Och. Mój. Boże. Co mu zrobiłeś, Felix?
- Ja? Nic? Jestem niewinny - uśmiechnąłem się słodko.
Z braku zeznań ode mnie Tay zaczęła potrząsać Delilah.Ta opowiedziała o całym zajściu wydobywając przesłodzone "Ooooooch" z moich przyjaciółek.

Michael?

17 wrz 2017

“If I look back I am lost.”

KONTAKT: lisikisiel@gmail.com | LisiKisiel (howrse)
Nick na chacie: Adrien

Kathleen "La Muerte" O’Callaghan  

57 lat | Kobieta | Hybryda - pół zmora, pół wampir 
Opis:
San Lizele stało się domem Kathleen O’Callaghan siedemnaście lat temu. Przyjechała tu wraz ze swoim mentorem - Senanem Neilem w poszukiwaniu jego przyjaciół, którzy mieli założyć w mieście klan. Senan skontaktował się z nimi wcześniej o niezwykłym przypadku Kathleen - pół zmory, pół wampirzycy i zdecydowali się ją przyjąć. Od tego czasu w jej życiu działo się już niemal tylko lepiej - nareszcie poczuła się akceptowana, znalazła dom, pracę i przyjaciół. Wcześniej bywało z tym różnie. Urodziła się w małym miasteczku, niedaleko południowej granicy Irlandii Połnocnej. Była jedną z wielu dzieciaków, a jej rodzice byli zajęci pracą. Rodzeństwo również niezbyt się sobą interesowało, co skutkuje tym, że Kath nie wie nic o obecnych losach rodziny. Pracować zaczęła bardzo wcześnie, tuż po śmierci ojca, zadeklarowanego unionisty, podczas zamieszek. Wkrótce potem wyprowadziła się z domu, podążając z grupką niestałych znajomych za pracą. Na jednym z postojów dała się podejść i dopaść wampirowi. Ten nakarmił się nią i rozpoczął przemianę, wiedząc, że i tak do niej nie dojdzie, dziewczyna, wówczas dwudziestoletnia, była na granicy śmierci. I ten stan prawdopodobnie ją uratował. Nieopodal łowcy zabili demona, a jego cząstka, szukając schronienia, uczyniła Kath w połowie zmorą, ratując jej życie. Lecz co to było za życie. Gnało ją pragnienie krwi, typowe dla młodych wampirów,a jednocześnie gdzieś w głębi wciąż krył się człowiek, przerażona dziewczyna, przez co nigdy nie zdobyła się na wystarczająco wiele odwagi, by się kimś nakarmić. Włóczyła się, próbując unikać ludzi. Zdesperowana, rzuciła się wreszcie na kogoś, czym sprowadziła sobie na kark łowców. Głupota i głód doprowadziłyby ją do śmierci, ale znalazł ją Senan. Początkowo bała się mu zaufać, więc postarał się chociaż o zdobycie jej posiłku i zgubienie wrogów.
Przyzwyczajali się do siebie z Senanem powoli. Dołączyli do jego klanu, w wiosce pod Dublinem. Kath szkoliła się w używaniu nowych umiejętności. Senan wyszkolił ją również w korzystaniu z broni palnej. Kobieta wykazała szczególny talent do broni snajperskiej, więc w klanie przyjęła pozycję snajpera. Okazało się, że ma do tego dosyć cierpliwości i pewnej ręki. Nie wahała się przed ostatecznym ciosem, po wyjaśnieniach Senana, że albo oni albo my. Zaakceptowała swój los. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pożar, który wybuchł w gnieździe wampirów. Ogień został podłożony przez łowców, większość wampirów i przyjaciół Kath wtedy zginęła. Kobieta została uwięziona w środku, życie uratował jej Senan. Przeżyła, ale pozostała trauma. Każdy widok bolał, więc Senan postanowił ją stamtąd zabrać. San Lizele miało się okazać jej nowym domem, do którego dotarli po odwiedzeniu wielu innych miast, na całym świecie. Tam odnalazła się na nowo, ale jej trauma pozostała.
Kathleen nie znosi ognia. Kiedy znajdzie się w pobliżu płomieni, wpada w panikę. Może patrzeć na nie z daleka, wciąż jednak odczuwa niepokój. Wciąż budzi się w nocy, zlana zimnym potem, a przed oczami ma obrazy pożerających dom płomieni, gdy na ciele czuje przeraźliwe gorąco. Nauczono ją dumy, której kiedyś nie miała. Senan pokazał jej, że giąć się można tylko przed kimś, kto udowodni swoją rację rozsądkiem, nie siłą. Dlatego Kath bywa trudna - rzadko wybacza, nienawidzi z pełną pasją, ale z taką samą kocha. Czuwa nad swoimi przyjaciółmi, drogimi jej osobami i jest gotowa dla nich walczyć. Udowodniła to zresztą nie raz, zabijając dla Senana, gdy pozyskiwali tereny dla klanu. Wytrenował ją, wykorzystał naturalne skłonności, tworząc zabójczą mieszankę nadnaturalnych mocy z umiejętnościami walki z bronią białą czy wręcz. Kath jest Senanowi wierna, ufa jego decyzjom, trzyma się go. Stara się na każdym kroku pokazywać, że nie zmarnował czasu na nią i jej szkolene. Długo pamięta urazy i szuka zemsty, nawet jeżeli zajmie jej to lata. Panuje nad emocjami, dzięki czemu nie zawsze da się stwierdzić, czy kogoś polubiła czy tylko udaje. Szacunkiem obdarza jednak wszystkich, do których podchodzi, jest uprzejma, nawet dla tych, którzy plują jej w twarz. Doskonale wie, że furia nic nie da, a kiedyś będzie mogła się odegrać. Przez lata zrozumiała potęgę zwykłych komplementów i zdobywania ludzkiej sympatii. Jej siła nie leży w mięśniach, a w kontaktach, które przez lata zdobyła. Kath jest jedną z lepiej poinformowanych osób w klanie. Dzięki temu, że trzyma rękę na pulsie, może zapewnić bezpieczeństwo swoim bliskim. Przez bliskich rozumie przyjaciół, nieszczególnie interesują ją stosunki damsko-męskie czy damsko-damskie, chyba że przynoszą jej korzyści. Bywała zakochana, ale uczucie rzadko przetrwało długo. Kathleen bowiem szybko się nudzi, potrzebuje kogoś, kto za nią nadąży, nie spokojnego domku na przedmieściach.
Kathleen jako snajperka i okazjonalny informator działa raczej na dystans. Jest świetna w roli snajpera, wie, jak przygotować miejsce, teren i samą siebie. Wykazuje się cierpliwością, dzięki czemu jeszcze nie została zauważona. Jeśli jednak dochodzi już do bliskiego starcia, Kath robi się nerwowa. Nie lubi takiej walki, szczególnie, że nie radzi sobie wtedy z bronią palną krótszego dystansu. Woli wtedy noże, którymi operuje z wrodzoną zręcznością. Zazwyczaj wybiera ucieczkę, zresztą w tym jest dobra. Potrafi szybko zgubić prześladowcę i świetnie się zakamuflować. Przyparta do muru atakuje niczym wściekły pies, zdesperowana i wtedy dopiero staje się prawdziwie niebezpieczna. Z tego powodu otrzymała od swojego hiszpańskiego znajomego przydomek La Muerte, który przyjął się nieźle i obecnie często bywa tak nazywana. Na polowaniach stara się nie krzywdzić swojej ofiary bardziej niż to konieczne, starannie je także dobiera, uważając na to by nie stworzyć kolejnego osobnika swojego rodzaju bez potrzeby.
Dzięki byciu w połowie wampirem, Kathleen zachowała świeży wygląd dwudziestolatki, mimo mijającego czasu. Ma około 157 centymetrów wzrostu i nie jest ani szczególnie szczupła, ani pulchna. Ot, normalna kobieta. Życie zmusiło ją do zachowania tężyzny fizycznej, więc to nie żadna krucha panienka. Pod jasną skórą, o bladości i chłodzie charakterystycznym dla zmory czają się twarde mięśnie, z których umie skorzystać. Dowodem na to mogą być liczne blizny, przecinające miejscami jej skórę, szczególnie wiele na dłoniach i przedramionach. Zresztą, sama skóra dłoni dawno przestała być delikatna, skutek pracy fizycznej. Jej włosy mają naturalny, ciemnobrązowy kolor. Fryzura żyje swoim życiem, najczęściej układając się w fale. Kobieta często splata je, gdy robią się już zbyt długie.Oczy Kath nie przykuwają uwagi tak, jak jej włosy. Ich naturalna oprawa jest ciemna, ale jej gęstość pozostawia wiele do życzenia, więc kobieta wspomaga się ich makijażem. Ich kolor również nie zachwyca - niebieskoszare, nic pięknego. Jedyną partią twarzy, którą w sobie lubi Kath są usta - jej zdaniem, ładnie wykrojone i miękkie. Kathleen korzysta z tego, podkreślając je ciemną szminką o chłodnym odcieniu. Ubrania kobiety są najczęściej w klasycznych odcieniach czerni i bieli, przynajmniej te, które nosi na co dzień - wygodne, praktyczne ciuchy, które wytrzymają dłuższy czas. Jeśli zakłada sukienki,wybiera jednak te w pastelowych odcieniach. Nie przywiązuje zbyt dużej wagi do swojego stroju.
Pupile: Chance i Sunshine
Stosunki: 
Senan Neil - przyjaciel, współlokator, wampir, pomógł niedoświadczonej Kath i przez jakiś czas razem podróżowali, razem z Ervinem i Julią stanowią starszyznę i podstawę klanu
Ervin Morris - starszy wampir, początkowo niechętnie nastawiony do Kath, obecnie przyjazny, ale wyjątkowo nie znosi obcych na swoim terytorium
Julia Andreev - starsza wampirzyca, wojownicza, to ona odpowiada za większość planowanych zabójstw łowców szkodzących klanowi
Halsey Sloan - przyjaciółka i obecna dziewczyna, poznały się dopiero w klanie, to ona załatwiła Kath pokój w mieszkaniu, Maxim Voronin - współlokator, demon, przyjaciel i towarzysz w łowach, na które po prostu lubi patrzeć Maurice Duval - współlokator, młody wampir, trzymający się blisko Kath, podziwia ją
 Monica Valentini - współlokatorka, urocza, młoda wampirzyca, najświeższy nabytek klanu, do którego należy Kathleen
Ciekawostki:
Jest fanką serialu “Gra o Tron”.
Pracuje w sklepie z artykułami przemysłowymi.
Kolekcjonuje opakowania od papierosów, mimo że sama nie pali.
Nałogowo ogląda filmy przyrodnicze.
Jej ulubione kwiaty to białe frezje.
Myje się mydłami dla dzieci, bo lubi te zapachy, szczególnie gumy balonowej.
Jej dom przypomina raczej pensjonat lub akademik niż blok mieszkalny. Rzeczywiście, blok należy do kogoś i został nieco przerobiony, wszystko mieszkania na parterze zostały połączone i podzielone na pokoje. Dzięki temu może on pomieścić wielu lokatorów, mimo że początkowo mieściło się tam zaledwie trzy mieszkania na parterze i dwa na piętrze. Obecnie na piętrze znajduje się kuchnia i pralnia połączona z suszarnią. Do każdego pokoju dołączona została niewielka łazienka. Obecnie w budynku mieszka na stałe pięć osób, a przewija się wiele więcej.

“I came into this world covered in someone else blood and screaming and lemme tell you I'm not afraid to leave it the same way.”

KONTAKT: gmail: fennydragneel@gmail.com | Howrse: Fenyn
Nick na chacie: Fenny

 Dae-Young "Xibalba" Choi

29 lat | Mężczyzna | Wiwibliks
Głos: Kim Won Jung
Opis: Mężczyzna jest dokładnie tym czego się oczekuje po rozpieszczonym synu właściciela ogromnej korporacji. Ale od początku (dosłownie).
Dae-Young urodził się 1 września 1988 r. w koreańskim Inczon. Jego rodzicami są Eun-Jung Choi, właściciel dość sporej firmy z przemysłu budowlanego, i Ji-Hye Choi, kura domowa. Wychowywali go w dość sporej posiadłości w "bogatej dzielnicy" miasta. Nigdy mu niczego nie brakowało, przeciwnie, rodzice zawsze dopilnowywali, żeby miał wszystko. Lekcje muzyki, języków, manier, prowadzenia firmy... Przygotowali go na przejęcie w przyszłości interesu. Lecz niestety, nie wygląda na to, żeby było on odpowiednim kandydatem na to.
Co ciekawe, jego rodzina zawsze była zaprzeczeniem typowych zimnokrwistych biznesmenów. Klienci byli dla nich ważni, majątek nie przysłaniał im widoku na świat, udzielali się charytatywnie. Więc jakim cudem Dae-Young został aroganckim, okropnym dupkiem?
To mogło być zbyt bezpośrednie, ale to jest idealny opis Xibalby.
Nie jestem dokładnie pewna, co tak na niego wpłynęło, czy właśnie to, że miał do wszystkiego dostęp, czy podziw rówieśników, czy nastoletni bunt, kto wie? Teoretycznie dobrze wychowany chłopiec wyrósł na osobę, która uważa się za lepszą od innych, nie szanuje nikogo ani niczego, zwłaszcza pieniądza, który rozpuszcza podczas nałogowej wręcz gry w pokera.
Ojciec, widząc, że coś poszło nie tak w wychowaniu chłopaka, postanowił wysłać go do nowo otwieranego oddziału firmy, znajdującego się w Wielkiej Brytanii. Miał nadzieję, że zacznie pasjonować go praca w firmie, a przebywanie wśród Brytyjczyków nauczy go ogłady. Koreańczyk już od trzech lat przebywa w San Lizele i mimo, że w firmie sprawuje się dobrze, jego zachowanie nadal nie jest wzorowe. Poznał na szczęście Harry'ego, który zazwyczaj ratuje sytuację. Mężczyzna stara się szanować kobiety, choć zazwyczaj nie zwraca na nie zupełnie uwagi. Dlatego cudem jest, że spotkał Magdalen. Znają się dwa lata, ale parą są od kilku miesięcy. Jest to relacja bardziej praktyczna, niż romantyczna. Pokazują się razem na bankietach, i tym podobne, lecz rzadko robią z tego coś więcej. Zostali parą głównie z "przyzwyczajenia". Dae-Young uważa, że kobieta nie jest mu potrzebna do bycia szczęśliwym. Wystarczająco dużo szczęścia przynosi mu patrzenie na innych z góry. Dobrze wie, że jest w lepszej pozycji od większości ludzi i rzeczywiście sprawia mu to przyjemność. Pozornie wydaje się uprzejmy, lecz rozmawiając z nim łatwo dostrzeżesz pogardę w jego spojrzeniu. Tym bardziej dziwne jest to, że Magdalen i Harry nadal są przy jego boku. Właśnie, można więcej powiedzieć o Harrym. Chłopak, cztery lata młodszy, który sam zapracował na taką pozycję w tak rozwiniętej firmie, jak można zgadnąć, jest niesamowicie ambitny. Postanowił sobie, że "naprawi" swojego szefa, zaprzyjaźniając się z nim. Widać, jak to zadziałało. Dae-Young ma okropną tendencję to wykorzystywania go w wielu przestrzeniach. Dodatkowo, Harry, jak i Magdalen nie wiedząc nic o nadnaturalności mężczyzny. 
Sam Dae-Young przez bardzo długi czas nie do końca rozumiał swoją istotę. Przez rodziców był karmiony zwierzęcą krwią, nawet nie wiedział, że nie jest to naturalne, w końcu obserwował matkę, która też to regularnie robiła. Gdy miał 14 lat, zostało mu to całkowicie wyjaśnione, doszła kolejna lekcja - kontrolowania siebie i swoich mocy. Nie wiem co dokładnie nim kierowało, ale gdy przybył do Wielkiej Brytanii porzucił naukę rodziców i zaczął polować na ludzi. Lubił to, jak sprawiało, że czuł się potężniejszy. Lubił, jak potęgowało to poczucie wyższości nad zwykłymi ludźmi. Oczywiście nie był o to podejrzewany, kto podejrzewałby odnoszącego sukcesy, przystojnego młodzieńca? (Zalatuje zmierzchem, nie?) Nawet, jeśli jakieś plotki na temat jego nadnaturalności powstawały, ginęły zaraz w morzu innych bzdur mówionych o nim. 
Jego pseudonim, choć związany ze śmiercią, nie pochodzi jednak od tego.
Jak już zostało wspomniane, mężczyzna nałogowo gra w pokera i zazwyczaj bardzo dobrze sobie z tym radzi, ogrywając innych nałogówców z dużej, bardzo dużej ilości pieniędzy. Harry zaczął nazywać takich ludzi jego ofiarami, a zainteresowany wtedy kulturą Majów, żartobliwie nazwał go "Xibalbą" - odnosiło się to do zaświatów i duchów zamieszkujących je, jakoby jego ofiary tam trafiały. Tak wiem, naciągane.
Choć kobiety do Balby'ego zazwyczaj przyciągają jego pieniądze, dla niektórych jest on atrakcyjny. Jest dość wysoki, ma 189 centymetrów wzrostu, i nie waży dużo, ma bardzo ładnie zarysowaną sylwetkę. Chodzi często w dobrze skrojonych garniturach lub koszuli i eleganckich spodniach. Gdy zostaje w domu, nadal zakłada designerskie ubrania, często koszule lub swetry. Rzeczą, która odróżnia go od większości ludzi z jego środowiska jest tatuaż, który ma na ręce, przedstawiający kobietę w stylu vintage. Zrobił go pod wpływem alkoholu, po który często sięga, tak samo jak po papierosy.

Pupil: Budyń

Stosunki:
  •     Eun-Jung Choi - Ojciec Balby-ego. Ich stosunki są normalne. Rozmawiają ze sobą o pogodzie czy polityce, albo zjedzą razem obiad, ale nie wychodzą poza to. Dae-Young zarzuca mu jednak, że za mało uwagi mu poświęcał, co jest raczej standardem, podejrzewa też, że ojciec nie jest z niego zadowolony.
  •     Ji-Hye Choi - Mama Dae-Younga. Typowa kura domowa, choć ona oczywiście też osiągnęła sukces. Prowadzi stronę internetową, na której sprzedaje ubrania swojego projektu i wykonania. Jego relacje z synem nie różnią się bardzo od tych, które mężczyzna ma z ojcem. Jej ciepły wizerunek bardzo kontrastuje z tym, że jest bliksą. Żywi się tylko krwią zwierząt.
  •     Chae-Won Choi - Młodsza siostra mężczyzny. Jest panną idealną, cudowną córeczką rodziców z pewnością lepszą kandydatką do odziedziczenia firmy, niż on. Z bratem się jako-tako dogaduje.
  • Harry Griffin - Współpracownik Dae-Younga, był pierwszą osobą, którą zatrudnił w Wielkiej Brytanii. Prawdopodobnie jedyna osoba, którą może nazwać "przyjacielem", choć nie można powiedzieć, żeby ich relacja była idealna. On podarował mu Budynia.
  • Magdalen Laurel Ramsey - kobieta Balby'ego. Jest to dość zaskakujące, że się dogadali. Też nie jest to ciekawa relacja, po prostu oboje czerpią z niej korzyści.
Ciekawostki:
  • Uwielbia brokuły.
  • Pije głównie yerba mate.
  •  Nie znosi pomarańczowego koloru.
  • Ma uczulenie na truskawki i mango.
  • Nie znosi, gdy myli się go z innymi Azjatami.
  • Uwielbia Hiszpanię, to jego ulubione miejsce na wakacje.
  • Jego ulubionym pomieszczeniem w mieszkaniu jest łazienka.
  • Ma sporo storczyków w mieszkaniu, często dostaje je jako prezenty.



16 wrz 2017

Od Elli do Williama

Piekliłabym się dalej, gdyby nie Dean, który wtrącił się nieśmiało.
- Ella, on cię nie rozumie.
Och... Fakt.
- Mówiłam, że co ty sobie myślisz, dam sobie radę - skróciłam znacznie swoją tyradę. I ocenzurowałam.
- Ale...
Prychnęłam, odwracając się do Basila.
- Żadnych ale. Mogę sobie zostać przynętą, nawet jeśli wpadnę, nie zabiją mnie zbyt szybko.
Tym razem prychnięcie pochodziło od Willa.
- Ostatnim razem omal cię nie zabili, nie pamiętasz? Pokazowo połamali ci palce i zglanowali.
- To taka mała wpadka.
Basil wydawał się zniecierpliwiony.
- Skończcie już swoje małżeńskie kłótnie. Od chemii wiszącej w powietrzu mnie mdli, a nie chce widzieć tego, co przyjdzie w jej wyniku.
- Spadaj, braciszku.
- Bardzo chętnie.
Usiadłam ponownie, odprowadzana ciężkim wzrokiem Willa. Pokazałam mu język. Dorośle, nie ma co.
- W każdym razie, Ella, jeśli wszyscy zgadzamy się, że możesz zostać przynętą, czy możemy przejść do dalszej części planu? - Dean odezwał się wreszcie.
- Myślę, że powinniśmy. Więc, pokręcę się po mieście, dam się zauważyć i przyjadę tutaj?
Przyjaciel skinął głową.
- Tak, ale nie możesz za długo zwlekać. I będziesz koniecznie musiała nas zawiadomić, kiedy zaczną cię śledzić. My też musimy się przygotować. Przyjeżdżasz, wysiadasz, dajesz się złapać. I próbujesz nie wzbudzać podejrzeń.
- Uh huh... Tylko wytłumacz to proszę Willowi, zanim zdąży rzucić się na kogoś jeszcze w obronie swojej damy - rzucił z przekąsem Basil.
- Wszystko zrozumiałem - odpyskował William.
- Will... Daj spokój. Po pierwsze, na wszystkich bogów, w jakich sobie tam wierzysz, nie reaguj, nawet jeśli ktoś ją uderzy. Idziemy zgodnie z planem. Po drugie, żadnych głupich sztuczek, żadnego bohaterowania. My mamy doświadczenie, ty nie.
Wszystko wyjaśniliśmy, chociaż z chmurnej miny Willa wnioskowałam, że średnio mu się to wszystko podobało. Umówiliśmy się, że ja i Will zostaniemy w domku na noc, a Dean i Basil pojadą jeszcze do mojego mieszkania, nakarmią zwierzaki i tam spędzą noc.
- Nie gniewaj się - mruknęłam, wpychając się pod ramię Willa.
Z trudem mieściliśmy się razem na ciasnym materacu.
- Nie gniewam się, tylko martwię. Nie rób nic głupiego, proszę - pocałował mnie w czoło.
- Wiem. Mam się nie narażać, być ostrożna, bla bla bla. Jestem już dużą dziewczynką, Will.
- Z tym mógłbym polemizować.
Rzuciłam mu groźne spojrzenie, co nie wypadło zbyt przerażająco, z racji faktu, że właśnie przylegałam do niego prawie całym ciałem. W domku było cholernie zimno.
- Chyba mam mały pomysł, na to, co mogłoby cię pocieszyć - uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Ella, błagam cię, za kilka godzin mamy otrzeć się o śmierć, a ty chcesz uprawiać seks?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie to nie. Przynajmniej nie umrzesz prawiczkiem.
- Spadaj.
 ***
 Wsiadłam do auta i odpaliłam silnik, patrząc w lusterko. Nadal tam byli, właśnie pakowali się do swojego samochodu. Jeden trzymał w ręku telefon. Ruszyłam z miejsca, pisząc jednocześnie szybkiego SMSa do Deana.
"Zaczynamy"
Obejrzałam się po raz ostatni i przyspieszyłam. Przygodę czas zacząć.

Will?

Od Sama cd. Horacego

Odwinąłem ostrożnie bandaż i to, co zobaczyłem, nie świadczyło o niczym dobrym. Czarna maź, którą nie byłem pewny, czy można nazwać krwią, pokrywała wciąż niezagojoną ranę. Oznaczało to, że organizm walczy z trucizną, która została w organizmie, mimo usunięcia pocisku. Mężczyzna powinien znaleźć się w szpitalu, jednak wszyscy dobrze wiemy, że nikt nie powinien tego zobaczyć. Takiego zjawiska, nie może wyjaśnić ludzka medycyna, a tą inną znają nieliczni i na pewno nikt - poza mną - w naszym szpitalu, nie miałby pojęcia, co się dzieje. Nie wpłynęłoby to pozytywnie na.. w sumie na nic. Wywołaliby ogromną sensację, dziwnym zjawiskiem medycznym. Z czasem mogliby się domyślić o istnieniu istot innych niż zwyczajni ludzie, ale pewnie zajęłoby im to masę czasu i naprawdę wiele eksperymentów.
- I jak? - Usłyszałem za sobą głos Clark. Kobieta podeszła bliżej i sama zauważyła, co się dzieje. Opuściła kuchnię, kierując się w stronę łazienki i zaraz potem wróciła z miską pełną wody i dwoma ręcznikami.
- Chyba powinnaś zatrudnić się jako moja asystentka w szpitalu - mruknąłem pod nosem, odbierając od niej plastikową miskę.
- Szybko nauczyłam się czytać w twoich myślach. - Uniosła dumnie głowę. Największym marzeniem Clark od zawsze była umiejętność czytania w myślach, niestety nie było dane jej posiadanie takiej "mocy". Być może to i lepiej. To nie tyle co dar, a przekleństwo. Głosy w twojej głowie nie dają ci ani chwili spokoju, słyszysz wszystko, nawet to, czego nigdy nie chciałbyś usłyszeć. Znam takie osoby, a raczej powinienem powiedzieć, że znałem. Wszyscy zmarli bardzo młodo, popełnili samobójstwa. - Przestań, tylko żartuję.
Clark widocznie zrozumiała, że od razu o tym pomyślałem. Już kilkukrotnie starałem się odwieść ją od tego marzenia, którego i tak nie sposób spełnić. Skupiłem się ponownie na ramię mężczyzny, a raczej jej oczyszczeniu. Nie wyglądała najlepiej, ale też nie najgorzej. Od wczoraj znacznie się zmieniła, jej rozmiar zmniejszył się o połowę, jednak zaczęła się trochę "babrać".
- Musisz odpoczywać, straciłeś dużo krwi - odezwałem się, gdy skończyłem czyścić ranę. - Zacznie się goić, gdy organizm całkowicie wyprze truciznę, która musiała mieć naprawdę duże stężenie. Czy poza tym, coś ci dolega? Boli cię głowa? Masz zawroty głowy? Cokolwiek?
- Raczej nie. - Wzruszył ramionami. - Mogę wrócić do siebie?
- Wolałbym nie. Gdyby pojawiły się jakieś inne dolegliwości, trzeba będzie zareagować jak najszybciej.
Nie ukrywam zdziwienia, że Clark go tu przyprowadziła. Nie należała raczej do osób, przyjaźnie nastawionych do kogokolwiek, a tym bardziej do nieznajomych. Co prawda, pomógł jej i jednocześnie uratował życie. W takich momentach ludzie bardzo się zmieniają.
- Już dawno powinno się zagoić - mruknęła Clark, zajmując miejsce na jednym z krzeseł.
- Pocisk z trucizną - westchnąłem, zauważając, że kompletnie mnie nie słucha.
- Okej, co nie zmienia faktu, że powinien się regenerować.
- I regeneruje, ale bardzo wolno. Nie mam pojęcia, czego użyli, ale jest to naprawdę niebezpieczne dla takich jak wy.
Clark przez dłuższą chwilę siedziała w ciszy i zerkała na zegarek.
- Muszę iść do pracy, wyrzucą mnie jak znowu się spóźnię. Pomożesz mu, prawda?
- Zrobię tyle, ile będę w stanie.
Kobieta kiwnęła głową i bez słowa wyszła z domu. Pracuje akurat do godziny mojego dyżuru, więc nie będziemy musieli zostawiać Horacego samego.
- Co w sumie wydarzyło się tamtego wieczora? - Spytałem, biorąc do ręki filiżankę z kawą.
Horace?

15 wrz 2017

Od Williama do Elli

- Dean! Mopsie! Gdzie mam to położyć? - krzyknąłem do mężczyzny. Trzymałem w ramionach dziwne, metalowe pudło. Patrząc na cały zgromadzony już arsenał mężczyzny nie chciałem dowiadywać się co jest w środku, najprawdopodobniej jakieś wymyślne granaty. Dean po cichu licząc coś wskazał mi miejsce, w którym ustawiłem pudło. Poczekałem aż skończy matematykę.
- Czy to wszystko rzeczywiście jest potrzebne? - zapytałem, wskazując na całą broń.
- Jeśli chcesz przeżyć, to tak. Twój mały sztylecik nie zatrzyma całej watahy wilkołaków - mruknął a ja pokiwałem głową. Rozejrzałem się znów po tym małym miejscu. Był to niewielki domek, z dala od innych zabudowań. Dość mądre, jeśli miałby wylecieć w powietrze, to przynajmniej oszczędzimy cywilów.
- Jak ty to znalazłeś? - spytałem znów a Dean tylko na mnie spojrzał. Znałem to spojrzenie. Tak samo na mnie zerkał gdy spytałem jak domyślił się, że jestem półbogiem. Sekrety łowcy. Okej, okej, łapię. Mały naiwny Willie nie powinien znać takich ogroomnych tajemnic. Zabrałem się za wypakowywanie jednego z bezpieczniejszych pudeł. Gdy my przygotowywaliśmy miejsce Ella pracowała a Basil siedział w jej mieszkaniu. Trudno mi powiedzieć coś na temat tego chłopaka. Nie był w nawet w ćwierci tak sympatyczny jak jego siostra. Przez większość czasu chciało mu się przyłożyć w twarz. Ale jednak chciałem mu pomóc. Prawdopodobnie jestem masochistą, reszta też, skoro się na to zgodziła. Ale mając przed oczyma Ellę, wtedy w tamtej dziurze, tuż przed pojawieniem się Cale'a... Nie pozwolę, żeby to się znów powtórzyło.
- Co sądzisz o tym wszystkim? - spytałem go. Został pominięty w procesie planowania tego wszystkiego, więc chciałem się dowiedzieć co siedzi w jego głowie.
- A co mam sądzić? - spojrzał na mnie z przekrzywioną głową.
- Ogólnie. Czy jesteś zły za tą całą akcję? - zapytałem a Dean się zaśmiał.
- Trochę byłem na początku. Ale taka moja praca - uśmiechnął się do mnie.
- Myślisz, że nam się uda, panie profesjonalisto? - odpowiedziałem uśmiechem.
- Co ty. Wszyscy zginiemy. Jak nie chcesz umrzeć jako prawiczek to lepiej wracaj do mieszkania Elli - zażartował a ja poczułem jak moje policzki zrobiły się czerwone. Dean wiedział, że rozwiązaliśmy nasze problemy z Ellą, ale nie wiedział w jaki sposób. Widząc moją reakcję przystanął na chwilę.
- Czy wy...? NIE GADAJ? JUŻ? KIEDY? - spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. Przyłożyłem dłoń do twarzy. Już nawet czubki moich uszu były czerwone. Tamto nadal było dla mnie jedno wielką abstrakcją.
- Wow - podsumował jednym słowem i potargał moje włosy. - Jestem z ciebie dumny stary. Ale jak ją skrzywdzisz to cię zamorduję - powiedział poważnie.
- Ona zrobi to pierwsza - skwitowałem. Dean wzruszył ramionami z uśmiechem. Drzwi po chwili się otworzyły a my staliśmy w pełnej gotowości. Do środka wmaszerowała Ella z Basilem tuptającym u jej boku.
- Czy wy oszaleliście? - spytałem. - Ktoś mógł was zobaczyć i cały plan pójdzie się ciućkać! - krzyknąłem a Ella tylko pacnęła mnie po głowie.
- Skończyłam pracę, odespałam, nudziło mi się. Jego wrzuciłam do bagażnika - powiedziała i wnioskując po minie Basila nie wiedziałem czy nie mówiła poważnie. Dean spojrzał tylko na nich zmęczony.
- Widzę, że nieźle się tutaj urządzacie - powiedział Basil. Ella podała nam reklamówkę z dwoma butelkami wody i dwoma preclami. Wziąłem ją z wdzięcznością, jeden z zestawów podając Deanowi. Usiedliśmy wszyscy na pustych już pudłach.
- Jak skończymy przerwę pomagacie nam wszystko ustawiać. Żaden z napastników nie przeżyje jak skończymy - uśmiechnął się paskudnie mężczyzna. - Została tylko jedna kwestia do przedyskutowania. Coś rodem ze Scooby Doo. Przynęta - westchnął, przetaczając wzrokiem po obecnych. Wszyscy siedzieliśmy cicho przez chwilę.
- To chyba oczywiste. Najlepsza będzie Ella. Jest mała i sprytna - mruknął Basil, a ja już po sekundzie stałem przed nim trzymając w pięści jego koszulkę.
- Jak chcesz zatrzymać całe żebra, lepiej nie pieprz takich głupot - wysyczałem z nienawiścią w głosie. Nie dam skrzywdzić Elli. Nie wystawię jej na niebezpieczeństwo. I tak już za bardzo się poświęca.
- Will. Puść go i siadaj - usłyszałem głos kobiety zza moich pleców. Brzmiał przerażająco. Obejrzałem się. Kobieta stała za mną z miną mówiącą, żeby uciekać.
- Cazzo di puttane! Pensi che non posso farlo io stesso. Il cazzo suo cazzo di cazzo ti porterebbe a cazzo nel tuo cazzo cazzo! - zbulwersowała się. Miny Deana i Basila mówiły tylko jedno. To nie było zbyt grzeczne.

Ella? Will już się boi, możesz nim pomiatać.

Od Ilji do Bethany

Spojrzałem na drzwi, słysząc wyraźne kroki po drugiej stronie.
- Ilja, otwórz - głos Collina.
Posłusznie otworzyłem, ale nie takiego widoku się spodziewałem.Za drzwiami stała prócz Jamisona również dziewczyna, którą widziałem kilka dni temu w barze.
- Zajmij się... Bethany, kiedy mnie nie będzie. Omal jej nie ukatrupili w międzyczasie. Przyjdę po was później - rzucił tylko, wepchnął dziewczynę do środka i zamknął drzwi za sobą.
- Cześć - powiedziała cicho, zerkając na mnie nerwowo.
Skinąłem jej głową.
- Chodź.
Poszedłem do kuchni, słysząc jak drepcze za mną. Wstawiłem wodę, po czym zacząłem szukać kubków i herbaty.
- Usiądź, nie stój tak - uniosłem brwi, widząc, że nadal stała.
W milczeniu zalałem herbatę i podałem jej kubek. Usiadłem naprzeciwko, lustrując ją wzrokiem. Nie patrzyła wprost na mnie, wyraźnie zaniepokojona. Przekrzywiłem głowę.
- Boisz się mnie? Nie ma potrzeby. Collin kazał się tobą zająć - powiedziałem, jakby to wszystko wyjaśniało.
- Nie znam cię. I...
- Nie lubisz? Słusznie. Ale wydaje mi się, że jak na razie jesteś zmuszona mi zaufać.
Wyciągnąłem nogi przed siebie, patrząc jak ostrożnie podnosi kubek do ust. Jej ręka zadrżała, a sama dziewczyna skrzywiła się nieco.
- Jesteś ranna? - spytałem, widząc jak próbuje podnieść naczynie drugą ręką.
Zamarła, patrząc na mnie chwilę.
- Wyglądasz, jakby coś cię bolało. Dlatego pytam.
- Rozcięłam sobie ramię i trochę się poobijałam. Nic dużego, naprawdę.
Wzruszyłem ramionami.
- I tak trzeba to opatrzyć.
- Ale nie, nic nie trzeba - zaprotestowała gwałtownie.
Rzuciłem jej tylko długie spojrzenie, już wstając. Poszedłem po sprej do oczyszczania ran, kawałek sterylnej gazy i bandaż z opatrunkiem. Po chwili wahania przyniosłem też maść na obrzęki.
- Pokaż - powiedziałem, stając nad nią, gdy już wróciłem do kuchni.
- Musiałabym zdjąć sweter - mruknęła, czerwieniąc się lekko.
Przewróciłem oczami.
- Zdejmuj, nie jestem zainteresowany.
Jeszcze bardziej czerwona ściągnęła wreszcie nieszczęsny sweter, ukazując wąskie rozcięcie na ramieniu. Rana nie krwawiła już, ale była nieco poszarpana, a jej boki nie wyglądały za dobrze.Gdy pochyliłem się, by dotknąć skóry obok, drgnęła nerwowo.
- Zabolało?
- Nie, tylko... - nie dokończyła.
Westchnąłem.
- Mówię, nie jestem zainteresowany. Naprawdę, nikim. Nawet jeśli jesteś sukkubem.
Pochyliła głowę, odgarniając włosy, by ułatwić mi dostęp. Nie drgnęła już, nawet, gdy zacząłem oczyszczać ranę.
- Skąd wiesz, że jestem sukkubem? - cichy głos mnie zaskoczył.
Do tej pory mówiła raczej niewiele.
- Węch. Wilkołaki nieźle rozróżniają zapachy.
- Ale zamieniasz się w psa.
- Ale zamieniam się w psa. Nie wiem dlaczego. No, gotowe - dodałem.

Beth?
Tobie pozostaje wyjaśnić, cóż takiego stało się Beth i dlaczego została akurat w mieszkaniu Collina, hehe.

14 wrz 2017

Od Michaela do Felixa

Spojrzałem na Felixa stojącego w moim progu i uśmiechnąłem się szeroko. Gdy rozmawialiśmy wszedł przez próg. Stałem przez chwilę, obserwując go, gdy zdejmował kurtkę i buty, w między czasie "dyskretnie" rozglądając się. Nasz dom był zagracony. To ten rodzaj przyjemnego zagracenia. Po prostu czuć, że ktoś tu żyje. Do przedpokoju zaraz przyleciał Percy zerkając zaciekawiony na Felixa.
- Cześć. Jakim cudem jesteś aż tak zdesperowany żeby tu przychodzić? - spytał a ja poczułem nagłą ochotę kopnięcia go. Cudem pohamowałem emocje. Mocno się dzisiaj starałem, nie chciałem żeby nagle przed nosem Felixa wyrósł ogromny kaktus. Chłopak zaśmiał się tylko.
- Obiecał mi oglądanie fajnego filmu - powiedział, wskazując na mnie kciukiem. - Choć nadal mam poważne wątpliwości co do tego wszystkiego - uśmiechnął się szelmowsko a ja przewróciłem oczyma.
- Percy - przedstawił się i podał rękę Felixowi z uśmiechem uznania. Chłopak oficjalnie stał się ulubieńcem brata. Wszyscy poprzedni faceci, którzy przychodzili do nas traktowali go jako tylko dzieciaka, co go okropnie bawiło. Felix uścisnął jego rękę, wysyłając mu spojrzenie zwiastujące kłopoty. Wiedziałem już, że stworzą koalicję przeciwko mnie. Na szczęście, albo i na nieszczęście przerwali to rodzice, którzy też się wtłoczyli do pomieszczenia.
- Ktoś przyszedł do Mikeya? To jakieś święto? - zdziwiła się mama. Widząc Felixa uśmiechnęła się szeroko. Wysłała mi spojrzenie. Podobał jej się. Tata stał w tyle obserwując tylko reakcję żony. Mama się znała najlepiej, więc zwykle ufał jej opinii. Felix chyba nie wiedział jak zareagować na ten nadmiar uwagi. Pokazałem mamie język.
- To Felix, kolega ze szkoły - powiedziałem szybko. Chyba powinienem był ich uprzedzić. Niestety, nie oznaczałoby to, że byliby chociaż bardziej znośni.
- Chcesz coś do picia? Albo może jesteś głodny? - spytała ignorując mnie całkowicie. Felix pokręcił tylko głową z uśmiechem.
- Nie, dziękuję - odpowiedział uprzejmie. Rzucił mi zakłopotane spojrzenie, a ja czułem, że policzki mi zapłonęły. Wyglądał uroczo.
- Może ucieknijmy już na górę? - zaproponowałem, spotykając się z rozczarowaniem rodziców. - Nie zamierzam wam dawać pastwić się nad nami - westchnąłem a Felix rozluźnił się. Uśmiechnąłem się przepraszająco. Odpowiedział kiwnięciem głowy. Po minucie byliśmy już na górze.
- Ale nie zamykajcie drzwi! - usłyszeliśmy krzyk mamy i zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Zaciągnąłem Felixa do pokoju i mimo wszystko zatrzasnąłem drzwi.
- Cholerny świecie, zero odpoczynku - warknąłem a Felix się roześmiał. - Nie śmiej się! - westchnąłem i padłem na łóżko. Kolega zaraz usiadł obok mnie.
- Zazwyczaj nie są aż tak okropni. Ale w sumie dawno nie było u mnie żadnych kolegów, częściej przyprowadzałem chłopaków - przewróciłem oczyma, a Felix zrobił nieco zaskoczoną minę. Modliłem się tylko o to, żeby go to nie odstraszyło. Po sekundzie uśmiechnął się leniwie.
- Mój ojciec nie wie czy przyprowadzam kogokolwiek do domu, co dopiero nie wie o tych wszystkich chłopakach... Ani co z nimi robię... - zaintonował z zaciekawionym uśmiechem a ja zakrztusiłem się śliną. Że co?! ŻE KURDE CO. Okej. Okej. Żyję. Oddycham. A Felix śmieje się z mojej reakcji. Musiałem przypominać pomidora. Już mało mnie zdziwiło, że jest gejem. ALE TO OSTATNIE ZDANIE MÓGŁ SOBIE ODPUŚCIĆ. Obrazy, które pojawiły się w mojej głowie... Oh, boże przenajświętszy. Westchnąłem głęboko. Felix otarł łzę w kąciku oka, ledwo opanowując swój śmiech.
- Po prostu włączę ten film - wymamrotałem, biorąc laptopa w dłonie. Rzuciłem chłopakowi poduszkę, "przypadkowo" trafiając w twarz. Oparł się o ścianę, a ja po chwili usadowiłem się tuż obok niego, stawiając komputer między nami.
- Nadal nie wiem jakim cudem jeszcze tego nie widziałeś. Laura była na tym w kinie ze trzy razy - powiedziałem.
- A ty razem z nią? - spytał patrząc w skupieniu na ekran.
- Raz udało mi się uciec - zaśmiałem się, po chwili również zwracając uwagę, na pojawiający się obraz. Walczyłem z ochotą na to, by oprzeć głowę na jego ramieniu, tak jak zawsze robiłem to oglądając filmy z Laurą. Po sekundzie głowa chłopaka wylądowała na moim barku, co mocno mnie rozproszyło. Spojrzałem na niego, uśmiechając się. Też oparłem o niego głowę, rozkoszując się jego ciepłem.
***
Gdy dwudziesty raz Percy zajrzał do mojej sypialni, poczułem, że lada chwila wybuchnę.
- Mama wysyła cię na zwiady? - spytałem, a nastolatek pokiwał głową. Felix delikatnie zachichotał.
- Masz coś przeciwko, żeby młody dołączył do nas? - zapytałem go, a chłopak pokręcił głową. Percy rzucił się na łóżko obok mnie. 
- W końcu będzie spokój - mruknąłem, czując, że oboje postanowili pstryknąć mnie w bok. Westchnąłem ciężko.
***
- Tamten wybuch był niesamowity! - podekscytował się Percy a Felix pokręcił głową, ściskając w dłoniach laptop z zakończonym już filmem. Oczy mu się szkliły. 
- DLACZEGO ONI NAM TO ZROBILI? - zajęczał a ja się zaśmiałem. Spojrzałem na brata. Paplał już znów o jakichś elementach filmu. Wstałem więc, złapałem go za ramiona, podniosłem i wykopałem za drzwi. Zatrzasnąłem je, ignorując głośne "EJ" po drugiej stronie. Felix patrzył tylko na mnie rozbawiony. 
- Czemu go wykopałeś? Wolę jego od ciebie - skwitował a ja spojrzałem na niego z "ani mi się waż" i mordem w oczach. Pstryknąłem go w czoło, co go jeszcze bardziej rozbawiło.
- Przez jego uwagi nie mogłem się skupić - mruknąłem, rzucając się na łóżku.
- Michael, gadasz na filmach z trzy razy więcej od niego - zauważył uśmiechnięty a ja prychnąłem. Odpowiedział mi wybuch śmiechu. 
- Nie wiem, kto jest bardziej upierdliwy, ty czy oni - westchnąłem. Felix zaczął bawić się moimi włosami.
- Nie mam zielonego pojęcia co ty robiłeś z tamtymi chłopakami, których przyprowadzałeś, że aż tak cię sprawdzają - zaśmiał się. Moja twarz momentalnie zrobiła się czerwona.
- Oczywiście, że nic! - wyjęczałem. Pochylił się nade mną.
- Niewinny Mikey, hmm? - spojrzał na mnie niedowierzająco. - No weź, nawet ja mam trochę doświadczenia. Byliśmy na obozie sportowym, duża ilość hormonów i kiepscy opiekunowie. Siedzieli tuż za ścianą, więc musieliśmy być cicho... - nachylił się jeszcze bardziej, tak, że nasze twarze znajdowały się dokładnie naprzeciw siebie. Jego palce w moich włosach nagle stały się cholernie zauważalne. - Ale my byśmy nie musieli - wymamrotał, i po chwili wstał, wyraźnie śmiejąc się z mojego zakłopotania. Czy on na serio...?
- Felixie Wray, jestem tobą wielce rozczarowany! - wykrzyczałem za nim, gdy ten stał już przy drzwiach.
- Widzimy się w szkole - zaśmiał się jeszcze bardziej i wybiegł. Wiedząc, że i tak nic mi to nie da, przykryłem tylko głowę poduszką, czując, że się gotuję.
- Do zobaczenia... - wymamrotałem.

NO FELIKSIO, WYJAŚNIAJ SIĘ, CO TO ZA NIEGODNE ZACHOWANIE CO