30 sty 2018

Konkurs Stażystki Raven



Witajcie!
Jako, iż dostałam nominację na moderatorkę, mam zaszczyt zaprezentować wam mój konkurs.
.:UWAGA:.
Oficjalna data rozpoczęcia: 30.01.2018
Oficjalna data zakończenia: 28.02.2018


“Ale czy pan naprawdę uważa - powiedział Piotr - że mogą być jakieś inne światy, w tym miejscu, tuż koło nas, tak jak ten?
- Nie ma nic bardziej prawdopodobnego - odpowiedział Profesor, zdejmując okulary. Zabrał się do ich czyszczenia, mrucząc do siebie: - Jestem ciekaw, czego oni ich uczą w tych szkołach.”
~~~~

Clive Staples Lewis


Trwa zima. Charakteryzuje się ona najniższymi temperaturami powietrza w skali roku, umiarkowaną ilością opadu atmosferycznego, zazwyczaj zestaloną (zamarzniętą) formą opadu i osadu atmosferycznego, a większość świata roślin i zwierząt przechodzi okres uśpienia. Mój konkurs wykorzysta tą konkretną porę, będzie również jego tematem przewodnim.


Każde z was otrzyma list zapieczętowany lazurowym woskiem ze znakiem róży. Będzie to zaproszenie na Bal Zimowy, który odbędzie się w Pałacu Z Lodu. Brzmi niczym dobry początek bajki z Disney’a? To dobrze, bo ten jakże lukrowany początek będzie zwiastunem czegoś znacznie bardziej przerażającego dla waszych bohaterów! Pamiętajcie, że nie macie limitu do osób towarzyszących.


Wielkie wieże zaczęły wystawać ponad korony drzew w niedalekim lesie na północ od San Lizele. Jakim cudem tak wielki twór pojawił się w niespełna kilka miesięcy? Kim byli twórcy, a potem zostali gospodarze? Na te pytania wkrótce będą musiały zacząć sobie odpowiadać wasze postaci, jeśli zdecydują się ruszyć ku wrotom i przekroczą próg tajemniczej fortyfikacji.
Po włączeniu się konkretną postacią do interakcji z konkursem eventowym, będzie należało się zapoznać wpierw z kilkoma postaciami NPC. Ich charaktery oraz ilustracje znajdziecie w odpowiedniej zakładce na naszym blogu. W waszych opowiadaniach stopniowo trzeba będzie umiejętnie ich dobierać, później stopniowo z nimi zaczynać się porozumiewać. Część z nich będzie dla was pomocna, część trzeba będzie nieco przekupić, a co poniektórzy okażą się prędzej waszymi wrogami niż sprzymierzeńcami. Wszakże bale to nie tylko okazja do tego, by poznać niemal wszystkich z miasta czy się bawić… Zawsze się znajdzie ktoś, kto wykorzysta je do innych celów.



Tematyka dla głównego wątku eventu:
  1. Opowiadanie o przyjęciu zaproszenia, przygotowaniach na bal i przybyciu do Pałacu Z Lodu samemu/ z osobą towarzyszącą.
  2. Opowiadanie o balu, co się nań działo i o tym kogo poznało się z NPC Eventowych.
  3. Opowiadanie o rozwiązywaniu zagadki tajemniczego zniknięcia pewnej rodziny, morderstw i wybudowaniu Pałacu Z Lodu.

Tematyka dla wątków pobocznych eventu, bardziej dodatkowych:

  1. Opowiadanie o tym, jak osoba towarzysząca zamienia się w lodowy posąg podczas Balu Zimowego i jej ratunku.
  2. Opowiadanie o Próbie Dziesiątki Grzańców i jak się skończyło po niej. 
  3. Opowiadanie o pomocy kucharzom w tworzeniu kolejnej porcji łakoci… Były tak pyszne, że skończyły się błyskawicznie, ale bal musi trwać!
  4. Opowiadanie o zabawie w chowanego w ogrodowym labiryncie i co romantycznego mogło się w nim wydarzyć… Albo wręcz przeciwnie i skończyć na bitwie na śnieżki.
  5. Opowiadanie o kuligu śnieżnym i o tym, kto mógł przez przypadek wypaść z sań na ogromną zaspę!
  6. Opowiadanie o polowaniu konnym na legendarnego Śnieżnego Jelenia.
Nagrody:

Wykonanie całego głównego wątku:

1. 100 - 500 H
2. 100 - 500 H
3. 100 - 500 H
Łączna suma przy najwyższych notach: 1500 H

Wykonanie wątków pobocznych:

1. 150 H
2. 150 H
3. 150 H
4. 200 H
5. 250 H
6. 300 H

Opowiadania będą oceniane pod względem warsztatu (poprawności gramatycznej, interpunkcyjnej oraz technicznej w zakresie akapitów czy dodatkowych gifów) oraz pomysłowości (rozwinięcie, opisy, dialogi, zakończenie). 

Don’t worry, be


28 sty 2018

Nominacja

Z racji odejścia jednego z członków administracji potrzebowaliśmy kolejnej osoby, by pomogła nam ogarnąć cały ten bałagan. Wybraliśmy osobę, która jest z blogosferą zaznajomiona, wie, jak dobrze pisać i że bycie moderatorem to nie tylko tęcze i wata cukrowa. Osoba ta ma duszę detektywa, jest godna zaufania i znacie ją wszyscy - nasz prywatny Sherlock - Raven!
Raven przez najbliższy miesiąc będzie na okresie próbnym - w tym czasie ma nam wszystkim udowodnić, że jest najsuper (co już wiemy, ale shhh) i ruszyć bloga, organizując samodzielnie jeden konkurs.
Serdecznie gratulujemy!
- Administracja

27 sty 2018

Od Theodora do Horace'a

Kiedy chłopak zaproponował mi widok premiery, a ja się niemal od razu zgodziłem, później długi czas zastanawiało mnie, co we mnie wstąpiło - nie powinienem wpieprzać się w nie swoje sprawy. A jednak, byłem wyjątkowo zaskoczony, że wilkołak interesuje się aktorstwem, ba - zawodowo jest aktorem. Aktorstwo było powiem jedną z moich większych pasji w życiu, o ile nie największą, a na scenie czułem się jak nigdzie indziej, żywiołowy i szczęśliwy. Chciałem zobaczyć, jak on gra, i przede wszystkim czy podobnie do mnie czuje się wolny na scenie.
W nieuzasadniony sposób mnie do niego ciągnęło, pomimo faktu, że wciąż nie znałem jego imienia i nazwiska, a wiedziałem o nim tylko to, że jest aktorem-wilkołakiem. Nieziemsko przystojnym aktorem-wilkołakiem.
Cholera, nie jestem przecież gejem, nie mogę się tak wyrażać o chłopakach...
Przez resztę dnia i nocy byłem w swoim mieszkaniu tylko na chwilę, by wpaść po jedną rzecz. Znajdując się w domu chwyciłem jeden z moich ulubionych tomików poezji Horacego i wróciłem wałęsać się po San Lizele, równocześnie starając się nie wpaść na przypadkowych przechodniów (lub słupy elektryczne), zaczytany w lekturze. To Horacy był od zawsze moim ulubionym satyrykiem - z jakiegoś powodu po wizycie u tajemniczego nieznajomego miałem jeszcze większą ochotę na zaczytanie się w jego tworach, w dodatku z nieuzasadnioną satysfakcją.
Wyjrzałem zza stronic, kiedy usłyszałem kroki gdzieś w pobliżu mnie. Mimo wszystko nie miałem zamiaru burzyć ciszy i spokoju przechodniów, na których wpadł jakichś kretyn z książką. Obok mnie przeszła słodka parka, która słodziła sobie wzajemnie - chłopak i dziewczyna. Poczułem ukłucie zazdrości, którego nie rozumiałem, z drugiej strony jednak czując, że to nie jest to, czego chcę. Więc czego chciałem?
Obejrzałem się na drugą stronę ulicy i mnie zamurowało. Stanąłem na samym środku chodnika, a nieznajomi chłopak i dziewczyna ominęli mnie z cichym prychnięciem, kiedy stanąłem im na drodze. Ja jednak nie potrafiłem wydusić z siebie nawet cholernych przeprosin, kiedy po drugiej stronie ulicy, idącego chodnikiem zobaczyłem kogoś, przez kogo poczułem palące uczucie gdzieś w środku. Przełknąłem ślinę, zamykając książkę i wodząc za obiektem mojego zainteresowania wzrokiem, aż nie zniknął za rogiem nędznej uliczki - to właśnie wtedy coś istotnie głupiego strzeliło mi do głowy. Szybkim krokiem ruszyłem za nim - za nieznajomym aktorem-wilkołakiem, który towarzyszy mi każdej pełni podczas przemiany.
Czułem się dziwnie, że go śledzę. Ale kto wie, może akurat poszczęściło mi się i szedł na spotkanie aktorskie? Mógłbym wtedy wynaleźć okno w budynku i poobserwować profesjonalnych aktorów. A może i po prostu wracał do domu, a ja robiłem z siebie zbędnie debila. Pomimo to postanowiłem podążać za nim, przyspieszając kroku w niemym strachu, że mogę go zgubić, lub że chłopak mnie zauważy.
Ku mojemu niezadowoleniu znaleźliśmy się znowu przy budynku, gdzie mieściła się jego kawalerka. Mogłem teraz albo zwiać, albo wciąż go śledzić, co wydawało się wręcz zbędne, a ja wiedziałem, że nie powinienem tego robić... I mimo wszystko ruszyłem dalej za nim. Wszedł do budynku, wchodząc powoli po schodach i kierując się do drzwi swojej kawalerki. Mieściła się na pewnej wysokości, a ja nie chciałem bezczelnie wchodzić mu do domu i się narzucać, zwłaszcza, że nachodziłem go już kilka godzin wcześniej.
Wymyśliłem jednak bezczelnie bystry i bezczelnie głupi plan.
Drzewo.
Tak, wdrapałem się na drzewo, które rosło obok owego budynku, jak mogłem na oko ocenić - jedna ze stabilniejszych gałęzi znajdowała się w pewnej odległości od okna kawalerki mojego nieznajomego doprawdy, Theoś, zero prywatności z tobą, może chłopak chciał się masturbować i wszedłeś mu w drogę.... Wdrapałem się po pniu, przełykając ślinę i starając się nie patrzeć w dół. Gdybym spadł mógłbym trochę się potłuc, równocześnie zdradzając swoją obecność każdemu mieszkańcowi budynku... Ale kierowałem się chwilą. I tak znalazłem się na gałęzi, która tylko z pozoru wydawała się mi stabilna, bo kiedy wychyliłem się trochę, żeby móc spojrzeć w okno, usłyszałem tylko trzask.
No, a później własny, głośny wrzask na całą okolicę. I huk, kiedy moje ciało zderzyło się z ziemią.

Horace? XD

Od Anthony'ego do Holland

Syknąłem głośno, w momencie cofając się o krok w tył, kiedy zobaczyłem martwą kobietę. Przełknąłem głośno ślinę, momentalnie znajdując się obok dziewczyny i szturchając ją lekko w ramię, jakby chcąc, żeby się ruszyła.
Nie znosiłem patrzeć na śmierć ludzi - zwłaszcza w takiej sytuacji. Nie miałem pojęcia, kim martwa kobieta była za życia. Może była istną szmatą bez litości, która znęca się nad słabszymi od siebie? Może była jedną z nadnaturalnych gorszego sortu, do których akurat nie miałem za grosz szacunku i nawet nie fatygowałem się do bronienia ich przed Łowcami? A może i nawet była po prostu zwyczajnym, szarym człowiekiem, który nic nie miał wspólnego z wręcz drugim światem San Lizele, w które bałem się mieszać, równocześnie nie mając większego wyboru? Nie wiedziałem, choć wiele pytań cisnęło mi się na usta. Wiedziałem jedynie, że owa kobieta jest martwa, wilkołak zaraz się przebudzi, a dla mnie i dziewczyny może to się źle skończyć, jeśli nie znajdzie nas jakichś Łowca lub jeśli stąd natychmiast nie uciekniemy.
Szarpnąłem dziewczynę trochę mocniej za ramię, jednak nie tak, żeby sprawić dziewczynie ból.
- Mówię serio. Powinniśmy uciekać stąd jak najszybciej, póki nie zjawi się tu wataha tego tam gościa - powiedziałem, wskazując za siebie, na wilkołaka.
Starałem się udawać spokojnego, chociaż po tym, jak marszczyłem brwi i zaciskałem palce na ramieniu mojej towarzyszki, doskonale było widać, że powoli zaczynam być niespokojny. Tutaj było coś zdecydowanie nie tak, jak wyraziła się dziewczyna wcześniej.
- W ewentualności może wkrótce zjawić się tutaj coś gorszego, dlatego naprawdę sugeruję, że powinniśmy uciekać, a nie sterczeć tutaj jak skończeni idioci i czekać, aż coś się zjawi - syknąłem już nieco ostrzej.
W momencie, kiedy poczułem się zagrożony, przestało zbierać się mi na żarty. Popchnąłem delikatnie dziewczynę, żeby ruszyła krok do przodu, w kierunku swojego samochodu.
Usłyszałem szelest, który od razu przywrócił mnie do pionu. Rozejrzałem się gwałtownie, rozglądając po lesie, który nas otaczał. Zapadła cisza, przy której słychać było tylko nasz głośny oddech.
Zza krzaków wyszedł zając, który najpierw spojrzał się w naszym kierunku czujnymi oczami, by potem uciec z powrotem pomiędzy drzewami. Odetchnąłem.
Chyba zaczynam wariować.
Już miałem odtworzyć usta, żeby ponownie zabrać głos i pogonić moją towarzyszkę...
Gdy nagle z głośnym warczeniem spomiędzy krzaków wyskoczył wilk, przygważdżając mnie do ziemi na tyle skutecznie, że pomimo szarpaniny nie mogłem się poruszyć. Zaraz za nim spomiędzy drzew zaczęły wychodzić kolejni przedstawiciele gatunku.

Holland?

26 sty 2018

Od Horace'a do Theodora

Tak, mój słuch doskonale wyłapywał słowa wysokiego chłopaka.
- Nie narzucasz się - odparłem spokojnie.
W głębi siebie, jednak czułem nerwowość. Przypomniałem sobie o dzisiejszej, porannej próbie. Cholera jasna.
- Niestety musisz mi wybaczyć, mam dziś próbę. Chyba za dwie godziny, o ile dobrze myślę. Wiesz gdzie mieszkam! Jak coś to wpadaj - uśmiechnąłem się nieśmiało.
- Próbę? - zapytał.
- Och, tak, teatr, pracuję jako aktor - mruknąłem - Emm, jeśli chcesz to mogę Ci załatwić miejscówkę na premierze, o ile lubisz spektakle.
Trochę się plątałem w słowach. Zgodził się! Jasna cholera! Musiałem przyznać, że będę czuł jeszcze większą tremę niż zazwyczaj.
~~~~~
Postawiłem swoją partnerkę do pionu i otarłem pot z czoła. To już ostatnia powtórka na dziś. Byłem zmęczony, a na dodatek natłok myśli powiększał się. Potrzebowałem szklanki wódki lub whiskey, czegokolwiek. Kurtyna zasłoniła scenę. Rzuciłem wszystkim krótkie: "Cześć" i czym prędzej udałem się po swoje rzeczy. Prędko zmieniłem ubrania.Wyszedłem szybkim krokiem z teatru, od razu skierowałem się w stronę swojego lokum. Było chyba już popołudnie, niedługo zacznie zapadać zmrok, a latarnie zaczną świecić, a tam gdzie nie dotrze ich światło będą piętrzyć się wilcze, może kocie ślepia lub inne oczy istot nadnaturalnych istot. Poczułem na karku czyjeś spojrzenie. Obejrzałem się, nikogo.
- Jest w porządku, mimo wszystko dzięki - burknąłem pod nosem. 
W końcu dotarłem do swego mieszkania. Zamknąłem za sobą drzwi. Rzuciłem torbę z przebraniem gdzieś w kąt, wyjąłem czystą szklankę i nalałem do niej wódki. Rozejrzałem się. Westchnąłem, zebrałem wszystkie brudne naczynia, włożyłem je do zlewu. Rozłożyłem się wygodnie na kanapie i sięgnąłem po trunek. Upiłem łyk. Dopadła mnie po raz kolejny - przeszłość. Chciałbym utrzymywać się na słońcu, gdy czułem normalność.  A nie tylko odzewy miażdżących uczuć. Dzieciństwo! Ojciec, matka...nigdy nie mogłem im powiedzieć prawdy. Byłem dla nich tylko wrogim odłamkiem planety, który gdy nie zostanie zlikwidowany to zniszczy świat. Pamiętam, jak raz powiedziałem co o nich myślę, wybuchłem, a za to dostałem zlany pasem. Stąd kilka śladów na plecach. Czułem się jak najbardziej brzydki oraz niechciany człowiek na świecie. Dobrym pomysłem byłoby wpaść do lisiej nory, a na szyi mieć linę przyczepioną do drzewa. Obłęd. Upiłem potężny łyk bezbarwnej cieczy. Coraz rzadziej chciało mi się wstawać z łóżka, zmuszałem się do każdego dnia, przyznaję! W portfelu widniały lepkie pajęczyny, ślad po wydanych na używki pieniądzach. Pragnąłem wyjechać, gdzieś daleko, zagościć w hotelu i wychwalać kogoś kto byłby moim światem. Śmiać się szczerze, przecież to niemożliwe. Byłem typem człowieka którego marzenia nigdy się nie spełniały, więc po pewnym czasie umierały i zostały zapominane. 


Theodor?
 

24 sty 2018

Od Natashy do Octaviana

Uśmiechnęłam się pod nosem, z wyraźnym zadowoleniem ignorując gderającego mi koło ucha Sherbourne'a, którego gadanie skutecznie zagłuszały słuchawki. Albo płynąca z nich muzyka. Wszystko jedno. Naprawdę miałam głęboko w nosie to, co chce mi przekazać, tym bardziej, że sprawa dotyczyła jego Phoebe. Można byłoby pochopnie stwierdzić, że jestem zazdrosna, ale uczucie, które towarzyszyło mi od momentu, kiedy postawił ją ponad mnie, było troszkę inne. Stanowiło mieszankę rozczarowania, niepokoju i złości. Nigdy nie traktowałam Jareda inaczej niż jako przyjaciela, był dla mnie jak starszy brat. On sam nie miał oporów przed nazywaniem mnie swoją młodszą siostrzyczką, a mnie ten układ jak najbardziej pasował.
Spojrzałam od niechcenia na zegarek, a pokazywana przez niego godzina mocno mnie zaskoczyła. Była szósta.
Chociaż to ja ustaliłam godzinę spotkania, wypadła mi ona z głowy i gdyby nie zapisana notatka w kalendarzu, która przyczepiona była do paska narzędzi, pewnie zapomniałabym się wyszykować.
Odłożyłam książkę na płaski podłokietnik i podniosłam tyłek z kanapy, kierując się w stronę swojej łazienki, by odświeżyć się przed spotkaniem. Kiedy stanęłam przed lustrem i zaczęłam myć twarz, by przygotować ją do nałożenia kremu, o framugę drzwi oparł się Jared, przyglądając mi się z ciekawością.
- Wybierasz się gdzieś?
Przewróciłam oczami, wycierając mokrą skórę policzków i czoła miękkim ręcznikiem.
- Czy muszę się gdzieś wybierać, żeby doprowadzić się do porządku? - burknęłam po długiej chwili ciszy, która dołączyła do i tak ciężkiej już atmosfery między nami.
- Nie. Ale wyglądasz na podekscytowaną i wystraszoną zarazem - podszedł do mnie i oparł brodę na moim ramieniu.
- Wcale nie - odepchnęłam go z całej siły, zabierając się za nakładanie kremu z barwnikiem, który nadawał mu dodatkowo podobne właściwości jak podkładowi. Jednakże był on znacznie delikatniejszy i oprócz zakrywania niedoskonałości, miał pomagać cerze. Potem cienka warstwa pudru i tusz do rzęs, mający je trochę wydłużyć i zagęścić.
- Tashie, pytam serio. Jako twój starszy braciszek mam obowiązek dbać o twoje bezpieczeństwo - uśmiechnął się lekko, próbując udobruchać mnie ciepłym, błagalnym spojrzeniem.
Prychnęłam, zaczynając rozczesywać swoje splątane lekko włosy.
- Teraz ci się zebrało. Może idź zapytaj Phoebe, czy nie potrzebuje twojej ochrony.
- Tash.
- Jared.
Westchnął.
- Natasha, nie mam ani siły, ani ochoty na kłótnie z tobą.
- O, naprawdę? Ja też. Więc miło by było, gdybyś wyszedł stąd i pozwolił mi się wyszykować na spotkanie - warknęłam, niemalże wypychając go za drzwi, które też od razu za nim zamknęłam.
Oparłam się o nie plecami, zjeżdżając w dół tak, że po chwili siedziałam na chłodnych płytkach, opierając głowę na zgiętych kolanach.
Kiedy udało mi się uspokoić swoje emocje i maksymalnie zmniejszyć złość na Sherbourne'a, przeszłam do swojego pokoju, by wybrać odpowiednie elementy garderoby. Nigdy wcześniej nie byłam w restauracji indyjskiej, toteż nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Dlatego też postawiłam na bardzo klasyczny zestaw składający się z swetra o kremowym odcieniu i smukłych, czarnych spodni. Włosy zostawiłam rozpuszczone, dlatego swobodnie opadały na moje ramiona w artystycznym nieładzie.
Obejrzałam się w lustrze, przegryzając niepewnie wargę, kiedy patrzyłam na swoje odbicie. Dopiero dzwonek do drzwi oderwał mnie od tej czynności. Pognałam szybko do wejścia, żeby nie uprzedziła mnie żadna ze współlokatorek. Albo tym bardziej Jared.
Ledwo powstrzymałam się przed parsknięciem śmiechem na widok kaktusa.
- Dobry wieczór. Gotowa?
Uśmiechnęłam się i przyjęłam roślinkę, odkładając ją ostrożnie na stolik w jadalni. Wróciłam pospiesznie do Octaviana, którego wzrok prześlizgujący się po mojej twarzy, wprawił mnie w zakłopotanie.
- Tak. Raczej tak - poklepałam się po kieszeniach kurtki, sprawdzając ich zawartość. Na odchodne odwróciłam się na pięcie i podniosłam lekko głos, by było mnie dobrze słychać. - Wychodzę, zamknij ktoś za mną drzwi! - następne zwróciłam się do Octaviana. - Okej. Prowadź.

Octavian?
przepraszam za taką ilość.
niech twoja wena działa!

"Oplatasz palcami moje włosy i ciągniesz, tak wydobywasz ze mnie muzykę"

Witamy z powrotem C;
Kontakt: itsnotKinga@gmail.com | Howrse: Klawość
Nick na chacie: Moon

Octavian Michael Westbrook

21 lat | Mężczyzna | Feniks
Głos: Dysn
Opis:
Każdy człowiek jest innym kwiatem w ogrodzie wszechświata. Dlatego emanuje sobie tylko właściwym pięknem
Zaczynając od wzrostu, ze swoimi sto osiemdziesięcioma ośmioma centymetrami bez żadnego problemu możemy zaliczyć Octaviana do osób wysokich. Nawet jeśli nie są to dwa metry, tak jak i posiadacze owych dwustu centymetrów, zdarza się mu zahaczać o najróżniejsze nieco niżej, niż powinny być położone przedmioty, co oczywiste, spotyka się to ze znacznym bólem. To jednak z całą pewnością jedyny minus, z jakim się pod tym względem spotyka. Może pochwalić się wyraźnie, a jednocześnie nieprzesadnie wyćwiczoną sylwetką. Nikt nawet nie spodziewałby się, ile siły chowa się w tym młodym ciele. Twarz chłopaka często opisywana jest, jako o niespotykanej urodzie. Lekko pociągła, o ładnie zarysowanym, bardziej owalnym kształcie i wyraźnie zarysowanej szczęce udowadnia, że wystarczy jedno spojrzenie, by zgodzić się z tą właśnie opinią. Można powiedzieć, że jest wręcz idealnych wymiarów - nie jest zbyt duża, ani też zbyt drobna. Niewysokie czoło stanowi jej najlepsze pod tym względem dopełnienie. Tuż pod nim widnieje mocniej zarysowana linia brwi. Są one proste, odrobinę zaokrąglone przy końcach. Dość gęste, a jednocześnie zadbane, mają naturalny, ciemny odcień.
Moje oczy są nadal zielone,
W moim oknie wciąż kwitnie nadzieja.
Przechodząc do oczu, na pewno można uznać je za jeden z większych atutów Octaviana. Mają czystą, zieloną barwę, która niekiedy przywodzi na myśl niczym niezmącony turkus Morza Śródziemnego, co wraz z kolorem jego włosów stanowi wyjątkowe połączenie. Mocno wyraziste, przyciągają wzrok niemalże wszystkich osób, jakie tylko kiedykolwiek go spotkają. Na długo zapadają w pamięci, ich kształt przypomina migdał. Tęczówki okolone są głęboko czarną obwódką, co tylko dodaje oczom niepowtarzalnego uroku. One same okryte są równie ciemnymi, długimi i całkiem gęstymi rzęsami. Przez wadę, a dokładniej krótkowzroczność, - 0,5 w prawym oku zmuszony jest często nosić okulary lub soczewki, te drugie jednak postawione są już bardziej jako ostateczność. Szczególnie za nimi nie przepada. Szkła natomiast ma dość cienkie, w dobrze dopasowanych oprawkach, ich obecność na twarzy dodaje mu większej tajemniczości i swojego rodzaju wyjątkowości. Ciepłym, jak i tym poważnym spojrzeniom chłopaka trudno jest się oprzeć. Jego nos jest dłuższy i zgrabny, uszy delikatnie odstają od głowy. Kolejnym atutem będą usta. Wargi są zaskakująco szerokie i pełne o naturalnej, jasnoróżowej barwie. Octavian może pochwalić się zdrową cerą w ciemniejszym odcieniu. Rzadko zdarza się, by pojawiały się na niej jakiekolwiek niedoskonałości. Ten rodzaj skóry zapewnia mu szybką do osiągnięcia oraz trwałą opaleniznę, która równie mocno do niego pasuje, jeszcze bardziej podkreślając urodę chłopaka. Z jego twarzy można wyczytać bardzo dużo odczuć i emocji, wystarczy jeden szczegół, a jej wyraz momentalnie potrafi się zmienić. Z pogodnego i dobrotliwego w surowy lub zacięty, i na odwrót. Zatrzymując się na dwóch pierwszych, uśmiech chłopaka jest naprawdę wyjątkowy. Wystarczy ten jeden drobny gest skierowany w stronę drugiej osoby, by ta zaraziła się nim wręcz automatycznie. Błyszczące oczy i delikatne dołeczki pojawiające się przy tym na jego twarzy tylko zwiększają dobry efekt. W przypadku ostatnich wymienionych nieco wyżej, gdy się denerwuje, znika z twarzy cały ten przyjazny urok, pozostawiając za sobą wyraźny wyraz gniewu. Tęczówki w jednej chwili potrafią ściemnieć do odcienia głębokiego granatu lub niewiarygodnie intensywnej, ciemnej zieleni. Usta wykrzywiają się w wyrazie niezadowolenia, gdzieniegdzie na twarzy pojawiają się ledwo widoczne żyłki.
Cudowne, doprawdy, jest opanowanie umysłu, tak trudnego do opanowania, zawsze żywotnego i chwytającego to, co pożąda. Poskromiony umysł przynosi szczęście.
Zdarza się też, że nie wyraża ona dosłownie niczego, poza opanowaniem samego siebie. W takim momencie sprawia wrażenie chłodnego, całkowicie pochłoniętego własnymi myślami i spostrzeżeniami. Oczy zachodzą ledwo wyraźną mgłą, a przez twarz przechodzi cień oddalenia od rzeczywistości. Włosy mają kolor ciemnego brązu, który w zależności od światła czasem mogą podchodzić już pod czerń. Zazwyczaj proste, ułożone są ku górze, co pochodzi pod swojego rodzaju artystyczny nieład na głowie. Od czasu do czasu zmieniają się w burzę loczków lub zwyczajnie odrobinę się kręcą, dużo zależy tu od wszystkich czynników zewnętrznych. Mimo że nie zawsze na takie wyglądają, są silne i gęste. Szatyn rzadko się z nimi bawi, w zupełności wystarczy mu przycinanie włosów co jakiś czas. To posiadacz łabędziej szyi charakteryzującej się długością i smukłością zarazem. Jego ramiona są szerokie, obojczyki ładnie zarysowane i widoczne. Sprawne ręce, zakończone długimi, zwinnymi palcami są zaskakująco opanowane i dokładne, nawet przy większym wysiłku. Wtedy też pokrywą je dość mocno widoczne, biegnące wzdłuż linie żył. Podobne dostrzec można wtedy w okolicach podbrzusza i miednicy. Paznokcie krótkie, o twardej płytce. Jak już wcześniej było wspominane, Octavian nie może narzekać na źle zbudowaną sylwetkę. Z natury obdarzony wprost idealnymi wymiarami i dobrym metabolizmem, nietrudno było mu osiągnąć zdecydowanie przyjemne dla oka efekty. Mięśnie brzucha wyraźnie rysują się pod bardziej przylegającymi do ciała koszulkami, silne ramiona stanowią dla nich dobre dopełnienie. Gdzieniegdzie na jego ciele można by doszukać się blizn, najczęściej tych drobniejszych i średnio dostępnych dla oka, powstałych w nikomu niewiadomych okolicznościach. Jeśli on sam coś o nich wie, pewne jest, że nie zamierza dzielić się tym ze światem.
Szczegółowo analizując płatki, nikt jeszcze nie pojął piękna róży.
Posiada naprawdę ciekawy twór na obojczyku. Tym mankamentem, jeśli możemy to tak nazwać, jest znamię w kolorze pąsowym (bardzo jasny czerwony, wyglądający jak róż) w kształcie podwójnej róży (dwa kwiaty w jednym, polecam poszukać) zakończonej niewielkimi przebarwieniami o kolorze niebieskim, zielonym oraz barwą o ton ciemniejszą od tej wypełniającą większość. Jest z nim praktycznie od zawsze. Matka tłumaczyła, że gdy był młodszy, wyglądało to jak zwykła plamka. Z wiekiem kształtowało się coraz bardziej. Aktualnie jest w fazie, gdzie niewielkie fioletowe linie, tworzą jej płatki, a niebieskie i zielone ciągną się od niego aż do obojczyka znajdującego się obok, oplatując go, wyglądają jak pnącza. To dzięki temu, że postanowił przerobić je trochę i włożył sporą sumę pieniędzy, by tatuator zmienił urocze znamię w dzieło sztuki. Tav to chłopak, który zwraca uwagę na to, co ubiera. Jego ciemiężycielki nie było stać na nowe ubrania. Dostawała stare od sióstr i koleżanek. Chłopak był z tego powodu wyśmiewany w szkole. Aktualnie stara się dobierać wszystko, by wyglądało przyzwoicie. Każdy szczegół musi się dopełniać. Sygnety oczywiście wchodzą w grę, niektóre dodatki zresztą też.
Nie wnika się w nieskończoność, uciekając ku innej nieskończoności.
Swoistym amuletem u niego można nazwać pewien naszyjnik. Jest na cienkim, dość krótkim, srebrnym łańcuszku, który praktycznie przylega do jego szyi całą swoją długością. Przedstawia podwójne ouroboros. Jeden z węży, ten bardziej rzucający się w oczy wykonany jest z ciemnego prawie czarnego, matowego kryształu, który zmienia barwy prawdopodobnie pod wpływem emocji właściciela, wąż całym swoim ciałem lub samymi oczami świeci na podany kolor w zależności od nasilenia odczucia. Trzyma on w paszczy ogon drugiego węża, który z kolei trzyma jego ogon, a jest samym delikatnym, srebrnym szkieletem zwierzęcia. Zjadające się nawzajem gady tworzą znak nieskończoności. Znaczenie? Dla chłopaka wielkie. Ma oznaczać nieskończoność, odradzanie się, wieczne powracanie, a także nieśmiertelność, to dziwne zważywszy na los tego, kto podarował mu tę błyskotkę. Jeśli będziesz na tyle blisko, że ci zaufa, możesz go o niego spytać. Czyli te kolejne znaczenia są mało trafne. Gdy kłamie, a robi to rzadko, zwierzę odbija kolor żółty, gdy jest zły, czernieje jeszcze bardziej. Odkąd rozstał się ze swoją ostatnią partnerką, czerwień symbolizująca miłość pokazuje się tylko, gdy wspomina. Poczucie winy to kolor intensywnie zielony. Współczucie symbolizuje róż. Zdziwienie wywołuje ostry błysk trupiego kompana. Gdy jest złośliwy, łuski lśnią czystym granatem. Desperacja to chwilowy błysk fioletem powracający w cyklicznym okresie co kilka sekund. Szkielet błyszczący fiołkami spowodowany jest smutkiem. Zakłopotanie to brązowy. Chwilowa przykrość odbija kolor morski. Podniecenie to intensywne bordo wpływające na cały naszyjnik. Gdy się czegoś boi błyskotka traci blask i wydaje się pozbawiona swoich 'magicznych' zdolności. Szczęście kojarzone u niego jest z niebieskim a skupienie, to beżowy. 
Ani czas, ani mądrość nie zmieniają człowieka – bo odmienić istotę ludzką zdolna jest wyłącznie miłość.
Możemy spokojnie zacząć od tego, że Octavian to mądry chłopak. Lekkomyślność czy bezmyślność raczej nie leżą w jego naturze, a wszystko, co robi, zazwyczaj jest przemyślane, choć zdarzają się i wyjątkowe zdarzenia, które wymagają w końcu czegoś całkiem przeciwnego. Nawet w sytuacjach kryzysowych potrafi zachować trzeźwe myślenie i nie ulega nadmiarze stresu. Nie jest naiwny i naprawdę ciężko go oszukać z uwagi na to, że zna się na ludziach. Z łatwością rozróżnia kłamstwa i fikcję od prawdy, przy tym sam opanował te pierwsze wręcz do perfekcji, aczkolwiek używa ich tylko w drodze drobnych wyjątków. Można powiedzieć, że twardo stąpa po ziemi, a jako realista akceptuje rzeczywistość taką, jaka jest, chociaż też nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. To właśnie najbardziej lubi udowadniać innym. Że mylą się co do jego osoby i możliwości. Odwaga idzie u niego w parze z rozumem. Raczej trudno jest wyprowadzić chłopaka z równowagi, jeśli jednak ktoś już to zrobi, niech mu ziemia miękką będzie. Żaden z niego samotnik, ale do dusz towarzystwa też raczej nie należy, pasowałby gdzieś ładnie pomiędzy. Jest wygadany, dzięki czemu szybko potrafi nawiązać znajomości, na których mu zależy, choć jego dość sarkastyczny humor nie przypadnie do gustu każdej napotkanej osobie. Ma w sobie coś, co intryguje i przyciąga do Tavvy'ego coraz to nowe osoby. Przez jego nieodparty urok osobisty można się przy nim czuć bezpiecznie i szybko obdarzyć go zaufaniem, co czasem może okazać się zgubne. Okręcanie sobie ludzi wokół przychodzi mu ot, tak. Zna swoją wysoką wartość i nie da komuś jej podważać. Tym bardziej że potwierdzają go w tym reakcje płci przeciwnej na jego osobę. Nie można również podważyć jego wielkoduszności, czy tego, że troszczy się o innych. Szczególnie o zagubione, półnagie damy w opresji. O te to już najbardziej. W życiu kieruje się swoimi zasadami, których nigdy, pod żadnym pozorem nie łamie, jak też ceni sobie pewne ważne wartości u osób wokół niego. Punktualność nie jest jego mocną stroną - przychodzi sobie wtedy, kiedy uzna to za sposobne. Ogranicza się to jednak do tych krótszych spóźnień. 
Nadzieja pomaga iść naprzód,
Wytrwałość – stać, a odwaga – wracać.
Jest wytrwały w dążeniu do swoich wyznaczonych celów i chyba nie zdarzyło się jeszcze, żeby w drodze do ich spełnienia nagle ze wszystkiego zrezygnował. Może nie wygląda, ale Tavv kocha czytać, odkąd pamięta, zdarza mu się pisać po książkach ołówkiem, swoje przemyślenia, odczucia i kreślić całe rozdziały, by na marginesie pisać własne zakończenia. Horrory, thrillery i kryminały. Najczęściej zaszywa się w cichym zaciszu biblioteki za najdalszymi regałami, gdzie większość nawet nie chce wchodzić i czyta, leżąc na jednym z parapetów. Gra na fortepianie od niedawna, ale idzie mu to naprawdę dobrze. To geniusz muzyczny, ale nigdy nie przyzna się do grania muzyki klasycznej. To byłby cios dla jego reputacji złego, puszczającego się chłopaka i niegrzecznego ideału. Więc, no. To tajemnica. Gra w koszykówkę, dla własnego zadowolenia. Szkicuje, cholernie dobrze i wiele osób mogłoby się od niego uczyć. Kiedyś sprzedawał swoje rysunki lub malował portrety, teraz zrezygnował i ma teczkę, gdzie trzyma wszystko dla siebie. Geniusz matematyczny. Potrafi szybko liczyć. W pamięci i wyniki zawsze lub prawie zawsze są dokładnie takie, jakie powinny. Nieważne jak duże byłyby liczby. Jednakowoż męczy go ciągłe wypytywanie o te proste, jak i trudniejsze równania, mimo że chodzący z niego kalkulator, nie lubi, gdy się wykorzystuje go w tym celu. Kiedyś malował obrazy, teraz z tego zrezygnował. 
,,Życie potrafi być skąpe: mijają dni, tygodnie, miesiące, lata i nic się nie wydarza. A potem uchylamy jakieś drzwi [...] i nagle przez szczelinę wdziera się istna lawina. W jednej chwili nie mamy nic, a już w następnej aż tyle, że trudno sobie z tym poradzić"
Jego historia zaczyna się we Włoszech. Jego matka była sławną projektantką, byłą modelką. Ojciec zajmował się polityką, był naprawdę wpływowym człowiekiem. Octavian był upragnionym i jedynym dzieckiem pary. Rozpieszczany do dziesiątego roku życia wiódł królewskie życie w najpiękniejszych z włoskich willi. Miał wszystko, o czym mógł zamarzyć. Dobre wykształcenie, co w parze z ponadprzeciętną inteligencją sprawiło, iż żaden język, ani żaden przedmiot nie sprawiały mu trudności. Nie musiał przejmować się nikim i niczym. Pałał szaleńczą miłością do wszystkiego, co związane było z biologią. Jednak jego życie nie na zawsze pozostało takie piękne i kolorowe. Gdy skończył dziesiąte urodziny, w ramach prezentu urodzinowego razem z rodzicami wybrał się do ogrodu zoologicznego. Nie była to taka zwykła wycieczka. Zapracowani rodzice w końcu mieli dla niego czas, a sam Tavvy od dawna wspominał o safari, które było jego wielkim marzeniem. Jednak pech chciał, żeby zapamiętał ten dzień na zawsze. Zafascynowany pobiegł w stronę ogrodzonych zebr. Rodzice pogrążeni w rozmowie rodzice zostali przywołani do rzeczywistości płaczem dziecka, gdy jednak pobiegli w stronę potomka, zastali na jego miejscu dziewczynkę, która ewidentnie ich dzieckiem nie była. Sprawa stała się jasna. Tav zaginął. Szukali na własną rękę, włączyli do poszukiwań obsługę - nic. Ślad po nim zaginął. W tym samym czasie ludzie antagonistycznie nastawieni do polityki jego ojca zacierali ręce. Zdobyli kogoś, kogo Nicholas kochał najbardziej na świecie. Kilka dni Tav spędził w obskurnej furgonetce, która wywieźć go miała całkowicie z Włoch. Gdy dotarli na miejsce 'spotkania'. Ich ludzie przywiązali małego do krzesła i zdjęli mu opaskę z oczu. Powiedzieli, iż ma się nie bać, że jego ojciec zrobi to, czego chcą i będzie mógł wrócić do rodziny, jednak sprawa miała potoczyć się inaczej. Młody feniks nie umiał poradzić z opanowaniem własnych umiejętności. Podpalił krzesło, pęta i ludzi przebywających z nim w małej drewnianej chatce. Był wolny.
Tortury to tylko gruntowne i przemyślane studium praktyk, które na celu mają tylko osiągnięcie zamierzonego celu.
Tylko co mu z tej wolności, jeśli jest tysiące kilometrów od domu, nie wie gdzie jest i całkowicie nie wie, jak skontaktować się z policją? Jego przypalone ubranie wcale nie chroniło go od mrozu. W dodatku bał się, że może napotkać leśne zwierzęta, ogień, który rozpalił, zaczął się rozprzestrzeniać. Usiadł pod jednym z największych drzew i zaczął płakać. Dym zaczął mocniej uderzać w jego zmysły, dławił się nim, nie mógł oddychać. Stanął na równe nogi, zaczął biec w nieznanym mu kierunku. Łzy spływały po jego brudnych policzkach i gromadząc się w oczach, przysłaniały tor widzenia. Zmęczony ucieczką i szlochem, zemdlał, miękko upadając w nieznajome ręce. Obudził się w bliźniaczej, małej chatce. Przypomniała mu się miniona noc. Szloch powrócił ze dwojoną mocą. Zaraz przybiegła do niego starsza kobieta z posiłkiem i nowymi opatrunkami. Niestety nie była ona jego matką. Zaczął mówić do niej po angielsku, o tym, co się stało. Ona jednak go nie zrozumiała. Smutna, kręciła głową. Postawił na jedną kartę, zaczął się modlić w swoim ojczystym języku. Kobieta zrozumiała go. Dogadali się, jednak sam Octavian nie wiedział, iż ona wcale nie będzie mu pomocna, a jego pobyt tu nie jest dobrym pomysłem. Wcale nie oddała go rodzinie. Przetrzymywała go w zimnej, pustej, niewielkiej piwnicy, dopóki sam nie zaczął wierzyć, iż jest jej synem, że chciał uciec, jest złym dzieckiem i musi słuchać matki. Rodzicom Octaviana został podrzucony inny chłopiec, który do złudzenia go przypominał. Poszukiwania zostały zakończone. Zyskał tak przyrodnią siostrę - Mirabelę. Jego nową przyjaciółkę. Dzielił z nią smutki, prawdziwie kochał. Dziewczyna także została uprowadzona przez kobietę, która należała do pewnej organizacji, jeśli można to tak nazwać. Dzieci z niej musiały mieć magiczne zdolności. Inne zostały zabijane. Szkolono je na płatnych zabójców. Ich rodzice dostawali grube pieniądze, jeśli dziecko było wyjątkowo pojętne. Na początku Tav się opierał, był torturowany, bity do nieprzytomności. W końcu chcieli dopaść Mirabelę i wtedy to się stało. Złamali go. Poddał im się. Był podatnym uczniem w ich rękach. Z dnia na dzień stawał się najlepszy. Tortury nauczyły go jednego. Nie okazuj bólu. Udawaj, że go nie odczuwasz. Nie myślał już o zabijaniu, jako o czymś złym. Było to dla niego tak naturalne, jak oddychanie. Gdy skończył piętnaście lat, spotkała go kolejna tragedia. W ramach udowodnienia, iż jest wierny tylko organizacji, miał zabić osobę, która również przechodziła rytuał wstąpienia. Zakazano im się odzywać i związanych, zakneblowanych wsadzono do ciemnego pomieszczenia. Nie znali swojej tożsamości. Gdy Octavian wbił swoje ostrze w ciało przeciwnika, usłyszał, jak jego siostra maniakalnie wypowiada jego imię. Zabił ją. Jedyną osobę, jaką kochał. Odeszła, nie wiedziała, kto jej to zrobił. On tylko trzymał jej bezwiedne ciało w ciasnym objęciu. Chciał zabić samego siebie, tym samym sztyletem, co ją. Jednak czas się skończył. Wygrany bierze wszystko, przegrany ponosi konsekwencje. Wyprany z uczuć, został wysłany do Anglii, jako najlepszy i najmłodszy zabójca klanu.
Uważaj na znajomości, które zaczynają się od głowy. O tych zapoczątkowanych fascynacją seksualną można szybko zapomnieć. O tych, które zaczynają się od rozmów, wymiany myśli i emocji, możesz nigdy nie zapomnieć.
Tam nie był zbytnio lubiany. Wiecznie poobijany, wredny, rozpieszczony nastolatek. Tak większość nauczycieli i kolegów z klasy myślało o Octavianie, ale nie dziewczyny. One czuły tę mroczną, tajemniczą poświatę, która go otaczała. Albo go kochały, albo nienawidziły. I była ona. Inna niż wszystkie inne. Mądra, zarozumiała kujonka, która jednym spojrzeniem sprawiała, że chłopak czuł się, jakby tracił zdolność oddychania. Doprowadzała go milczeniem do szału. Spojrzeniem do obłędu. Czuł się przy niej taki głupi. Ona pokazała mu całkiem inny świat. On był jej przyjacielem. Pozwalał jej płakać na własnym ramieniu, pomagał rozwiązywać problemy. Powoli stawała się jego jedyną słabością. Jego powodem do codziennego wstawia z łóżka. On dobrze wiedział, że to właśnie ona jest jego bratnią duszą. Dawno zagubioną częścią. Dawał jej myśleć, iż są tylko przyjaciółmi, jednak nie byli. Nigdy nie byli tylko przyjaciółmi. Poznał także Mike'a. Chłopaka mieszkającego w sąsiedztwie. Jeszcze nie wiedział, że to właśnie ten uroczy blondyn będzie przyczyną kolejnego załamania. Codziennie całymi dniami spotykali się w ich miejscu, tzn. w opuszczonym domku na drzewie przy polu kempingowym. Robili tam dosłownie wszystko. Nigdy z tego nie wyrośli. Na szesnaste urodziny dziewczyny, chłopcy nawet podreperowali ich 'miejscówkę', dodali kilka gadżetów. Tego samego wieczoru dziewczyna wyznała uczucia Michaelowi i złamała serce Octavianowi. Dobrze widział ich dwie sylwetki, połączone w pocałunku. Szkoda, że ominął ten fragment, w którym Mike wyznał jej, iż jest homoseksualny. Zgadnijcie, kto wspierał wtedy Leę. Tak. Tavvy. 
To, że ktoś chce zerwać z kimś kontakt na jakiś czas, nie znaczy, że ten ktoś jest dla niego nikim. Czasami jest tak, że znaczy dla niego za dużo, a on nie może sobie z tym poradzić.
Lorelei postanowiła wykluczyć Michaela z ich grupy. Została ich dwójka. Tavvy odsunął jedynego przyjaciela od siebie. Nie odbierał telefonów, zablokował go dosłownie wszędzie. Jednak nie on był tym pokrzywdzonym. Mikk stracił tego wieczoru dwójkę najwierniejszych przyjaciół. Plotka o jego orientacji zaczęła się rozprzestrzeniać. Sam nie potrafił sobie z tym poradzić. Octavian zaczął powoli zdobywać serce Lori, a Michael coraz szybciej się staczał mentalnie. Doszło do tego, że chłopak nie wychodził ze swojego pokoju. Octavian jednak nie był tak bezwzględny, jak jego miłość. Wyciągnął rękę do chłopaka. Odsunął się od swojej ukochanej, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Postanowił, że dopóki żyje, Mike'owi nic złego się nie stanie. Więź pomiędzy nimi stawała się coraz mocniejsza. Doszła do momentu, gdy byli dla siebie jak bracia. Nic nie było w stanie jej zerwać. I w przyszłości nic ani nikt tego nie zrobi. Byli jak dwie połówki jednej duszy. Jak jedna osoba. Lorelei dręczona wyrzutami sumienia i samotnością, postanowiła wybaczyć Michaelowi odrzucenie i Tavy'emu złamania ich paktu o odsunięciu Mike'a. Ich trójka znowu była razem, jednak Lori nie była już przyjaciółką Mike'a, a ten zaś nie był jej przyjacielem. Zaczęła się nierówna walka o przyjaźń, miłość i uwagę ich przyjaciela. Ten zaś nie odczuwał już pustki w sercu. Dwie bliskie jemu osoby znowu były przyjaźnie do siebie nastawieni, a on nie widział już napięcia panującego w atmosferze, aczkolwiek to, iż on tego nie dostrzegł, nie oznaczało, że wcale go nie było.
Podobno ludzie lubią, gdy trzyma się ich za rękę. Ty lubiłaś. Wiecznie szukałaś mojej dłoni.
Nadszedł czas osiemnastych urodzin chłopaka. Chciał wyjawić wszystko przyjaciołom o swoim życiu. Chciał mieć czystą kartę. Nie oczekiwał przyjęcia na jego cześć. Mike wyjechał do szkoły w Stanach, miało to mu zapewnić lepszą przyszłość. Dobrze wiedział, iż musi powiedzieć pierwszej Lori. Ona potrzebowałaby więcej czasu na przyswojenie tej wiadomości. Jednak coś stało na przeszkodzie. Jego 'rodzina' - która miała zbierać informację o nadnaturalnych dzieciach na obszarze. Składała się ona z przedstawiciela i przedstawiciela Rady Starszych, byli oni wręcz kapłanami. Nietykalnymi osobami podobnymi do bogów. Oni decydowali, kto może żyć, kto nie. Oni uważali, że dostali tę misję od Boga. To on im rozkazywał. Oni wskazywali osoby do zabicia. Byli marionetkarzami, a podopieczni ich zabawkami. Zrobił to, co musiał, by odciąć się od sekty. Nie było to najlepsze wyjście, ale on nie miał na to czasu. Chęć zemsty buzowała w jego żyłach niczym narkotyk. Lorelei znalazła go kilka godzin później w szpitalu. Cało wyszedł z pożaru, który rozszalał się w jego domu. Jego rodzice zginęli, został sierotą. Rzuciła się w jego ramiona, a on zapomniał o całej złości. Wiedział też, że to właśnie jej nie powie niczego o swoim życiu, a to ten moment, w którym się odradza, jak feniks z popiołu. Zostawia przeszłość w zapomnieniu, ale jedno warto pamiętać. Przeszłości nie da się zgubić. Razem spędzili tam kilka następnych godzin. Dziewczyna pierwszy raz od dawna złapała go za rękę i ścisnęła ją dłużej, a potem dwa razy krócej. Octavian robił tak zawsze, gdy dziewczyna szlochała, była smutna lub zła. Tak chciał przekazać jej wsparcie. Teraz ona przekazywała je mu. Przez kilka następnych lat, było to im bliższe niż jakiekolwiek pocałunki.

 Nadanie sensu życiu może doprowadzić do szaleństwa, ale życie bez sensu jest torturą niepokoju i próżnych pragnień, jest łodzią pragnącą morza i jednocześnie obawiającą się go.
Niedługo po tej nocy zostali parą. Nie mogli bez siebie żyć, byli wręcz nierozłączni. To ta idealna pierwsza, poważna miłość. Znali się długo. Wiedzieli o sobie wszystko. Wiesz, czemu im nie wyszło? To długa, skomplikowana historia. Zacznijmy od tego, że Lea była adoptowana. Wiecie, kim okazała się jej biologiczna matka? Tak, to kobieta, która wychowała Octaviana. Ta sama, która oddała go sekcie. Ta, która znalazła go w lesie. Jak chłopak to dostrzegł? Początkowo tylko jej wygląd i wiele podobieństw do jego opiekunki. Później poznał jej rodziców. I wszystko stało się jasne. Cechy charakteru, podobieństwo. Lorelei była adoptowana. Na szczęście sama nie wiedziała, kim byli jej biologiczni rodzice i nie chciała się dowiedzieć. Kamień spadł mu z serca, lecz gdy ojciec zachwycał się nim jako zięciem, matka trzymała się na dystans. Przecież są młodzi. Jeszcze się odwidzi. Okazało się, że ona wszystko wie o Octavianie, sama była kiedyś członkiem zgromadzenia. Uciekła z dzieckiem przyjaciółki, by nie zabili chorowitego niemowlęcia. Jednak jak się okazało, nie była nim Lorelei, a jej starszy brat - Jamie. Dopiero kilka lat później Odylia stanęła przed drzwiami Suzanne i przyznała się, że znowu została matką, ale jej dziecko jest pozbawione magicznych mocy. Nie chciała zostawiać małej na śmierć. Kobieta przyjęła dziewczynkę w swoje progi. Tavv znowu zaczął bić się z wyrzutami sumienia, podświadomie odsuwał od siebie ukochaną. Nie chciał wyjawiać jej swojej przeszłości, aczkolwiek nie chciał jej okłamywać. Cierpiał z powodu oszustw wobec Lorelei i cierpiał z powodu nieuniknionej, zbliżającej się samotności. Wiedział, że gdy ukochana się dowie, porzuci go. Miotał się, plątał i gubił we własnym życiu. Jednak postanowił trzymać to w tajemnicy i unikać jej rodziny tak długo, jak tylko się da.
Czy to nie jest wielka rzecz - znaczyć dla kogoś wszystko?
W tym czasie ich związek mocno podupadł. Chłopak chcąc go odbudować, zabrał dziewczynę na małą wycieczkę do Francji. Jak uzbierał fundusze? Otóż stwierdził, że najszybszym i najmniej wymagającym czasu zajęciem będzie dilerka. Niestety przeliczył się. Z dnia na dzień szefowie chcieli więcej. W końcu został ich 'sprzątaczem', usuwał przeszkody w postaci świadków i osób zagrażających funkcjonowaniu mafii, ale o tym za chwile. Często znikał o dziwnych porach. Przynosił pieniądze z niewiadomych zysków. Dziewczyna postanowiła się do niego wprowadzić. W końcu mieszkał sam, ona zaczynała studia. Pewnego dnia nie wytrzymała i zrobiła mu okropną awanturę, chłopak w trakcie zaczął się śmiać i powiedział, że dorabia w kilku różnych miejscach, by zabrać ją na małe wakacje, które należą się obojgu. Takie tylko we dwójkę. Pierwszy raz gdzieś daleko od całego tego nacisku świata zewnętrznego, gdzie nikt ich nie zna, nie wymaga. Wybrała Francję, dokładnie Paryż. Dobrze wiedział, że to będzie drogie, w końcu bogata dziewczyna nie będzie nocowała w motelu, nie będzie ryzykowała tanich linii lotniczych. To, że Paryż jest brudny, zatłoczony to całkiem inna historia. Typowi paryżanie to zestresowani, zabiegani i dość często spóźnieni ludzie - to że nie byli specjalnie dobrze traktowani, gdy próbowali dowiedzieć się kilku niezbędnych rzeczy - także nie jest warte wspominania. Ważne jest to, iż Lori była wniebowzięta, a Octavian nauczył się co nieco od paryskich kelnerów. Ostatniego dnia wycieczki, uklęknął na kolanko na szczycie wieży Eiffela i poprosił ją o rękę.
Uświadomił sobie, że nie kochał jej jeszcze nigdy tak bardzo, jak właśnie w tej chwili: kiedy patrzył, jak odchodzi.
Zgodziła się i cały rok był najszczęśliwszym w ich życiu, Lori studiowała, Tavvy pracował dla mafii. Planowali ślub, wesele, przerobienie jego pracowni na pokój dla dziecka. Octavian tylko liczył koszty w głowie, tak, miał duże oszczędności z pracy z mafią, ale także dużo ostatnimi czasy stracił na interesach z nimi, a także wycieczkach z ukochaną i na podwyższenie standardu swojego życia, by za nic jej nie utracić. To ciekawe, ale postanowił zakończyć współpracę z gangiem. Biedny mylił się, że załatwi to po dobroci. Tego samego dnia skończył na pogotowiu z wieloma ranami ciętymi, siniakami i stłuczonymi żebrami. Gdy wrócił do zdrowia, był pewien, iż po wszystkim. Jednak mylił się i to okropnie. Bandyci grozili mu coraz gorszymi rzeczami. W końcu powiedzieli, że jak nie wróci, to zgwałcą jego Lorelei, każdy po kolei, a potem oddadzą do jednego z ich burdeli. Postanowił, że będzie lepiej, gdy do nich wróci. Dostawał coraz gorsze zadania. Coraz mniej czasu miał na wykonanie ich. Coraz mniej pieniędzy dostawał. Coraz bardziej brnął w przestępstwa, coraz bardziej żałował, tego, co robi, kim się stał. Zastanawiał się często, czy nie powinien zostawić kobiety swojego życia. Niebezpieczeństwo z nim czy bezpieczeństwo z kimś innym? Niestety wybrał samolubnie. Wolał ją narażać, ale mieć przy sobie. W tym czasie Suzanne wykorzystała niepewność swojej córki do poczynań jej chłopaka. Wmówiła jej, że pracuje on jako męska dziwka, te wszystkie obicia i siniaki są wynikiem ostrego seksu z klientelą, a jej przyjaciółka sama korzystała, że to dlatego on już nie dotyka Lori. Prawda była całkowicie inna, ale co miała począć biedna dziewczyna? Uwierzyła. Spakowała swoje rzeczy i po ostrej awanturze opuściła ich mieszkanie, rzucając zaręczynowym pierścionkiem. Może wydać się to mało śmieszne, ale ozdoba odbiła się od lakierowanego blatu stołu i uderzyła chłopaka prosto w oko.
Pupil: Zawsze marzył o owczarku kaukaskim. Jednak nie umie zaopiekować się sam sobą, nie mówiąc nawet o zwierzaku.
Ja bym kota nie wziął na weekend. A ty mi chciałaś serce oddać, na wieczność.
Stosunki:
~ Margherita Di Costanzi (†) - biologiczna matka, zmarła w wyniku zamachu na jej męża. Spłonęła razem z mężczyzną i sobowtórem jej syna.
~ Gregorio Di Costanzi (†) - biologiczny ojciec, zmarł w wyniku zamachu politycznego. Spłonął razem z żoną i sobowtórem jej syna kilka dni po 'odzyskaniu' go.
~ Giacinto Betito (†) - 10 letni sobowtór Octaviana, matka oddała go, by nie zmarzł śmiercią głodową jak reszta rodzeństwa. Chciała dla niego lepszej przyszłości. Sama zginęła rok po nim.
~ Odylia Fischetti (†) - przybrana matka, zginęła za córkę-uciekinierkę, torturowała psychicznie Octaviana, chciała nim zastąpić pustkę po własnym dziecku. Biologiczna matka Lorelei.
~ Mirabela Fischetti - młodsza o rok siostra, aktualnie nikt nie wie, gdzie przebywa, uciekła organizacji, na celu ma odnalezienie brata, którego do niedawna uważała za zmarłego.
~ Antonio i Francesca Costello - wysłannicy sekty, udawali rodziców chłopca, zginęli w pożarze wywołanym przez Octaviana.
~ Lorelei Coyle - była narzeczona.
Ciekawostki:
- Pracuje jako kelner w całkiem dobrze prosperującej knajpce, jest to tylko przykrywka dla dilerki i częstych spotkań z Lorelei, mimo jej niechęci. W końcu to knajpka jej rodziców. Lepszego kelnera i tak nie znajdą. Jest jednym z najlepszych baristów w mieście, jeśli nie kraju. Studiował medycynę, aktualnie ma od niej wolne. Niespecjalnie chce widywać znajomych, których dzieli z byłą narzeczoną.
- Jego nazwisko wzięło się z połączenia dwóch przypadkowych wyrazów, jest nieprawdziwe. Oznacza zachodni strumyk.
- Jego ulubiony kolor to czerwony. Jeśli zjedziesz wzrokiem w dół, przy któryś z kolei punkcie zauważysz, że chłopak lubi bawić się ogniem. Czerwony kojarzy mu się z pożądaniem i skrajnymi, gorącymi [inaczej płomiennymi, stąd skojarzenie z ogniem] uczuciami.
- Zna biegle 6 języków. Angielski, hiszpański, węgierski, włoski, francuski oraz rosyjski, a także kilka innych na średnio zaawansowanym poziomie, od zawsze było to jego hobby. Włoski, gdyż jest jego ojczystym językiem. Angielski i hiszpański to dwa z jego ulubionych, zaraz po rosyjskim. Miał naprawdę dobrych nauczycieli, idealnie załapał każdy akcent i trudno dowierzać, że jest Włochem, gdy rozmawia w innych językach.
- Ma siniaki nieznanego pochodzenia. Dawno przestał się nimi martwić, stwierdził, że to tylko zła krzepliwość krwi, aczkolwiek nie przejęło go to na tyle, by się tym zajął. Teraz zrzuca to na brak witaminy K, także częstym pękaniem drobnych naczynek. Nic z tym nie robi, tym bardziej ze względu na bardzo krótki czas ich gojenia i niewielki ból.
- W każdym wolnym czasie szkicuje. Lubi rysować pojedyncze części twarzy lub ciała. Raz oczy, nos, usta, szyję i obojczyki, klatki piersiowe, niekiedy zdarza mu się rysować twarze, lecz to tak raczej rzadziej. Całe sylwetki zdarzą się, ale rzadko. Najczęściej są to akty.
- Pali tylko wtedy, gdy się zdenerwuje. Na ogół nie odczuwa żadnej potrzeby zapalenia papierosa, wręcz przeciwnie, ale w sytuacjach wyjątkowych nie potrafi się powstrzymać. Zawsze trzyma przy sobie jedno pudełko fajek. Tak na wszelki wypadek.
- Lubi bawić się ogniem, zresztą kocha sam jego widok. Dziwne, ale fascynował go praktycznie od zawsze. Dlatego jego zapalniczki szybko tracą gaz. Gdy jest zły, często je zapala, by wpatrywać się w ogień, pozwala mu to zebrać myśli.
- Stracił nerkę przy nauce kitesurfingu. Nie trzeba tu dużo tłumaczyć. Skok mu nie wyszedł; zbyt duża prędkość, chęć zaimponowania, sam też zakładał sobie deskę, o wypadek nie musiał się starać. Deska uciekła spod jego kontroli, wysunęła się mu i przy upadku do wody z naprawdę dużą siłą uderzyła go w miejsce w pobliżu tego narządu. Na szczęście nie skończyło się to tak dla niego źle. I nadal żyłby normalnie, gdyby nie jego nieodpowiedzialne zachowanie. Alkohol, jak powszechnie wiadomo, uszkadza nerki, a on ma tylko jedną. Mimo iż nie są to duże ilości, na nią działają wręcz makabrycznie. Zamiast nadrabiać pracą za dwie, jego narząd działa coraz gorzej. Gdy przekroczy swój próg, jest z nim nieciekawie. Co się wtedy z nim dzieje? Ma zaburzenia oddychania, przez obrzęk płuc, mięśnie nóg i rąk często wyraźnie drżą, odczuwa bolesne skurcze, nie widzi dobrze, a także kręci mu się w głowie. Nie jest wtedy w stanie cokolwiek zrobić.
- Od zawsze interesował się medycyną. Zrobił prosty kurs pierwszej pomocy i tak się zaczęło. Był to wręcz początek góry lodowej. Po niespełna miesiącu wiedział, że to jego życiowy kierunek. Przez kolejne lata życia, mimo różnych przeciwieństw, zagłębiał się bardziej w fachu.
- Nie ma czucia w małym palcu oraz w serdecznym u lewej ręki (warto dodać, że jest leworęczny). Miał rozcięte poduszki w tych palcach, prawdopodobnie uszkodzono mu w nich pomniejsze nerwy. Może nimi ruszać, ale niespecjalnie czuje, gdy to robi. Dlatego czasem drżą bez jego wiedzy. Także są zimniejsze niż cała dłoń, która i tak już jest, jak sopel lodu.
- Interesuje się chemią i biologią. W swoim pokoju ma wiele półek pełnych książek poświęconym tym dwóm dziedzinom oraz medycynie. Najlepsza lektura do poduszki.
- Kompletnie nie ma ręki do kwiatów. Nie przesadzając, pozostawienie mu jakiejkolwiek rośliny pod opieką, to jak pozostawienie jej samej w obliczu zagłady. Tyczy się to każdego rodzaju, nawet kaktusów, które, jak się okazuje, da się przelać lub przesuszyć.
- Posiada fotograficzną pamięć. Swojego czasu, gdy miał nauczanie indywidualne, nauczenie się na egzamin czy kartkówkę było kwestią kilku chwil, natomiast wynikami przewyższał wszystkich swoich rówieśników uczęszczających do normalnych szkół. Świetnie zapamiętuje wszystkie przeczytane książki, przez co często można spotkać się z tym, że je cytuje, czym nierzadko potrafi zaskoczyć swoich rozmówców.
- Jest uczulony na rumianek, chryzantemy, czekoladę, tulipany i grzyby. Rumianek sprawia, że skóra w okolicy łokci i kolan niemiłosiernie go piecze, a wzmóc to może zwykła woda. Chryzantemy i tulipany powodują podobną, co rumianek reakcję, tyle że tym razem występującą na dłoniach. Dobrze, dobrze, masz mnie. Nie można być uczulonym na samą czekoladę, a coś zawartego w niej. U Tavvy'ego jest to kakao, przez które chłopak dostaje silnych duszności. Grzyby wywołują różne negatywne działania na jego organizm, trudno je przewidzieć. Uczulony także na srebro. Tak, tak. Kiedyś jak był młodszy, się śmiał sam z siebie, że ma coś z wilkołaka. Chłopakowi dotknięta część cała tym metalem zaczyna natychmiastowo szczypać i piec. Odruch drapania jest nieunikniony i tak powstaje głęboka ranka, która na domiar złego nadal piecze i wysypka wokół może utrzymywać się tygodniami.
- Jeździ Land Roverem z 2016 roku i Dodge Challengerem z 2017. Do tego pierwszego może jest mniej przywiązany, może zbyt wiele wspomnień jest z nim związanych, jeździ nim rzadziej, zostawiony na specjalne okazje.
- Z rana codziennie ma drgawki, prawdopodobnie są objawem ciężkiej choroby, on to lekceważy.
- Świetnie gotuje, jest mistrzem we własnej kuchni. Nienawidzi pomidorów. Tak sprytnie nauczył się wyczuwać w różnych daniach i potrawach, że nie tknie nic z nimi. Nie używa też ketchupu. Dosłownie nic, co zawiera lub może zawierać w sobie pomidory.
- Potrafi spać w takich pozycjach, w których nikt inny nie czułby się komfortowo.
- Lubi być miziany po głowie.
- Dba o sylwetkę i często chodzi na siłownię, także zdrowo się odżywia.
- Czasem z Mike'iem piją whisky w filiżankach, udając, że to herbata. Często uchodzi im to na sucho. - Chłopak ma mocną głowę w przeciwieństwie do jego najlepszego przyjaciela.
- Otwarcie wspiera związki homoseksualne. Jest człowiekiem wielce tolerancyjnym i nie rozumie, czemu właśnie homoseksualiści są nie uważani wśród społeczeństwa. W końcu miłość to miłość. Praktycznie każda jest równa, a płeć nie powinna stać jej na przeszkodzie.
- Zawsze, ale to zawsze pod jego oczami można zauważyć sine podkówki. Bardzo mało śpi. Najczęściej tylko wtedy, gdy robi to z kimś i może czuć obok drugą osobę. Nie lubi sam zasypiać.
- Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po dużym przypływie pieniędzy, to namalowanie sobie przynajmniej na jednej ścianie w każdym pokoju jakiegoś ładnego rysunku, czy obrazu przez artystę farbami naściennymi fluorescencyjnymi. Na przykład na suficie w salonie ma rozgwieżdżone niebo. Nie są to żadne tandetne gwiazdki. To różnej wielkości, lecz nadal maleńkie plamki, które tworzą gwiazdozbiory, które w nocy świecą mocniej niż reszta gwiazd i łatwo je znaleźć, znajduje się tam też kilka kolorowych komet i księżyc. Uważa, że to najlepiej wydane pieniądze w jego życiu.
- Gdy jest głodny, mruga często prawą powieką. To coś w rodzaju tiku nerwowego, którego nabawił się w dzieciństwie. I nie umie się go niestety pozbyć.

23 sty 2018

Od Holland cd. Anthony'ego

Nie wiedziałam kim on był, nie wyglądał, a raczej nie zachowywał się jak zwykły człowiek. Uciekać? Chętnie bym to zrobiła, gdyby tylko mój samochód był sprawny. Chciałam się odezwać, ale głos utkwił mi w gardle, z którego jeszcze kilka sekund temu wydobył się przeraźliwy krzyk. Co się do cholery ze mną dzieje?!
- Kim on był? - Tylko na to udało mi się zebrać. Tamten mężczyzna wydawał się dość.. normalny, dopóki nie zaczął warczeć i próbować ugryźć Anthony'ego. Moje przeświadczenie, a raczej jedynie zwykłe podejrzenia, o istnieniu również istot z legend. Jeżeli miałabym porównać go do kogoś, a może czegoś, to... wilkołak? Teoretycznie wszystko pasuje, jednak nie jestem co do tego pewna, a jeżeli zwariowałam.
- Hm.. to zależy. - Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Od czego?
- Od tego w co wierzysz i kim jesteś. - Wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem. - Nie miałam pojęcia jak powinnam odebrać jego odpowiedź, ale jedno było pewne, on wiedział o wiele więcej o tym, czego ja od dawna próbowałam się dowiedzieć.
- Może powinienem powiedzieć nie kim a raczej czym jesteś. - W tym momencie poczułam się... lepiej. Uświadomiło mnie to, że jednak nie wariuję, co szczerze mówiąc było bardzo pocieszające, a z drugiej strony zmarnowałam sześć lat mojego życia na bieganie po szpitalach psychiatrycznych i szukaniu kogoś, kto będzie w stanie mnie zdiagnozować i w jakiś sposób pomóc.
- O czym ty mówisz?
- Ty naprawdę nic nie wiesz, czy tylko udajesz? - Spojrzał na mnie lekko zaskoczony, po czym przeniósł wzrok na tamtego mężczyznę. - On naprawdę może się zaraz obudzić, więc lepiej byłoby się stąd ulotnić.
- Mój samochód się popsuł - odpowiedziałam. - Nie mam tu zasięgu i nie miałam jak zadzwonić po kogokolwiek, kto mógłby przyjechać i mi pomóc.
- Ekspertem nie jestem, ale spróbuję ci pomóc - westchnął i zajrzał pod maskę samochodu. Wsiadłam do pojazdu i czekałam, aż każe mi odpalić i dopiero za trzecim razem auto głośno zawyło, a już po chwili silnik chodził bez zarzutów. Chciałam tylko podziękować i odjechać, ale on wiedział więcej, miałam okazję rozwiązać zagadkę nad którą męczę się już od moich siedemnastych urodzin. W końcu mogłabym powiedzieć przed samą sobą, że jestem zdrowa, bo do tej pory nie było to możliwe, gdy po głowie ciągle krążyły mi myśli o śmierci i ciągłe uczucie, że ktoś umiera. Najgorsze w tym wszystkim było to, że moje wizje, sny i przeczucia za każdym razem się sprawdzały.
Gdy trzasnął maską samochodu, miałam go o coś zapytać, jednak to znów powróciło. Spojrzałam w stronę ściany lasu, a intuicja zapewniła mnie, że to dzieje się ponownie. Nie chciałam tam iść, bałam się, zważywszy głównie na to, że jeszcze niedawno o mało ktoś mnie nie zabił. Wbrew swojej woli wysiadłam z pojazdu i żwawym, jednak wciąż ostrożnym krokiem podeszłam do linii drzew.
- Mało ci wrażeń na dziś? - Zawołał i zaraz usłyszałam jego kroki za mną. Weszłam w głąb lasu, chociaż tak bardzo chciałam zawrócić. To coś było silniejsze ode mnie, ciągnęło mnie do środka. Dopiero po chwili poczułam paraliżujący strach, który wywołany był głównie ciemnością panującą naokoło. - Anthony? - Odwróciłam się, gdy przestałam słyszeć jego kroki. Przecież nie mógł zniknąć. Jeżeli planuje mnie wystraszyć, to nie najlepszy pomysł, już się wystarczająco boję. - Anthony Mój Przystojny Wybawco Troyu Blake?
Nie musiałam długo czekać, by wyskoczył spomiędzy drzew z głośnym Buuu!, a moje serce w tym momencie o mały włos nie wyskoczyło mi z piersi.
- To nie jest śmieszne! - Zawołałam, uderzając go pięścią w ramię.
- Trochę było - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. - Teraz mi powiedz po jaką cholerę wchodzisz do tego lasu po ciemku?
- Coś tu jest nie tak. - Co innego miałam powiedzieć? Czuję, że ktoś tu umarł? To nie zabrzmiało by zbyt dobrze.
- Fakt, że tamten koleś może się za chwilę obudzić? - Spytał, machając ręką w stronę ulicy. - Tak, to jest odrobinkę nie tak.
- Mam przeczucie, że... - zaczęłam, jednak nie musiałam kończyć. Kilka metrów za nim na ziemi leżała zakrwawiona kobieta. Całe jej ciało przykryte było liśćmi, a widoczna była jedynie jej twarz, dlatego w pierwszej chwili jej nie zauważyłam. Anthony zmarszczył brwi i podążył za moim wzrokiem.



Anthony?
mam nadzieję, że nie jest źle

Od Theodora do Horace'a

Chyba po raz pierwszy w życiu mogłem szczerze przyznać, że moja przemiana nie była zła. Czułem się jak szczenię, zachowywałem jak dziecko, którym zresztą wewnętrznie byłem. Szczęśliwy z nowym, wilczym towarzyszem mogłem być sobą, być wilkiem, być Theodorem Leonardem Blackwellem.
Kiedy nieznajomy zaprowadził mnie pod drzwi jakiegoś mieszkania, uważnie zerkałem to na kawalerkę, to na wilka. Przekrzywiłem głowę w znanym już geście, jakby chcąc uzyskać wyjaśnień. Jeszcze chwila, a moglibyśmy mieć okazję zobaczenia siebie w ludzkiej formie.
Pisnąłem cicho i zaskomlałem, kiedy przez niebo zaczęła przebijać się jutrzenka. Cofnąłem się w tył na ugiętych łapach, czując, że wkrótce nastąpi faza przemiany powrotnej. Już po chwili w moim miejscu zamiast czarnego wilka stał wysoki, ciemnowłosy chłopak o trawiasto-zielonych oczach.
Uporczywie zagryzałem wargę, obserwując nieznajomego już po przemianie. Był... przystojny. Choć nie powinienem tego tak określać, inaczej nie potrafiłem.
Zacisnąłem dłonie w pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w wewnętrzną stronę ręki. Nie mogłem myśleć w ten sposób o przypadkowym chłopaku spotkanym na ulicy... No właśnie, w ogóle nie powinienem myśleć w ten sposób o chłopaku.
Spuściłem wzrok, wbijając go w ziemię. Otworzyłem usta w zamiarze powiedzenia czegoś, ale jednak zobaczenie wilkołaka w postaci ludzkiej kompletnie mnie onieśmieliło - a i bez tego nie potrafiłem dobrze zaczynać rozmów.
Nabrałem głębokiego wdechu, wyciągając drżącą dłoń w stronę chłopaka.
- T-Theodor Blackwell. Miło mi - powiedziałem, zdecydowanie cichszym głosem niż zazwyczaj, który dodatkowo drżał mi z nerwów i niepewności. - Tak jakby znamy się nie znając równocześnie, czyż nie? A raczej... Uhm... Nie mieliśmy okazji się wcześniej sobie przedstawić. I zobaczyć w pełnej, ludzkiej okazałości, ale to przy okazji.
Przeklinałem w myślach moją skłonność do tego, że robiąc się nerwowy nawijam bez celu, ciągnąc temat w nieskończoność i plątając się we własnych słowach.
Odwróciłem się na pięcie, wciskając nerwowo dłonie w kieszenie bluzy i odwracając w pośpiechu wzrok od chłopaka.
- Nie chcę się narzucać - mruknąłem niemal niedosłyszalnie, choć wiedziałem, że wyostrzonych zmysłów wilkołaka nie oszukam.

Horace?

Od Horace'a do Theodora

Myślałem, że będę sam, iż ten obcy nie pojawi się tu po raz drugi. Myliłem się. Nie miałem powodów by go atakować, obserwowałem go. Basior uczynił coś zupełnie niespodziewanego, skoczył wprost na mnie w celu...zabawy? Śnieg, który zleciał z gałęzi drzewa, pokrył całą moją głowę. Samiec przygniatał mnie do ziemi, po kilku chwilach jednak zlazł. Wyprostowałem się, a on trącił mój bok pyska nosem. Cóż za śmiałość? Dziecinność? Nie ośmieliłem się odpowiedzieć samemu sobie na te pytanie. Czułem chęć porwania się ku tej rozrywce. Zacząłem machać delikatnie ogonem i z dziwną gracją doskoczyłem do wilka. Pacnąłem go łapą i skoczyłem znów, zwiększając o odrobinę naszą odległość. Tak zaczęła się nasza zabawa. Ścigaliśmy się przemierzając las pokryty małą warstwą zimowego puchu. Nie obeszło się bez kolejnych wywrotek, cichych pisków uciechy czy też podgryzań łap. Przystanąłem w końcu na wzniesieniu i złapałem oddech. Mój język zwisał z radośnie otwartej paszczy. Obserwowałem jak wypuszczane przez mnie powietrze przemienia się w "dym". Położyłem się, czułem większy spokój. Przymknąłem na moment oczy, a gdy je otworzyłem czarny samiec był już przed mną. Wstałem i ruszyłem ku wyjściu lasu. Domyślałem się, że godzina była już późna. Ulice zapewne przemierzają kotołaki lub inne stworzenia nadnaturalne. Więc kogo zdziwią dwa wilki? Nie wiedziałem czy samiec za mną podąża, parłem przed siebie. Przyspieszyłem, biegłem wolnym tempem by skrócić czas podróży. Skuszony myślą, że zostałem sam, obróciłem pysk. Samiec biegł za mną. Wywołało to we mnie uczucie jakby szczęścia. Nie byłem w końcu osamotniony, ktoś mi towarzyszył. Na dodatek był to wilkołak. Niestety, nie znałem jego imienia, ani wieku. Po kilku minutach wydostaliśmy się z lasu, byliśmy przy drodze, minął nas jeden samochód. Mocny blask lamp zamigotał w moich oczach i zniknął za zakrętem. Nie wiem czy był to zwiastun spokojnej drogi czy też na odwrót. W każdym razie, postanowiłem pokazać mu gdzie mieszkam. Ta myśl przepełniała mój umysł, wywołując energię by biec szybciej. Jednak z opanowaniem utrzymywałem to samo tempo. Poduszki moich łap odbijały się od twardego asfaltu. Wiedziałem, że będą potem obolałe, ale to minie, stan przejściowy, jak to się mówi. Czułem się szczeniacko dobrze, goniąc tak za księżycem pod osłoną nocy, a za mną podążał ktoś nieznajomo znajomy. Wkrótce znajdowaliśmy się w centrum San Lizele, po około 20 minutach byliśmy pod mym lokum. Usiadłem i wlepiłem wzrok w budynek. Była tam moja kawalerka, która nigdy nie była przygotowana na gości. Zawsze w środku mieściła baterie butelek pełny oraz pustych i brudnych szklanek. Zmartwiło mnie to teraz, cóż bym zrobił gdybym przez przypadek kogoś zaprosił? I gdyby było by to tak od zaraz, bez możliwości posprzątania tego syfu? Och, nie chciałem by ktoś dowiadywał się, że mam pewne problemy z alkoholem. Może mógłbym zwalić to na odreagowywanie stresu zawodowego? No pewnie, kolejny aktor pijak! Cóż za wyśmienita rola społeczna! Jest się czym chwalić! Brawo Horace! Powiedz, jeszcze, że fantastycznie się tak pije w tej nędznej samotności i pozostałościach wspomnień z przeszłości, hę? Poczułem bliskość czarnego basiora, także siedział. Spoglądał w podobny punkt co ja, ciekawe czy rozumiał o co mi chodzi.


Theodor? Dalej bez weny .v.

22 sty 2018

Od Theodora do Horace'a

Kiedy podczas ostatniej pełni spotkałem w lesie tajemniczego wilkołaka, nie byłem pewien czy jestem bardziej przestraszony, zdziwiony... A może i nawet czułem się zagrożony. Znalazłem się w końcu w owym lesie, aby nie zrobić nikomu krzywdy - a tymczasem napotykając wilka omal go nie zaatakowałem, gdyby nie pacnął mnie w porę w pysk.
Dotknąłem swojego policzka, chcąc przywołać w myślach dotyk i zapach nieznajomego. Był zupełnie inny niż zapach dotychczas znanych mi wilkołaków, wręcz pociągający. Pragnąłem poczuć to jeszcze raz.
Znalazłem się w lesie ponownie, kiedy brzask księżyca oświetlił moje ciało, a ja przemieniłem się w wilka o ciemnej sierści. Przemiana przebiegła w sposób inny niż zawsze - niezbyt bolesny, a i ja zachowałem trzeźwość umysłu, nie licząc zwierzęcych instynktów, które wręcz wariowały. Może to przez fakt, że tego dnia byłem... Spokojniejszy? I podekscytowany możliwością kolejnego spotkania nowego towarzysza.
Potrząsnąłem łbem, strzepując z futra białe płatki śniegu. Rozejrzałem się wokół, szukając wzrokiem basiora, którego wcześniej spotkałem. Zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem był tu przychodzić - prawdopodobnie to jego teren, a ja znowu mogłem stracić nad sobą panowanie, do czego rzecz jasna nie chciałem dopuścić. Z drugiej strony jednak ciekawość nade mną zwyciężała, a ja chciałem ponownie poczuć zapach wilka, móc zobaczyć jego ciemnobrązową sierść w świetle księżyca.
Słysząc szelest odwróciłem głowę w stronę polany, czyli w to samo miejsce, w którym ostatnim razem spotkałem się z wilkiem. Nadstawiłem uszu, a jeśli wilki potrafią się uśmiechać, to właśnie na moim pysku pojawił się ogromny banan - pojawił się. Stał przede mną w pełnej swej okazałości, ciemnobrązowy wilk o jasnobrązowych ślepiach i intensywnym zapachu, który niemal dosłownie oczarował moje zmysły.
Tym razem jednak nie zaatakowałem, kiedy basior stanął kilka metrów dalej. Choć na wypadek wrogości wobec mnie byłem przygotowany do ucieczki lub ataku, to mimo wszystko przysiadłem na oziębłej trawie i przekrzywiłem głowę, przypatrując się uważnie nieznanemu wilkołakowi. Czekałem na jego ruch, ten jednak tylko odwzajemniał moje ostrożne spojrzenie, więc to ja musiałem go zaczepić.
Podniosłem się powoli z ziemi. Moje mięśnie napięły się, a ja naprężając się do skoku oblizałem pysk. I fakt, skoczyłem - ale nie z zamiarem rozpoczęcia walki kłów, a... zabawy.
Być może zachowywałem się jak naiwne szczenię, ale pragnęłam poczuć bliskość towarzysza ponownie na własnej skórze, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
Przewróciłem wilka na ziemię, w skutek czego potoczyliśmy się kilka metrów dalej po polanie i uderzyliśmy w drzewo. Jedna z gałęzi zatrzęsła się, zrzucając na nas śnieg.
Parsknąłem, potrząsając łbem. Przygniatałem swoim cielskiem basiora i - szczerze mówiąc - miałem dużą ochotę nie schodzić z niego trochę dłużej, chociaż nie chciałem, żeby już na starcie wziął mnie za kompletnego dziwaka. Zszedłem więc ostrożnie z wilkołaka, w ramach przeprosin trącając go nosem w pysk w przyjacielskim geście.

Horace? ♥

Od Horace'a do Theodora

Gdy zostałem przygnieciony do ziemi poczułem zaskoczenie i cichy strach. Wywołało to krótki atak impulsów do mojej głowy. "Chroń się, chroń!" - dźwięczało w uszach. Posłuchałem się wewnętrznego głosu i już po chwili byłem wilkiem. Moja ciemnobrązowa sierść nastroszyła się, a kły odsłoniłem delikatnie. Mięśnie były spięte, gotowe na nagłą konfrontację. Swoimi ślepiami zanalizowałem przeciwnika. Większy, jego futro stapiało się z nocą, a oczy połyskiwały, zielone. Widziałem w nich pewne szaleństwo. Nie byłem pewny czy atakować, czy też czekać na ruch basiora. Leżałem tak po nim, a ciszę przerywały co chwilowe powarkiwania. Niespodziewanie moja łapa znalazła się na nosie samca. Miało go to zdezorientować. Spotkało mnie jedynie jego niewyczuwalne spojrzenie, a tuż po chwili odskoczył, niby wystrzelony z procy. Sprężyście wylądował na czterech łapach. Kły schował. Prędko wstałem, nie spuszczałem z niego wzroku. Krążyliśmy, badając siebie nawzajem. Próbowałem przewidzieć jego każdy ruch. Drzewa szumiały. Gdyby zaatakował...mógłbym przegrać, był w końcu większy. Skuliłem się z lekka, odwróciłem i zacząłem biec.
~~~~
Byłem świadomy, że dzisiejszej nocy księżyc będzie pięknie okrągły, a moje wilcze zmysły będą szaleć. Zaplanowałem więc, że wyżyję się w lesie, z dala od innych. Wieczór zbliżał się nieubłaganie szybko. Wypiłem jedną szklankę brandy i uznałem, iż dobrze byłoby już wychodzić. Tak też zrobiłem. Przebrany w wygodne ubranie wolnym krokiem skierowałem się do lasu. Wspominałem wszystkie ucieczki, pierwsze pocałunki, szalone zabawy, pierwszy raz mojej przemiany. Wydawało się być to zupełnie bez wyrazu, a przecież była to moja przeszłość. Nieustannie grałem, przez co również byłem zmęczony. 
- Niedługo kolejna premiera - burknąłem pod nosem.
Ciemność zapadła na dobre, a księżyc znajdował się wysoko na niebie.Wewnątrz mnie wszystko szalało. Lecz najpierw musiałem dojść na "swoją" polanę. 
~~~~
Nie wiem kiedy płatki śniegu poczęły lądować na moim futrze, już nie biegłem, wciągałem teraz duże hausty powietrza do mych płuc. Rozglądałem się to na prawo to na lewo. Mimo wszystko miałem na sobie jego zapach, który jakimś niewyjaśnionym sposobem utkwił mi w nozdrzach.



Theodor?

21 sty 2018

"Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a jej zaspokajanie to pierwszy krok do nieba"

Kontakt: paniswoichmarzen@gmail.com || Howrse: Tobka
Nick na chacie: Lunaye

 Severio Moor
20 lat | Mężczyzna | Kotołak
Głos: Lee Taemin
Opis: Drobnej postury chłopak o blond włosach, skośnych oczach i lekkim uśmiechu, można by rzecz słownikowa definicja farbowanego azjaty. Nic bardziej mylnego. Charakterystyczne oczy i budowę ciała zawdzięcza swojej naturze. Miły, uczynny, prostoduszny i ciekawski. Urodził się 20 lat temu, ale nie jako człowiek, lecz jako kot. Na obrzeżach San Lizele, w biały, staromodnym domu, który bardziej przypomina chatę leśnej wiedźmy mieszka starsza kobieta, z dużą ilością kotów. Jest to babcia Smith, i faktycznie nigdy nie zaznała męskiej adoracji. Za to jej miłością są  koty, w każdej postaci. Kobieta jest zwykłym człowiekiem, lecz swoje życie poświęciła nadnaturalnym, a dokładniej kotołakom. W jej domu mieszka wielu przedstawicieli tej rasy, przygarnia ich by dać im nowe życie. Tam właśnie chłopak przyszedł na świat, tam także przyszła na świat jego matka, i troje braci. Severio jest pełnym kotołakiem, większość swojego życia spędził w postaci kota, lecz gdy zaczął dorastać jego zainteresowanie przyciągnął świat ludzi w miasteczku. Matka, która pomieszkiwała w mieście pomogła mu opanować pełne przemiany an płaszczyźnie człowiek-kot. "Babcia" zaczęła go uczyć w domu i gdy był na to gotowy opiekunki zapisały go do szkoły gdyż bardzo tego pragnął. Ludzie intrygowali go i pociągali. Jak przystało na kota zawsze był ciekawski. Podczas kształcenia zrobiło na nim wrażenie jak wiele osiągnęli i jak wielu odkryć dokonali, ile rzeczy stworzyli. Starał się zaprzyjaźnić z jak największą liczbą osób, w wolnym czasie jako kot przemierzał miasto by przyglądać się codziennym sytuacjom. Lecz pewnego dnia ktoś dowiedział się o jego naturze, było to w czasach liceum. Musiał zmienić szkołę z obawy przed przyciągnięciem zainteresowania łowców, ponieważ ludzie naznaczyli go piętnem odmieńca i krwiożerczej istoty, co jednak dalekie było od prawdy. Przeniósł się na drugi koniec miasta. Tam sprawy były zgoła inne, ludzie nie chcieli z nim rozmawiać, widzieli w nim odmieńca gdyż nie do końca potrafił wpasować się w ludzkie obyczaje i zachowania. Stronili od niego, z biegiem czasu pojawiły się wyzwiska i prześladowania. Severio jednak znosił je dzielnie i nie odrzucił marzenia o funkcjonowaniu w społeczności. Stał się jednak lekko zamknięty w sobie i mniej ufny, wolał obserwować wszystko z boku. Zaczęły interesować go jednostki, przyglądał się im. Może się to wydawać straszne, jednak nie był prześladowcą. Osoby te ciekawiły go tylko przed poszczególne cechy, które jak myślał, powinien pojąć i nauczyć się. Bywało, że jako kot przemykał między nogami detektywów i przyglądał się prowadzonym śledztwom. Jego ciekawość świata i ludzi nie znała granic. Zaczął zauważać w końcu, że ludzie tak jak koty też łączą się w pary. Spostrzegł jednak pewne różnice, bo nie tylko przeciwne płci się przyciągały, co było dla niego nie tyle zagadką, co lekką ulgą. Bowiem sam nigdy nie interesował się kobietami, czy też kotołaczkami. Uważał się w głębi duszy za dziwaka z tego powodu, tak też oceniali go inni. Jednak z powodu swojego odkrycia poczuł się lepiej, lecz nie chciał sam angażować się w życie ludzi w miasteczku, więc pogodził się z myślą, że wśród kotów nikogo nie znajdzie i zostanie sam. Zaspokajał się nauką nowych rzeczy i poznawania otaczającego go świata. Dzięki kocim genom był niezłym akrobatą, a umiejętność skradania była dla niego pestką. Był jak cień przemykający wśród drzew.
 Stosunki:
  • Babcia Smith - opiekunka i nauczycielka, jest dla niego niczym rodzina i darzy ją wielkim szacunkiem
  • Elara Moor - matka, łączyła ich zażyła więź, która jednak osłabła na przestrzeni lat
  • Tommy, Devon, Kriss - jego trzej bracia, nie utrzymuje z nimi kontaktu, ich drogi się rozeszły
Ciekawostki: 
  •  sam nie potrafi określić swojej orientacji, ale na pewno nie jest hetero
  • uwielbia tańczyć
  • potrafi zadawać dużo pytań
  • jego hobby to oglądanie poczynań ludzkich, np, dochodzenia, relacje międzyludzkie itp.
  • jest pełnym kotołakiem, potrafi zamieniać się w kota i w człowieka na przemian

20 sty 2018

Od Anthony'ego do Holland

Uprzedzając pytania - nie, nie mam pojęcia, dlaczego pomogłem dziewczynie, którą ktoś - lub coś - próbowało, delikatnie mówiąc, zabić. Ciężko było mi stwierdzić, dlaczego w ogóle pomogłem jakiejkolwiek obcej osobie spotkanej na ulicy. Być może moja empatia wzięła górę, a ja nie chciałem, żeby biedna, delikatna, kobieca istotka została skrzywdzona przez pierwszego lepszego osiłka? Być może. Bynajmniej z pewnością nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że owa istota również należy do istot nadnaturalnych... I nie byłem pewien, czy ona sama to wiedziała.
Istotą, która zaatakowała dziewczynę był wilkołak - nic dziwnego, księżyc w pełni jasno świecił na niebie, a mężczyzna nie był zdolny do pełnej przemiany. Musiałem jednak zneutralizować jego umiejętność do momentu, aż nie znajdą nas łowcy, a ja, jako antynadnaturalny, próbowałem tym faktem również ochronić dziewczynę, która mogła paść jego ofiarą. Próbowałem przytrzymać większego ode mnie stwora, przez co doszło między nami do szamotaniny, a ja za wszelką cenę nie chciałem, żeby to bydlę mnie ugryzło. Co to to nie, nie dołączę do brygady zmutowanych ludzi, którzy wyją do księżyca i najwyraźniej nie wiedzą, że istnieje coś takiego jak golarka... Ale to tylko moje drobne narzekania.
Próbowałem się skupić, aby zebrać się w sobie na tyle, aby zneutralizować moc nadnaturalnego - nie było to jednak takie łatwe, zważając na fakt, że właśnie szamotaliśmy się na ziemi, a ja na dodatek uchylałem się przed kłapnięciami jego szczęk. Dostał w pysk w prawego sierpowego, na co zaskomlał przeraźliwie, a ja wykorzystałem moment jego konsternacji i skupiłem myśli, żeby uaktywnić umiejętność antynadnaturalnego.Wilk zawył, zaczynając drżeć na całym ciele. Odskoczyłem, nie chcąc paść ofiarą jego furii, która w każdej chwili mogła nastąpić. Już po chwili na miejscu wcześniejszej istoty leżał nieprzytomny, pobity mężczyzna, z licznymi siniakami i zadrapaniami na ciele. Odetchnąłem, widząc, że chwilę zajmie, zanim moja ofiara wróci do siebie.
- Siłownia się przydała - prychnąłem do siebie, rzucając wzrokiem na dziewczynę, która wydała się roztrzęsiona.
Nie chciałem jej popędzać, ale martwiło mnie to, że wilkołak może w każdej chwili oprzytomnieć - musiałem mieć jednak najpierw pewność, że z nią wszystko w porządku.  Ukucnąłem przy nieznajomej, wyciągając drżącą dłoń, żeby musnąć opuszkami palców jej policzków, aby zwróciła na mnie uwagę.
- Witaj, śliczna nieznajomo, na imię mi Anthony Twój Przystojny Wybawca Troye Blake, w skrócie możesz mi mówić Ciacho, aczkolwiek sądzę, że powinniśmy uciekać...? - zacząłem niepewnie, nie chcąc jej przestraszyć.

Holland?

Od Scotta do Renee

Dzisiejszy trening lacrosse był okropny. Czasem zastanawiam się, czy którykolwiek z zawodników chociaż próbuje grać poprawnie. Dobra, przyznaję, że jest czworo graczy, którzy grają ponad przeciętnie, jednak reszta nawet nie wie, co robi na boisku. Czeka nas wiele pracy, jeżeli naprawdę chcą wiązać swoją przyszłość z tym sportem. Tego nie można się od tak nauczyć, potrzeba wiele chęci i zapału, czego im zdecydowanie brakuje.
Zrezygnowany usiadłem na ławce i obserwowałem ostatnie podania w tym meczu. Szczerze mówiąc i tak jest o wiele lepiej niż na naszych pierwszych treningach. Najgorsze jest to, że pomimo ciągłego wałkowania zasad, wciąż popełniają banalne błędy takie chociażby jak zbyt długie przetrzymywanie piłki. Nie wspomnę już o agresji jaka rodzi się w nich w trakcie gry. Lacrosse może i jest trochę brutalnym sportem, ale oni robią z tego coś o wiele gorszego. Najbardziej obawiam się Liama, to jedyny nadnaturalny w drużynie i na dodatek nie ma zbyt dużego “stażu” w swojej odmienności. Jako dzieciak miał problemy z agresją, a przemiana, dzięki której zyskał jeszcze większą siłę, spotęgowała w nim napady złości. Trochę ciężko było mi tłumaczyć się rodzicom jednego z zawodników, że noga ich syna została zmiażdżona przez uderzenie kijem. Cofnę się też do momentu, w którym Liam cisnął piłkę na tyle mocno, że bramkarz dosłownie wleciał w bramkę, rozrywając siatkę. Ciągle próbuję nad nim zapanować i myślę, że wychodzi mi to coraz lepiej. Chcę odnaleźć jego kotwicę, coś, co pozwoli mu zostać w swojej ludzkie postaci i na dodatek nie wyrządzić nikomu żadnej krzywdy.
Podniosłem gwizdek i przyłożyłem go do ust, kończąc dzisiejszy trening. Piłka ostatni raz poleciała w górę i została złapana przez jednego z graczy. Mam być z nimi szczery?
- Słuchajcie - odezwałem się, gdy wszyscy podeszli do trybun. - Jest źle, ale wierzę w to, że będzie lepiej. Musimy ostro trenować, żeby wziąć udział w zawodach, ale pamiętajcie, że…
- Nie liczy się wygrana - jękneli zgodnie.
- Dokładnie. - Uśmiechnąłem się. Jednak mnie słuchają. - Liczy się to, żebyście dali z siebie wszystko i mam nadzieję, że zrobicie to już na kolejnym treningu. Odłóżcie sprzęt na miejsce i widzimy się w poniedziałek o szóstej.
Wszyscy rozeszli się w swoje strony, a ja od razu udałem się do samochodu, zauważając, że jest już po pierwszej. Pracę w klinice zaczynam za jakieś pięć minut i nie ma takiej możliwości, żebym zdążył na czas. Wyjąłem z kieszeni komórkę i szybko wybrałem numer do Deatona, który odebrał od razu po pierwszym sygnale.
- Spóźnię się maksymalnie piętnaście minut. - Wytłumaczyłem się pospiesznie i wsiadłem do samochodu.
- W porządku i tak zostanę z tobą, mamy dzisiaj naprawdę dużo pacjentów.
- Coś się stało? - Zmarszczyłem brwi, poszukując kluczyków w moim plecaku.
- Ktoś rozrzucił trutki po parku i większość psów się zatruła. Są w stabilnym stanie, ale i tak potrzebują pomocy. Muszę kończyć, czekam na ciebie.
Westchnąłem ciężko, szykując się na późny powrót do domu. Czy mnie to zniechęcało? Ani trochę, uwielbiałem swoją pracę, była dla mnie bardziej jak coś w rodzaju hobby, a nie przykry obowiązek.
Mijałem różne uliczki, starając się ułożyć w głowie mapę i znaleźć jakiś skrót do kliniki, jednak moje starania spełzły na niczym. Dojechałem na miejsce spóźniony o jakieś dwadzieścia minut i oczywiście na dodatek nie miałem gdzie zaparkować. Cały nasz parking był zastawiony, zwykle nie mieliśmy aż tak dużego ruchu, żeby zarezerwować dwa miejsca dla mnie i Deatona. Zostawiłem samochód w miejscu.. gdzie raczej nie powinno go być, z nadzieją, że nikomu nie będzie on przeszkadzał, chociaż.. istnieje duże prawdopodobieństwo, że ktoś będzie miał problem z wyjechaniem swoim autem. Wziąłem do ręki plecak i dosłownie wybiegłem z samochodu, kierując od razu do wejścia. Pchnąłem szklane drzwi, a do moich uszu od razu dotarło głośne szczekanie. Wśród wszystkich pacjentów znalazła się tylko jedna kotka, która była w centrum zainteresowania wszystkich psów.
- Dzień dobry - odezwałem się, próbując przecisnąć w stronę gabinetu. Po drodze przywitałem się jeszcze z Agnes - naszą recepcjonistką - i wszedłem do środka. Od razu zdezynfekowałem ręce i wytarłem w papierowe ręczniki.
- Nareszcie, Scott. Podaj mu zastrzyk. - Deaton dając mi strzykawkę z przeźroczystym płynem. - Pomoże na zatrucie.
Kiwnąłem głową i zrobiłem to, co mi zalecił. Obawiałem się, że może to nie wystarczyć i potrzebna będzie kolejna dawka, jednak po krótkiej chwili wyczułem jego zmianę nastroju.
- Albo to bardzo delikatna trutka, albo zjadł jej naprawdę mało. Nic mu nie będzie.
- Chodź maluchu, oddamy cię. - Uśmiechnąłem się, biorąc psiaka na ręce. W naszej klinice panował zwyczaj, że właściciele nie wchodzili razem ze swoimi pupilami, o wiele lepiej się pracuje, gdy ktoś nie patrzy ci na rękę i.. nie za każdym razem podajemy zwykłe leki przeciwbólowe. Często aby nie faszerować zwierzęcia dodatkową chemią sam odbieram ich ból, a raczej ciężko byłoby to wytłumaczyć.
Wyszedłem na korytarz, oddając pieska w ręce właściciela i poprosiłem kolejną osobę. Do gabinetu weszła kobieta, trzymająca zniecierpliwionego już kota.
- Dzień dobry - odezwała się, stawiając kota na blacie.
- Witam, co się dzieje? - Spytał Deaton, podchodząc do zwierzaka, gładząc go po głowie.
- Dziś rano głaskałam Jade i wyczułam na jej brzuchu małe zgrubienie. - Słychać było zatroskanie w jej głosie, zapewne nastawiła się już na najgorsze.
Deaton pokiwał głową i poprosił kobietę, by wyszła, jednak ona nie miała zamiaru tego robić. Kłótnie na nic by się tu nie zdały, więc po prostu jej na to pozwolił.
- Scott, koty to twoja działka - powiedział, ostatni raz drapiąc kotkę za uchem i odstąpił mi miejsca. Faktycznie, zwykle to ja je badałem, Deaton miał uraz po tym jak jeden z kotów dość mocno go podrapał, a ja.. cóż.. uwielbiałem je. Całe szczęście Jade - o ile dobrze usłyszałem jej imie - była bardzo spokojna i bez problemu mogłem określić, co jej dolega. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na niewielką przepuklinę, a po wykonaniu dokładniejszych badań, byłem już pewny.
- To przepuklina, nie miała jej wcześniej? - Spytałem, drapiąc kotkę za uchem, na co odpowiedziała mi cichym mruczeniem.
- Raczej nie, myślę, że bym zauważyła.
- W porządku. - Kiwnąłem głową, jeszcze jest naprawdę niewielka i niegroźna, pod warunkiem, że nie powiększy swoich rozmiarów.
- A jeżeli się powiększy?
- Wtedy będzie trzeba ją zoperować, w tym momencie nie ma takiej konieczności. Wystarczy obserwacja. - Uśmiechnąłem się.




Renee?