21 sie 2030

Wiadomość od adminów

Hej łowcy, ptysie i mopsy!
Z tej strony Fennyś
Cała administracja przychodzi do was z wiadomością, której pewnie oczekiwaliście. Od dłuższego czasu na blogu mieliśmy problem z aktywnością i zdobywaniem nowych członków. Doszło do tego, że praktycznie już nie funkcjonujemy. Zastanawialiśmy się nad źródłami tego problemu i możliwościami naprawy go, lecz trójka z nas w tym roku będzie miała sporo na głowie z przygotowywaniami do matur (Raven całe wakacje robiła zadania z matematyki, co to będzie w roku szkolnym?) co sprawia, że jeszcze dodatkowe obowiązki związane z resuscytacją bloga, która może nie odnieść skutku to za dużo na nasze ramiona.
Boli nas to, że w końcu musiałyśmy podjąć taką decyzję. Bloga nie usuwamy, zawsze będzie można do niego wrócić, poczytać, czy pośmiać się z niebywałych niebywałości, które działy się na czacie. Nie jest to rozstanie - Discord nadal będzie istniał, więc jeśli będziecie chcieli pogadać, będzie można tam złapać np. mnie czy Lou. Wiele wątków zostało niedokończonych więc macie oczywiście możliwość dalszego pisania. Nie będziemy jednak przyjmować nowych członków i próbować rozwijać bloga fabularnie. 
Dziękujemy wam za wasz wkład w powstanie Łowcy i Zwierzyny jak go znamy teraz. Cały ten czas z wami był przyjemnością i jesteśmy bardzo za niego wdzięczne. 
Od siebie chcę dodać, że ŁcZ to był mój pierwszy blog role play więc dla mnie to było wyjątkowe doświadczenie? Bawiłam się świetnie i cieszę się, że miałam okazję was wszystkich poznać! 
Nie jestem jednak jedyną, która ma coś do powiedzenia więc mikrofon przekazuję Raven. ;)

Dżem dobry państwu, z tej strony wasz skromny skryba - moderator 'Łowca Czy Zwierzyna?'! To moja ostatnia szansa na to, żeby wam z dumą coś ogłosić, dlatego postanowiłam, aby jednak to zrobić pomimo tego, że Fenny zabrała mi czy reszcie większość przemowy :') <<spaduwa Raven>> i tak właśnie, będąc przede wszystkim dumna niczym paw. Uczyniliśmy wspólnymi siłami kawał niezłej roboty, nawet jeśli na końcu to wszystko przez nas upadło... Razem. To ważne, aby to zapamiętać, umieścić gdzieś głęboko w nas jako myśl przewodnią. Uważam, iż każdy z nas na to zasługuje. Zapamiętajmy to jako coś na kształt osiągnięcia życiowego. Zostawiliśmy tutaj kawałki siebie, nie ważne ile kto czy jakie. Każdy z nas coś tu odcisnął swojego, a to wszystko było dla nas i dla Was - darem. 
Ogłaszam, że na pewno jeszcze się gdzieś kiedyś spotkamy, nawet jeśli teraz ŁCZ zostanie zamknięte. Nie ważne w jaki sposób, gdzie i kiedy. Każdy koniec oznacza nowy początek.

Hej kochani, Lou z tej strony.
Przychodzi taki czas w życiu, kiedy trzeba się z czymś pożegnać. Czasami są to błahe sprawy, jak okres wypadania zębów mlecznych, a czasami coś dużo głębszego - jak właśnie ta chwila. Nigdy nie należałam do grupy przynajmniej przęcietnych pisarzy jakichkolwiek mów, zazwyczaj tylko przysłuchiwałam się innym, a ta notka przeszła już co najmniej sześć zmian. Więc wybaczcie mi, jeśli będzie nieskładna. 
Po pierwsze i najważniejsze, dziękuję. Dziękuję za wszystkie wspólne chwile spędzone na blogowym czacie, skype, discordzie. Za opowiadania, które z wami dzieliłam i mnóstwo radości, jaką sprawiła mi wasza cudowna twórczość. Jesteście najlepsiejszymi ludźmi na świecie. Pamiętajcie o tym!
Po drugie, przepraszam. Przepraszam, że tak to się wszystko potoczyło. Po prostu. Nie mam żadnego usprawiedliwienia tej sytuacji.
Po trzecie, proszę. Nie zapomnijcie o nas. Mam nadzieję, że w przyszłości zatrzymacie się na moment i wspomnicie czas, który dzieliliście z nami na tym blogu, a wasze myśli będą kołować wokół czegoś w stylu 'wow, co to były za chwile'. Bo moje będą na pewno!
Wyrazy miłości,
Lou.

Dzień dobry. Z jakiegoś powodu to mi, Rien, zostało do powiedzenia ostatnie słowo. Nie wiem dokładnie, dlaczego akurat ja, bo pożegnań nie lubię i nie uważam, by były konieczne. Nie jestem osobą szczególnie wylewną, co prawdopodobnie widzieliście przez te lata spędzone na blogu, zwłaszcza ci, którzy znają mnie jeszcze sprzed Łowcy. Muszę jednak powiedzieć, że przywiązałam się do was wszystkich. Nie udzielałam się szczególnie na czacie czy discordzie, zwłaszcza ostatnio, ale blog zawsze był moim wypieszczonym dzieckiem, o które starałam się dbać najlepiej jak umiałam. Nie wiem, co wam powiedzieć, bo nie da się wyjaśnić w kilku słowach dlaczego Łowca umarł. Czas robi swoje, my też dorośliśmy i trzeba pójść dalej. Każde z nas musi wybrać swoją drogę, ale mam nadzieję, że kiedyś będziecie wspominać ŁcZ z uśmiechem na twarzy. Ja będę z pewnością. Spotkałam tu wspaniałych ludzi, ważnych dla mnie do dzisiaj. Kiedyś z ich pomocą prawdopodobnie zbuduję kolejnego bloga, może po raz kolejny spróbujemy postawić na nogi ŁcZ, tak jak z Lou zrobiłyśmy to dwa lata temu. Ale czas na to jeszcze nie nadszedł. Na razie musimy odpocząć, dać sobie chwilę. Nie pożegnam się z wami ostatecznie, bo jestem pewna, że jeszcze kiedyś się spotkamy, więc wraz z resztą administracji mówię wam tylko serdecznie do zobaczenia. Niech Moc i Wena będą z wami!



Jeszcze raz dziękujemy.
Wasza, tylko wasza mopsia administracja


5 wrz 2018

Od Felixa do Michaela

Nigdy nie byłem altruistą ani bohaterem i  nie wyglądało na to, żebym mógł zostać nim w tym właśnie momencie. Zrobiłem natomiast pierwszą rzecz, która wpadła mi do głowy - użyłem telefonu. Z racji tego, że incydent dotyczył nadnaturalnego, po policję zadzwonić nie mogłem. Wybrałem więc ojca, prawdopodobnie jedyną osobę, której mogłem być w tym momencie pewien.
Spanikowany i jąkający się wyjaśniłem mu całą sytuację, starając się jednocześnie przekazać mu wszystkie informacje, pokonując wypełnione adrenaliną ciało. Każda jego część krzyczała wtedy "Uciekaj!". Ojciec zamilkł na moment, powiedział, że mamy zostać, gdzie jesteśmy, nie wdawać się w czynną walkę i ktoś zaraz do nas przyjedzie. A potem się rozłączył, tak po prostu. Mechanicznie wsadziłem telefon w kieszeń spodni i zrobiłem wreszcie użytek z siebie. Pociągnąłem zmartwiałą Laurę w stronę samochodu, obserwując kątem oka jak Lila, odciążona opieką nad dziewczyną, przemienia się. Niestety, tak jak i moja, jej zwierzęca postać była całkiem udomowiona, bo na miejsce dziewczyny stanął zazwyczaj przyjaźnie wyglądający golden. Tym razem jednak wyglądał całkiem nieprzyjaźnie, zjeżony jak szczotka, z obnażonymi kłami. Dobrze wiedziałem jednak, że to była tylko poza, Lila bowiem nigdy nie musiała walczyć.
Udało mi się pchnąć Laurę w stronę samochodu, akurat kiedy Lila rzuciła się na wilkołaka, wytrącając go z równowagi, co dało Michaelowi chwilę na cofnięcie się poza zasięg potężnych szczęk. Wilkołak otrzepał się jedynie, wydając z siebie gardłowy warkot, po czym wlepił ślepia w nowego przeciwnika, odtrącając go jednym ruchem na bok. Z cichym skowytem Lila posunęła po ziemi dobrych kilka metrów, zbierając się z niej ciężko. Niewiele myśląc dopadłem do niej, gdy Michael próbował znowu odwrócić uwagę wilkołaka. Nie mogliśmy jednak uszkodzić go trwale, zresztą, nic dziwnego - banda nastolatków, która o walce wie tyle co nic. A nasz przeciwnik, mimo że widocznie niedoświadczony, przeważał nad nami masą i szybkością reakcji. Rzucił się do ataku po raz kolejny, tym razem w stronę Michaela, przewracając go samym impetem skoku. Gdyby nie skrzydła, gardło anioła byłoby prawdopodobnie rozszarpane. Ale i skrzydła niewiele mu pomagały z rozszalałym wilkołakiem nad nim, szczególnie rozdrażnionym pierzastą zaporą. Zmieniłem się połowicznie, drapiąc i ciągnąc, kompletnie ignorując słowa ojca o czynnej walce. Udało mi się dostać do okolic oczu, tworząc czerwone szramy. Wilkołak strzepnął nas jednak z siebie. Omal nie nadepnął przy tym na Michaela, wciąż trzymając pazurzastą łapę na jednym ze skrzydeł, osłaniających mojego chłopaka. Wydawał się  być nieco zdezorientowany ilością potencjalnych ofiar, nie mogąc skupić się na jednym konkretnym celu. Byłoby może gorzej, gdyby nie rzucony przez Laurę kamień, który trafił napastnika prosto w pysk. Udało mi się wtedy postawić Michaela na nogi, ale już ułamki sekund później musiał znów chronić nas za barykadą skrzydeł. Wrzasnąłem, kiedy jedna z łap złapała mnie skutecznie za ubranie, unosząc na moment w powietrze. Cóż, nasz nowy kolega chyba nie przepadał za kotołakami. Dopiero wtedy przydała mi się całkowita postać kota. W mniejszym, zręczniejszym ciele mogłem wysunąć się z uścisku, lądując na ziemi i puszczając się biegiem. Laura złapała wtedy Michaela, powstrzymując go przed kolejnym atakiem na wilkołaka. Zorientowała się już, że próbowałem grać na czas, pędząc jak szalony w poszukiwaniu najbliższej, wilkołakoodpornej osłony. Dopadłem drzewa, wspinając się na nie z rekordową prędkością, a wilkołak podążył za mną, bezskutecznie próbując wspiąć się wyżej niż najniższe konary. Moje położenie było jak najbardziej nędzne, dało jednak Michaelowi czas na dopadnięcie samochodu. Nie bardzo wiem, ile czasu na tym drzewie spędziłem i  po jakim czasie wilkołak stwierdził, słusznie zresztą, że jeśli nie może wspiąć się za mną, musi mnie jakoś sprowadzić na dół. Udało mu się złamać gałąź i rozchybotać drzewo na tyle skutecznie, że poleciałem w dół jak futrzasty kamień. Cóż, tu mnie miał. Z daleka jeszcze słyszałem krzyki Michaela i przenikliwy pisk Lili, kiedy kły sięgnęły mojego grzbietu, a pół człowiek, pół zwierzę miotnęło mną w powietrze.
Patrząc na to z obecnej perspektywy, żadne z nas nie miało szans na przeżycie tamtej nocy, gdyby nie zjawienie się naszego wybawcy. W chwili gdy wilkołak szykował się do kolejnego ciosu, a moi przyjaciele nieudolnie próbowali temu zapobiec, potwór nagle został powalony na ziemię przez ogromnego czarnego tygrysa. Michael podniósł mnie z ziemi, natychmiast cofając się w stronę samochodu. Kryjąc się za jego osłoną słuchaliśmy odgłosów walki. Musiałem na moment stracić przytomność, bo kiedy już się ocknąłem, spotkałem się z natarczywą dłonią badającą moje żebra. Syknąłem, próbując się jak najdalej od tej dłoni odsunąć, ale druga chwyciła mnie za kark, zmuszając do otwarcia oczu.
- Przemieniaj się, gówniarzu.
Nawet nie musiałem go widzieć, żeby wiedzieć, kto taki przybył nam na ratunek. Mój cudowny wuj, Jeremiah, człowiek o mentalności teksańskiego właściciela ziemskiego i przepięknej kociej formie, czarnego tygrysa właśnie.Człowiek, który uważał mnie za zakałę rodziny.
Niechętnie, ale zrobiłem to, starając się nie patrzeć w jego pociemniałe z gniewu oczy. Rozejrzałem się przy okazji za moimi przyjaciółmi, odnajdując ich siedzących nieopodal, wyglądających jak kupka nieszczęścia. Lila trzymała zakrwawioną chusteczkę przy swoim nosie i oddychała ciężko,  z bólem wypisanym na twarzy. Udało mi się podnieść na własne nogi i chciałem podejść do niej, ale powstrzymała mnie ciężka dłoń opadająca na moje ramię.
- Czy ty kompletnie już zwariowałeś? Te twoje śmieszne hobby do końca zeżarło ci mózg, baranie? - wuj podniósł głos, a jego dłoń zacisnęła się, sprawiając mi ból.
- To nie nasza wina - zaprotestowałem cicho.
- Nie nasza wina, nie nasza wina - przedrzeźniał.
- Ale to naprawdę... - zaczęła Lila, ale on przerwał jej szybko.
- Zamknij się kundlu - warknął.
Lila zamilkła, nie z potrzeby posłuszeństwa, ale ze złości.
- Nie powinieneś się z nimi spotykać, Felix. Ale czego ja się mogłem spodziewać po kimś takim jak ty - zmierzył jadowitym wzrokiem moich przyjaciół, podczas gdy ja rzucałem im przepraszające spojrzenia. Widziałem też jak Michael spiął się, słysząc ostatnie słowa wuja. Słusznie połączył je z moją seksualnością.
- To moja sprawa, z kim się spotykam - odparłem, wyrywając się z jego uścisku, na co moje ciało odpowiedziało bólem.
- Nie pyskuj. Uratowałem wasze dupy, bo jesteś cholernie bezużyteczny, Felix. Gdybyś się do czegokolwiek nadawał, nie musiałbym być tutaj.
Skuliłem się w sobie, połowicznie z bólu i zmęczenia, ale i z poczucia winy, jakie wywołały we mnie te słowa.
- Nie ma pan żadnego prawa tak o nim mówić - usłyszałem głos Michaela, który podniósł się z ziemi. Jako jedyny wytrzymywał spojrzenie mojego wuja bez problemu.
- O, czyli już wiadomo z kim gnojek uprawia te swoje bezeceństwa. Mam prawo mówić o nim, jak tylko będę chciał i ani ty, ani żaden inny równie zboczony typ nie będzie mi rozkazywał!
Nim Jeremiah zdołał położyć choćby palec na Michaelu stanąłem między nimi. Laura natomiast chwyciła Lilę, która poderwała się w górę, sycząc coś co brzmiało bardzo niecenzuralnie.
- Wracajmy już - rzuciłem w stronę wuja, nie patrząc mu w oczy.
Z parsknięciem odwrócił się i odszedł. Poszedłem karnie za nim, odwracając się tylko na moment, by wymamrotać ciche "Przepraszam".
Podróż do domu była cicha, poza agresywnym mamrotaniem wuja. W drzwiach powitał mnie ojciec zamykając w silnym uścisku, po raz pierwszy od miesięcy. Wuj kazał mu nie rozczulać się nad gówniarzem. Udało mi się zrobić sobie herbaty i uciec do siebie, unikając kolejnych złośliwych komentarzy. Tam jak w transie rozebrałem się ze zniszczonych ubrań i poszedłem pod prysznic. Dopiero tam rozpłakałem się jak dziecko, opierając czoło o chłodne kafelki.

Mikey?
Tak wiem, że Jeremiah to siusiak straszny niedobry.

29 lip 2018

Od Michaela do Felixa

Przeciągnąłem się lekko, robiąc niewinną minę. W następnej chwili szybko wyciągnąłem ręce łapiąc czarnego kota w uścisku. Skończyło się z podrapaną dłonią - well, Felix był tym razem delikatny. Dał się jednak wyściskać, mimo bardzo niezadowolonego wyrazu na jego pyszczku. Uśmiechnąłem się, chowając swój wyszczerz w kociej sierści. Cieszyłem się, że Felix zaufał mi w końcu na tyle, by przyznać się, że jest kotołakiem. Nie chcąc naciągać tego zaufania, puściłem go, by mógł z powrotem przemienić się w człowieka - oglądanie tego było niesamowite. Z małym uśmieszkiem obserwowałem jak kocie uszy chowały się w burzy włosów chłopaka. Po chwili spoglądały na mnie już brązowe oczy Felixa a nie bursztynowe tęczówki jego kociej wersji. Mimowolnie wyciągnąłem rękę muskając grzywkę chłopaka. Uświadomiłem sobie, co powinienem teraz zrobić. Tę samą dłoń opuściłem, splatając swoje palce z palcami Felixa.
- Felixie Wray. Czy poszedłbyś ze mną na randkę? - Zrobiłem to szybko i prawie pewnie. Poczułem jakby jakiś zbędny ciężar zwalił się z moich ramion. Powinienem być zdenerwowany, że za szybko, że źle, że wszystko zepsuję ale coś z tyłu głowy dawało mi przeczucie, że wszystko będzie w porządku. Trochę pocieszała mnie także mina Felixa, która pokazywała tylko zdziwienie i może lekkie rozbawienie zamiast rozczarowania. To był już bardzo dobry znak.
- To brzmiało jak oświadczyny - powiedział tylko a ja poczułem jak moja twarz się rumieni. Kąciki ust Felixa podniosły się w lekkim uśmiechu. Zasłoniłem swoją buzię ręką w geście zawstydzenia. Kotołak powoli podniósł swoją i w szybkim geście - pstryknął mnie palcami w czoło.
- Zgadzam się - wymruczał i pochylił się w moją stronę. - Masz mnie rozpieścić - uśmiechnął się leniwie i odsunął zanim mój mózg zdążył zareagować. Moje usta mimowolnie otworzyły się szeroko - dosłownie szczęka mi opadła. Chichot Felixa sprawił, że szybko się pozbierałem. Do końca wieczora na mojej twarzy pozostał szeroki uśmiech.
***
- Co mi strzeliło do głowy? Oczywiście, że to mu się nie spodoba, on zasługuje na coś o wiele lepsz... Laura, to bolało!
***
Dwa, może trzy razy wygładziłem przód mojego swetra. Była to rzecz, którą kupiła mi Laura, z rozkazem bym go włożył. Spod niego wystawała kanarkowo-żółta koszula, którą znalazłem na dnie mojej szafy. Zadzwoniłem do drzwi. Zamiast Marge, która zwykle mnie witała, ujrzałem nieco zarumionego Felixa. Otworzył drzwi szerzej i zobaczyłem go w pełnej okazałości - uroczej czarnej koszuli w flamingi i zwykłych dżinsach. Nie byłem na to zupełnie przygotowany. Nie tracąc czasu wyciągnąłem w jego stronę bukiet lilii, próbując wydobyć mój najszerszy uśmiech. Chłopak wziął kwiaty bez słowa i dał mi się przytulić, kładąc swoje smukłe dłonie na moich łopatkach. 
- Trzeba je włożyć do wody - usłyszałem szept w moim uchu i chłopak wysunął się z moich objęć. Podążyłem za nim do kuchni, obserwując jak nalewa wodę do wazonu a następnie układając w nim rośliny.
- Zaniosę je do mojego pokoju - uśmiechnął się. Kiwnąłem głową i oparłem się o blat, czekając na niego z ciężko bijącym sercem.
- Przygotowywał się ze trzy godziny - usłyszałem cichy głos za mną i obróciłem się by zobaczyć Marge chowającą coś do lodówki. Kiedy ona się tam pojawiła?
- Zależy mu. Wiem, że tobie też ale jak go skrzywdzisz, to masz u mnie przechlapane - rzuciła mi zadziwiająco groźne spojrzenie. Przytłumionym głosem powiedziałem, że rozumiem, czym zasłużyłem sobie na jej radosny uśmiech. Po chwili Felix wbiegł do kuchni, udając, że wcale się nie spieszył. Uśmiechnąłem się lekko.
- Miłego wieczoru, Marge - rzuciłem i wziąłem dłoń chłopca w moją, prowadząc go w stronę wyjścia. Chłopiec siedział cicho, dopóki nie usiedliśmy razem w samochodzie.
- Gdzie mnie zabierasz? - zapytał uśmiechając się do mnie tak, że zmiękły mi kolana. Jednak cholernie się stresowałem, w strachu, że mu się nie spodoba.
- Jedziemy do szkoły. Prawie - odpowiedziałem a Felix spojrzał na mnie zaskoczony.
- Do szkoły? - powtórzył po mnie, chyba nie do końca mi wierząc.
- Prawie - odparłem, śmiejąc się lekko do siebie. Nie kłamałem - zaparkowałem jakieś dwie minuty spaceru od budynku szkoły. Wysłałem szybkiego smsa do Laury, mówiącego jej o tym, że już jesteśmy na miejscu. Chłopak rozglądał się dookoła szukając jakiejś podpowiedzi na to gdzie możemy się wybierać. Wyskoczyłem szybko z samochodu i otworzyłem przed nim drzwi, na co zareagował kręcąc głową z niedowierzaniem. Gdy tylko wysiadł, znów wziąłem jego dłoń, tym razem pozwalając sobie na splecenie naszych palców razem. Pociągnąłem go lekko w kierunku małej skarpy, na którą Felix już powoli rozpoznawał. Nadal uśmiechał się do siebie, nie wierząc chyba, że mogłem być taki cliche. W sumie ja też siebie zaskoczyłem. Z wąskiej ścieżki wśród krzewów wyszliśmy na plac zabaw, oświetlony różnymi świeczkami zapachowymi. Poprowadziłem Felixa do koca, rozłożonego tak, że mogliśmy z niego oglądać obraz cichego San Lizele. Z koszyka piknikowego wyjąłem dwa kubeczki oraz butelkę wody, nalewając trochę chłopakowi. Wyjąłem także owoce i pieczywo, które przygotowały dziewczyny (ja bym nie wiedział jak usunąć szypułki z truskawek). Zdenerwowany zerknąłem na Felixa, który patrzył na mnie z najpiękniejszym uśmiechem, który kiedykolwiek widziałem.
- Podoba ci się? - zapytałem mimo łamiącego mi się głosu. Brunet ochoczo pokiwał głową.
- Jesteś okropny. Uwielbiam to - mruknął i wyciągnął łapkę po jedną ze świeczek. Zgasił ją i odstawił na miejsce. Spojrzałem na niego z podniesioną brwią.
- Czekolada. Strasznie sztuczna, nie lubię tego zapachu - wytłumaczył mi, marszcząc nosek. - Opowiadałem ci kiedykolwiek historię z tym związaną? - pokręciłem głową, a Felix rozpoczął opowieść o tym jak ciotka wmusiła mu cukierki czekoladowe, które gdzieś kupiła, które okazały się być mydłem - kobieta była półślepa i nie przeczytała nalepki. Śmiałem się jak głupi, słuchając jak Felix musiał przepłukiwać gardło (i zdarzyło mu się beknąć bańkę mydlaną). Rozmawialiśmy chyba na wszystkie możliwe tematy. Podsuwałem Felixowi jedzenie, Felix co chwila przerzucał piosenki w stworzonej przeze mnie playliście ze wszystkimi disneyowskimi piosenkami o miłości. Uświadomiłem sobie, że minęły trzy godziny, dopiero gdy leżeliśmy na kocu, patrząc na gwiazdy. Powiedziałem to Felixowi, którego też zaskoczyła późna pora. Przeciągnął się lekko.
- Było świetnie - uśmiechnął się, a serce zabiło mi szybciej. Popatrzyłem chłopcu w oczy, którego wzrok powędrował na moje usta. Przysunąłem się ten milimetr bliżej, nachylając się, by go pocałować. Jednak jedyne co poczułem, to palce chłopca, które zatrzymały mnie. Felix patrzył na mnie z przepraszającym wzrokiem.
- Nieważne, jak bardzo tego chcę, to zależy mi na tym, żeby ten związek wyglądał inaczej. Minimum trzy randki, dobrze? - wyjaśnił. Wziąłem jego rękę w swoją, składając lekki pocałunek na opuszkach jego szczupłych palców.
- Jeszcze dwie - uśmiechnąłem się, pełen szacunku i podziwu. Felix nie przestaje mnie zaskakiwać. Podniosłem się.
- Czas odstawić cię do domu. Nie chcę żeby Marge spełniła jakąś ze swoich gróźb. Felix z jękiem podniósł się.
- Musimy? - spytał z roztrzepanymi włosami. Nie odpowiedziałem mu, tylko zacząłem gasić porozstawiane wszędzie świeczki. Nagle poczułem szczupłe ręce, obejmujące mnie w talii.
- Dziękuję, Mikey - usłyszałem i po chwili objęcie zniknęło. Gdy się odwróciłem Felix zajmował się składaniem koca, na którym przed chwilą leżeliśmy.
Powoli, jeszcze nieco rozleniwieni zebraliśmy nasze rzeczy i wybraliśmy się z powrotem do samochodu. Zapakowaliśmy wszystko do bagażnika. Otwierałem Felixowi drzwi, kiedy usłyszeliśmy głośny krzyk niedaleko nas. Spojrzeliśmy się na siebie i po sekundzie zamykałem szybko samochód i biegliśmy w stronę, z której doszła ta paniczna prośba o pomoc. Wbiegliśmy na szkolny parking i widok zamroził mi krew w żyłach. Przed nami stały Lila i Laura, która krwawiła. Na przeciwko nich, stał stwór, który przeraził mnie całkowicie. Wilczy pysk, ale z człowieczą posturą. Czyżby to był wilkołak? Spojrzałem na księżyc, który nie znajdował się w pełni. Warkot tego czegoś cichł. Stworzenie nachyliło się i miałem wrażenie, że zaraz ucieknie, ale rzecz jasna tego nie zrobił. Przyjrzałem się lepiej jego postawie i przekląłem w myślach. Szykował się do kolejnego ataku. Czułem, jak moje nogi same ruszają się z miejsca i kiedy potwór skoczył na dziewczyny, stałem już przed nimi z rozłożonymi skrzydłami, używając ich jako tarczy.

Felix?

28 lip 2018

Od Aurayi do Ezequiela


               Siedziałam, w milczeniu wpatrując się w Eda, przetwarzając wszystko to, czego się dowiedzieliśmy. Nie chciałam się do tego przyznawać, ale ta sprawa w jakiś sposób była dla mnie ważna. Poruszyła we mnie coś, co od dawna starałam się zapomnieć.
Było jeszcze coś, czego nie chciałam powiedzieć. Symbol, który narysowała Christina. Z początku nic mi nie mówił. Zwykłe, przeplatające się bez ładu i składu linie nie wyglądały szczególnie interesująco. Dopiero na drugi rzut oka i w tym chaosie można było dostrzec symbolikę. Symbolikę, która nie oznaczała nic dobrego.
- Kiedy mam zacząć patrole?
- Musimy zacząć jak najszybciej, póki czują się jeszcze na tyle bezpiecznie, aby w swojej kryjówce nie obawiać się nalotu policji. Chciałbym, abyś zaczęła patrol jeszcze dzisiaj w nocy, a później noce będziesz wybierała losowo. Po południu pojedziemy do Myrtice po eliksiry. Tam się dowiesz wszystkiego o ich działaniu i zastosowaniu. Później możesz wrócić do domu. Obserwację i tak zaczniemy ze dwie, trzy godziny po zachodzie słońca, aby pod osłoną mroku było ci łatwiej się ukryć. Dzisiaj jeszcze zachowamy wszelkie środki bezpieczeństwa, jakie tylko się da.
- W porządku.
Plan wydawał się dopracowany. I bardzo ryzykowny. Przyznam, że nie spodziewałam się tego, że moja następna misja zacznie się już z takim przytupem. Przy poprzedniej akcja rozwijała się powoli i spokojnie.
               W knajpce spędziliśmy jeszcze z pół godziny. Przyznam, że wbrew pozorom było tu dość przyjemnie. Wszystkie kolory, choć na pierwszy rzut oka dobrane bez pomysłu, po dokładnym przyjrzeniu współgrały z sobą, tworząc przyjemny widok. Przez durze okna promienie światła oświetlały wnętrze i podkreślały tańczące na wietrze drobinki kurzu. Do otwarcia knajpki zostało jeszcze trochę czasu, dlatego było tutaj tak cicho i spokojnie. Może dlatego też tak mi się tutaj podobało. Nie lubię zatłoczonych miejsc, pełnych ludzi, którzy oceniali każdy twój ruch. Nie czułam się wtedy dobrze.
- Lepiej już jedźmy. Przed nami długa noc.
Kiwnęłam głową na znak zgody. Ed zostawił na stoliku kilka funtów, wyszliśmy i udaliśmy się do zaparkowanego niedaleko samochodu.
Droga jak zwykle upłynęła nam w milczeniu. Zauważyłam, że to już norma, jeżeli o to chodzi. I choć oboje z nas to widziało, nie chciało tego przerywać. Ed wiedział, że nie lubię za dużo mówić, a ja byłam mu wdzięczna za to, iż to rozumie i szanuje moją decyzję.
               Podróż nie zajęła nam zbyt wiele czasu. Weszłam po schodach do znanego mi już mieszkania. A jednak, choć byłam już tutaj wcześniej, stanęłam w progu drzwi zdziwiona tym, co zastałam. Po mieszkaniu nie walały się już kartony z nierozpakowanymi meblami oraz rzeczami osobistymi. Wszystko było już wykończone i poukładane. Pomimo tego, że było to to samo miejsce, od mojej ostatniej wizyty sporo się tutaj pozmieniało.
- Wszystko w porządku? – spytał Ed, uśmiechając się lekko z rozbawienia, widząc moją reakcję.
- Ty chyba nie marnujesz ani minuty w swoim życiu.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami i udał się do pokoju, gdzie znajdowała się Myrtice.
- Witaj znowu! – uśmiechnęła się do mnie promiennie znad księgi, którą właśnie przeglądała – właśnie kończę dla ciebie ostatni z eliksirów.
- Oboje nie marnujecie czasu. – mruknęłam lekko się uśmiechając.
- On nie dałby mi spokoju, jeżeli nie zrobiłabym ich dzisiaj.
- Brzmi to tak, jakby uważał, że sama sobie nie poradzę. – spojrzałam na mężczyznę z lekkim wyrzutem.
- Wolę mieć pewność, że dysonujesz wszelkimi środkami, które pozwolą ci zachować bezpieczeństwo.
- O nie nigdy nie można do końca zadbać.
- Ale zawsze można robić wszystko, aby zwiększyć jego szansę.
- Nieraz zwiększenie szans bezpieczeństwa prowadzi właśnie do jego straty.
- Długo zamierzacie się tak przedrzeźniać? – westchnęła kobieta i gdy tylko ucichliśmy, wróciła do przygotowywania ostatniego z eliksirów.
Przyglądałam się temu z zainteresowaniem. Zawsze fascynowały mnie istoty, które panowały nad swoimi mocami. Ja ze wzglądu na to, że jestem Aniołem takich umiejętności nie posiadałam. Moja moc była zależna od emocji. Jakkolwiek idzie to interpretować, ponieważ nigdy zbyt dobrze nie działała, jeżeli ktoś by mnie o to pytał.
- Skończone. – uśmiechnęła się kobieta, zamykając szklaną, niewielką fiolkę z zielonym płynem w środku. Wygląd zawartości raczej nie zachęcał do wypicia.
Kobieta podeszła do stołu, gdzie stały podobne fiolki, w których znajdowały się substancje chyba we wszystkich kolorach tęczy.
- Że niby ja to będę musiała wypić?
- Tak. Eliksiry tak właśnie działają.
- One tylko tak źle wyglądają – zaśmiał się Ed.
- Łatwo ci mówić, bo to nie ty będziesz musiał je wypić.
- Może przejdźmy do tego, co ważne. Wszystkie fiolki masz podpisane, ale powiem ci jeszcze na wszelki wypadek, która do czego służy. Ta zielona sprawi, że staniesz się niewidzialna. Jest jedną z ważniejszych mikstur do obserwacji. Tylko uważaj, działa godzinę, maksymalnie półtorej. Wystarczy jeden łyk. Dalej jest ta fioletowa. Druga z ważniejszych. Pozwoli ci na bezszelestne przemieszczanie się. Powinna działać mniej więcej tyle samo, co ta zielona, jednak z doświadczenia wiem, że bywa z tym różnie. Niebieska zmyli każdego. Nawet wilkołak nie będzie w stanie cię wytropić. Działanie ma ze dwie godziny, ale musisz tego bardzo pilnować. Kiedy już będziesz na miejscu, musisz ją regularnie przyjmować, pilnować tego, aby nawet na sekundę nie przestała działać, ponieważ to wystarczy bardziej wyczulonym nadnaturalnym na wytropienie cię. A tego nie chcielibyśmy. Ta czarna jest dodatkowa. W zasadzie w razie kłopotów. Pozwoli ci szybciej latać czy biegać. Mam jednak nadzieję, że nie będzie ci ona zbytnio potrzebna. To chyba na razie wszystko. Jakieś pytania?
- Jedno. Jak ja mam to przenieść razem ze sobą? Te fiolki są za wielkie.
- O to się nie musisz się martwić. Dostaniesz to w mniejszych opakowaniach, wystarczających, aby je przenieść i w odpowiedniej ilości, aby starczyły ci na całą noc.
Przez krótką chwilką przypatrywałam się fiolką z powątpiewaniem. Wiedziałam, że mają mi pomóc, a niektóre podczas tej obserwacji są niezbędne, jednak bardziej wolałam ufać swoim umiejętnością.
               U Eda spędziłam jeszcze trochę czasu. Myrtice zapakowała dla mnie wszystkie potrzebne rzeczy do odpowiedniej torby i jeszcze raz przypomniała, która służy do czego i przez jaki czas. Z Edem jeszcze pobieżnie omówiłam, jak będzie wyglądać obserwacja, choć szczegóły będziemy ustalać na miejscu, po zorientowaniu się w terenie i sytuacji.
Skoro wszystko, co miało być załatwione, takowe zostało, przyszła nieunikniona chwila powrotu do domu. Przyznam się, że gdy jechałam wraz z mężczyzną samochodem, siedziałam cała spęta. W duchu przygotowywałam się na kłótnię tysiąclecia. Wiedziałam, że James nie jest zadowolony z tego, że mam kolejną sprawę. To dal wyraźnie do zrozumienia podczas rozmowy przez telefon. Jednak jeżeli usłyszy, co teraz mam do zrobienia, będzie cudem, jeżeli nie spali połowy okolicy. Osobiście uważam, że trochę za bardzo dramatyzuje. Przez tyle lat żyłam w niebezpieczeństwie, bez niego i jakoś przeżyłam. Te sprawy to nic w porównaniu z tym, co kiedyś musiałam robić.
- Jesteśmy na miejscu – z zamyślenia wyrwał mnie głos Eda. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu stoimy pod moim domem. Westchnęłam tylko i otworzyłam drzwi.
- Dzięki – powiedziałam. – Ale lepiej odjedź, nim mój brat cię zobaczy, albo co gorsza, usłyszy, co mam robić dzisiejszej nocy.
Mężczyzna tylko zaśmiał się i ruszył w drogę powrotną.
Pewnym krokiem udałam się w stronę domu. Nie zdążyłam dobrze przekroczyć progu domu, a brat już stał przede mną.
- Dobrze, że łaskawie wróciłaś do domu.
- O co ci chodzi? Nie zdążyłam dobrze wejść do domu, a ty już masz jakiś problem.
- Oczywiście, że mam problem.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Poinformowałam cię o sprawie, wywiązałam się z umowy. Nie masz nic w tej sprawie do powiedzenia.
- Co to za sprawa?
- Morderstwo i porwanie. Prawie żadnych śladów. Jedynym świadkiem jest córka. Wiemy, że zamordował wilkołak.
Wzięłam głębszy oddech i pokrótce opowiedziałam, czego się dowiedzieliśmy do tej pory. Potem płynnie przeszłam do tematu tego, jakie zadanie będę miała teraz. Czekałam na reakcję mojego brata, szykując się do konfrontacji. Ostatnimi czasy był bardzo nieznośny.
- Mogłaś mi coś więcej o niej powiedzieć, aby wiedzieć czy możesz w niej brać udział.
- Zaraz, zaraz. Ty myślisz, że będziesz decydował o tym, w której sprawie mam uczestniczyć, a w której nie? Chyba żartujesz.
- Nie myślałaś chyba, że pozwolę ci brać udział w samobójczych misjach.
- W naszej umowie nic nie było o wybieraniu spraw! – krzyknęłam.
- Ale teraz będzie. To ty raczysz żartować, że weźmiesz udział w tych obserwacjach. – warknął
- Przecież nie będę walczyła! Mam tylko obserwować bandę kretynów, którzy myślą, że wszystko im wolno. I nic więcej. Jeżeli jakoś cię to pocieszy Ed załatwił mi eliksiry ułatwiające wszystko, a sam również tam będzie. Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia!
- Z nim też chyba będę musiał sobie porozmawiać. – mruknął. – posłuchaj. Doskonale wiesz, dlaczego nie chcę, abyś brała w tym udział. Nie chcę, abyś do tego wracała.
- Ale jeżeli tego nie powstrzymam, inni skończą tak samo. Wiesz, że jeżeli mam szansę to powstrzymać, zrobię to.
- Martwię się o ciebie. A jeżeli coś pójdzie nie tak? Nie chcę, abyś znów przez to przechodziła.
- Wielką wiarę masz w moje umiejętności. – burknęłam.
- Jesteś niemożliwa.
- A ty nieznośny. Jakbyś czegoś chciał, jestem w swoim pokoju. Wieczorem wychodzę.
Do czasu mojego ponownego opuszczenia domu, wraz z Jamesem omijaliśmy się szerokim łukiem. Oboje wiedzieliśmy, że jeżeli którekolwiek z nas odezwałoby się choć słowem, znów zaczęła by się kłótnia. Tylko, kiedy zbierałam się do wyjścia, brat podszedł do mnie i powiedział:
- Uważaj na siebie.
- Przecież za kilka godzin wracam. To naprawdę nic wielkiego.
On tylko spojrzał na mnie poważnie i wrócił do swojego pokoju. Lekko zaskoczona jego reakcją wyszłam czym prędzej z mieszkania, aby mu się nie odmieniło i wsiadłam do samochodu Eda.
- Gotowa?
- Oczywiście.
Siedziba gangu znajdowała się poza miastem, w starych opuszczonych koszarach usytuowanych nieopodal lasu. Było to idealne miejsce, ponieważ nikt tutaj się nie zapuszczał i aby się ukryć przed wzrokiem niepożądanych osób. Bacznie przyjrzałam się otoczeniu w poszukiwaniu dogodnych punktów obserwacyjnych. Niestety nie mogłam cały czas latać nad okolicą, ponieważ po pierwsze nie mam tyle sił, a po drugie, ruch skrzydeł wywoływałby nieco mocniejszy wiatr, co od razu by mnie zdradziło.
Wybrałam sobie kilka dogodnych miejsc, skąd nie będę widoczna, a z których będę miała dogodny widok na całą okolicę.
- Pamiętaj o niebieskim eliksirze. – szepnął Ed.
- Tak, tak, wiem. Daj spokój, nie musisz a tak się o mnie martwić. Dam sobie radę.
- Ostrożności nigdy za wiele.
Kolejny, który nie wierzy, że jestem w stanie zrobić coś dobrze – pomyślałam.
Zajrzałam do torebki i wyciągnęłam odpowiedni flakonik. Jak się okazało, mikstura wbrew wyglądowi nie miała żadnego smaku. Nie poczułam się po niej inaczej, w nic się nie zmieniłam. To chyba znaczy, że działa, prawda?
Udałam się do pierwszego z wypatrzonego przeze mnie punktu obserwacyjnego. Znajdował się on na dachu najwyższego budynku. Był on usytuowany na uboczu a cień drzew praktycznie spowijał cały domek. Schowałam skrzydła i położyłam się nieruchomo. Wiedziałam, że nawet najmniejszy ruch jest mnie w stanie zdradzić. A po co ściągać na siebie niepotrzebną uwagę? Idąc zasadą, że ludzie nigdy bez powodu nie patrzą w górę, mogłam czuć się tutaj bezpieczna przez kilka godzin, a kto wie, może nawet przez całą noc.
 Wyciszając się, bacznie zaczęłam się przyglądać temu, co dzieje się w dole. Oczywiście wraz z upływem czasu i coraz późniejszą porą, liczba członków uczestnicząca w dzisiejszym zebraniu rosła. Na środku rozpalili wielkie ognisko w metalowej beczce, dające im niewielką namiastkę ciepła oraz światła. Większość z nich miała również ze sobą butelkę piwa bądź paliła papierosa. Wyglądali na bardzo zadowolonych z siebie.
Przyjrzałam się im uważniej. Wśród zebranych udało mi się wypatrzeć kilka wampirów, ze trzy wendigo, jedną zmorę i dwa demony. Nawet znaleźli się jacyś półbogowie. Jednak ani jednego wilkołaka. Czy to możliwe, że mnie wyczuł? Albo dowiedział się o całej akcji? A może pomyliliśmy się i ten gang nie ma nic wspólnego z naszym śledztwem?
A może po prostu go dzisiaj nie ma?
To dopiero pierwsza noc obserwacji i drugi dzień po morderstwie. Nie bądź w gorącej wodzie kąpana – zganiłam się w myślach i wróciłam do dalszej obserwacji.

Ezequiel?
Wybacz, że tyle musiałeś czekać :(

Od Aurayi - event, części trzecia, grupa pierwsza


               Nie jestem do końca pewna, jak się tu znalazłam. W jednej chwili biegłam ulicami San Lizele, uciekając przed wszystkim i wszystkimi, a w szczególności przed moim nadopiekuńczym bratem, który akurat tego dnia postanowił mi utrudnić życie, a w następnej kłóciłam się z Aniołem i Łowcą gdzieś w starożytności. To przekraczało wszelkie granice normalności. Nawet jak dla mnie.
- Jeżeli chcesz biegać tutaj zupełnie nagi, proszę cię bardzo. Ja nie mam zamiaru robić z siebie widowiska. – odparowałam.
- Już je robisz, pokazując swoje skrzydła – skwitował Łowca.
- Masz coś do moich skrzydeł?
- Musimy zachować spokój – przerwał nam niepewnie Anioł – Mamy uratować świat, pamiętacie?
Razem z Łowcą popatrzyliśmy się na niego. Choć nie chcieliśmy tego przyznawać, to oboje zgadzaliśmy się z chłopakiem. Musieliśmy zawrzeć rozejm. Przynajmniej na czas misji. Nie podobało mi się to. Bardzo nie podobało. Nienawidziłam Łowców, zapewne jak każdy nadnaturalny. A do tego wolałam pracować sama. Nie przywykłam do zaufania wobec zupełnie obcych osób.
- Więc musimy coś wymyślić. – powiedziałam z lekkim trudem – Co nie obejmuje kradzieży i biegania po okolicy nago.
- W takim razie kończą nam się opcje.
- Może znajdziemy coś na obrzeżach miasta? Ludzie pozbywają się starych rzeczy, prawda?
- Chcesz, abyśmy grzebali w śmieciach?
- Panience znowu się coś nie podoba?
Już otworzyłam usta, aby odpowiedzieć, jednak przerwało mi nagłe zamieszanie niedaleko nas. Wiwatujący tłum ludzi szedł w naszym kierunku.
- Chyba musimy stąd iść – powiedział Cigno.
Razem z Eligiuszem kiwnęliśmy głową na zgodę i pobiegliśmy w najbliższą uliczkę.
               W drodze na obrzeża miasta przyglądałam się wszystkiemu z lekkim zainteresowaniem. Budowle zbudowane niechlujnie z gliny i słomy, które nie mogły zapewniać odpowiedniego schronienia. Wszystko tutaj wyglądało tak krucho i niepewnie. Byłam pod wrażeniem tego, jaki stanowi to kontrast do tego, co znam z naszych czasów.
- Wiecie cokolwiek na temat tego całego Aleksandra Wielkiego? – spytałam jakby od niechcenia. Z racji mojej przeszłości, nie chodziłam do szkoły. Nie wiem, co to znaczy mieć lekcje, prace domowe, uwagi i kary. Nie wiem, co to przyjaciele. Jednak oni nie musieli o tym wiedzieć.
- Był, znaczy, jest królem Macedonii. Znany jest ze swoich podbojów. Walczył w Gracji, Azji Mniejszej, pokonał Imperium Perskie i ruszył na Indie. Zbudował potężne państwo. – powiedział Anioł.
- No dobrze. Pytanie w takim razie, czy mamy uratować go przed śmiercią, czy do niej doprowadzić?
- Aleksander zmarł w wieku trzydziestu dwóch lat. Jedni twierdzą, że zmarł z powodu choroby. Inni, że został otruty.
- A więc może chodzi o jego podboje? Wiecie, gdyby nie on, to państwo nie byłoby takie potężne. – stwierdził Łowca.
- Czyli sądzisz, że chcą go zabić przed jego właściwą śmiercią? – spytałam.
- A masz jakieś inne pomysły?
Nie odpowiedziałam. Dalszą drogę w poszukiwaniu jakiegoś odzienia odbyliśmy w milczeniu.
               Nie spodziewałam się, że widok na obrzeżach miasta może być tak różny od tego, co widzieliśmy w centrum miasta. Tutaj domki ledwo stały. Stare, podniszczone, w większości nienadające się do zamieszkania budynki robiły za ostatnią szansę schronienia dla ludzi ubogich lub kalekich, wykluczonych ze społeczeństwa. W jakimś niewielkim stopniu rozumiałam ich i utożsamiałam się z nimi. Zapomnieni przez świat i ludzi, zdani sami na siebie, aby walczyć na tym okrutnym świecie.
- Myślicie, że uda nam się tutaj coś znaleźć? Ci ludzie wyglądają, jakby sami brali wszystko, co może pomóc im przetrwać. – powiedziałam, patrząc z politowaniem na otaczających nas ludzi.
- Jak nie sprawdzimy, to się nie dowiemy. Poczekajmy do wieczora. Pod osłoną nocy łatwiej będzie nam się nie rzucać w oczy. – powiedział Łowca i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź zagłębił się między kręte uliczki w poszukiwaniu schronienia do czasu zachodu słońca.
               Trwanie w bezczynności to chyba najgorsze, co może się zdarzyć na misji. Nie możesz nic zrobić, musisz cierpliwie czekać w jednym miejscu i starać się siedzieć cicho. A jeżeli to trwa kilka godzin idzie zwariować. Dlatego, kiedy tylko słońce schowało się za horyzont, a na uliczkach miasta nikogo już nie widzieliśmy, wyszłam jako pierwsza ze starej lepianki, w której się ukryliśmy.
- Będzie nam łatwiej szukać, jeżeli się rozdzielimy. – powiedziałam – Nie mamy zbyt wiele czasu, a szukanie ubrań nie może zajmować nam większej uwagi. Ludzie Jakmutambyło mogli już zacząć działać.
Wiedziałam, że Eligiuszem mógł być chętny do skomentowania tego, dlatego bez większej uwagi na to odwróciłam się i udałam w nieznane licząc, że może tam uda mi się coś znaleźć.
- Za godzinę w tym samym miejscu. – powiedziałam na odchodnym.
               Nie mogłam uwierzyć, że marnuję czas na szukanie ubrań, ponieważ kradzież nie podobała się jakiemuś Aniołkowi. Wiem, że to było złe i wiem, że nie powinno się tak robić. Ale jeżeli mam wybierać między kradzieżą a uratowaniem całego świata, to wolę wybrać tą drugą opcję. Dlatego postanowiłam znaleźć pierwszą lepszą rzecz, wrócić na miejsce zbiórki i zacząć naprawdę działać.
Zagłębiłam się w zaśmiecone i śmierdzące uliczki licząc na to, że znajdę tutaj cokolwiek. Udało mi się to dopiero po dłuższej chwili. Długa biała, podziurawiona szmata, wyglądająca jak niedopasowany obrus, to jedyne, co udało mi się znaleźć. No nic, wygląd to akurat najmniejsza rzecz, którą muszę się martwić. Narzuciwszy ją na siebie byle jak i schowawszy własne ubrania do torby wróciłam na miejsce spotkania, gdzie obydwaj mężczyźni już na mnie czekali.
- Dłużej ubierać się nie dało?
- Wybacz, nie umiałam się zdecydować na kolor szmatki. – odparowałam. – Dobra. Sprawę ubrań mamy załatwioną. Wreszcie. Co dalej?
- Chyba dobrym pomysłem było by jakimś cudem dostać się w pobliże otoczenia Aleksandra Wielkiego. – powiedział nieśmiało Cigno.
- Jakieś pomysły, jak mamy to zrobić?
- Może udajmy się do pałacu i z nim porozmawiamy?
- Jasne i co wtedy zrobimy? Powiemy mu, że przybywamy z przyszłości, aby go uratować przed ludźmi człowieka, który chce zdobyć władzę, a przy tym zniszczyć świat?
- Może nie będziemy musieli z nim rozmawiać, aby się do niego zbliżyć?
- Co masz na myśli? – spytałam zaintrygowana.
- Słuchajcie. On jest królem. Mieszka w pałacu. Wyrusza na liczne wojny i ucztuje zwycięstwa. Na pewno potrzebuje jakiejś służby i wojowników. A gdybyśmy po prostu zaciągnęli na służbę u niego?
- Mamy walczyć w jego boku, aby go chronić? Zabijać ludzi, aby zwiększyć jego Imperium? Świetny pomysł, ale my razem z Cigno nie możemy zabijać, tak w ramach przypomnienia.
- Ty i tak nie walczyłabyś.
- A to niby dlaczego? Uważasz, że nie potrafię walczyć?
- Nie. Uważam, że jesteśmy w starożytności, a tutaj kobiet-wojowniczek nie było. Tutaj kobieta miała inną rolę.
- Chyba wolę nie pytać jaką. W takim razie jakim cudem ja mam się dostać do pałacu?
- Jako służąca.
- Mam robić wszystko, na co wy będziecie mieć ochotę? Bez żadnego prawa głosu? Chyba sobie żartujesz.
- A widzisz jakieś inne wyjście?
Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że miał rację. A jednak perspektywa usługiwania i spełniania każdego życzenia wszystkich nie była zbyt zachęcająca.
- No dobrze. A jak go przekonamy, aby nas przyjął?
- Tym będziemy się martwić już w pałacu. Chodźmy.

<Cigno, Eligiusz?>

25 lip 2018

Event - Od Cigno/Umilty - Event, część 2, grupa pierwsza

Spojrzałem na osoby, które znalazły się w tym samym miejscu, co ja. Kojarzyłem tylko niewielką część z nich. Po aurach zebranych rozpoznałem wśród nich demona, anielicę i Łowcę. Co do rasy drugiego chłopaka oraz mówczyni nie miałem pewności. Ta zmierzyła wzrokiem naszą piątkę, jakby podobnie jak ja chciała wiedzieć z kim ma do czynienia. Pewnie tak też było.
- Nawet nie wiecie, jak wdzięczna jestem wam za to, że się pojawiliście. Naprawdę. Szczerze mówiąc bałam się, że będę musiała robić to wszystko sama. Byłoby to trudne, ale dałabym radę. Tak myślę. - po tych słowach nastąpiła chwila przerwy. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i kontynuowała.
- Sprawa ma się tak, pewien angielski książę Logan Caroll na podstawie jakichś super skomplikowanych działań obliczył, że jeśli w pewnych ważnych momentach historycznych wprowadzi daną zmianę, teraz byłby władcą chyba z połowy świata. Może i tak, ale działanie to utworzyłoby ogromną dziurę w czasoprzestrzeni, która z czasem, według moich przewidywań w ciągu trzech miesięcy, wessałaby do środka Ziemię. Jednym słowem, apokalipsa. Dlatego też zebrałam was tutaj, żebyśmy spróbowali coś z tym zrobić. - mówczyni spróbowała chyba się uśmiechnąć, co nie wyszło jej najlepiej, ale w końcu liczą się chęci.
- Każde z grup dostanie po cztery kule, otwierające przejścia do następnego czasu. Jedyne co musicie z nią zrobić, to rzucić na ziemię. Są już zaprogramowane tak, żeby zaprowadzić was do odpowiedniej chwili w historii. Ale pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić po znalezieniu się w przeszłości, jest znalezienie odpowiedniego stroju. Jeśli będziemy odstawać od innych albo oskarżą nas o konszachty z czarną magią, albo wystraszymy szpiegów Carolla. - dziewczyna zamilkła i spojrzała na nas, jakby chciała przypomnieć sobie coś ważnego.
- Będziemy podzieleni na dwie grupy trzyosobowe. Każda z grup dostanie sześć postaci historycznych, których historii musimy przypilnować. Wysłannicy Carolla niekoniecznie muszą je zaatakować, ale na pewno były one przez nich sprawdzane. - po tych słowach jedna z toreb została przekazana anielicy, a druga - demonowi. Przez chwilę zawiesiłem na nim wzrok. Czy na pewno jest tutaj po to, żeby nam pomóc? Demony zazwyczaj jeśli udzielają się w podobnych do tej sprawach, to tylko dlatego, żeby przerwać nudne oraz monotoniczne życie i móc się zabawić cudzym kosztem. Nie twierdzę jednak, że nie mogę być w błędzie. Przyjrzałem się bardziej jego twarzy, rozpoznając znanego mi detektywa. Wciąż pamiętając nasze pierwsze spotkanie, uznałem, że lepiej dam sobie spokój z tym swoim wewnętrznym monologiem, przez którego długo miałem ochotę spalić się ze wstydu lub zapaść pod ziemię. Spuściłem wzrok czerwony jak burak.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos znalezionej przez nas dziewczyny. Skupiłem więc na niej swoją uwagę.
- W środku znajdują się kule, trochę pieniędzy i kartki z informacjami odnośnie postaci. W pierwszej grupie jest Auraya, Cigno i Eligiusz. Macie Aleksandra Wielkiego, Lutra, Napoleona, Da Vinci, Waszyngtona i Kopernika. Nie bójcie się o języki, o ile nie zgubicie torby powinna działać trochę jak tłumacz. W drugiej jestem ja, Ruvik i James. My z kolei zajmiemy się Cezarem, Wiktorią Hanowerską, Kolumbem, Einsteinem, Ludwikiem XIV i Hitlerem.
- Hitlerem? Tym Hitlerem? - odezwał się ktoś z tyłu. Mnie bardziej jednak ciekawiło, skąd ta osoba zna nasze imiona.
- Tsa. Był dosyć ważny, co nie? Czy nam się to podoba, czy nie, musimy uratować mu to niemieckie dupsko. - odpowiedziała niejaka Harriet. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie rękę i wyraźnie się skupiła. Jej dłoń po chwili otoczyła fioletowo-niebieska mgiełka, która wystrzeliła do przodu i utworzyła portal. Przypominał on niewielkie jeziorko, unoszące się pionowo w powietrzu. Kałużę, w której można było dostrzec rozmyte budowle, charakterystyczne dla czasów antycznych. Obok został utworzony przez Harriet drugi portal o podobnym obrazie w swoim wnętrzu.
- To co? Ahoj, przygodo! - zawołała dziewczyna i wskoczyła do pierwszego portalu. Jej dwuosobowa grupa ruszyła za nią. Odprowadziłem demona smutnym, a jednocześnie wystraszonym wzrokiem. Nie byłem pewny, czy dam sobie radę. A on był jedyną osobą, którą znałem. Nasze spojrzenia się spotkały. Detektyw zatrzymał się przed portalem. Niepewnie postawiłem pierwsze kroki w jego kierunku, by następnie przyspieszyć. Uczepiłem się jego ramienia.
- Dasz sobie radę. - mruknął młodzieniec. Przytuliłem się do demona, ryzykując, że albo mnie znienawidzi, albo zabije. Ruvik poczochrał moje włosy. Uniosłem na niego wzrok, gdy skończył.
- Uważaj na siebie. - wymamrotałem, po czym wsunąłem dłoń pod swoją koszulę i wyrwałem jedno ze swoich piór. Wsunąłem je do ręki detektywa.
Odprowadziłem demona wzrokiem. Nawet, gdy zniknął w wnętrzu portalu, wciąż wpatrywałem się w kolorową tarczę.
- Skończyłeś już, Romeo? - zapytała zniecierpliwiona Auraya.
- Przepraszam. - odparłem, wracając do swojej grupy. Razem przeszliśmy przez przeznaczony dla nas portal.
***
Zapewne każdy z nas poczuł gorąco, spowodowane promieniami słońca. Rozejrzeliśmy się po dookoła, by co nieco dowiedzieć się o naszym położeniu. W odległości kilkudziesięciu metrów udało nam się dostrzec skromną budowlę, obok której suszyło się pranie.
- Musimy zdobyć te ubrania. - zadecydował Łowca.
- Ale kradzież jest zła... - zacząłem nerwowo miętosić koniec swojej koszuli.
- Musimy je mieć.
- Nie będę okradał, tym bardziej ubogich!
- Halo, mamy mamonę. - mruknęła dziewczyna.
- A widzisz tu sklep? I jak mamy je kupić niezauważeni? Te ciuchy wzbudzą podejrzenia.
-... To na golasa? - szepnąłem niepewnie.


< Auraya? Eligiusz?>

21 lip 2018

Od Harriet - event, część 1.

Nigdy nie byłam dobra w kontaktach międzyludzkich, ale według Richarda, zawsze lliczy się dobre pierwsze wrażenie. Tym razem postanowiłam skorzystać z jego rady i przy rekrutacji ochotników do misji, spróbowałam posłużyć się właśnie tym środkiem, żeby zaskarbić sobie szacunek tych ludzi. Chociaż nie, szacunek to zbyt dużo powiedziane. Potrzebowałam wywołać u nich takie uczucie, by chociaż wysłuchali co mam do powiedzenia, a później podporządkowali się moim poleceniom. Było to o tyle prostsze, że osoby, które wyraziły chęć pomocy, nie były ode mnie dużo strasze. Moja początkowa obawa o tym, że będę odstawać od ochotników jako najmłodsza, szybko rozproszyła się bez śladu.
Przejechałam spojrzeniem po stojących przede mną osobach, starając się wyczytać z ich postaci jak najwięcej informacji. Nigdy nie uważałam się za Sherlocka Holmesa, ale czasami udawało mi się zdobyć kilka przydatnych wniosków po chwilii obserwacji. Poza tym, byłam dosyć zawiedziona, że nasza grupa liczy zaledwie sześć osób, jednak, jak zwykł mawiać Richard, zawsze powinno się szukać dobrych stron. Więc na razie jedyną dobrą rzeczą, jaką widziałam w naszej małej liczebności było to, że przynajmniej będziemy mniej widoczni. Duże skupowiska zwykle ściągają spojrzenia, im mniej, tym lepiej.
Wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby, należeli do grupy nadnaturalnych. Chyba większość łowców uznała, że ratowanie świata ratowaniem świata, ale ze swoimi naturalnymi wrogami nie będą się bratać. Cóż, a szkoda, bo ich pomoc mogłaby być naprawdę przydatna. Oprócz mnie wśród ochotników znajdowała się zaledwie jedna przedstawicielka płci żeńskiej, pozostała czwórka, co logiczne, była facetami. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Poprawiłam rękawy swojej starej kurtki myśliwskiej, ścierając z jednego niewielką ilość keczupu, będacego pozostałością po moim obiedzie. Palce wytarłam w dżinsowy materiał spodni - i tak będziemy potrzebowali przebrania, gdy znajdziemy się w innym czasie.
- Nawet nie wiecie, jak wdzięczna jestem wam za to, że się pojawiliście. Naprawdę. Szczerze mówiąc bałam się, że będę musiała robić to wszystko sama. Byłoby to trudne, ale dałabym radę. Tak myślę - kiedy zdałam sobie sprawę, że a) zaczynam paplać i b) moje słowa mogły być niezbyt… poprawne, wzięłam głęboki oddech i spróbowałam zacząć od początku. - Sprawa ma się tak, pewien angielski książę Logan Caroll na podstawie jakichś super skomplikowanych działań obliczył, że jeśli w pewnych ważnych momentach historycznych wprowadzi daną zmianę, teraz byłby władcą chyba z połowy świata. Może i tak, ale działanie to utworzyłoby ogromną dziurę w czasoprzestrzeni, która z czasem, według moich przewidywań w ciągu trzech miesięcy, wessałaby do środka Ziemię. Jednym słowem, apokalipsa. Dlatego też zebrałam was tutaj, żebyśmy spróbowali coś z tym zrobić.
Spróbowałam uśmiechnąć się nieznacznie, jednak jestem pewna, że wyszło mi to bardziej jak grymas, aniżeli coś pocieszającego.
- Każde z grup dostanie po cztery kule, otwierające przejścia do następnego czasu. Jedyne co musicie z nią zrobić, to rzucić na ziemię. Są już zaprogramowane tak, żeby zaprowadzić was do odpowiedniej chwili w historii. Ale pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić po znalezieniu się w przeszłości, jest znalezienie odpowiedniego stroju. Jeśli będziemy odstawać od innych albo oskarżą nas o konszachty z czarną magią, albo wystraszymy szpiegów Carolla - zatrzymałam się na chwilę, zastanawiając się przez moment nad kolejnym krokiem. Ach, no tak. Grupy. - Będziemy podzieleni na dwie grupy trzyosobowe. Każda z grup dostanie sześć postaci historycznych, których historii musimy przypilnować. Wysłannicy Carolla niekoniecznie muszą je zaatakować, ale na pewno były one przez nich sprawdzane.
Podałam jedną torbę blondynce, drugą chudzielcowi-demonowi.
- W środku znajdują się kule, trochę pieniędzy i kartki z informacjami odnośnie postaci. W pierwszej grupie jest Auraya, Cigno i Eligiusz. Macie Aleksandra Wielkiego, Lutra, Napoleona, Da Vinci, Waszyngtona i Kopernika. Nie bójcie się o języki, o ile nie zgubicie torby powinna działać trochę jak tłumacz. W drugiej jestem ja, Ruvik i James. My z kolei zajmiemy się Cezarem, Wiktorią Hanowerską, Kolumbem, Einsteinem, Ludwikiem XIV i Hitlerem.
- Hitlerem? Tym Hitlerem? - odezwał się ktoś.
- Tsa. Był dosyć ważny, co nie? Czy nam się to podoba, czy nie, musimy uratować mu to niemieckie dupsko.
Wyciągnęłam rękę przed siebie, skupiając wszystkie swoje myśli na swoim wyobrażeniu Starożytnego Rzymu. Po chwili wokół mojej dłoni pojawiła się fioletowo-niebieska, przywodząca na myśl dym albo piętrzącą się energię otoczka, która, gdy wystrzeliła do przodu, utworzyła portal. Powtórzyłam ten proces ze swoim wyobrażeniem Macedonii  i jego władcy.
- To co? Ahoj, przygodo! - i jako pierwsza wskoczyłam do przejścia.
Powinnam była spodziewać się upału. W końcu Rzym znajduje się we Włoszech. Ale nie, wolałam wcisnąć się w ciepłe, dostosowane do angielskiej pogody ubrania. Toteż nic dziwnego, że tuż po tym, jak znaleźliśmy się po drugiej stronie, poczułam się jak w piekarniku.
- Powinniśmy jak najszybciej znaleźć te długie obrusy, żeby się nimi zakryć. No wiecie, te które nosili w tych czasach - parsknęłam do towarzyszącej mi dwójki. - Wystarczy, że kupimy najtańsze, jakie znajdziemy. Byleby nie było tak cholernie gorąco.

Ruvik? James?
druga grupo, wy piszecie między sobą C: Kolejność dowolna.