- Ci co nie polują, umierają. – Mówił spokojnie lecz oschło, tak jakby wyparowała z niego cała energia życia. Zatrzymałam się na jego słowach. Ja poluję, ale nie na ludzi ~ pomyślałam. Zwróciłam wzrok ku martwemu zwierzęciu, które miało wiele ran, a krew lała się z nich strużkami brudząc powoli stare deski molo. Powoli przegrywałam walkę z odruchami ludzkimi, ironia. Istota nadnaturalna żywiąca się mięsem ludzkim ma jakieś odruchy? I to w dodatku ludzkie? Prychnęłam, lekko się uśmiechając na tą myśl jednak nie mogłam się dalej utrzymać. Moje łańcuchy które mnie kontrolowały, zostały zerwane, a ja już jako wendigo rzuciłam się na ciało psa. Po chwili smak mięsa ożywił moje kubki smakowe, a ja pragnęłam jeszcze więcej choć wiem iż taka porcja wystarczy mi co najmniej na trzy dni. Może gdybym miała pieniądze kupiłabym mięso w jakimś sklepie, zostaje jeszcze kwestia mieszkania no i kuchni oczywiście… Mogłabym zrobić danie, które robiła mama… Kiedy skończyłam pożerać, moją uwagę przykuła obroża psiaka. Małe, złote kółeczko z wygrawerowanym imieniem ‘Ciapek’. No cóż Ciapek, przepraszam, ale to nie ja cię zabiłam. Ale zjadłam… Wstałam od zmasakrowanego ciała po czym przykucnęłam przy barierce i sięgnęłam ręką po wodę, aby obmyć ręce i twarz. To samo zrobiłam z obrożą i wsadziłam ją do kieszeni spodni. Kiedy skończyłam wzrokiem powróciłam na stojącą w tle sylwetkę wendigo. – Dzisiaj masz szczęście. – Znów ten głos, jakby wyprany z uczuć. Przeszły mnie ciarki, częściowo spowodowane jego obecnością jak i silnym wiatrem od strony morza. Wendigo odwrócił się i zaczął iść w odwrotną stronę. Nie wiedziałam czy chce mojej obecności, ale z drugiej strony czułam się odrobinę bezpieczniej w towarzystwie osoby takiej samej jak ja. Dlatego postanowiłam iść razem z nim. Dorównałam mu kroku, na co ten tylko łypną okiem w moją stronę lecz nie wyraził niechęci co do mojej obecności.
- Jak Ci na imię? – Odezwałam się w końcu po ciszy między nami. Dotąd nie poznałam jego imienia, a chciałam wiedzieć do kogo się zwrócić w razie potrzeby. Nie wiadomo co może mi się jeszcze zdarzyć.
- William. – Fajne imię. Zawsze kojarzyło mi się w dzieciństwie z księciami. Nie wiem czemu, może postrzegałam to imię jako dostojne? Spodziewałam się kolejnej ciszy, a jednak została przerwana przez jego głos. – A ty? Jak Ci mówić?
- Sydney… - Powiedziałam cicho. Nie byłam dumna z tego, że moje imię oznacza także miasto w Australii, ale nie ja wybierałam. Po kilku minutach dotarliśmy na skrzyżowanie. Piaszczysta ścieżka, którą przyszliśmy kierowała na molo i plażę, natomiast droga przed nami była już zrobiona z asfaltu. Prowadziła w lewo i prawo, na lewo było miasto, a droga na prawo zagłębiała się bardziej w las. Zatrzymałam się obserwując oświetlone miasto. Muszę tam wracać, przecież nie będę zawracała mu więcej dupy… Zawiał silny wiatr, na co moja dolna szczęka niekontrolowanie zadrżała. Objęłam się rękoma jakby to miało mi pomóc ocieplić ciało.
- Nie idziesz? – Odwróciłam się do Williama kiedy usłyszałam jego pytanie. Tak jak podejrzewałam kierował się w przeciwną stronę.
- Nie chcę nadużywać twojej pomocy. – Objęłam widok za jego plecami, aż wreszcie wlepiłam wzrok w drogę pod moimi nogami. – Poza tym – prychnęłam przy tym jakby to miałoby odwrócić moją uwagę od zimna i innych problemów przez które moja głowa była zapełniona. – W mieście pewnie jest jakiś… lokal lub budynek gdzie będę mogła się zatrzymać. – Chciałam w to wierzyć, jednak po drodze nie widziałam nic takiego. Po prostu już czuje się ciężarem dla Williama.
Will?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz