- Um... Cześć! Luciel Merch, wprowadziłem się niedawno i stwierdziłem, że dobrze byłoby znać chociaż jednego sąsiada - dobiegło mnie mamrotanie ciemnowłosego, a kiedy wyciągnął w moją stronę niewielką paczkę, totalnie mnie skonfundował. Tutaj nie robi się takich rzeczy. Zwykła uprzejmość nie jest znana ludziom mieszkających w takich apartamentach. Mimo czających się we mnie wątpliwości, sięgnęłam po pudełko i z cichym westchnieniem, przyjęłam bardziej swobodną pozę.
- Miło mi, Louise Halston - zmusiłam usta do pozornie uprzejmego uśmiechu, zerkając ukradkiem za siebie. Tak jak się spodziewałam Sueno, słysząc obcy mu głos, stał w salonie, połowicznie ukryty za stolikiem kawowym, przyglądając się ostrożnie przybyszowi. Nagle przypomniałam sobie zasady savoir-vivre'u. - Może wejdziesz na kawę? Albo herbatę?
- Chętnie - odpowiedział, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Z jednej strony sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufania, ale z drugiej mój instynkt nakazywał mi ostrożność. Ruchem dłoni zaprosiłam go do środka, a kiedy znaleźliśmy się już wewnątrz mieszkania, skierowałam się do kuchni. Wyciągnęłam z paczuszki ciastka i od razu poznałam, że Luciel upiekł albo kupił trójkąty maślane z wanilią. Słodki aromat wypełnił pomieszczenie, a kiedy ułożyłam wypieki na ozdobnym talerzu i zabrałam się za przygotowanie gorących napojów, zdałam sobie sprawę, że nie spytałam bruneta na co ma ochotę.
- Luciel? - odezwałam się, wychodząc z kuchni. - Czego się napijesz?
Brunet przeniósł wzrok z jednego z wiszących w salonie obrazów na moją osobę.
- Kawy, najlepiej espresso.
Uśmiechnęłam się.
- Z cukrem? Lub mlekiem?
- Z mlekiem, ale za cukier podziękuję - skinęłam głową i wróciłam do kuchni, by zrobić dla mężczyzny kawę, a dla siebie ziołową herbatę. Już po kilku minutach napoje były gotowe, a położywszy ja na tacy wraz z ciastkami, zaniosłam je do salonu. Sueno, gdy tylko mnie zauważył, podpełzł do fotela, na którym siedziałam i wystawił łebek, prosząc o pieszczoty.
- A więc, czym się zajmujesz? - zadałam pytanie, upijając łyk naparu. Rozmowa musiała jakoś iść naprzód, a pytanie o pracę zawsze było dobrym kołem ratunkowym.
Luciel podniósł wzrok znad kawy.
- Jestem skrzypkiem.
Przyznam, że byłam zaskoczona. Skrzypek w takim apartamentowcu? Było to bardzo rzadko spotykane, zważywszy na to, że większość artystów nie miała zbyt dużej ilości obowiązków przy czym ich zarobki nie były wysokie. Może jednak szatyn był inny.
Sąsiad najwyraźniej dostrzegł moje zaskoczenie.
- Ciekawe zajęcie. Jeśli można wiedzieć, gdzie zazwyczaj grasz? - wzięłam do ust pierwszy kawałek ciastka i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest naprawdę dobre. Słodkie, ale nie mdlące. Chrupiące, ale nie twarde. Byłam pełna podziwu dla umiejętności kulinarnych Luciela.
- Głównie w teatrze - on również zdecydował się zjeść własne wyroby. - A ty?
Przewróciłam oczami.
- Pracuję w firmie zajmującej się odszukiwaniem zagubionych podczas wojny obrazów - wytłumaczyłam, nie zagłębiając się w szczegóły. - Jestem skazana na nudą pracę w korporacji. Hobbistycznie maluję, ale moim pracom daleko do obiektów zainteresowania APiR.
Luciel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz