Choroba zwana przeziębieniem to najgorsza z możliwych kar zesłanych ludzi od Boga, to wersja dla wierzących. Dla tych mniej pobożnych, zarazki i wirusy powinny zdechnąć i smażyć się w miejscu zwanym Piekłem. Chociaż znając życie, tam też by istniały. Nie mam pojęcia jak, te mikroorganizmy potrafią być cholernie szczwane.
I to są właśnie wyniki zatkanego nosa i wiecznego bólu głowy połączonego ze zjawiskiem zwanym okresem. Alex stwierdził, że najrozsądniej będzie schodzić mi z drogi, gdy niczym zjawa, będąca jedynie namiastką człowieka, sunęłam do kuchni po coś do jedzenia. Ewentualnie połknąć kolejną porcję tabletek, które mimo, że według znaczku na opakowaniu powinny zacząć "leczyć" po jakiś trzydziestu minutach, nie działały nawet po dwóch godzinach. W ten sposób byłam skazana na domowe sposoby; ciepły rosół i herbatę z miodem oraz malinami. I prawdopodobnie dzięki właśnie takiemu żywieniu po dobrym tygodniu poczułam się lepiej. Lepiej, ale nie dobrze.
- Sueno, jasna cholera - zaklęłam, gdy pies po raz kolejny zaczął domagać się wyjścia na spacer. Trzeci raz w ciągu dwóch godzin.
Z wyraźną niechęcią doczłapałam do drzwi, wciskając stopy w swoje stare adidasy i niezdarnie ubierając zimową kurtkę w kolorze khaki. Do tego naciągnęłam na uszy ciemną, wręcz czarną, wełnianą czapkę, a kiedy opatuliłam szyję miękkim szalikiem byłam niemal gotowa do wyjścia. Pozostało mi jedynie przypiąć smycz do rozemocjonowanego kundelka, który zamiast spokojnie usiąść, jak był nauczony, wolał skakać dookoła moich nóg, poszczekując radośnie.
Prychnęłam z wyraźną irytacją, powoli wciskając psa w intensywnie czerwone szelki i kiedy zdobyłam nad nim choć minimalną kontrolę. otworzyłam drzwi wybiegające na klatkę schodową i zjechawszy windą na dół, wyszłam ze Sueno na szybki spacerek.
Powróciwszy do mieszkania okropnie uderzyło mnie to, jakie jest puste. Alex od rana siedział w pracy, a ja szczerze mówiąc, nie miałam do roboty nic lepszego niż siedzenie na kanapie i oglądanie kolejnego tureckiego serialu. Nie żeby były złe, acz los Jansu czy kolejnej Hazal nie niezbyt mnie obchodził.
Po krótkim wahaniu zdecydowałam się odwiedzić Luciela, mając nadzieję, że tak samo jak ja, będzie w mieszkaniu. Nadzieja umiera ostatnia.
Zapukałam kilkakrotnie, a nie otrzymawszy odpowiedzi, użyłam dzwonka. Dopiero po dłuższej chwili otworzył mi sąsiad.
- Um... Cześć - odezwał, się przecierając wyraźnie zaspane oczy.
- Cześć. Wpadam, bo... Czy wszystko w porządku? - zapytałam, gdyż z okolic salonu dobiegł nas krzyk. Męski. Nie minęła nawet minuta, gdy dołączył do niego kobiecy.
Pierwsze co przyszło mi do głowy, to nocne zabawy, ale na samą myśl poczułam jak jedzenie cofa mi się z żołądka. Po incydencie w szkole, gdy niemal siłą zmuszono mnie do oglądania filmów porno, miałam dość mieszane uczucia, jeśli chodzi o takie rzeczy.
- Tak, tak, świetnie, moje rodzeństwo stwierdziło, że to świetny pomysł na odwiedziny - odpowiedział, przekreślając tym samym moje domysły. Zaraz, ile ich było... szóstka? Chyba tak. Siódemka wliczając Luciela. Akurat tę liczbę łatwo jest zapamiętać. Apollo i tak dalej.
- Ooooh... Kto to, Lucy? - drobna blondynka, najpewniej siostra Luciela, uwiesiła się jego ramienia, wbijając we mnie zamglone spojrzenie.
- Mary, to Louise, sąsiadka.
- Mary, najmłodsza siostra tego idioty i prawie całej gromady w środku - entuzjazm w jej głosie wydał się niemal nienaturalny, jakby nie była zbyt trzeźwa. Albo to ja jestem sztywna. - Dołączysz do nas, no nie? - posławszy mi szczenięce spojrzenie ruszyła chwiejnie w stronę środka mieszkania. Ciszę przerwał cichy jęk.
- Teraz nie masz wyjścia. Inaczej będę się musiał jutro spotkać ze skacowaną, poważną i agresywną panią architekt. A to oznacza śmierć.
Po namyśle ruszyłam za Lucielem w stronę kuchni.
- Uważaj, żebyś się nie potknęła. Gdzieś tu leży chłopak mojego brata.
O dziwo, nie leżał, a już zmierzał do salonu. Wariatkowo jakieś.
- Napijesz się czegoś? I lepiej ci już? - zapytał, rozglądając się bezradnie po kuchni.
Kiedy już miałam odpowiedzieć, okrzyki rozgorzały na nowo. Nie do końca zrozumiałam o co chodzi, ale nie zamierzałam też wnikać.
- Nie rób sobie problemu - uśmiechnęłam się, mimowolnie zerkając na rodzinę bruneta. Wydawali się dość szaleni i co najmniej trochę destrukcyjni, ale z tego co zdążyłam zauważyć, mieli ze sobą dobry kontakt. - Ale muszę odmówić, palenie czegokolwiek nie wchodzi w grę. Jutro mam wizytę u lekarza.
Przejechałam wzrokiem po zawalonej kocami, poduszkami i natknąwszy się na jedną ze swoich ulubionych gier, spojrzałam znowu na Luciela.
- Macie Scrabble!
Jego mina mówiła wszystko, ups.
- Proszę, ciszej. Jeszcze tamci usłyszą.
Jak na zawołanie odpowiedziały mu krzyki.
- Kto ma ochotę na następną kolejkę? - prawdopodobnie męski głos wybił się poza pozostałe.
Parsknęłam cicho, odwracając się w stronę gromadki.
- No chodź, Luciel - machnęłam dłonią w jego stronę. - Inaczej twoje anielskie rodzeństwo mnie pożre.
Luciel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz