Kiedy mężczyzna wyszedł, pospiesznie, ale cicho zamknęłam drzwi i oparłszy się o nie plecami, zsunęłam się na podłogę, podkulając kolana do klatki piersiowej, z której miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi szaleńczo bijące serce. Ostatni raz czułam coś tak intensywnego na początku swojego związku z Uriahem.
Razdwatrzy
Raz dwa trzy
Raz, dwa, trzy
Makaron widząc, że przez długą chwilę nie wykonuję żadnego ruchu i tylko wpatruję się tępo w szafkę stojącą w drugim końcu pomieszczenia, trącił chłodnym nosem moją dłoń, a kiedy zwróciłam na niego uwagę, jego długi ogon zaczął poruszać się do taktu lecącej właśnie z wieży stereo piosenki. Było to zapewne jedynie dziełem przypadku, a nie talentu muzycznego psa, ale w myślach nazwałam jamnika nowym Chopinem i następcą Mozarta. Zapewne rozważałabym zapisanie go na lekcję śpiewu i gry na pianinie, ale Shiloh zaskomlał zazdrośnie, chcąc bym i jemu poświęciła część swojej uwagi. Albo najlepiej sto procent. Głośniejszy dźwięk sprawił jednak, że skrzywiłam się momentalnie, przykładając dłoń do czoła, chcąc pozbyć się w ten sposób bólu głowy. W jakiś niewytłumaczalny sposób moje ręce mimo wysokiej temperatury panującej dookoła przez cały czas były niczym wyjęte prosto z kubła wypełnionego lodem. I właśnie z tego powodu było mi wiecznie zimno. Nie marzłam chyba tylko przy pełnym, letnim słońcu.
Z westchnieniem podniosłam się z drewnianej podłogi i skierowałam ku salonowi, gdzie zamiast wziąć się do pracy i skończyć rozpoczętą kilka dni temu ilustrację, rozłożyłam się pod kocem, uprzednio zabierając z kuchni gigantyczną porcję popcornu i mrożonej herbaty. Czekał mnie bardzo długi i męczący dzień, który - choć początkowo miałam spędzić na kanapie - wykorzystałam do nadrobienia zaległości w pracy. Udało mi się poprawić trzy rozdziały jednej z przygotowywanych do wydania książek i przy niewielkiej pomocy szczęścia skończyłam dwie ilustracje.
- Cześć - Trina powitała mnie ledwie zauważalnym skinieniem głowy, nie podnosząc wzroku znad rozłożonych na jej biurku dokumentów. Raz po raz przerzucała kartki, zapewne szukając akurat tej, która gdzieś się zawieruszyła. Zazwyczaj w jej otoczeniu panował nienaganny porządek, więc nic dziwnego, że widząc ten wszechobecny bałagan, stanęłam jak wryta.
- Coś się stało - schyliłam się by podnieść leżący plik dokumentów i podałam go przyjaciółce, która zmierzywszy go szybkim spojrzeniem, spojrzała na mnie z wdzięcznością.
- Teraz tak, dzięki - wsunęła kartki do koperty i klapnęła z ulgą na krzesło. - To nowa książka, ale dzięki Bogu, trafia na inny oddział.
- Świetnie, bo ja już się nie wyrabiam - puściłam jej oczko i usiadłam za swoim biurkiem, od razu zabierając się za pracę. Nie skorzystałam nawet z przerwy na lunch, od początku do końca dnia pracy kończąc ilustracje do jednej z nowych powieści. Ostatnimi czasy polubiłam korzystanie z programów graficznych, dlatego obrazki tworzyłam właśnie w nich. Pozwalało mi to na wielokrotną edycję rysunków i łatwiejsze dopracowywanie szczegółów.
Chwilę po szesnastej, wyszłam z wydawnictwa i skierowałam się ku pływalni, gdzie od około miesiąca umawiałam się z Ezequielem. Mężczyzna zgodził się udzielać mi lekcji pływania, kiedy wytłumaczyłam mu, że perspektywa ćwiczenia w grupie z obcymi osobami napawała mnie jedynie strachem i w najmniejszym stopniu nie wydawała mi się kusząca. Byłam mu za to ogromnie wdzięczna.
Przebrałam się pospiesznie w swój czarny strój kąpielowy i po obowiązkowym prysznicu, wyszłam na halę basenową, jak zwykle niepewnie rozkładając się na leżaku. Ezequiel powiadomił mnie wcześniej, że przez nadmiar obowiązków spóźni się około dziesięć minut. Nie zamierzałam pływać samotnie, więc uznałam, że po całym dniu pracy przyda mi się chwila odpoczynku.
- Takie ćwiczenia muszą być męczące - uniosłam powieki z wyraźną niechęcią, słysząc, że ktoś się do mnie zwraca, ale kiedy moje spojrzenie napotkało znajomą, przystojną twarz, uśmiechnęłam się lekko.
- A żebyś wiedział, dosłownie umieram ze zmęczenia - podniosłam się do pozycji siedzącej, a następnie wstałam z leżaka, stając obok Ezequiela. - Ty też nie wyglądasz najlepiej.
Przesunęłam palcem, po jego cieniach pod oczami, mierząc go uważnym spojrzeniem.
- Możliwe - wzruszył ramionami, odkładając swój ręcznik.
- Jeśli nie najlepiej się czujesz, możemy odwołać lekcję - zaproponowałam, nie chcąc być dlań ciężarem. Wystarczyło mi już, że dwa razy w tygodniu zmuszam go do chodzenia na pływalnię i w każdą sobotę proponuję mu spacer po miejskim parku, na który się zawsze zgadza.
- Daj spokój, jest w porządku - posłał mi szelmowski uśmiech, który najbardziej mi się podobał. Kiedyś okropnie czerwieniałam, gdy mnie nim obdarowywał, ale z czasem nauczyłam się opanowywać okropne rumieńce.
Do basenu wszedł najpierw Ezequiel, a dopiero później ja, zwyczajowo ostrożnie stawiając stopy na szczeblach metalowej drabinki. Mimo że potrafiłam już utrzymać się na powierzchni, w nawyk weszło mi uwieszanie się na mężczyźnie. Oplotłam nogi wokół jego pasa i przytuliłam oparłam brodę na jego ramieniu.
- Ładnie pachniesz - mruknęłam, a Quiel zaśmiał się pod nosem. Kiedy dopłynął do najgłębszego miejsca, zsunęłam się z jego pleców.
- Nie chce mi się - nadęłam policzki, chwytając się ścianki basenu. - Muszę znowu całą długość?
- Zrobisz dwie, a później idziemy do jacuzzi i zabieram cię na gorącą czekoladę - spojrzałam na niego z kamienną twarzą, jakbym rozważała opłacalność tej oferty, ale mogłam być niemal pewna, że moje oczy zabłyszczały radośnie, zdradzając moje prawdziwe odczucia.
- Na mały paluszek? - wyciągnęłam w jego stronę dłoń, a kiedy zahaczył palcem o mój, uśmiechnęłam się lekko.
- Na mały paluszek.
- Okej. Zaczynam.- przewróciłam oczami, gdy pospieszył mnie ruchem głowy. Zaczęłam płynąć powoli kraulem, oszczędzając siły na podwójną długość basenu. Szło mi to kiepsko, ale kiedy skończyłam trasę uwzględnioną w obietnicy, z uśmiechem wskoczyłam Ezequielowi na plecy.
Cmoknęłam go szybko w policzek.
- Skoro płacisz, wezmę największą z bitą śmietaną, kostkami czekolady i posypką.
- Jesteś niemożliwa - pokręcił głową z rozbawieniem, powoli sunąc ku drabince.
- Mówisz to, jakbyś o tym nie wiedział - uśmiechnęłam się szeroko.
W ciepłej wodzie jacuzzi niemalże zasnęłam, a za każdym razem, gdy zamykałam oczy, coraz mniej miałam siły, przy przeciwstawić się sile zmęczenia.
- Powinniśmy się zbierać, kończy nam się czas - Ezequiel wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja z wdzięcznością przyjęłam jego pomoc, bo gdyby nie ten gest, pewnie nie zdobyłabym się na wyjście z ciepełka.
- Za dziesięć minut przy wyjściu? - podniosłam na niego spojrzenie, zgarniając ręcznik z leżaka.
- Dziesięć minut.
Posłałam mu uśmiech i zniknęłam w damskiej części szatni.
- Zdążyłam! - omal nie wywróciłam się potykając o sznurówki adidasów. Kobieta siedząca za ladą spojrzała na mnie z dezaprobatą, chwilę później przenosząc spojrzenie na oddającego zegarek Ezequiela. Ja też w pośpiechu oddałam czasomierz i dołączyłam do mężczyzny.
- Gdyby mogła, wpuściłaby cię za darmo - rzuciłam żartobliwie, wyciągając z torebki batoniki zbożowe. - Chcesz?
- Dzięki - wziął jednego i w dwóch kęsach go pochłonął. - Zrobiło się ciemno, co powiesz na czekoladę u mnie?
Uniosłam brwi w wyrazie zaskoczenia, ale niemal w tym samym momencie przywołałam na twarz uśmiech.
- Bardzo chętnie - odpowiedziałam, sięgając po komórkę. Musiałam zadzwoni do sąsiadki, by ta wyprowadziła moje psy, które wieczorami robiły się dosyć nerwowe. Na szczęście uprzejma staruszka zgodziła się zabrać moje trio na spacer, więc w tej kwestii mogłam być spokojna.
Tak jak mogłam się spodziewać, Ezequiel był właścicielem ogromnej willi. Mogłaby pomieścić co najmniej dwanaście moich mieszkań, co było zarazem imponujące, ale i przytłaczające.
Jak przystało na gentlemana, Quiel pomógł mi ściągnąć kurtkę, a ja - dzięki swojej niezdarności - podczas obrotu, potknęłam się o własne buty i wylądowałabym na podłodze, gdyby nie silne ramiona i dobry refleks mężczyzny.
- Um... dziękuję - mimo że stałam już stabilnie na własnych nogach, nie odsunęłam się od Ezequiela ani na milimetr. Stojąc tak blisko, dokładnie wiedziałam różnicę wzrostu pomiędzy nami. Stanęłam na palcach i niepewnie musnęłam jego usta swoimi.
Ezequiel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz