Zarzuciłam na siebie czarny płaszcz i naciągnęłam skórzane botki na nogi. Upewniłam się, że wrzuciłam portfel, kluczyki od samochodu i telefon do torebki, dopiero wtedy mogłam spokojnie opuścić mieszkanie. Hieronim od razu pobiegł do okna w sypialni, by móc odprowadzić mnie wzrokiem, a ja pośpiesznie zbiegłam po schodach. Mogę się założyć, że nie zdążę przed zamknięciem sklepu, ale postanowiłam być dobrej myśli.
~~*~~*~~
Z faktu, że dziś święto, sklepy w moim mieście oczywiście były już pozamykane, więc moim jedynym ratunkiem był wyjazd do większego miasta, które znajdowało się niecałe piętnaście kilometrów stąd. Tam bez problemu znajdę coś otwartego, jednak.. z drugiej strony mogłam wrócić do domu i jutro z samego rana pojechać po zakupy. Nie wiem dlaczego, ale uparłam się, by zrobić to jeszcze dziś i obawiałam się, że może to mieć związek z czymś.. dziwnym? Paranormalnym?Wyjechałam poza miasto i słysząc piosenkę The Doors - Riders On The Storm wzięłam odrobinę głośniej. Nie lubiłam jeździć sama po zmroku, tym bardziej, że przy drodze za miastem nie było żadnego oświetlenia, a na około znajdował się jedynie gęsty las. Wpatrywałam się tępo w odległy punkt przede mną i próbowałam się pozbyć wszystkich złych myśli z mojej głowy, co okazało się bardzo trudne.
To był moment, ułamek sekundy, gdy coś wybiegło z lasu i zatrzymało się na środku ulicy. W ostatniej chwili udało mi się wcisnąć hamulec, a zdezorientowane zwierze uciekło, chowając się miedzy drzewami. Wzięłam głęboki oddech, chcąc uspokoić odrobinę przyspieszone bicie mojego serca.
- Oddychaj, oddychaj - powtarzałam sobie cicho pod nosem, obawiając się, że zapomnę o tej prostej czynności. Gdy udało mi się trochę uspokoić, jedyną rzeczą jakiej w tym momencie pragnęłam było być już na miejscu. Przekręciłam kluczyk, by odpalić silnik, który z niewiadomych mi powodów zgasł podczas hamowania i przekręciłam go. Auto dziwnie zawyło, jednak nie zapowiadało się na to, że uda się je uruchomić. - Cholera. - mruknęłam pod nosem, uderzając ręką w kierownicę. Wysiadłam z samochodu biorąc ze sobą latarkę i podeszłam na przód, otwierając maskę. Jasny dym ograniczył mi widoczność, jednak gdy "rozgarnęłam" go rękoma byłam w stanie zauważyć, że nie mam zielonego pojęcia, co się zepsuło. Wyjęłam z kieszeni telefon, chcąc zadzwonić po pomoc drogową, a dokładnie w tym samym momencie powietrze rozdarło wycie wilka lub psa. Nie byłam w stanie dokładnie go zidentyfikować, jednak tyle wystarczyło, bym zdążyła się wystraszyć, a fakt, że księżyc był dziś w pełni wcale mnie nie uspokajał. Spojrzałam na wyświetlacz komórki i... brak zasięgu. Cudownie.
Zobaczyłam w oddali światła samochodu i przez chwilę zastanawiałam się, czy powinno mnie to cieszyć. Im bliżej znajdował się pojazd, tym bardziej się stresowałam. Zatrzymał się zaraz za moim, a ja miałam ochotę uciekać i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie fakt, że czułam jak paraliżuje mi nogi. Drzwi otworzyły się, a ze środka wysiadł wysoki mężczyzna.
- Coś się stało? - Spytał z czymś, co przypominało troskę. Stanął przede mną, a ja musiałam zadrzeć głowę do góry, by móc mu się przyjrzeć. Nie wyglądał.. groźnie?
- Zwierzę wybiegło, zahamowałam, a teraz.. samochód nie chce odpalić - odpowiedziałam, starając się opanować drżenie głosu.

- Na zakupy - burknęłam, słysząc jego sposób na rozpoczęcie rozmowy, a może i flirtu. Zadawał mi co chwila jakieś dziwne pytania, a ja modliłam się, żeby szybko udało mu się to naprawić. Przerażał mnie odrobinę, był nadmiernie miły, jednak było w nim coś.. obleśnego, coś co kazało mi uważać na każdy najmniejszy jego ruch.
- Możesz to przytrzymać? Pójdę po narzędzia. - Spytał podając bliżej niezidentyfikowany mi element, który wyjął z mojego samochodu. Obróciłam przedmiot w dłoni, zastanawiając się co to może być. Nie znałam się zbyt dobrze na mechanice, więc nie dziwił mnie fakt, że nie mam pojęcia co to jest. Spojrzałam w stronę samochodu mężczyzny, jednak nie widziałam go tam. Zmarszczyłam brwi, próbując dokładniej się przyjrzeć, ale.. nie było go. Dopiero po chwili opanowało mnie znajome uczucie. Czułam śmierć... moją śmierć.

Lina zaciskająca się na mojej szyi poluźniła się, a mężczyzna runął na ziemię, a raczej ktoś mu w tym pomógł. Oparłam się o maskę auta, próbując złapać oddech i powstrzymać łzy cisnące się do moich oczu. Przez chwilę słyszałam odgłosy szamotaniny, jednak nie byłam w stanie się odwrócić. Byłam skupiona jedynie na próbach zrobienia wdechu, które przychodziły mi z ogromnym trudem. Ja.. już czułam jak umieram.. byłam pewna, że.. że mnie zabije... kilka sekund temu czułam własną śmierć...
Wybawco?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz