Moriarty szarpnęła zębami skórę mojego ucha i odsunęła się, oddychając coraz ciężej. Stałam nieruchomo. Zrobiła to Atkinsowi i Adler, teraz przyszła kolej na mnie. Jednak Atkins nie wiedział tego, co wiem ja, nie mam pojęcia jak z Irene, rzadko ją widuję. Odwróciłam się nagle i pchnęłam kobietę na ścianę. Jamie uśmiechnęła się z zadowoleniem.
-Nie wierzę, że to robię. - mruknęłam, podchodząc do Oswald.
Przyparłam Moriarty do ściany i popatrzyłam nieco w dół, by spojrzeć jej w oczy.
-Widzisz, Elenor. Mi się nie oprzesz. - szepnęła i wpiła się w moje wargi.
Podczas namiętnego pocałunku wplotłam palce we włosy niebieskookiej. Ta zaczęła rozpinać guziki mojej białej koszuli. Przygryzłam dolną wargę kobiety. Jamie zaczęła badać językiem moje usta. W końcu rozpięła ostatni guzik. Ubranie wylądowało na podłodze. Zdjęłam z niej beżowy sweter i rzuciłam go na ziemię. Przylgnęłam ustami do jej szyi zaczęłam ssać miejsce tuż pod szczęką, tworząc nieduży krwiak. Pani Oswald położyła dłonie na moich pośladkach. W tym momencie cofnęłam się zdecydowanie i zaczęłam zakładać koszulę. Moriarty posłała mi pytające spojrzenie.
-Proctor zacznie się niepokoić, radzę ci założyć sweter i wrócić do malowania. Zajrzę tu rano, z chęcią popatrzę na paniczną bieganinę spowodowaną twoją ucieczką. Z tego, co wiem, organizacja aktualnie działa w Londynie, przeczekają, aż tutaj wszystko ucichnie i wrócą, mam rację? - zapytałam, jednak było to pytanie retoryczne.
Gdy kobieta ubrała się, skinęłam jej głową i trzy razy zapukałam w drzwi. Kapitan ostrożnie uchylił drzwi. Gdy zauważył, że przestępczyni spokojnie maluje panoramę Londynu, otworzył drzwi tak, bym mogła wyjść z pomieszczenia.
-Do widzenia, kapitanie Proctor. - powiedziałam. - Polecam wzmożyć środki ostrożności. - i tak nikt nigdy mnie nie słucha, a potem płacz, że na miasto spadła hańba, ponieważ policja pozwoliła zbiec temu, czy innemu przestępcy. Tym razem będzie tak samo.
Wyszłam z fabryki. Zapadła noc. Skierowałam swe kroki do wynajmowanego domu. Gdy podeszłam do drzwi i zaczęłam szukać kluczy, usłyszałam radosne rżenie dochodzące z ogrodu. Po chwili przykłusował do mnie Lucifer, kary koń rasy Shire. Trącił mnie nosem w ramię. Uśmiechnęłam się lekko i pogłaskałam go po czole. Ten odgalopował spowrotem w stronę pastwiska. Otworzyłam dom i weszłam do mojego biura, zawalonego aktami zbrodni, zdjęciami ofiar, podejrzanych. Dowody, odciski palców, trucizny, bronie. I to wszystko w jednym miejscu. Przecisnęłam się pomiędzy dotąd nierozpakowanymi pudłami i usiadłam w samym środku tego syfu. Zaczęłam przeglądać folder, w którym miałam wszystkie informacje, jakie dotąd zgromadziłam o Jamie Oswald. Kartki ledwo się w nim mieściły. Oparłam głowę o stosik książek z mną, zapełnionych sprawami kryminalnymi.
-To rzeczywiście jest obsesja, nie można tego inaczej nazwać. - mruknęłam, przewracając kartki zapisane drobnym, dość niedbałym, lekko pochyłym pismem.
Zasnęłam około czwartej, dalej czytając dokumenty pisane już od dziewięciu lat. Obudziło mnie słońce, które przedarło się przez wiecznie zasłonięte żaluzje. Prychnęłam z niechęcią. Chcąc odwrócić się od źródła światła przewróciłam na siebie karton pełen papierów. Cudowna pobudka o siódmej. Ostrożnie się podniosłam, tym razem uważając, by nie potrącić niczego więcej. Nie wiem, jak ja to wszystko przeniosłam z Londynu. Wyszłam na korytarz i skierowałam się do łazienki. Umyłam zęby, rozczesałam włosy i przebrałam się. Podeszłam do najbliższej kawiarni i usiadłam w najbardziej odosobnionym kącie. Po chwili przy mnie stanął kelner.
-Dzień dobry, co podać? - zapytał, uśmiechając się.
-Podwójne espresso poproszę. - odparłam.
Już po chwili otrzymałam zamówiony napój. Uniosłam filiżankę i miałam upić pierwszy łyk kawy, gdy wyczułam delikatny zapach czosnku. Odstawiłam espresso na spodek.
-Głupcy. - mruknęłam. - Marny truciciel, skoro nie ma nawet podstawowych informacji o truciźnie, której używa. Arszenik.
Zupełnie przypadkiem potrąciłam filiżankę, rozlewając napój zawierający truciznę.
-Och, przepraszam! - zawołałam, gdy ten sam kelner podszedł, by wytrzeć rozlaną kawę.
Podniosłam się z krzesła, zapłaciłam i wyszłam. Rozmasowałam skronie. Trzeba będzie kupić kawę z automatu, a liczyłam na coś lepszego. No cóż. Skierowałam się w stronę opuszczonej fabryki. Gdy tylko weszłam, ktoś przebiegł tuż przede mną, niemal mnie przewracając. Mówiłam. Szybkim krokiem podszedł do mnie inspektor Lestrade. Ręce mu się trzęsły, wzrok miał rozbiegany. Westchnęłam z politowaniem.
-Moriarty uciekła. - stwierdziłam.
-Tak. - odparł mężczyzna drżącym głosem.
Mori?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz