Ścisnęłam w dłoni kolejną stronę z obszernego na temat
popełnionych i zaplanowanych przeze mnie przestępstw. Pani Harvey powiązała ze
mną największe ze zbrodni popełnionych w San Lizele – bestialskie morderstwa,
tajemnicze porwania i niepozorne, choć kryjące w sobie ziarnko mrocznej
tajemnicy, wypadki – to najczęściej pojawiało się na stronach folderu
należącego do wspaniałej detektyw Elenor Meredith Harvey. Po znalezieniu
odpowiednich informacji, odłożyłam dokumenty i, westchnąwszy teatralnie,
odwróciłam się do wymęczonej pani Harvey.
- Miło, że wpadłaś, Jamie – mruknęła, podnosząc się z
zakurzonej podłogi. Zmierzywszy mnie złowrogim, choć nieco nieprzytomnym
spojrzeniem, podeszła i stanęła obok mnie – Podleczyłaś się już nieco po
utraceniu takiej ilości krwi? – zapytała, porządkując przeglądane przeze mnie
dokumenty.
- Dziękuję, że tak się o mnie martwisz, moja droga –
uśmiechnęłam się do niej – Ale cóż, nadal mam problem z poruszaniem prawą ręką,
sama rozumiesz, nieźle pocięłam się szkłem. Chociaż… I tak skończyłam lepiej
niż biedny kapitan Proctor. A właśnie! Jak idzie współpraca z maskotką? Joan
Watson?
- Genialnie – odpowiedziała, odkładając folder na stos
książek – Watson gromadziła pakta spraw, w których oczywistym jest twój udział –
dodała, odwracając się i patrząc mi w oczy.
- No tak, tylko to jest wam potrzebne, by wyrok okazał się
kilkukrotnym dożywociem, a przecież nie potrzebujesz więcej informacji o mnie –
odparłam, splatając dłonie za sobą – Na pewno znasz dokładną datę urodzenia,
włącznie z godziną. O miejsce nawet nie śmiem zapytać.
- Jedenasty lutego, tysiąc dziewięćset… Tysiąc dziewięćset
osiemdziesiąty drugi. Jedenaście po czwartej, rano – westchnęła ciężko, jakby
dopiero teraz przekonała się, jak daleko sięga jej obsesja – Reading.
- Dokładnie tak, słodziutka – odparłam – A teraz moja kolej.
Na świat przyszłaś trzeciego marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego
roku, w Londynie, oczywiście. Dziesiąta pięćdziesiąt… Osiem, wieczorem. Pobawmy
się dalej. Masz jednego brata, starszego o siedem lat. Nazywa się… Connor,
prawda?
- Oczywiście. Masz troje braci, wszyscy starsi. Benjamin,
który ma czterdzieści lat. James, trzydziestoośmioletni i Isaac, najmłodszy,
mający trzydzieści siedem.
- Cudownie! Och… Dimitri Reiter. Twój kochanek. W chwili śmierci
miał trzydzieści trzy lata. Zginął na rozkaz mojego, no cóż, już martwego,
pająka.
- Kit Coleman, zginął mając dwadzieścia pięć lat, w wypadku
samochodowym, spowodowanym przez twojego agenta. Byliście małżeństwem trzy
lata, mieliście dziecko, które oddałaś do adopcji. Dziewczynka, Lydia Capaldi,
ma teraz dwanaście lat i nie wie, że jej matka jest jednym z najgroźniejszych
przestępców. Hugh Oswald, sześćdziesięciodwulatek, zaplanował twoje małżeństwo
z Colemanem. Louise, sześćdziesiąt lat, przytaknęła temu.
- Anne Harvey, zmarła przy porodzie w wieku dwudziestu
siedmiu lat. Jackob Harvey, lat pięćdziesiąt dziewięć, przestałaś się z nim
kontaktować.
- Sztuki piękne.
- Prawo – odpowiedziałam szybko, widząc jak detektyw wyjmuje
telefon i krzywi się, patrząc na ekran – Czyżby pan Atkins chciał powrócić do
prowadzenia sprawy? Zabrałaś mu maskotkę…
- To Watson – westchnęła, chowając komórkę do kieszeni bluzy
– Zaraz tu będzie.
- Naprawdę? – zapytałam, uśmiechając się – Stęskniłam się za
nią, naprawdę. Podczas przesłuchań była taka… Nieswoja. Podobnie jak ty.
Zapomniałaś zażyć odpowiednią dawkę, prawda? To dlatego wyglądasz tak blado.
- Choć raz zamilcz – warknęła Elenor i, odwróciwszy się,
odeszła, kierując w stronę drzwi. Rękoma oparłam się o blat stołu i westchnęłam
ciężko, słysząc kobiece głosy. Po chwili przyjemnego spokoju, do zagraconego
pomieszczenia weszła pani Harvey i jej towarzyszka, pani Watson.
- Joan – zwróciłam się do maskotki Atkinsa, gdy ta spojrzała
na mnie złowrogo – Ostatnio widziałyśmy się w mniej… Przyjaznych
okolicznościach. Ale teraz jest zdecydowanie lepiej, w końcu nie jesteśmy na
komisariacie, nie ma tutaj ani Grega, ani Alexandra, towarzyszy nam tylko
zmęczona pani Harvey.
Elenor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz