14 gru 2016

Od Sydney

Wędrowałam właśnie po mieście w krótkim rękawku i dżinsach. Prawie wybiła już północ, a ja chciałabym znaleźć sobie jakieś miejsce do spania, bądź coś do odkrycia bo mróz -mimo iż taka istota jak ja jest przyzwyczajona do mroźnych klimatów- daje w kość. Do miasta dotarłam zaledwie dziś popołudniu lecz zdążyłam się przyjrzeć ciekawym budynkom oraz parkom. Jest tutaj nawet molo z pięknym widokiem na morze. Moje myśli błądziły po wszystkich miejscach które dziś zwiedziłam i stwierdziłam, że ciekawie byłoby tutaj zostać tylko… Czy są tutaj łowcy? Na samą myśl o nich przeszedł mnie dreszcz. Objęłam się ramionami i postanowiłam podejść ostatni raz na molo. Mój brzuch odezwał się po raz kolejny w tym dniu, prosząc się o jedzenie, jednak nie było to takie proste…
Latarnie oświetlały tylko kawałek drogi, na ulicach nie było nikogo lecz z oddali można było słyszeć głosy i śpiewy pijanych ludzi, którzy zaszli do klubu, wiatr lekko powiewał, porywając czasami małe kosmyki mych białych włosów, a gwiazdy pięknie prezentowały się na nocnym niebie. Kiedy przeszłam już większą część drogi przez las, -która prowadziła do molo,-  wreszcie usłyszałam kojące szumy fal, obijających się o brzeg. Wzięłam głęboki oddech rozkoszując się czystym i świeżym powietrzem. Molo oświetlone było tylko kilkoma lampami, które ustawione były w odpowiedniej odległości jednak ostatnie lampy z trzech, z czego dwie nie świeciły, a jedna co chwile migała – ukrywały coś. Zauważyłam poruszającą się sylwetkę, zgarbioną jakby się nad czymś pastwiła. Stojąc nadal na początku wielkiego molo postanowiłam ruszyć. Byłam jedną z istot nadnaturalnych, wprawdzie nie musiałam się czego bać, ale jednak lekki strach przed nieznanym wygrał. Ciekawość z czasem stała się o wiele większa. Poruszałam się bezszelestnie, uważałam to za plus mojej rasy, lekko wychudzeni, nie ważymy wiele. W końcu, nie jemy dużo by się opanować. Przynajmniej ja ~ stwierdziła moja podświadomość. Kiedy stanęłam tak blisko, abym mogła zobaczyć co się dzieje – zesztywniałam. To był człowiek. Nie… Nie człowiek lecz Wendigo! Wreszcie spotkałam kogoś z mojej rasy! Lecz na razie nie było mi dane się z nim poznać. Był w trakcie posiłku, a raczej kończył posiłek składający się z ludzkiej kobiety. Zauważyłam ostre zęby, wyrywające mięso, wzrok zamglony jak u ślepego, ostre pazury… Jedynie co mogłam uczynić w tej chwili to usiąść na ławce i poczekać, aż skończy. Babcia zawsze powtarzała, że nam nie wolno przeszkadzać gdy jemy.
Kilka minut później postać podniosła się. Widziałam jak z kieszeni spodni wyjmuje białą jak śnieg chustkę i zaczął wycierać nią swoje ręce oraz twarz splamioną krwią. Zęby nagle zniknęły, ostre pazury powróciły do formy placów jak u ludzi, a zamglony wzrok odzyskał dawną barwę. Ewidentnie był to mężczyzna, choć w pierwszych momentach jego włosy spowodowały, że myślałam iż jest kobietą. Zwrócił wzrok na mnie, przeszywając mnie swoim lodowatym wzrokiem, a następnie zaczął iść przed siebie. Ostrożnie wstałam i zapytałam;
- Przepraszam, możesz mi pomóc? – Mężczyzna odwrócił się na chwilę w moją stronę i się zatrzymał, lecz nic nie odpowiedział. – Jestem taka jak ty… - Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok nie wiedząc co dalej powiedzieć. Mój brzuch nieoczekiwanie dał o sobie znać, a ja zacisnęłam oczy i próbowałam odgonić nieprzyjemne uczucie. Wendigo nadal wpatrywał się we mnie tym swoim wzrokiem, aż wreszcie ponownie ruszył przed siebie. Zaczęłam iść za nim: - Hej! Poczekaj! Wiesz może gdzie znaleźć wsie? Lub chociaż jakieś gospodarstwo, gdzie można zapolować na zwierzęta? Od dwóch dni nic nie jadłam! Proszę… - Ostatnie słowo wymówiłam już pod nosem, bo on i tak nic sobie z tego nie robił, raczej jeszcze bardziej się oddalał, aż zniknął w ciemnościach. Podeszłam do barierki i zapatrzyłam się w czarne jak noc morze. Westchnęłam ciężko po czym oparłam łokcie na barierce, a głowę ukryłam w rękach. – Jestem w czarnej dupie… - Powiedziałam pod nosem.

Will?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz