Od zawsze byłam okropnym zmarzluchem. Podczas, gdy moi rówieśnicy biegali w cienkich płaszczykach, ja ubierałam ciepłą kurtkę i czapkę, by jak najlepiej uchronić się przed chłodem. A gdy spadł śnieg, zamiast brać udział w walce na śnieżki, trzymałam się jak najdalej od pola bitwy, byleby uchronić się przed pociskiem. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie zimna rozchodzącego się po karku.
- Marzniesz? - podniosłam wzrok na Alexa, trzymającego moją dłoń.
- Nie, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się, podążając wzrokiem za Sueno. Brązowy kundelek biegał po parku, radośnie ganiając za wiewiórką. Ta, najwyraźniej zdawała sobie sprawę, że nie najmłodszy już pies ma trudność z dogonieniem jej, toteż co jakiś czas zwalniała, jakby szydząc z niego.
- Mam wrażenie, że nie jesteś zadowolona z zaproszenia na obiad.
To skutecznie odwróciło moją uwagę od pupila. Spojrzałam na Alexa, a w jego ciemnych oczach błyszczała troska.
- Musisz przestać czytać mi w myślach - przewróciłam oczami, a szatyn uśmiechnął się lekko. - Wiesz, jacy są moi rodzice. A Elizabeth, ona nie przepuści okazji, żeby czegoś nie palnąć. Jej mąż nie jest lepszy.
Wtedy Fosher zatrzymał się, mnie również zmuszając do postoju. Przez chwilę tylko mi się przyglądał, a po chwili pocałował mnie delikatnie.
- Poradzimy sobie, nie takie rzeczy się robiło - każdy mógłby uznać to za zwyczajne zdanie, a ja od razu wychwyciłam w nim podtekst o naszej nadnaturalności. Jeszcze kilka sekund wpatrywał się w moją twarz, jakby szukając jeszcze jakiejś niepewności, a gdy się odsunął, na jego twarz ponownie wrócił uśmiech. - Masz może ochotę na herbatę? Niedaleko stąd jest kawiarnia, a Sueno poczeka na nas przed lokalem.
- Z tobą? Zawsze.
Aleksiej?
Wybacz, że tak krótko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz