- Ella... Eeellaa... EL! - Dean trzepnął mnie w ramię.
Podniosłam głowę, patrząc na niego.
- Tamta jest niezła, no nie? - spytał.
Odwróciłam się nieco, spoglądając we wskazanym kierunku. Długonoga piękność kiwała się w rytm muzyki, w grupie odrobinę mniej zachęcających acz równie atrakcyjnych koleżanek.
- Mocna szóstka. Nie pasuje tu. Jej wataha też średnio się tu nadaje.
Do Czerwonej przychodziło raczej specyficzne towarzystwo, obracające się w sferach indie rocka czy szerzej, rocka alternatywnego. Nikt nie trafiał tu z ulicy, bo klub leżał przy jednej z mniejszych uliczek, dalej od tętniącego nocnym życiem Południa. Obskurny wygląd lokalu z zewnątrz także nie zachęcał. Gasnący neon głosił już tylko sam napis "CZERWONA". Dalszy ciąg gdzieś się zagubił na przestrzeni lat i nikt już nie wiedział, co czerwone było. Drzwi przestały się domykać już dawno temu, podczas jednej z nielicznych burd. Czerwona pod tym względem była specjalna. Stali bywalcy utarli się już między sobą, a nowi goście zazwyczaj dawali się ponieść atmosferze spokoju. Nikt nie zalewał się w trupa, nie zdarzyło się też, by ktokolwiek się zaćpał. Owszem, narkotyki i alkohol to nie nowość w takich miejscach, ale niepisana zasada mówiła, by zachować umiar. Gwałty i rozboje też się nie zdarzały. Lokalnym panienkom do towarzystwo zdarzało się w Czerwonej siadywać, podobnie sporej ilości kobiet szukających "jednonocka", ale próby nachalnego nagabywania zostawały kategorycznie kończone przez bywalców. Jeśli ktokolwiek przekraczał próg Czerwonej, potrafił się zachować, krzywda go nie spotkała. Niezależnie od płci, wieku, zawodu. Takie czynniki przestawały w klubie istnieć.
Dean bywał tu częściej, ja rzadziej miałam na to czas. Ale z pewnością oboje zaliczaliśmy się do stałych bywalców. Pamiętano nasze imiona, posyłano uśmiechy. Jeśli nad barem czuwał Cesare, gawędziliśmy po włosku, a kiedy Dean nagle uginał się od potężnego, acz przyjacielskiego klepnięcia w plecy, oznaczało to, że przybył brat Cesare'a, Flavio.
Od czasu odkrycia Czerwonej, do niepisanej umowy o przyjaźni, wiążącej mnie i Deana, dołączył kolejny punkt. Nie sprowadzaliśmy tam byle kogo. To było nasze miejsce, a dołączyć do nas mógł jedynie ktoś niezwykły.
- Nie będę marnował czasu na szóstkę. W dodatku z watahą - westchnął, zatapiając smutki w kolejnej szklance czegoś.
Przewróciłam oczami. Dzisiaj pozostawałam względnie trzeźwa, w przeciwieństwie do zmierzającego w stronę upadku Deana. Ewakuowaliśmy się około drugiej, przyjaciel nucił coś pod nosem, gdy kierowaliśmy się do mojego mieszkania.
W środku Dean zaległ na moim łóżku w towarzystwie zadowolonej Pepper. Bez litości zepchnęłam go na podłogę, po czym sama zawinęłam się do spania.
***
TrashKing:
Żyjecie? :o
YourShinki:
Ledwo .v.
TrashKing:
Było tyle nie pić :v
YourShinki:
Śledzisz nas, słoneczko? Nieładnie, nieładnie.
TrashKing:
A HeyKids posiałeś gdzieś po drodze? Czy zgubiłeś na melinie, gdziekolwiek was wpuścili?
YourShinki:
Ranisz. El jeszcze śpi. Poza tym, w San Lizele wpuszczają nas wszędzie. Tym bardziej na krańcach Południa.
TrashKing:
Nie bywam tam. Straszno i niebezpiecznie :<
YourShinki:
Pożyczyć El do obrony, biedny chłopczyku?
HeyKids:
Dean, ty mopsie, wyprowadź psa, nie się śmiejesz. Kawa wyszła.
YourShinki:
Dostałem w głowę :c
TrashKing:
Słusznie :v
Will?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz