Sekundę zastanowiłem się nad tym co następnie napisać. Gdy już się zdecydowałem musiałem co sekundę poprawiać literówki, które spowodowały moje trzęsące się ręce. Will, cholero.
TrashKing:
Wracając do tematu San Lizele, skoro macie możliwość tu chlać to może rozważycie spotkanie i kawę z nieznajomym z internetu?
YourShinki:
Mojej mamie by się to nie spodobało...
HeyKids:
Jak połowa rzeczy, którą robisz na co dzień. Z chęcią, jak widziałeś, kubek kawy nam się przyda.
YourShinki:
Ewentualnie z trzy.
TrashKing:
Vincent Cafe za 40 minut?
YourShinki:
Słoneczko, to kawa, wystarczy nam 15.
HeyKids:
Postaraj się w miarę szybko dowlec tam swój gruby tyłek Trash.
TrashKing:
Powstrzymaj się od takich tekstów, dopóki go nie zobaczysz, El. Wystarczy mi 10. :3
El. El El El El. El i Dean. Ciekawe imię. Zgaduję, że to jakiś skrót? W sumie niedługo się przekonam.
YourShinki:
W łóżku też taki szybki jesteś?
HeyKids:
Co my tu jeszcze robimy? Zbierać się, raz, raz.
TrashKing:
Do zobaczenia. :v Już tego żałuję.
HeyKids:
Oj, masz czego. See ya.
Wylogowałem się szybko i zatrzasnąłem komputer. Szybko skoczyłem do łazienki, gdzie wykonałem najszybszą toaletę w życiu. Szybko skopałem z siebie dresy, które były pięknie udekorowane okruszkami chipsów. Jednocześnie złapałem świeżą bluzkę (oczywiście szarą) i pierwsze z brzegu jeansy. W biegu po buty potknąłem się o Ernesta. Rzecz jasna nie skończyło się to dobrze dla mojej dłoni... Szybko zasznurowałem rozpadające się buty i wciskając portfel do kieszeni wyciągnąłem klucze z zamka i przełożyłem na drugą stronę.
- Życz mi powodzenia kocie - szybko zamknąłem drzwi i swoim sposobem zbiegłem po schodach. Gdy wyszedłem z klatki na sekundę zatrzymałem się żeby ogarnąć rozrzucone włosy. Sprawdziłem telefon. Wszystko zajęło mi 4 minuty, można nazywać mnie Flashem. Potykając się na bruku pobiegłem w stronę Vincenta. Kawę mają przyzwoitą, i w przyzwoitych cenach co jest szczęściem i dla mnie i dla mojego portfela. Wszedłem do środka i wybrałem stolik w rogu, idealnie usadowiony między oknem a barem. Mogłem wyglądać na ulicę, siedziałem przodem do wyjścia. Szybko rzuciłem wzrokiem po wnętrzu. Nie było zbyt wielu osób, godzina temu nie sprzyjała. Naprzeciw siedziały 3 młode dziewczyny i zawzięcie o czymś rozmawiały jedząc desery. Po drugiej stronie siedziało starsze małżeństwo pijące kawę i czytające gazety wymieniając się spostrzeżeniami na temat wiadomości. Urocze. W pobliżu baru siedziała też kobieta około trzydziestki zawzięcie pisząca coś na swoim laptopie. Aspirująca pisarka, jak zgaduję? Zadowolony oparłem się i rozsiadłem wygodnie na zielonej kanapie. Dean i El nie będą raczej mieli trudności z rozpoznaniem mnie. Wyciągnąłem telefon i zacząłem czytać fanfiction. No co? Po paru minutach usłyszałem dzwonek do drzwi i podniosłem wzrok, ale zamiast dwójki mężczyzn ujrzałem parę z wczoraj, niską kobietę i wysokiego mężczyznę. Zabawne, że na siebie ciągle wpadamy. Oderwałem od nich wzrok i zacząłem ochrzaniać w myślach znajomych. 15 minut, uhum. I po co ja się tak śpieszyłem? Nagle na oparcie krzesła przede mną opadła para dłoni i kobieta, która dopiero stała przy wejściu uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Powiedz, że jesteś Trash albo to będzie cholernie niezręczne - mężczyzna towarzyszący jej stanął tuż za nią i z równie szerokim uśmiechem oparł jej dłoń na plecach. Czułem jak coraz trudniej mi się oddycha.
- Yyyy - super rozpoczęcie rozmowy cholero. - Dean? El? - spytałem jak kretyn. Oczywiście, że to oni. Dean osunął się na krzesło obok. El usiadła na krześle, o które wcześniej się oparła.
- We własnej osobie. Wyglądasz bardziej mizernie niż myślałem, powinieneś częściej opuszczać swoją jaskinię batmana - powiedział mężczyzna a ja kompletnie już nie rozumiałem o co chodzi. Na twarzy dziewczyny też pojawiła się niepewność.
- T-to ty jesteś kobietą? - rzuciłem bezmyślnie. I tak chyba na nic więcej się nie zdobędę. Nie w pobliżu osobnika płci żeńskiej. I tak wielkie oczy rozszerzyły się jej jeszcze bardziej. Szybko odchyliła dekolt swojej bluzki i z dramatyczną manierą rzuciła tam spojrzenie, które potem wróciło na mnie.
- Od kiedy pamiętam? Jesteś nadnaturalnym? - co. Cococococo?
- O cholera - rzucił Dean, trochę przerażony, trochę rozbawiony.
- Od kiedy pamiętam? Czym jesteś? - Jezu, Will, gratulacje, udało Ci się to powiedzieć i nie zająknąć.
- Antynadnaturalną. Well, to było nieoczekiwane - czarnowłosa z westchnieniem oparła się.
- Uhmmm... - Skonfundowany Dean zabrał głos - To zacznijmy od początku. To jest Ella, chyba jednak PANI haker, antynadnaturalna. I jak już wiesz, Dean Pugellan, i no, łowca? - Niedowierzający uśmieszek pojawił się na jego twarzy. - Zebrała się cała ekipa. Ale raczej się tu nie pozabijamy, nie?
- No mam nadzieję - rzuciłem spanikowany.
- Oddychaj, nic Ci nie zrobimy, narazie - rozbawienie wróciło na twarz Elli. Idąc jej radą, pomimo wyraźnego braku komfortu wziąłem głęboki oddech.
- W takiej sytuacji się jeszcze nie znalazłem. W każdym razie to wy się naradźcie czy z pewnością nie chcecie mnie zabić a ja zamówię kawę. Co chcecie? - Kurczę Will, idzie Ci coraz lepiej. Jeszcze z pięć razy zasugeruj im, że mogą Cię zabić.
- Dużą czarną, bez cukru - powiedzieli oboje. Przynajmniej są zdecydowani, ale ich synchronizacja potrafi zaniepokoić. Szybko się podniosłem i podszedłem do baru. Zamówiłem ich kawy i swoje prappuccino, podróbę starbucksowego frappuccino. Czułem ich wzrok na sobie, ale postanowiłem to zignorować. Zapłaciłem i tym razem nie śpiesząc się wróciłem do stolika. Dean śledził mnie wzrokiem i gdy w końcu zbliżyłem się wystarczająco, znów zaczął mówić:
- Masz szczęście słoneczko, Ella przyznała Ci rację i jednak stwierdziła, że masz fajny tyłek, to się rzadko zdarza.
Usiadłem, czując jak moja twarz robi się czerwona. Ella zachichotała na ten widok. Czy mogę już wrócić do domu?
Ella?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz