Kolejny dzień powitał mnie piękną, słoneczną pogodą, jakby usiłując wynagrodzić mojej osobie nadchodzące spotkanie z rodziną. Na samą myśl o obiedzie wśród tych wszystkich pozornie bliskich mi ludzi dostawałam czegoś na wzór mdłości.
Chcąc nie chcąc zwlokłam się z łóżka, aby następnie skierować się ku łazience. Jasne płytki działały na mnie uspokajająco, a ciepła woda spływająca po moim ciele, pozwalała mi się w końcu odprężyć. Nie będę zaprzeczać, bo nie ma sensu, potrzebowałam tego.
Chociaż do obiadu pozostały ponad cztery godziny, wiedziałam, że jeśli odpowiednio się do niego nie przygotuję, Elizabeth dosłownie mnie zmiażdży. Z pewnością pojawi się w nowej, zapewne czerwonej i drogiej sukni, wymalowana i wyperfumowana najbardziej jak to możliwe. Jej mąż nie będzie wcale lepszy, włosy pod kilogramową warstwą mieszanki żelu i lakieru, w biznesowym garniturze.
Po krótkiej, ale przyjemnej kąpieli zamiast zabrać się za przygotowania, jak wcześniej planowałam, wzięłam Sueno na długi, porządny spacer. W ciągu tygodnia robił to Alex, ale z racji tego, że był dziś weekend, zrobiłam to ja. Brązowy kundelek wydawał się zadowolony, gdy poszliśmy do parku. Spuszczony ze smyczy biegał między drzewami, ciesząc się z chwili wolności.
Kiedy wróciliśmy, Alex już nie spał. Siedział w salonie, oglądając swoje fotografie. Zawsze podziwiałam go za jego talent do robienia zdjęć, wychodziły mu wspaniale.
- Zastanawiałem się czy przypadkiem nie uciekłaś - powitał mnie szerokim uśmiechem, który odwzajemniłam.
- Nie zostawiłabym cię na pastwę moich rodziców.
- Mam nadzieję - wychylił się z fotela, aby pogłaskać kręcącego się Sueno.
- Idę się przygotować, za godzinę powinniśmy wyjeżdżać - mruknęłam niechętnie, spoglądając ukradkiem za zegar.
- Okej.
Nigdy nie poświęcałam makijażowi zbyt dużej ilości czasu, nie potrzebowałam go, żeby wyglądać znośnie. Najdłużej zastanawiałam się nad wyborem sukienki, ale ostatecznie stwierdziłam, że jest zbyt zimno na wyjście w klasycznej, czarnej kreacji do kolan. Postawiłam na czarne spodnie, wyglądem do złudzenia przypominające zwykłe jeansy i elegancki sweter w ciepłym odcieniu bieli. Stopy wcisnęłam w jasne czółenka i gotowa do wyjścia, spojrzałam na Alexa. Szatyn również zdążył się przygotować, wyglądał niezaprzeczalnie przystojnie.
Pół godziny po wyjściu byliśmy na miejscu. Ogród okalający dom moich rodziców jak zwykle doskonale się prezentował. Równiutka trawa i eleganckie krzewy idealnie pasowały do wyobrażenia o snobach zamieszkujących tę willę.
Ścisnęłam mocniej dłoń Alexa, jakby mając nadzieję, że będzie chciał stamtąd odjechać, ale mój partner pewnym krokiem podszedł do drzwi, pukając cicho. Niemal od razu otworzyła nam matka.
- W samą porę - na jej twarzy gościł ten sam sztuczny uśmiech, który widywałam przez wiele lat. Nic się nie zmieniło. - Zapraszam.
Fosher wręczył jej wcześniej kupiony bukiet róż i po wymienieniu uprzejmości, zaprowadzono nas do jadalni. Tak jak się spodziewałam, Elizabeth z rodziną już tam była. Jej mąż siedział na sąsiednim krześle, a Ashley i Zach oglądali coś na swoim tablecie.
- Ashley, Zachary, nie przywitacie się z ciotką? - na widok siostrzeńców mój humor wyraźnie się poprawił. Niewielka blondynka niemal spadła z sofy, a jej straszy braciszek również wydawał się zaskoczony moją obecnością. Przybiegli jednak, aby mnie przytulić, a odeszli dopiero, gdy obiecałam im później wspólną zabawę.
- Witaj Louise - siostra podała mi dłoń, zachowując pozory obojętności.
- Witaj - zignorowałam ją, siadając wraz z Alexem na drugim końcu stołu.
Aleksiej? Wierzę, że uda ci się opisać "rodzinne" spotkanie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz