3 mar 2017

Od Louise do Luciela

Zamknąwszy za Lucielem drzwi, obróciłam się w stronę salonu i siedzącego między kanapą, a stolikiem Sueno. Kudłaty kundelek zamerdał radośnie ogonem, zadowolony z ponownej samotności i po rozejrzeniu się po pomieszczeniu, wyszedł z ukrycia. Kucnęłam przy nim, tarmosząc jego uszy.
- I co? Jak oceniasz naszego nowego sąsiada? - spojrzałam w jego błyszczące oczęta, jakbym mogła odczytać w nich odpowiedź, której nie uzyskałam od psa. Oczywiście, jeśli nie licząc krótkiego szczeknięcia. 
Westchnęłam donoście, prostując się i wyjrzałam przez jedno z wielkich okien. Ciemnoszare chmury wiszące nad budynkami miasta San Lizele zwiastowały nadchodzącą ulewę albo innego rodzaju opady atmosferyczne. Gdzieniegdzie widać było promienie słońca, które niczym świetliste smugi przebijały się przez cumulusy, a wiatr unosił pozostałe po zimie liście. Krajobraz był wręcz bajkowy i gdybym miała lepszy humor z pewnością zdecydowałabym się go namalować, jednak teraz marzyłam tylko o zanurzeniu się w miękkiej pościeli i odespaniu kilku zarwanych nocy.
- Idziemy się położyć? - po raz kolejny zwróciłam się do pupila, z tym wyjątkiem, że teraz dostrzegłam jego wyraźną aprobatę.
W ten właśnie sposób skończyłam w łóżku, z psem jako moim prywatnym kaloryferem. 
Alexa miałoby dziś nie być do późna, musiał załatwić coś na mieście i wrócić dopiero wieczorem, dlatego postanowiłam wybrać się do sklepu, by zrobić zakupy na kolację. W takie dni jak ten zawsze nachodziła mnie ochota na jedzenie domowej roboty, toteż nie wahałam się dłużej i ubrana w ciemny płaszcz, wyszłam z apartamentowca. 
Supermarket od zawsze przypominał mi labirynt bez wyjścia. Pamiętam, że kiedyś jeszcze jako dziecko zgubiłam się w jednym z londyńskich sklepów, kiedy razem z mamą pojechałyśmy do angielskiej stolicy. Nie płakałam, wiedziałam, że prędzej czy później rodzicielka mnie znajdzie, dlatego usiadłam na ziemi, czekając aż po mnie przyjdzie. Okazało się to najlepszym wyjściem.
Klucząc miedzy regałami wypełnionymi jedzeniem i wszelakimi artykułami gospodarstwa domowego, myślałam nad popołudniową wizytą Luciela. Wciąż wydawało mi się to zaskakujące i dość nieprawdopodobne, uprzejmość wśród ludzi nie była cechą powszechną. 
Wrzuciłam do koszyka paczkę ryżu i przyprawę do potraw chińskich, a po wybraniu jeszcze kilku składników, skierowałam się ku kasie.
Z zakupionym jedzeniem wróciłam do mieszkania, od razu zabierając się za przygotowywanie kolacji. Myślami nadal błądziłam jednak, gdzieś w Kosmosie, nie potrafiąc skupić się całkowicie na smażeniu mięsa lub gotowaniu ryżu.

Luciel? Wybacz, że takie nijakie :d

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz