Wraz z upływem czasu, udało mi się zbliżyć do Louise na tyle, by zaczęła traktować mnie niemal jak przyjaciela. Na więcej nie oczekiwałem, nie w tak krótkim czasie. Wszystko układało się podejrzanie dobrze, a jeśli cokolwiek tak idzie, to musi się spieprzyć. Prawo, cholera, Murphy'ego.
Louise zachorowała, przez co zmuszona była zostawać w mieszkaniu. Jeśli nie wychodziła, nie miałem co ze sobą zrobić. Uporządkowanie informacji zajęło chwilę, potem zacząłem się nudzić. A nuda przynosiła ze sobą złe przyzwyczajenia. Rodzinka jak zwykle wszystko wyczuła i któregoś popołudnia wpadła całą gromadą. Jakim cudem udało im się zebrać w tak krótkim czasie?
Z drzemki, trwającej co prawda ostatnie kilka dni, obudził mnie ostry dźwięk dzwoniącego telefonu. Odebrałem, od razu słysząc znajomy, szorstki głos.
"Otwieraj, cholero jedna."
Świetnie. Uchyliłem drzwi, spoglądając na zewnątrz, zaspany, by zostać odepchniętym przez tabun ludzi wchodzących do środka. Ostatni wszedł Michael, rzucając mi ostre spojrzenie i zamykając za sobą drzwi.
- Co jest...?
Nie dokończyłem, gdy Mary rzuciła mi się na szyję. Przytuliłem ją, ignorując rozradowane paplanie i spojrzałem pytająco w stronę Leah, która jako jedyna nie rozgościła się jeszcze w moim mieszkaniu.
- Nie odzywałeś się, więc mama zmusiła nas, żebyśmy zobaczyli, czy żyjesz. Mamy alkohol, Uriel załatwił ziółka, a ty nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie.
Jęknąłem, uwalniając się z uścisku jasnowłosej siostry. Gdy wchodziłem do salonu, w twarz uderzyła mnie najpierw poduszka, a zaraz po niej dostałem w brzuch ciężkim pudełkiem. Spojrzałem na nie, gdy uderzyło o podłogę. Scrabble... Proszę, nie.
***
- Modacyjny to nie słowo, panie uczony - usłyszałem wściekły głos Leah. Zaraz potem na moją głowę posypały się pionki od chińczyka.
- Oszukujesz! Dostałeś 5 kroków, nie 6! - mój najmłodszy braciszek z całą pewnością ma słabe nerwy.
Leżałem na podłodze, gdzieś w morzu poduszek, koców i Bóg wie czego, przyniesionych przez moje rodzeństwo. Na moim ramieniu przysypiała Mary, mamrocząc coś, kompletnie upalona.
Leah i Michael grali już kolejną (byle ostatnią) kolejkę w piekielne Scrabble, obrzucając się wyzwiskami i niewinnym jedzeniem. Pod stolikiem, przy którym grali schował się Nico, widocznie zadowolony z przypływu darmowych przekąsek.
Wyciągnięty nie wiadomo skąd chińczyk pochłonął natomiast jedynego trzeźwego w towarzystwie Uriela. Gabriel zdążył się już zdrowo upić, więcej uwagi poświęcał próbom zadzwonienia do swojej ex, niż grze. Zablokowałem jego telefon, nim zdążył cokolwiek jej wysłać. Biedna kobieta. Apropos kobiet, to przyjaciółka, którą wzięła ze sobą Leah skończyła imprezę na dziś z połową ciała na sofie, natomiast drugą na podłodze. Dlaczego, nie mam pojęcia. Chyba paliła z Mary i Gabrielem, a to samo w sobie wiele wyjaśnia.
Nie wiem, jakim cudem całe towarzystwo zdołało znaleźć się w takim stanie jedynie po kilku godzinach. Słysząc dzwonek do drzwi, podniosłem się, zwalając z siebie Mary. Nie obudziła się.
Wstałem i lekko chwiejnie podążyłem ku drzwiom. W ciemnym korytarzu potknąłem się o ktosia. Ktoś jęknął tylko głucho i przeturlał się w stronę kuchennych drzwi. Niech leży, to chyba był przyszły niedoszły partner Uriela. Głowy to chłopak nie ma.
Otworzyłem drzwi, ku swojemu zaskoczeniu widząc Louise. Chwila, chwila, czy ona nie była chora?
- Um... Cześć - odezwałem się, przecierając oczy.
- Cześć. Wpadam, bo... Czy wszystko w porządku? - spytała.
Nic dziwnego, z salonu dobiegł nas bowiem męski krzyk bólu, a zaraz potem następny, tym razem kobiecy. Chyba ktoś obudził Mary.
- Tak, tak, świetnie, moje rodzeństwo stwierdziło, że to świetny pomysł na odwiedziny.
- Ooooh... Kto to, Lucy? - drobna blondynka nagle ważyła chyba z tonę, gdy uwiesiła się mojego ramienia, spoglądając zamglonymi oczami na Lou.
- Mary, to Louise, sąsiadka - uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Mary, najmłodsza siostra tego idioty i prawie całej gromady w środku - rzuciła moja siostra z nieodłącznym entuzjazmem.
- Dołączysz do nas, no nie? - posłała Lou szczenięce spojrzenie, a zaraz potem zniknęła w środku mieszkania. Kolejny głuchy jęk oznaczał, że nastąpiła na chłoptasia Uriela.
- Teraz nie masz wyjścia. Inaczej będę się musiał jutro spotkać ze skacowaną, poważną i agresywną panią architekt. A to oznacza śmierć.
Cofnąłem się do środka, nie dając jej czasu na zastanowienie i odwróciłem się, zostawiając ją w korytarzu.
- Uważaj, żebyś się nie potknęła. Gdzieś tu leży chłopak mojego brata - odparłem, słysząc jak zamyka za sobą drzwi. Skierowaliśmy się do kuchni.
Po drodze faktycznie napotkałem nieszczęśnika, ale z zaspaną miną zmierzał właśnie do salonu.
- Napijesz się czegoś? I lepiej ci już? - zapytałem, błądząc wzrokiem po bałaganie panującym w kuchni.
Okrzyki rozgorzały na nowo, najwyraźniej Gabriel dodzwonił się do kogoś. Mary wołała, żeby powiedział jej, jaką suką jest (o ile dodzwonił sie do właściwej osoby), a Uriel próbował wyrwać mu telefon.
Louise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz