- Nadal jesteś pewien, że nic nie zepsuje? - zapytała, ostrożnie siadając na białej kanapie na przeciw mnie.
Z jej wilgotnych włosów spływały na skronie intensywnie ciężkie krople. Bezwstydnie wodziłem spojrzeniem za ich śladem, poznając od nowa rysy jej twarzy. Szaro - zielono - brązowe oczy patrzyły na mnie bardzo uważnie, z wdzięcznością za tak szybki ratunek. Przez mokre ubrania mogłem dokładnie odtworzyć w wyobraźni wszelkie jej krągłości, linie ciała. Widziałem, jak kreśliłbym je na papierze, gdyby Coleen pozowała mi nago, leżąc na łożu. Do rytmu jej przyspieszonego oddechu w umyśle grała mi już melodia, dostawałem natychmiastowego zastrzyku weny. Gdyby dała mi chociaż serwetkę i coś do pisania, potrafiłbym napisać nieświadomie przynajmniej dwa wersy o tym wszystkim, co właśnie czułem, widziałem, myślałem. Bardzo zakopana, właściwie: zapomniana część mnie na rzecz dullahana chciała już to śpiewać. Budziła wszystkie części mnie, jakie kiedykolwiek istniały. Sprawiała, że krew w moich żyłach zaczynała płynąć dwukrotnie szybciej. Musiałem co chwilę przygryzać język, by z powrotem nad sobą panować w jej obecności.
- Tak, moja droga. - odpowiedziałem jej płynnie, a w te słowa wsiąknął mój irytujący akcent irlandzki, dopiero potem hiszpański, nadając mojemu głosowi tejże płynności.
Przy mnie nic ci się zupełnie nie stanie. Nie ma najmniejszego prawa.
┏╋━━━━━━◥◣◆◢◤━━━━━━╋┓
Ojezu to jest tak cudne, że już się nie mogę doczekać sukienki i deszczu.
Lou, staph. Nie skończyłam. (◕o◕)/
┗╋━━━━━━◥◣◆◢◤━━━━━━╋┛
Zaprowadziłem młodą kobietę z powrotem za ster zaraz po tym, jak wspólnie się osuszyliśmy, a i Coleen miała okazję chwilę ochłonąć po szoku związanym z nagłym prawie utopieniem się.
- Jesteśmy na jeziorze, więc tutaj nie trzeba wykonywać żadnych skomplikowanych manewrów, a woda jest bardzo spokojna. - mówiłem, kładąc jej dłonie na drewnianym kole z wystającymi bolcami. Odrobinę jej drżały podczas mojego dotyku. Delikatnie zmusiłem jej mięśnie do skręcenia steru w lewo. - Teraz na bakburtę.
- Bakburta to lewo? - zapytała, lekko jąkając się.
- Zgadza się. - odpowiedziałem cicho, moje usta znajdowały się tuż przy jej uchu. Czuła mój oddech na karku.
Statek zaczął płynąć we wskazanym przez nas kierunku. Wyprostowałem, więc płynęliśmy ciągiem linii prostej w tą konkretną stronę. Moja towarzyszka tej wodnej podróży zaczynała powoli się przyzwyczajać do tego, co miała przed sobą. Lekkiego kołysania jachtu na wodzie.
- Teraz na sterburtę... - mruknąłem, przesuwając swoje dłonie wzdłuż jej, a po chwili kładąc je na jej biodrach. Coleen zadrżała w sposób, który napiął wszystkie moje mięśnie, aż zaschło mi w gardle.
- Czyli w prawo... - miauknęła cicho, niemal niesłyszalnie.
Znając już techniczne kroki do wykonania tej czynności, samodzielnie skręciła ster w wybranym przeze mnie kierunku. Wyprostowała. Płynęliśmy ponownie w linii prostej. To nie było, jak widać, aż tak trudne. Po prostu płynąć...
Jej zapach włosów przywodził mi na myśl drzewo brzoskwini. Czułem się tak, jakbym stał pod ich drzewem, a promienie słoneczne muskały moje powieki, aby mnie obudzić ze letargu.
- Ezequielu...? - szepnęła niepewnie, gdy oparłem podbródek na jej głowie.
Ten zapach koił moje zmysły...
- Hmmm?
- To brzmi tak, jakbyś zasnął. - wyczułem w jej głosie lekkie rozbawienie.
- Jesteśmy z tego samego materiału, co nasze sny. - odrzekłem równie zaspanym głosem, dając jej tym samym czas do powiązania faktów.
- Szekspir jest ci aż tak dobrze znany? - nie dowierzała, że mężczyzna mojego pokroju mógł kiedykolwiek fascynować się literaturą w niemal równym stopniu, co ona sama.
- Być albo nie być; oto jest pytanie: Czy szlachetniejszym jest znosić świadomie losu wściekłego pociski i strzały, czy za broń porwać przeciw morzu zgryzot, aby odparte znikły?
Jej śmiech był najbardziej urzekającym dźwiękiem tego dnia. Pierwszy raz od dawna zacząłem dostrzegać piękno w tak banalnych rzeczach. Wiedziałem już, jak to się robi, chociaż nikt mnie tego nie wytłumaczył. Sam sobie to wytłumaczyłem, dostrzegłem to, na co przez tyle lat byłem ślepy...! Nie da się patrzeć na życie tylko przez pryzmat tego, co się przeżyło, czuło, myślało. Widziałem teraz pełny obraz świata, który pokazywała mi od nowa Coleen swoimi oczami. To było tak niezwykłe...
- Myślę, że to nie nam przychodzi sądzić, co jest szlachetniejsze. - odparła w dość polityczny sposób.
Obejrzałem się na okalającą nas tafle wody, a w niej lustrzane odbicie szumiących na wietrze koron drzew. Błysk bieli mojego jachtu. Jej falujące, ciemno kasztanowe włosy. Iskrzące się promienie słoneczne. Pobliskie domki rybaków w jaskrawych odcieniach karminu, zieleni i ultramaryny. Błękit nieba pozbawiony wszelkich chmur.
Byłem szczęśliwy.
Po tej dość intensywnej przygodzie i nauce skręcania, zabrałem Coleen na kolację do pobliskiej restauracji w porcie. Ona zamówiła sałatkę grecką i wino, a ja uraczyłem się pizzą i chłodnym kuflem piwa. Usiedliśmy na werandzie przed budynkiem, aby posiadać widok na niezapomniane jezioro, które, przysiągłbym, od tego dnia będzie się kojarzyć kobiecie tylko z tym, co dziś przeżyła. Była praktycznie cała roztrzęsiona po tym wszystkim, a przecież dopiero mnie poznała... I moje dość odmienne podejście do życia, odwieczne przygody oraz magiczną umiejętność pakowania się w kłopoty. Co do tego ostatniego, wolałbym, aby dowiedziała się jak najpóźniej, żeby nie trysło to pierwsze, dobre wrażenie.
- Jesteś kompletnie szalony. - pokręciła głową, zapewne nadal nie dowierzając w swoje wspomnienia.
- Nie wiem, czy dobrze łączę fakty, ale wydajesz mi się gustować w tym typie osobowości. - stwierdziłem nieskromnie, znowu doprowadzając ją do parsknięcia śmiechem, a co więcej; tych uroczych rumieńców.
- Powiedzmy, że dobrze ci idzie. - oparła podbródek na ręce, a łokieć o krawędź stołu. W tej pozie, lekko zgarbiona, przygryzła wargę z zadowolonym uśmiechem, grzebiąc widelcem w swojej potrawie. - Zbyt dobrze. Czym kolejnym masz zamiar mnie zupełnie zaskoczyć?
Uśmiechnąłem się w ten czarujący sposób, który, jak zauważyłem, zupełnie ją urzekał.
- Niech to będzie niespodzianka. - stwierdziłem tym razem, aby nie zepsuć pojawiającego się między nami napięcia. - Zaproszę cię o najmniej spodziewanej godzinie w ciągu tego tygodnia.
Popiłem te prorocze słowa łykiem piwa, a ona uniosła lekko jedną brew.
- Mam być zawsze gotowa?
- To już zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
W jej oczach znalazłem gwiazdy, które musiała ukraść z zasłaniającego się kłębami granatu nieba.
Coleen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz