4 wrz 2017

Od Ezequiela do Aurayi

   Staliśmy jeszcze przez chwilę tak pośród tego wszystkiego, po czym zauważyłem po mimice twarzy Aurayi tęsknotę. Nauczyłem się po jakimś czasie rozróżniać nie wiele różniące się od siebie emocje malujące się na jej obliczu, co starannie starała się zamaskować niemal za każdym razem. Schemat jej działań stał się wkrótce dla mnie na tyle obliczalny, że w końcu dotarło do mnie, co mniej więcej co może oznaczać.
- Właściwie to dobrze by było już spokojnie wrócić do swojej codzienności, co? - uśmiechnąłem się w jej stronę pokrzepiająco, a ona jak zawsze rozszerzyła oczy, będąc w dalszym ciągu nieufną, a co więcej nie przyzwyczajoną do tego typu zachowań, jakie reprezentowałem.
- Chyba... Tak. - wyznała nadal nieco zamyślonym, zmęczonym w każdym bądź razie głosem.
- Muszę zawieźć również tego pana... - wskazałem kciukiem za siebie na pasącego się w moim ogródku Van Gogha. -...więc ciebie przy okazji również bym mógł.
   Skinęła mi głową, w końcu uśmiechając się lekko, aczkolwiek z widocznie większym zadowoleniem. Zaprowadziłem ją na tyły willi, by w garażu ukazać pojazd z przyczepą dla konia. Wyznała mi wtedy, że jeszcze nigdy w życiu nie miała okazji się tym przejechać, na co ja osobiście zwróciłem uwagę, że tak naprawdę nie miała jeszcze praktycznie żadnej styczności z jakimikolwiek zwierzętami kopytnymi i niekopytnymi. 
- Skoro mamy ze sobą współpracować, to może nauczę cię jeździć konno albo tresury psów? - zapytałem ostrożnie po tym, jak załadowałem na pokład mojego skarogniadego współtowarzysza.
- Wydaję się to dość... Wymagające. - nie była zbytnio przekonana, bała się rzeczy nowych tak, jak większość ludzi. Co było dwukrotnie bardziej zabawne, bo była aniołem. Zaniedbanym pod każdym możliwym względem...
- Ale nie niemożliwe. Wystarczy odrobina samozaparcia. Poza tym wy, anioły, potraficie o wiele szybciej dogadać się ze zwierzętami, co nie?
- To prawda...
- Weekendy ci pasują?
   Westchnęła ciężko i przewróciła oczami.
- Zastanowię się nad tym. - obiecała, widząc, iż w inny sposób się mnie zbywa.



   Podróż ponownie odbyliśmy w milczeniu, do czego zdążyłem się w pewnym sensie przyzwyczaić. Owszem, cisnęło mi się na usta mnóstwo tematów, uwag czy opinii na różne tematy, ale widziałem, jak oparta nogami o szafkę po stronie pasażera, wypełniała swoje dokumenty i formularze od Blaira. Na jakiekolwiek pytania dotyczące trudniejszych rubryczek odpowiadałem cierpliwie, aczkolwiek nie na tyle, by się rozgadywać, bo wtedy bym ją rozkojarzył. Wkrótce wypełniła wszystkie i oddała mi długopis zakończony delfinkiem z jakiejś wyspy, który schowała do szafeczki samochodu wraz z papierami.
- Oddam je jutro Blairowi. - obiecałem, skręcając na jej osiedle.
   Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy stanąłem pod jej blokiem.
- Dziękuję. To było... Wszystko...
- Tak, wiem. - spojrzałem na nią ciut rozbawiony. - Całkowicie szalone.
- Dziwne. - poprawiła ciut złośliwiej.
- Do zobaczenia wkrótce. Niedługo dostaniemy od niego kolejne, wspólne zlecenie. San Lizele nie śpi, pamiętaj.
- Dobranoc, Ed.
-Dobranoc, Aurayo. A właśnie, zapomniałbym. Wymienimy się numerami? - anielica już miała zamykać drzwi, kiedy odwróciła się ode mnie, by podyktować mi swój numer. 
   Wysłałem jej SMS'a, żeby miała także mój. 
   Dopiero wtedy nasze drogi ponownie się rozeszły, by w w weekend się zjednoczyć.



   Wróciłem do Stodoły z Van Goghiem jak zawsze, solo. Zaprowadziłem szalonego wierzchowca do jej odnowionego wnętrza, bowiem z zewnątrz przypominała wszystkie te z lat 60' w Ameryce, gdzie hodowano krowy. Dodatkowo była porośnięta bluszczem i mchem w niektórych miejscach, czego nie pozrywałem, uznając to za dodające temu budynkowi uroku. Z bud powitało mnie szczekanie Atlantis i Excalibura, a Queen Elisabeth zaczęła ocierać się o moje nogi, kiedy zamykałem ogiera w środku. Wziąłem kotkę na ręce i zaprowadziłem do samochodu, po czym zamknąłem w bagażniku. Podszedłem do budy Atlantis oraz jej towarzysza i odpiąłem ich ze łańcuchów, by podreptali za mną. Cała reszta mojego zoo znajdowała się w mojej kamienicy, zapewne nadal z wiedźmą Myrthe na czele. Co było jeszcze bardziej nieprzewidziane, nie zastałem dobrze znanej mi Sroki na kanapie w moim salonie, chociaż reszta przebywających tu zwierząt była dokarmiana.
- Będę musiał zrobić tu remont. - postanowiłem, mówiąc sam do siebie i stojąc w przejściu w otoczeniu moich psów, a także kota.

Aurayo? 
Jestem ciekawa reakcji Jamesa po jej opowieści XD 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz