- Właściwie to dobrze by było już spokojnie wrócić do swojej codzienności, co? - uśmiechnąłem się w jej stronę pokrzepiająco, a ona jak zawsze rozszerzyła oczy, będąc w dalszym ciągu nieufną, a co więcej nie przyzwyczajoną do tego typu zachowań, jakie reprezentowałem.
- Chyba... Tak. - wyznała nadal nieco zamyślonym, zmęczonym w każdym bądź razie głosem.
- Muszę zawieźć również tego pana... - wskazałem kciukiem za siebie na pasącego się w moim ogródku Van Gogha. -...więc ciebie przy okazji również bym mógł.
Skinęła mi głową, w końcu uśmiechając się lekko, aczkolwiek z widocznie większym zadowoleniem. Zaprowadziłem ją na tyły willi, by w garażu ukazać pojazd z przyczepą dla konia. Wyznała mi wtedy, że jeszcze nigdy w życiu nie miała okazji się tym przejechać, na co ja osobiście zwróciłem uwagę, że tak naprawdę nie miała jeszcze praktycznie żadnej styczności z jakimikolwiek zwierzętami kopytnymi i niekopytnymi.
- Skoro mamy ze sobą współpracować, to może nauczę cię jeździć konno albo tresury psów? - zapytałem ostrożnie po tym, jak załadowałem na pokład mojego skarogniadego współtowarzysza.
- Wydaję się to dość... Wymagające. - nie była zbytnio przekonana, bała się rzeczy nowych tak, jak większość ludzi. Co było dwukrotnie bardziej zabawne, bo była aniołem. Zaniedbanym pod każdym możliwym względem...
- Ale nie niemożliwe. Wystarczy odrobina samozaparcia. Poza tym wy, anioły, potraficie o wiele szybciej dogadać się ze zwierzętami, co nie?
- To prawda...
- Weekendy ci pasują?
Westchnęła ciężko i przewróciła oczami.
- Zastanowię się nad tym. - obiecała, widząc, iż w inny sposób się mnie zbywa.
Podróż ponownie odbyliśmy w milczeniu, do czego zdążyłem się w pewnym sensie przyzwyczaić. Owszem, cisnęło mi się na usta mnóstwo tematów, uwag czy opinii na różne tematy, ale widziałem, jak oparta nogami o szafkę po stronie pasażera, wypełniała swoje dokumenty i formularze od Blaira. Na jakiekolwiek pytania dotyczące trudniejszych rubryczek odpowiadałem cierpliwie, aczkolwiek nie na tyle, by się rozgadywać, bo wtedy bym ją rozkojarzył. Wkrótce wypełniła wszystkie i oddała mi długopis zakończony delfinkiem z jakiejś wyspy, który schowała do szafeczki samochodu wraz z papierami.
- Oddam je jutro Blairowi. - obiecałem, skręcając na jej osiedle.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy stanąłem pod jej blokiem.
- Dziękuję. To było... Wszystko...
- Tak, wiem. - spojrzałem na nią ciut rozbawiony. - Całkowicie szalone.
- Dziwne. - poprawiła ciut złośliwiej.
- Do zobaczenia wkrótce. Niedługo dostaniemy od niego kolejne, wspólne zlecenie. San Lizele nie śpi, pamiętaj.
- Dobranoc, Ed.
-Dobranoc, Aurayo. A właśnie, zapomniałbym. Wymienimy się numerami? - anielica już miała zamykać drzwi, kiedy odwróciła się ode mnie, by podyktować mi swój numer.
Wysłałem jej SMS'a, żeby miała także mój.
Dopiero wtedy nasze drogi ponownie się rozeszły, by w w weekend się zjednoczyć.
Wróciłem do Stodoły z Van Goghiem jak zawsze, solo. Zaprowadziłem szalonego wierzchowca do jej odnowionego wnętrza, bowiem z zewnątrz przypominała wszystkie te z lat 60' w Ameryce, gdzie hodowano krowy. Dodatkowo była porośnięta bluszczem i mchem w niektórych miejscach, czego nie pozrywałem, uznając to za dodające temu budynkowi uroku. Z bud powitało mnie szczekanie Atlantis i Excalibura, a Queen Elisabeth zaczęła ocierać się o moje nogi, kiedy zamykałem ogiera w środku. Wziąłem kotkę na ręce i zaprowadziłem do samochodu, po czym zamknąłem w bagażniku. Podszedłem do budy Atlantis oraz jej towarzysza i odpiąłem ich ze łańcuchów, by podreptali za mną. Cała reszta mojego zoo znajdowała się w mojej kamienicy, zapewne nadal z wiedźmą Myrthe na czele. Co było jeszcze bardziej nieprzewidziane, nie zastałem dobrze znanej mi Sroki na kanapie w moim salonie, chociaż reszta przebywających tu zwierząt była dokarmiana.
- Będę musiał zrobić tu remont. - postanowiłem, mówiąc sam do siebie i stojąc w przejściu w otoczeniu moich psów, a także kota.
Aurayo?
Jestem ciekawa reakcji Jamesa po jej opowieści XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz