- Nie, oczy podlewam. Jest okej, po prostu to nie jest łatwe. Będę
tęsknić.
- Ellie, skarbie, przecież ja nie umieram. Będziesz mogła dzwonić, o której zechcesz.
Uśmiechnęła się przez łzy.
- A co na to Damien?
Przewróciłem oczami.
- Będzie musiał to zaakceptować. Już i tak cieszy się, że kot z nami nie jedzie. Queen upodobała sobie wskakiwanie mu na plecy, w pewnych sytuacjach... - uśmiechnąłem się znacząco.
Roześmiała się.
- Chyba nie chcę sobie tego wyobrażać.
- Słusznie. Półnagi Damien goniący mojego kota po mieszkaniu z mordem w oczach nie jest najciekawszym widokiem.
Następnego dnia nie było już czasu na długie pożegnanie. Przytuliłem ją tylko do siebie. Queen się nie pojawiła, nadal była obrażona. Wiedziała co znaczy torba stojąca w przedpokoju.
***
Minął jakiś czas. Dzwoniłem do Ellen niemal codziennie. Lubiłem usłyszeć jej głos po długim, nużącym dniu. Damien pracował do późnej nocy i przychodził, gdy już spałem. Mieszkanie z nim był mimo wszystko miłe. Gdy tylko nadarzyła się okazja i musiał wysłać kogoś do San Lizele, zgłosiłem się.
Uprzedziłem o swoim przybyciu Ellie i po załatwieniu spraw w Bractwie zapukałem do drzwi swojego starego mieszkania. Dziwnie było tak pukać. Nieoczekiwanie o moje nogi, z zadziwiającą siłą obiła się futrzana kulka. Podniosłem ja natychmiast, pozwalając Queen otrzeć się o moją szyję, ubranie, włosy, twarz, tak by znów mogła oznaczyć mnie jako swojego.
Ellie otworzyła mi drzwi i wszedłem do środka.
- Cześć - wymamrotałem, tuż przed zamknięciem jej w silnym uścisku.
- Rien, udusisz mnie - mruknęła po dłuższej chwili.
Westchnąłem ciężko, puszczając ją.
- Tęskniłem.
Ellie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz