7 lis 2016

Od Ellen do Adriena

Ledwo zauważalnie skinęłam głową i uniosłam kąciki ust w nieśmiałym uśmiechu. Tak właśnie zachowałaby się prawdziwa przyjaciółka, która ma na uwadze tylko dobro przyjaciela. Miałam zamiar właśnie taką być. Bez względu na czający się za maską radości niepokój.
- Nic mnie tu nie trzyma - spojrzał na Damiena.
- Wyjeżdżam za tydzień, jeśli masz się rozmyślić zrób to w ciągu tych siedmiu dni - odparł wyraźnie ucieszony szatyn. Wyglądał jakby chciał coś dodać, ale jego telefon zaczął piszczeć. - Muszę załatwić coś w Bractwie.
I po chwili już go nie było. Adrien spróbował podnieść siedzącą na parapecie Queen, ale ta zaczęła prychać na niego wściekle.
- Nie mów, że się obraziłaś - westchnął odkładając wkurzoną kotkę.
- Pewnie wie, że jej ze sobą nie weźmiesz - uśmiechnęłam się i podrapałam zwierzaka pod brodą.
- Nie sądzę, żeby spodobało się jej tam. Tu zna wszystkie ulice.
- Zajmę się nią - zaoferowałam nagle, na co Queen spojrzała na mnie z ukosa. Wydawało się, że rozumie każde słowo. - Przyda mi się czyjeś towarzystwo, a ty nie będziesz musiał się o nią martwić.
- Naprawdę? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie na niby - zakpiłam. - Porwę ją i zrobię z niej pasztet.
Kotka dziabnęła mnie w palec, niezadowolona z mojego pomysłu. Syknęłam cicho.
- Tyle jest do zrobienia - schował twarz w dłonie i wziął głęboki oddech. - Pakowanie, formalności związane z mieszkaniem, papiery w Bractwie...
- Wszystko ogarniemy - trzepnęłam go w ramię. - Spakujemy cię raz dwa, w Bractwie ci nie pomogę, ale z mieszkaniem owszem.
- El, coś ty znowu wymyśliła? - przewróciłam oczami słysząc jego pytanie.
- Nic głupku! No dobra... od jakiegoś czasu szukałam mieszkania, bo nie mam ochoty płacić fortuny za ten wielki apartament i spędzać dwa razy więcej czasu w pracy niż to potrzebne. Ty miałbyś gdzie przenocować podczas przyjazdów, a Queen nie zmieniałaby otoczenia. Oto właśnie geniusz Ellen Johnson!
- To dlatego chcesz się mnie pozbyć - parsknął i potargał mi włosy na głowie. - Ale przyznam, że pomysł jest niezły.
- Jest fantastyczny - prychnęłam. - Chodź, zaczniemy cię pakować.
~~*~~
Sześć dni później Rien był gotowy do drogi mimo, że miał jeszcze całą dobę. Formalności zostały załatwione, z jego, jak i mojej strony. Queen nadal się boczyła, uciekając przed kotołakiem, jakby wyczuwała, że zostanie porzucona. W jego ostatni wieczór w San Lizele siedziałam obok przyjaciela, oglądając z nim jaką komedię, której fabuły za żadne skarby nie potrafiłam zrozumieć.
- Czyli jutro wyjeżdżasz - zaczęłam cicho, opierając głowę na jego ramieniu.
- Mhm, było to jasne od kilku dni.
- Ale dopiero teraz stało się takie... realne - przegryzłam nerwowo wargę. - Jutro znikniesz, porzucisz przeszłość i będziesz szczęśliwy, czasami odwiedzając starą znajomą.
Poczułam jak jego silne ramiona obejmują mnie mocno. Wtuliłam się w jego koszulkę wdychając dobrze znany mi zapach, uspokajało mnie to. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy dotarło do mnie, że jutro stanie się to wspomnieniem. Pociągnęłam nosem.
- El, ty płaczesz? - spytał z troską.
- Nie, oczy podlewam - mruknęłam kpiąco. Oparłam głowę o jego pierś i uspokoiłam oddech. - Jest okej, po prostu to nie jest łatwe. Będę tęsknić.

Rieeen :'|

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz