- Gwendoline? – odezwała się kobieta za mną, tym samym
przerywając przyjemną ciszę, panującą na ulicy pogrążonej w mroku.
Westchnąwszy, odwróciłam się, by ujrzeć przed sobą tę samą kobietę, którą Alec
przedstawił jako Clary. Mimowolnie cofnęłam się o krok, w obawie o własne
życie. Po tym, co działo się w tamtym miejscu, nie potrafiłam zaufać kolejnym
wilkołakom – Alec… Kazał, tak, kazał, cię przyprowadzić. – dodała, chwytając
moją dłoń i, zanim zdążyłam wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, pociągnęła za
sobą w przeciwną stronę. Wlokłam się za nią niemiłosiernie wolno, na co ta w
odpowiedzi klęła obrzydliwie, wyzywając moją nieporadność. Ostatecznie,
szarpnęłam mocno jej rękę, tym samym zatrzymując towarzyszkę Aleca.
- A właściwie dlaczego wykonujesz jego rozkazy? – zapytałam szybko,
gdy dziewczyna zaczęła podchodzić zdecydowanie zbyt blisko. Odsunęłam się od
niej i z własnej woli ruszyłam wyznaczoną przez Clary drogą. Szczęśliwsza,
podążyła za mną.
- Nic nie wyczułaś? – odparła, równając ze mną krok – Ach,
no tak… Wybacz. Alec zabił naszego przywódcę w honorowym pojedynku.
- To… wspaniale. – szepnęłam sztucznie, aż nazbyt.
Towarzyszka zerknęła na mnie podejrzliwie, mrucząc pod nosem niewyraźnie
przekleństwo i przyspieszyła kroku, by jak najszybciej znaleźć się przy nowym
przywódcy, który dochodząc do władzy dzięki zabiciu poprzednika, stał się
uzurpatorem.
Dziewczyna wprowadziła mnie niewielkiego pomieszczenia, w
którym znajdowało się kilka osób – dwoje mężczyzn stało opartych o ścianę,
jedna kobieta, obok której stanęła Clary, siedziała na podłodze, wpatrując się
w ciało przykryte białą tkaniną. Ostatnimi, na których spojrzałam, był starszy
mężczyzna, pochylający się nad ciężko oddychającym rannym, w którym, pomimo
zakrzepłej krwi, znajdującej się na twarzy, rozpoznałam Aleca. Zamarłam, by za
moment podbiec do uzurpatora. Ciężko oddychając, spojrzałam na uzdrowiciela,
który, rozumiejąc niewypowiedziane pytanie, odpowiedział na nie lekkim
skinięciem głowy, po czym odsunął się i wyszedł. Za nim podążyli wszyscy
obecni, a w pokoju pozostałam tylko ja i ranny Alec. Schyliłam się i musnęłam
palcami jego policzek, pozostawiając przetarty ślad, ukazujący bladą skórę. Po
chwili wytarłam z krwi całą jego twarz. Dłońmi, pokrytymi jego krwią, dotknęłam
jego ciemnych włosów.
- Nie… Nie... Nie! - szepnęłam, zbliżając twarz do jego twarzy,
nadal bladej, ale mającej smugi po wytarciu krwi – Nie umieraj! – krzyknęłam cicho,
czując pod powiekami piekące łzy – Nie umieraj… Błagam…
Alec?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz