Zerknąwszy na stróżów prawa, musnęłam opuszkami palców
bandaż, który pokrywał ranę po wczepieniu elektryki, RFID, do mojego ciała.
Dzięki temu nie mogłam przejść choćby półtora metra bez wiedzy policjantów i
detektywów zgromadzonych w małym pomieszczeniu. Założono mi specjalne bransoletki bezpieczeństwa, takie
niepołączone kajdanki. Unieszkodliwią mnie. Paralizatory są skierowane wprost
na mnie, a każdy z nich generuje pięćdziesiąt tysięcy woltów, które mogą być
wyzwolone przez każdego członka załogi, sprawującej nade mną pieczę. Wystarczy,
by wcisnęli guzik urządzenia, które w dłoniach ściskał Atkins, obserwując mnie
uważnie. Skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc na niego.
- Siedzi przed wami geniusz zbrodni – zaczęłam, odwracając
wzrok w stronę pani Harvey – Szczegółowo zaplanował i dopełnił ponad siedemdziesięciu
morderstw, z czego siedem dopełniono w zatłoczonych restauracjach, na oczach
dziesiątek ludzi, ale to nie wszystko. Kradzieże, uprowadzenia, porwania,
gwałty. Temu wszystkiemu winien jest jeden człowiek. Kobieta, dokładniej rzecz
ujmując. A wy nadal sądzilibyście, że Napoleonem zbrodni jest mężczyzna. Jakby
to oni, psiakrew, mieli monopol na morderstwa.
- Dopuszczenie tej kobiety do przesłuchań było idiotyzmem –
warknął Atkins, krążąc po pokoju – Mamy pewność, że Mo--Jamie Oswald winna jest
temu wszystkiemu. Przed chwilą sama się przyznała! – krzyknął, uderzając
pięścią w ścianę.
- Alexander, do jasnej cholery, uspokój się! – syknęła Watson,
odsuwając się od niego. Stanęła obok kapitana Lestrade, siedzącego naprzeciw
mnie. Swoimi szarymi, zimnymi oczami wpatrywał się w moje.
- Oczywiście, mogłabym podać wam imiona i nazwiska, nawet
preferencje seksualne moich agentów – uśmiechnęłam się do pani Holmes – Ale po
co? Ukryli się wystarczająco dobrze, by psy ze Scotland Yardu ich nie
odnalazły. Nawet jeśli wyciągniecie coś od pana Brocka, w co szczerze wątpię,
jest zdecydowanie najwierniejszym z moich ludzi, choćbyście przeszukali cały
ten mdły kraj, nie odnajdziecie ich – zaśmiałam się, bawiąc kajdankami bez
połączenia – Ja jestem genialna, a wy nędzni. A teraz, skoro nic wam nie
powiem, po prostu wywieźcie mnie do celi w tej cholernej fabryce. Tak,
słyszałam, że wywozicie mnie do fabryki.
Lestrade westchnął, rozglądając się po osobach otaczających
mnie. Najdłużej patrzył na wściekłego Atkinsa, miotającego się po pokoju, potem
przyjrzał się spokojnej pani Harvey, patrzącej z satysfakcją w moją stronę, na
końcu tylko na chwilę zerknął na Watson.
- Przejrzałaś nasze plany – mruknął stary Greg Lestrade,
podnosząc się z krzesła i pochylając nade mną, opierając dłonie na blacie stołu
– Ale niedługo nie będziesz miała swoich źródeł. Zgadłaś. Przenosimy cię do
opuszczonej fabryki. Zatrzymasz sprzęt malarski. Codziennie będziesz dostawiać
kopię obrazu Eycka i poranny The Daily
Mail. Nie będziesz żyła w luksusie.
- W końcu to opuszczona fabryka, trudno żeby żyła w luksusie
w takim miejscu – odezwała się dotąd milcząca Elenor, podnosząc się z krzesła –
Po prostu przenieście tam Oswald i zostawcie ją z ochroną.
Policja, zapewne za namową detektywów, przeniosła mnie do
opuszczonej fabryki. Przebywałam tam już kilka tygodni, wciąż równie sprawnie,
co na początku, kontaktując się z agentami, czy to przez portrety dostarczane
policji, czy przez gazety. Oczywiście, w tym wszystkim nie mogło zabraknąć
wizyt pani detektyw, którą widziałam praktycznie codziennie. Dlatego też,
postanowiłam w końcu pokazać jej moje dzieło, przygotowywane praktycznie od
początku przebywania w celi.
Pani Harvey, jak się spodziewałam, przybyła wieczorem.
Kapitan Proctor wpuścił ją do pomieszczenia, szczelnie zamykając za nią drzwi.
Zerknęłam na nią zza gazety, gdy ta wpatrywała się we własny portret. Uchyliłam
rąbek gazety, patrząc na nią z uśmiechem.
- Przepraszam – stwierdziłam, zwracając się do niej – Ale jestem
artystą i moją pracą jest obserwowanie i malowanie pięknych kobiet.
Elenor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz