Odsunęłam się od obrazu i, machinalnie rozejrzawszy po
pokoju, odłożyłam brudny pędzel na paletę. Podniosłam się, rozprostowałam i
podeszłam do niewielkiego stolika, w całości zajętego przez pędzle, słoiki z
farbą, ołówki i porwane materiały, służące jako ścierki. Chwyciłam pierwszy szklany
pojemnik, obracając go w dłoniach i patrząc, jak jego niewielka zawartość
przelewa się, cisnęłam nim o pobliską ścianę. Szkło zbiło się i upadło na
podłogę, jasna farba zaś pozostała na ścianie, powoli z niej spływając.
Ukucnęłam przy odłamkach słoika i, najostrożniej jak tylko mogłam, zaczęłam
zbierać brudne szkło. Zaklęłam, widząc, jak każdy odłamek rani moje dłonie i
otwiera coraz to nowsze rany. Szybko, choć nadal ostrożnie, włożyłam pierwszy
pod kajdanki. Warknęłam cicho, gdy pierwsza fala bólu przelała się przez ciało,
a spod bransoletek zaczęły wypływać niewielkie kropelki krwi. Powtórzyłam czynność,
która, kosztem utraty krwi, miała uwolnić mnie od ewentualnego porażenia
prądem. Dopiero piąty odłamek szkła unieszkodliwił kajdanki. Raniąc się jeszcze
bardziej, zrzuciłam je z nadgarstków. Zaklęłam głośno, widząc, ile szkarłatnej
cieczy wydobywa się z ran. Chwyciłam kolejny z odłamków i, podwinąwszy rękaw
swetra, wbiłam go w skórę i poruszając nim, wyciągnęłam elektronikę z ciała.
Dopiero teraz byłam w pełni bezpieczna. Zaciskając palce na krwawiącym
ramieniu, podeszłam do stolika, wzięłam kilka szmat i każdą z nich obwiązałam
rany. Naciągnęłam na prowizoryczne opatrunki rękaw, chcąc je ukryć. Oparłam się
o ścianę, czując jak ciało odmawia posłuszeństwa. Kilka minut zajęło mi
opanowanie się i obmyślenie kolejnych punktów planu ucieczki z niewoli.
- Kapitanie! – krzyknęłam, odsuwając się od ściany.
Pochyliłam się nad stołem, ściskając w dłoniach brudne i wpół zapisane kartki.
Mężczyzna, słysząc mój głos, niepewnie otworzył drzwi. Widząc, że jestem zajęta
czymś innym, niż czytaniem, czy malowaniem, wszedł do pomieszczenia i zbliżył
się. Gdy był obok mnie, podałam mu kartki – Tutaj są szkice moich
najważniejszych agentów. – wyjaśniłam, sięgając po dwa słoiki z farbą.
Ścisnęłam je w dłoni, gdy stróż prawa popatrzył na mnie zdziwiony.
- Tu nic nie ma – odparł, odkładając kartki – Nie graj w
swoje durne gierki, Moriarty. – warknął, sięgając po broń.
- Och… Naprawdę tu nic nie ma? Momencik, niech pan wybaczy –
uśmiechnęłam się do niego, szukając jakiegoś notesu. Odnalazłszy go, podałam mu
zeszyt, który zaczął przeglądać, odwracając się w przeciwną stronę. Podniosłam
jeden słoik i, używszy najwięcej siły, rozbiłam go na głowie kapitana. Zaklął,
upuszczając notatnik i chwytając się za głowę. Szybko powtórzyłam cios,
rozbijając kolejny pojemnik na jego głowie. Głucho upadł na ziemię. Schyliłam
się, chwyciłam odłamki szkła i zbliżyłam się do ofiary – Niech mi pan wybaczy,
że musiałam pana zlikwidować. Okazał się pan jedynie marionetką w grze. –
dodałam, wbijając kolejne fragmenty słoika w jego szyję. Krew spłynęła po jego
wargach, zadrżał i zamknął powieki, oddając ostatni oddech. Podniosłam się,
chwyciłam go pod pachami i powoli zaciągnęłam ciało kapitana Proctora pod
drzwi. Oparłam go o ścianę i uniosłam jego rękę, by móc odblokować drzwi. Po
charakterystycznym pisku, puściłam kapitana i naparłam na drzwi, otwierając je
i wychodząc z pomieszczenia. Byłam wolna, ranna, ale przebywająca na wolności.
Po raz kolejny odniosłam zwycięstwo nad Scotland Yardem i detektywami
współpracującymi z nim.
Pod nosem policji udało mi się skontaktować z moją agentką,
oficjalnie będącą zaufaną towarzyszką Lestrade, nieoficjalnie zaś jednym z
lepszych pająków, służących mi. Posłusznie poinformowała mnie o odkryciu
ucieczki przez Scotland Yard, o wznowionych poszukiwaniach i o odsunięciu pana
Atkinsa od śledztwa, teraz miały się tym zająć pani Harvey, moja przyjaciółka,
i pani Watson, dawna maskotka Alexandra. Pani Houten pomogła mi dojść do jej
mieszkania, zajęła się ranami powstałymi w wyniku wyswobodzenia się z
elektrycznych kajdanek, jednak nie uraczyła mnie dłuższą rozmową, patrząc na
krwiak, znajdujący się pod szczęką. Po zakończeniu opieki nade mną, opuściła
mieszkanie, tłumacząc się spotkaniem z ludźmi, odpowiedzialnymi za moją sprawę.
Przez kilka dni nie wychylałam się, nie chcąc wzbudzić podejrzeń
policji i detektywów. Agentka informowała mnie o poczynaniach duetu pań Harvey
i Watson. Obie próbowały mnie odnaleźć, wykorzystując tropy pozostawione na
miejscu zbrodni – krew, odłamki szkła, wylane farby, czy też ciało kapitana
Proctora. A mimo to, Elenor nie próbowała osobistego kontaktu. Odzyskałam część
sił dlatego postanowiłam ją odwiedzić, przecież nie mogłam zostawić jej
samotnej, pogrążonej tylko w śledztwie. Adres pani Holmes znałam doskonale, mogłabym do niej trafić choćby po nadużyciu alkoholu, czy morfiny, więc odwiedzenie jej nie było najmniejszym problemem, robiłam to bardzo często, zwłaszcza pod jej nieobecność. Tym razem była w mieszkaniu, w swoim biurze, wiecznie pełnym papierów, książek i zupełnie niepotrzebnych nikomu dowodów zbrodni. Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam śpiącą na dokumentach o jakimś morderstwie, Elenor. Zbliżyłam się, jednak nadal zachowałam odpowiednią odległość do, ewentualnego, ataku. Już raz mnie uwięziła, nie mogę pozwolić sobie na powtórzenie jej triumfu, a mojego błahego błędu.
Elenor?
Elenor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz