13 lis 2016

Od Jamie do Elenor

Odsunęłam się od obrazu i, machinalnie rozejrzawszy po pokoju, odłożyłam brudny pędzel na paletę. Podniosłam się, rozprostowałam i podeszłam do niewielkiego stolika, w całości zajętego przez pędzle, słoiki z farbą, ołówki i porwane materiały, służące jako ścierki. Chwyciłam pierwszy szklany pojemnik, obracając go w dłoniach i patrząc, jak jego niewielka zawartość przelewa się, cisnęłam nim o pobliską ścianę. Szkło zbiło się i upadło na podłogę, jasna farba zaś pozostała na ścianie, powoli z niej spływając. Ukucnęłam przy odłamkach słoika i, najostrożniej jak tylko mogłam, zaczęłam zbierać brudne szkło. Zaklęłam, widząc, jak każdy odłamek rani moje dłonie i otwiera coraz to nowsze rany. Szybko, choć nadal ostrożnie, włożyłam pierwszy pod kajdanki. Warknęłam cicho, gdy pierwsza fala bólu przelała się przez ciało, a spod bransoletek zaczęły wypływać niewielkie kropelki krwi. Powtórzyłam czynność, która, kosztem utraty krwi, miała uwolnić mnie od ewentualnego porażenia prądem. Dopiero piąty odłamek szkła unieszkodliwił kajdanki. Raniąc się jeszcze bardziej, zrzuciłam je z nadgarstków. Zaklęłam głośno, widząc, ile szkarłatnej cieczy wydobywa się z ran. Chwyciłam kolejny z odłamków i, podwinąwszy rękaw swetra, wbiłam go w skórę i poruszając nim, wyciągnęłam elektronikę z ciała. Dopiero teraz byłam w pełni bezpieczna. Zaciskając palce na krwawiącym ramieniu, podeszłam do stolika, wzięłam kilka szmat i każdą z nich obwiązałam rany. Naciągnęłam na prowizoryczne opatrunki rękaw, chcąc je ukryć. Oparłam się o ścianę, czując jak ciało odmawia posłuszeństwa. Kilka minut zajęło mi opanowanie się i obmyślenie kolejnych punktów planu ucieczki z niewoli.
- Kapitanie! – krzyknęłam, odsuwając się od ściany. Pochyliłam się nad stołem, ściskając w dłoniach brudne i wpół zapisane kartki. Mężczyzna, słysząc mój głos, niepewnie otworzył drzwi. Widząc, że jestem zajęta czymś innym, niż czytaniem, czy malowaniem, wszedł do pomieszczenia i zbliżył się. Gdy był obok mnie, podałam mu kartki – Tutaj są szkice moich najważniejszych agentów. – wyjaśniłam, sięgając po dwa słoiki z farbą. Ścisnęłam je w dłoni, gdy stróż prawa popatrzył na mnie zdziwiony.
- Tu nic nie ma – odparł, odkładając kartki – Nie graj w swoje durne gierki, Moriarty. – warknął, sięgając po broń.
- Och… Naprawdę tu nic nie ma? Momencik, niech pan wybaczy – uśmiechnęłam się do niego, szukając jakiegoś notesu. Odnalazłszy go, podałam mu zeszyt, który zaczął przeglądać, odwracając się w przeciwną stronę. Podniosłam jeden słoik i, używszy najwięcej siły, rozbiłam go na głowie kapitana. Zaklął, upuszczając notatnik i chwytając się za głowę. Szybko powtórzyłam cios, rozbijając kolejny pojemnik na jego głowie. Głucho upadł na ziemię. Schyliłam się, chwyciłam odłamki szkła i zbliżyłam się do ofiary – Niech mi pan wybaczy, że musiałam pana zlikwidować. Okazał się pan jedynie marionetką w grze. – dodałam, wbijając kolejne fragmenty słoika w jego szyję. Krew spłynęła po jego wargach, zadrżał i zamknął powieki, oddając ostatni oddech. Podniosłam się, chwyciłam go pod pachami i powoli zaciągnęłam ciało kapitana Proctora pod drzwi. Oparłam go o ścianę i uniosłam jego rękę, by móc odblokować drzwi. Po charakterystycznym pisku, puściłam kapitana i naparłam na drzwi, otwierając je i wychodząc z pomieszczenia. Byłam wolna, ranna, ale przebywająca na wolności. Po raz kolejny odniosłam zwycięstwo nad Scotland Yardem i detektywami współpracującymi z nim.
Pod nosem policji udało mi się skontaktować z moją agentką, oficjalnie będącą zaufaną towarzyszką Lestrade, nieoficjalnie zaś jednym z lepszych pająków, służących mi. Posłusznie poinformowała mnie o odkryciu ucieczki przez Scotland Yard, o wznowionych poszukiwaniach i o odsunięciu pana Atkinsa od śledztwa, teraz miały się tym zająć pani Harvey, moja przyjaciółka, i pani Watson, dawna maskotka Alexandra. Pani Houten pomogła mi dojść do jej mieszkania, zajęła się ranami powstałymi w wyniku wyswobodzenia się z elektrycznych kajdanek, jednak nie uraczyła mnie dłuższą rozmową, patrząc na krwiak, znajdujący się pod szczęką. Po zakończeniu opieki nade mną, opuściła mieszkanie, tłumacząc się spotkaniem z ludźmi, odpowiedzialnymi za moją sprawę.
Przez kilka dni nie wychylałam się, nie chcąc wzbudzić podejrzeń policji i detektywów. Agentka informowała mnie o poczynaniach duetu pań Harvey i Watson. Obie próbowały mnie odnaleźć, wykorzystując tropy pozostawione na miejscu zbrodni – krew, odłamki szkła, wylane farby, czy też ciało kapitana Proctora. A mimo to, Elenor nie próbowała osobistego kontaktu. Odzyskałam część sił dlatego postanowiłam ją odwiedzić, przecież nie mogłam zostawić jej samotnej, pogrążonej tylko w śledztwie. Adres pani Holmes znałam doskonale, mogłabym do niej trafić choćby po nadużyciu alkoholu, czy morfiny, więc odwiedzenie jej nie było najmniejszym problemem, robiłam to bardzo często, zwłaszcza pod jej nieobecność. Tym razem była w mieszkaniu, w swoim biurze, wiecznie pełnym papierów, książek i zupełnie niepotrzebnych nikomu dowodów zbrodni. Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam śpiącą na dokumentach o jakimś morderstwie, Elenor. Zbliżyłam się, jednak nadal zachowałam odpowiednią odległość do, ewentualnego, ataku. Już raz mnie uwięziła, nie mogę pozwolić sobie na powtórzenie jej triumfu, a mojego błahego błędu.

Elenor?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz