10 kwi 2017

Od Elli do Williama

Rozeszliśmy się niedługo po tym. Poczłapałam do domu, biorąc potem Pepper na spacer. Psica wyczuła moją nerwowość i również węszyła dookoła, niespokojnie przebierając łapkami szybciej niż zazwyczaj. Reagowała tak na zapach wilkołaków. Było już kompletnie ciemno, gdy wracałyśmy i czułam na plecach czyjś wzrok. Nie odwróciłam się, wiedząc, kto mnie śledzi. Miałam także pewność, że mnie nie skrzywdzi. Jeszcze nie teraz.
Wróciłam do domu bez większych przeszkód. Wilkołak zostawił mnie, gdy weszłam na podwórze kamienicy. Pepper także się uspokoiła.
Nucąc, kręciłam się po mieszkaniu, przygotowując kolację.
- Będziemy miały problem, jeśli to naprawdę on - odezwałam się do Pepper, podążającej za mną po kuchni. Machnęła ogonem, pocieszająco trącając mnie nosem.
Myliłam się, myśląc, że Basil ujawni się szybko. Jakiekolwiek ślady obecności wilkołaka zniknęły po kilku dniach. Nie zmartwiło mnie to szczególnie, jest dużym chłopcem, musi sobie poradzić.
Zmobilizowałam chłopaków do wyjazdu za miasto. Dusiłam się w nim zbyt długo. Wzięliśmy ze sobą Pepper i wybraliśmy się do okolicznego lasku. Znaliśmy tam leśniczego, a ten chętnie udzielał nam pokojów w leśniczówce, gdy akurat wyjeżdżał. Nieopodal znajdowało się także niewielkie jezioro. Leśniczy miał problemy z kłusownikami, więc niewiele osób tu przyjeżdżało na wypoczynek.
Po południu rozłożyliśmy się na starym molo, którego deski trzeszczały niepokojąco, gdy się po nim szło. Ułożyłam się na kocu, wystawiając twarz do promieni słońca. Dean bawił się z Pepper, rzucając do wody jej zabawki, a ona wskakiwała do niej, chlapiąc na mnie.
Will usiadł gdzieś dalej i bazgrał coś, nie odzywając się do nas. Podniosłam się, by zajrzeć mu przez ramię. Speszył się, ale nie zasłonił rysunku, na którym, ku mojemu zaskoczeniu, zobaczyłam siebie. Prychnęłam, szturchając go w ramię i odbierając mu szkic.
- Nie było wdzięczniejszego modela? - spytałam, spoglądając jeszcze raz na kartkę.
Wzruszył ramionami.
- Obawiam się, że ubogo tu w ładne dziewczęta. Musiałaś mi wystarczyć ty.
Ta zniewaga krwi wymaga. Niewiele myśląc, skorzystałam z nieuwagi Willa i wepchnęłam go do wody. Parsknęłam śmiechem, widząc jego minę, gdy już się wynurzył. Rysunek odłożyłam na bok, by sięgnąć po ręcznik i przezornie odsunąć się od krawędzi mola, jednak nie zdążyłam. Silne ręce złapały mnie za nogę i pociągnęły za sobą do wody. Pisnęłam, czując zimną ciecz.
Odzyskując równowagę, chlapnęłam Willowi w twarz wodą, by zetrzeć mu ten wredny uśmieszek. Nasza drobna potyczka zamieniła się w prawdziwą wojnę, do której przyłączył się także Dean i niecodziennie rozszczekana Pepper. Przemoczona wydostałam się wreszcie na pomost, wyławiając przy okazji psicę. Cała mokra, przypominała bardziej szczurka niż psa, trzęsła się zresztą podobnie. Zawinęłam ją w ręcznik, wycierając energicznie.
- Panowie, ogłaszam zawieszenie broni - powiedziałam ostrzegawczo, widząc, że Dean zmierza w moim kierunku.
Jęknął, przewracając oczami.
- Sama zaczęłaś, El. Teraz mi zimno, twoja wina. Przeziębię się i umrę - narzekał mi nad uchem Will, siadając obok na wilgotnych deskach.
Westchnęłam.
- Jak dzieci - wymamrotałam.
Zarzuciłam mu na głowę jego ręcznik i zaczęłam wycierać, podobnie jak wcześniej Pepper, ignorując protesty, gdy z zadowoleniem natarłam mu uszy.
- Lepiej? - wyszczerzyłam się w szelmowskich uśmiechu, gdy uwolniony i cały czerwony ściągnął ręcznik z głowy.
- Jesteś straszna.
- Mówiłem, że nie należy lekceważyć karzełków - zawołał Dean, bezpieczny na drugim końcu pomostu.
Posłałam mu więc mordercze spojrzenie i z rozbrykaną Pep u boku ruszyłam w kierunku leśniczówki.
- Chciałam tylko powiedzieć, że mamy ograniczoną ilość jedzenia - rzuciłam, widząc, że nie spieszą się do powrotu.
Od razu przyspieszyli. Zaśmiałam się cicho, gdy pierwszy dogonił mnie Dean.
- Co jemy? - tego pytania mogłam się spodziewać.
- Odmawiam jedzenia czegokolwiek, co zawiera dżem jagodowy. Mam go całą lodówkę - dodał Will, idąc po mojej drugiej stronie.
- Przynajmniej coś w niej masz, niedoszły artysto - odgryzłam się.
- Zrobimy ognisko. Jak zwykle, kiedy tu jesteśmy - Dean nie przyłączył się do ataku na moją osobę.
Wzruszyłam ramionami.
- Może być. Ale jeśli zachowujemy tradycję, potrzebuję czyjejś bluzy, robi się cholernie zimno.
- To dlatego, że jesteś cała przemoczona, geniuszko - Will uniósł brwi, przyglądając mi się z rozbawieniem.
- Jakbym nie zauważyła.
Przebrałam się w rekordowym tempie. Dean zdążył rozpalić już rozpalić ognisko. Pepper kicała wokół niego, trzymając bezpieczną odległość. Już kiedyś się oparzyła. Wzięłam ze sobą napoje i usiadłam przy ognisku, czekając na chłopaków. Zamyślona, popijałam colę z puszki, gdy na moje ramiona opadło coś miękkiego. Zaskoczona spojrzałam w górę. Will rzucił mi swoją bluzę. Założyłam ją, gdy usiadł obok mnie.
- Wyglądasz komicznie - uśmiechnął się, gdy zarzuciłam kaptur na wilgotne włosy.
- Trudno żeby nie, mógłbyś w tym zmieścić słonia. Ale przynajmniej ciepłe. 
Sznaucerka podbiegła do nas. Wpadła na Willa, łasząc się do niego i próbując polizać go po twarzy. Uśmiechnął się, próbując podrapać za uszami skaczącego psa.
- Dobra, gołąbeczki, czas na jedzenie.
Drgnęłam, zaskoczona nagłym pojawieniem się Deana. Pacnął mnie w tył głowy, w zamian pokazałam mu język. Pepper  na słowo "jedzenie" zostawiła Willa w spokoju, by rozpocząć atak na Deana. Rzucił w małą furię kiełbaską, co na moment ją zdezorientowało.

Will?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz