- Chyba nie potrafię ci odmówić - rzuciłam żartobliwym tonem, próbując zamaskować zakłopotanie, które ogarniało mnie w towarzystwie Ezequiela. Nie przyznałabym się do tego, ale w ciągu tych zaledwie trzech spotkań
- Nie przeszkadza mi to w najmniejszym stopniu - spojrzałam na niego, unosząc jedną brew.
Jeszcze przez chwilę siedzieliśmy na werandzie, a ciszę wypełniała nasza rozmowa, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej swobodna. Koniec końców zachowywaliśmy się jak wieloletni przyjaciele, żartując sobie z siebie nawzajem albo opowiadając zabawne historyjki z życia. W pewnym momencie, kiedy Ezequiel po raz kolejny tego dnia uśmiechnął się w sposób, który totalnie mnie rozbrajał, zakryłam swoją twarz włosami. Ścięłam je kilka dni temu, dlatego końcówki ledwo sięgały za moje ramiona. Pomijając fakt, że cieniowanie ich nie wyszło mi najlepiej, za każdym razem robiłam to coraz lepiej.
- Powinniśmy się zbierać, jeśli mam cię czegokolwiek nauczyć - sięgnęłam po sweter, naciągając go na koszulkę. Po kontakcie z wodą zrobił się strasznie szorstki, ale liczyłam, że zapewni mi choć trochę ciepła. Zbliżała się jesień, a z dnia na dzień wieczory były coraz chłodniejsze.
- No tak - uśmiechnął się ponownie, dlatego szybko uciekłam wzrokiem. Byłam wdzięczna, że zaproponował jazdę jego samochodem, bowiem nie wiedziałam, czy udałoby mi się dojechać autobusem przed nim. A kazanie mu czekać na klatce schodowej byłoby ogromnym przejawem nietaktu z mojej strony.
Tak jak się spodziewałam, trafiliśmy w największe korki. Właśnie dlatego półgodzinna droga trwała trochę ponad godzinę, podczas której ja ciągle przeskakiwałam po stacjach radiowych, a kiedy napotkałam coś wartego uwagi - tak to nazywał Ezequiel. Ja gustuję w innej muzyce - słuchaliśmy piosenki i szukałam czegoś innego.
Kiedy w końcu dotarliśmy do mojego mieszkania, otworzyłam jego drzwi z lekkim wahaniem. Patrząc na samochód i jacht mężczyzny, mogłam z łatwością wywnioskować, że na pewno posiada on mnóstwo pieniędzy, a chociaż mój apartament nie należał do najbiedniejszych, wrażenie, że będzie one tak kontrastowało z jego dotychczasowymi przyzwyczajeniami co do loku, napawało mnie niepokojem. Ofuknąwszy się w myślach, zaprosiłam Ezequiela do środka. Z zaciekawieniem obserwowałam jego twarz, szukając na niej jakiegoś znaku dezaprobaty, jednak nic takiego nie zauważyłam. Jego wzrok przesuwał się po ceglanych ścianach, które gdzieniegdzie urywały się, ustępując miejsca białej farbie. Pod największą ścianą stał wysoki pod sufit czarny regał, w całości zapełniony książkami. Pozostałe lektury były ułożone na półeczce pod stolikiem kawowym. Byłam z siebie zadowolona, bo w piątek po pracy dokładnie odkurzyłam i wypastowałam podłogi, tak, że teraz błyszczały się jak nowe. Obok stolika - co logiczne - stała jasnoszara kanapa, a on sam stał na średniej wielkości, puchatym dywanie. Parapety przy ogromnych oknach były zapełnione przez paprocie i kaktusy, stojące w identycznych, białych doniczkach. Kuchnia, która była połączona z jadalnią, nie była zbyt duża. Przestronna, ale niewielka. Urządzona w prowansalskim stylu, była zaraz po mojej pracowni, moim ulubionym miejscem w domu. Chyba tylko w niej przez caluteńki czas panował porządek. Co prawda nigdy w moim mieszkaniu nie było bałaganu, ale zdarzało mi się zapomnieć poukładać książki, ale odnieść papiery i to właśnie one zajmowały miejsce na stole, kanapie i wielu innych płaskich powierzchniach.
Moje psy, o dziwo, poświęciły nam tylko chwilę swojego cennego czasu i obwąchawszy dokładnie nogawki jego spodni
Nim zdążyłam to zauważyć, Ezequiel zaczął przyglądać się dziesiątkom wiszących na głównej ścianie w przedpokoju zdjęć. Na większości byłam ja z rodziną, ale zdarzały się też zdjęcia beze mnie albo te, na których stałam z przyjaciółmi. Mężczyzna zatrzymał wzrok na dłuższą chwilę na fotografii z Uriahem, a w jego oczach zabłyszczała ciekawość.
Przez chwilę poczułam się zawstydzona, że nie zdjęłam jej po naszym rozstaniu, ale niemal w tym samym momencie zganiłam się w myślach. Byliśmy przyjaciółmi. Zdjęcie miało prawo tu wisieć.
- Grzywka i... czekaj... kolorowe piegi? - zaśmiałam się cicho, słysząc ton jego głosu.
- Och, nie czytałeś Pana Kleksa? - spojrzałam na tę samą fotografię. Miałam wtedy może z sześć lat i dosyć długie włosy sięgające mi za łopatki. W chwili robienia zdjęcia miałam je spięte w dwa kucyki, a fragment twarzy pod oczami pokrywało całe mnóstwo kropek o przeróżnych barwach.
Potrząsnął głową.
- Mniejsza. W akademii uczniowie dostawali piegi za dobre sprawowanie albo zamiast ocen. Nie znalazłam takiej szkoły, więc sama rysowałam sobie taką kropkę, kiedy pomogłam mamie albo tacie - wyjaśniłam ze wzruszeniem ramion, uśmiechając się do własnych wspomnień. Kolejne zdjęcie na które zwrócił uwagę Ezequiel przedstawiało ośmioletnią mnie siedzącą w prowizorycznym namiocie znajdującym się pod stołem. Otoczona byłam całym mnóstwem słodyczy, a moja buzia - jak można się było spodziewać - umorusana była czekoladowym kremem. - Mój brat zawsze korzystał z tego, że jestem okropnie niska i chował słodycze do najwyżej znajdującej się szafki. Nawet stając na krześle ich nie sięgałam. Ale pewnego dnia przytachałam z ogrodu sąsiada rozkładaną drabinę i wyciągnęłam wszystkie, dosłownie wszystkie, czekoladki, lizaki, żelki i zjadłam je pod stołem, myśląc, że koc sprawi, że stanę się niewidoczna.
Poczułam dziwną satysfakcję, gdy Ezequiel zaśmiał się cicho. Jeszcze przez kilka minut opowiadałam mu o okolicznościach, w jakich zostały zrobione poszczególne zdjęcia, a następnie udaliśmy się do kuchni. Przechodząc przez salon, uruchomiłam wieżę i po chwilę z głośników zawieszonych na ścianach w większości pomieszczeń popłynęły pierwsze dźwięki utworu Katy Perry "Teenage Dream". Nie znałam jeszcze gustu muzycznego swojego gościa, jednak miałam nadzieję, że nie jest antyfanem tejże piosenkarki. Nawet jeśli, później miały polecieć piosenki Adele i Pink.
- Zaczniemy od czegoś łatwego - zwróciłam się do mężczyzny, kiedy wyjęłam z przykuchennego schowka ziemniaki, a z lodówki mielone mięso. - Lubisz zapiekanki, prawda?
Kiedy potwierdził, wręczyłam mu nóż i podsunęłam drewnianą deskę.
- Ziemniaki w plasterki - poleciłam, a sama zajęłam się smażeniem mięsa i przygotowywaniem sosu beszamelowego. Ukradkiem zerkałam na pracę Ezequiela, a widząc, że kroi ziemniaki na zbyt cienkie części, stanęłam obok i położywszy dłonie na jego, pokazałam mu odpowiednią grubość. Poza tym drobnym szczegółem, świetnie mu szło. Uwinęliśmy się bardzo sprawnie i po tym jak wstawiłam zapiekankę do piekarnika, nakryłam do stołu. Co prawda nie przepadałam za alkoholami i tym bardziej się na nich nie znałam, ale wyciągnęłam jedno z tych, pochodzących z okolic mojego francuskiego domu. Miałam nadzieję, że nie strzelę gafy. Dla pewności postawiłam też Coca-Colę (UWAGA, LOKOWANIE PRODUKTU).
Wtedy zostawiłam na chwilę mężczyznę w salonie i szybko zamieniłam śmierdzące wodą z jeziora ubrania na prosty biały kombinezon, przewiązywany w pasie. Obrzeża dekoltu w kształcie litery V obszyte były delikatną, złotą nitką. To samo tyczyło się jego dolnej części, tuż przy zakończeniach "szortów". Włosy naprędce rozczesałam, jednak zdecydowanie nie miałam ani czasu, ani chęci na ponowne nakładanie makijażu, więc twarz pokryłam naprędce warstwą kremu BB i pudrem matującym. Dzięki temu moja twarz nie wyglądała na taką przeraźliwie bladą, a i udało mi się całkiem nieźle ukryć cienie powstałe pod oczami. Obejrzawszy się jeszcze w lustrze, wróciłam do Ezequiela.
Sama nie do końca pamiętam jakim cudem w tak szybkim tempie skończyliśmy jedną, a następnie drugą butelkę czerwonego trunku, ale chociaż nie byłam kompletnie pijana, mój język szybko się rozwiązał i zaczynałam mówić bez jakiegokolwiek skrępowania. Nie pomagała również moja niewytłumaczalna wesołość. Od słowa do słowa przeszliśmy do opowieści o naszych byłych związkach, a ja pozbawiona hamulców zaczęłam opowiadać o Uriahu. Sama nie wiem jakim cudem udało mi się nie wspomnieć o takim malutkim szczególiku jak małżeństwo, ale jednak.
- I koniec końców rozeszliśmy się w zgodzie - zakończyłam, sięgając po ciasteczko.
- Cóż, wszystko się kiedyś kończy.
Ale małżeństwa nie powinny, pomyślałam wtedy, jednak zdążyłam w porę ugryźć się w język. Kiedy Ezequiel zaczął mówić, przypatrywałam mu się z ciekawością i dokładnością lustrując każdy fragment jego twarzy. Kącik ust uniesiony nieznacznie ku górze, bladą skórę, a następnie orzechowe oczy, które błyszczały trochę za sprawą alkoholu, a trochę dzięki emocjom wkładanym w opowiadanie. Włosy z jasnymi pasemkami, które co jakiś czas przeczesywał. Wydęłam lekko wargi, odwracając spojrzenie od mężczyzny i usiłując skupić się na jakimś przedmiocie.
- Chyba bez sensu byłoby, gdybyś teraz wracał do domu - przerwałam mu, zerkając na zegarek, który wskazywał drugą nad ranem. - Poza tym, piłeś. Więc musiałbyś płacić za taksówkę, a jutro wrócić po samochód. Możesz się przespać na kanapie.
Przez chwilę wpatrywał się we mnie obojętnie, aż ostatecznie kiwnął lekko głową i kiedy poszłam po zapasowy koc i poduszki, rozłożył się na kanapie. Życzyliśmy sobie nawzajem dobranoc, a ja skierowałam się ku drzwiom sypialni. Mimo iż zazwyczaj sypiałam jedynie w długiej do połowy ud koszulce i krótkich spodenkach, fakt, że za drzwiami śpi mężczyzna sprawił, że przez długi czas wahałam się nad dresami i luźną bluzą. Wzruszyłam jednak na to ramionami i wczołgałam się pod kołdrę w tej samej piżamie, co zawsze. Byłam tak padnięta, że zasnęłam od razu.
W nocy obudził mnie Makaron, który usilnie starał się wskoczyć na łóżko, jednak od kiedy zmieniłam materac na wyższy, sprawiało mu to ogromną trudność. Dlatego właśnie musiałam wstać i wsadzić zirytowanego jamnika na łóżko, po czym uznawszy, że moje gardło jest wysuszone na wiór, zajrzałam do kuchni, żeby napić się wody i wziąć tabletki.
Czwarta dwanaście.
Niemal podskoczyłam ze strachu, słysząc czyjś oddech, jednak zaraz przypomniałam sobie o odwiedzinach Ezequiela i moje serce zwolniło do swojego normalnego rytmu. Podeszłam na paluszkach do kanapy i widząc, że koc zsunął się do połowy na podłogę, podniosłam go i troskliwym gestem nakryłam śpiącego mężczyznę. Jeszcze przez chwilę stałam nad nim, przyglądając się z fascynacją, jak wyglądają jego całkowicie pozbawione napięcia rysy i uśmiechnęłam się do siebie z powodu, który zaraz po tym umknął mi z głowy.
Wróciwszy do sypialni znowu momentalnie zasnęłam.
Mruknęłam z niezadowoleniem, kiedy drzwi skrzypnęły cicho, co w mojej głowie brzmiało niemal jak ryk. Kac morderca nie ma serca.
Przysłoniłam dłonią oczy, wzdychając ciężko.
- Wybacz, nie chciałem cię obudzić - uchyliłam powiekę, spoglądając na Ezequiela, który stał w drzwiach w jednej ręce dzierżąc siatkę z bułkami, a w drugiej smycz moich psów. - Trio już wybiegane, śniadanie zaraz będzie.
- Czekaj chwilkę, ogarnę się i ci pomogę - informacja, że chce zrobić śniadanie, będąc u mnie w gościnie, była tak... wstrząsająca? Chyba tak. Że szybko wygramoliłam się z łóżka i potuptałam do łazienki.
Ezzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz