15 gru 2016

Od Williama do Sydney

Nie wiem czemu zapuściłem się tak daleko. Czułem straszny, zaćmiewający umysł głód, potrzebę napełnienia żołądka, ale zazwyczaj nawet to przegrywało z niechęcią do opuszczania swojego terytorium. Mimo tego, z dnia na dzień to się pogłębiało, zapasy były na wyczerpaniu, stałem się bestią, nie myślącą o niczym innym niż chęć poczucia w ustach słodkiego, mdłego ludzkiego mięsa. Zima nie sprzyja wendigo, grzybiarze nie mają czego zbierać, ludzie również ćwiczyć w lesie nie chcą, było bardzo zimno. Bez zapuszczania się do miasta ciężko przeżyć, ale nawet w takim stanie nie wkroczę do centrum. To zbyt głupie nawet jak na potwora. Musiałem dotrzeć aż do miejsca, gdzie lampy rozjaśniały bezpieczny mrok. Nie dbałem o zakrycie siebie, by nikomu nie zdradzić się ze swoją nadnaturalnością ani o to, by nie pozostawać na widoku, szczególnie posilając się.
Głód był tak silny, że stłumił zmysły, ostrożność. Myślałem tylko o tym, by wreszcie napełnić brzuch, nabrać sił, tak bardzo potrzebnych po długiej głodówce. Żywiłem się ludźmi, był to bardzo sycący posiłek i mogłem robić bardzo długie przerwy między porcjami, jednak ta sprawiła, że po raz kolejny moje człowieczeństwo zniknęło niemal doszczętnie. Na szczęście nie bezpowrotnie, tliło się jeszcze trochę, by uczucie sytości ponownie je przywróciło. Przymknąłem oczy, czując, jak jasność umysłu wraca, wtrącając w niemal narkotyczny trans. Przerwało go jednak coś. Uczucie zagrożenia, mocne, przeszywające ciało. Nie byłem sam. Powoli się podniosłem, wyjmując chusteczkę i ocierając nią usta oraz ręce. Nie ma potrzeby wdawać się w bezsensowne walki, jedynie marnujące energię. Nie jest to potrzebne, dopóki ta osoba sama nie jest agresywna, a nie wydawała się taka. Mogę spokojnie odejść.
***
(jakiś czas później)
Dziewczę, które wcześniej przyglądało mi się podczas posiłku, opierało się o barierki, ukrywając swoją twarz. Rzuciłem jej pod nogi martwego, jeszcze ciepłego psa. Z ran na całym ciele obficie wypływała krew. Nie był trudnym celem, siedział na swoim podwórku i obszczekiwał mnie głośno, gdy przechodziłem obok. W swej agresji nie pomyślał, że być może ten dziwny człowiek może być groźny, powalając go jednym ciosem ostrych jak brzytwy pazurów. Było nie szczekać tyle. Nie był to może wyjątkowo duży posiłek, a i mało pożywny, człowiekowi w ogóle nie dorównywał, ale w głodzie powinien jej chociaż trochę pomóc. Tak myślę, sam nigdy nie żywiłem się zwierzętami, uważając, że lepszy większy wysiłek i cenniejsza nagroda, niż mniejszy, ale częstszy wysiłek, o dużo mniej wartej zachodu zdobyczy. Nawet w najgorszym stanie nie uważałem ich za łup, chociaż na sam myśl o mięsie traciłem zmysły.
- Ci co nie polują, umierają - powiedziałem, ale bez grama jadu. Mój głos był oschły, ale nie przepełniony złośliwością, to była raczej dobra rada. Świat rządzi się swoimi zasadami, jest prawo pięści i kłów, ten co nie poluje, ten nie je, a więc i nie przeżywa zbyt długo. Obserwowałem ją uważnie, każdy najmniejszy ruch. Pierwszy raz w życiu miałem do czynienia z innym przedstawicielem mojej rasy. Nigdy nie widziałem kogoś podobnego, ale wiedziałem, że istnieją. Nie mogłem być przecież jedynym na świecie monstrem. Nie mogłem być jedynym, który się skusił na ludzkie mięso i przeżył do dzisiaj. Świat jest zbyt wielki, a mój gatunek (lub też były gatunek) zbyt podatny na wpływy oraz impulsy, by tak było, jednak co innego gdybać o innych wendigo, a co innego widzieć na własne oczy. To jednak nie solidarność czy ciekawość sprawiła, że postanowiłem jej nieco ułatwić życie, a czysta dobra wola. Czułem się znów człowiekiem, a ludzie czasem pomagają innym, szczególnie młodszym. Miała bardzo młodą twarz, co przy, według mnie, niskim wzroście sprawiało, ze wyglądała niemal dziecięco. Ciężko było mi ocenić wiek, zbyt długo przebywałem w odosobnieniu, by pamiętać jak to robić. Cud, że jeszcze pamiętam jak się mówi, ale książki i muzyka sprawiły, że nie zwariowałem do końca. - Dzisiaj masz szczęście.

Sydney?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz