15 lut 2017

Od Aleca

Podniosłem głowę do góry, badając spojrzeniem starą, idylliczną budowlę, zbudowaną w typowo angielskim stylu. To co wyrastało z ziemi zapewne kiedyś było pięknym ogrodem z tysiącami kolorowych kwiatów. O tej porze roku jedyne co żyło to uschnięte krzaki oraz obumarły bluszcz, obrastający przednią ścianę domu, a jednak nadal dodający jej uroku. Zafascynowany patrzyłem na każdy szczegół, zatrzymując się na kamiennej tabliczce wiszącej nad drzwiami z wyrytymi cyframi daty postawienia budynku. Dziwne było, że jeszcze ta stara, schorowana kobieta daje radę opiekować się tak dużym domem bez pomocy rodziny.
-Mam nadzieję, że jeszcze pamięta o naszym spotkaniu - Lauren wepchnęła mi w dłonie małe pudełko, owinięte zielonym papierem - Ostatnio jak ją widziałam wyglądała bardzo dobrze. Szkoda mi tej kobiety - dziewczyna zapukała w drzwi, gestem wskazując mi żebym podszedł bliżej.
-Dziękuję, że się zgodziłeś ze mną przyjść. Nawet nie wiesz jak ją tym ucieszysz - jej głos przycichł w oczekiwaniu na jakikolwiek odzew starszej kobiety.
-Zmusiłaś mnie, nie miałbym wyjścia - stanąłem przy niej gdy drzwi otworzyły się, a w nich pojawiła się na oko osiemdziesięcioro paro letnia kobieta.
Lauren uśmiechnęła się promiennie.
-Dzień dobry, pani Norris - uścisnęła staruszkę, odbierając ode mnie prezent i wręczając jej zielone pudełko.
-Och, witaj kochanie - siwowłosa ucałowała ją w policzek, przenosząc na mnie swoje zmęczone spojrzenie.
Ukłoniłem lekko głowę z dyskretnym uśmiechem, spoglądając na siostrę.
-To mój brat, Alec. Razem przyszliśmy panią odwiedzić. Podobno obchodzi pani osiemdziesiąte szóste urodziny.
Kobieta momentalnie odżyła jakby przybycie dwójki niespokrewnionych z nią osób było wydarzeniem co najmniej światowym. Jej dwoje niebieskich oczu zaświeciły, a palce mocno zacisnęły się na pudełeczku. Cieszyła się. Nie dziwne. Nie wiem jak można spędzić samotnie tyle czasu w jednym, ogromnym domu, kiedy wystarczyłyby spokojnie dwa pokoje, łazienka i kuchnia z małą spiżarnią. Tym czasem ona posiada trzy takie małe domki w jednym.
Dłonią wskazała salon, gdzie na stoliczku stała już cukierniczka i talerz z ciastami. Nic wielkiego, a jednak fakt iż mogła nas czymkolwiek ugościć wzbudzał  w jej sercu nieoczekiwane szczęście. Po drodze zdążyłem dowiedzieć się co nieco o jej zagmatwanej przeszłości. Urodziła się w bogatej rodzinie, gdzie ojciec był wysoko postawionym wojskowym, a matka pracowała jako zwyczajna sprzedawczyni w sklepie swojego wuja. Jednak musiała uciekać z ogarniętej przez wojnę Francji i osiedliła się wraz z dziećmi w Anglii. Męża już nigdy nie spotkała, tym samym pani Norris została pozbawiona ojca. Po wojnie została w domu swojej matki w małym miasteczku, gdy jej pozostałe rodzeństwo porozjeżdżało się po całym świecie. Poznała swojego pierwszego męża, z którym ma dwójkę dzieci, lecz ten pił, więc odeszła od niego. Miała przy tym nieprzyjemną sprawę w sądzie, którą wygrała i otrzymała ten oto dom. Dwie córki odwróciły się od niej, straciła z nimi kontakt. Potem poznała swojego drugiego męża, z którym posiadała trójkę dzieci. Synka i kolejne dwie córki. Jednak w wieku czterdziestu siedmiu lat, zmarł na raka, pozostawiając żonę z całym dobytkiem, który potem pooddawała dorosłym już dzieciom. One wyjechały, prawdopodobnie zapominając o schorowanej matce, której pozostał tylko ten dom i zmęczone życiem ciało.
Usiadłem na fotelu, spoglądając na Lauren, która wgłębiła się w rozmowę z panią Norris. Starałem się słuchać jej słów poświęcając całą swoją uwagę, lecz nieprzespane noce, które były powodem mojego przemęczenia nie pozwalały mi na utrzymanie pełnej świadomości. Oczywiście nie uszło to uwadze siostry, która od paru dni powtarzała o tym, że noce są od spania, a nie pracowania.
Jutro mam lżejszy dzień, wrócę wcześniej to się prześpię. Powtarzałem, lecz im bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu tym więcej miałem spraw na głowie. W pewnym momencie pewnie przekroczę granicę i ona przejmie pałeczkę.
-Nie mogę wam dużo zaoferować, ale herbatę chyba ze mną wypijecie - staruszka usiadła, kładąc na stolik filiżanki.
-Mamy cały dzień, a urodziny są raz w roku - Lauren spojrzała na mnie, posyłając mi spojrzenie, mówiące jakiej odpowiedzi oczekuje.
-Oczywiście - uśmiechnąłem się, obrywając butem w kostkę. Lauren siedziała uśmiechnięta i niewzruszona, choć doskonale wiedziałem o tym, że cała sprawa nie przeminie z wiatrem.
-Ostatnio dużo ludzi mnie odwiedza- ku naszemu zdziwieniu - Nawet przedwczoraj wpadła jakaś kobieta, pytając o chwilowe schronienie. Wyglądała na strudzoną, czemu miałabym jej zabronić przespać się na jedną noc... - ta jedna wypowiedź przyciągnęła moją uwagę bardziej niż pytanie o to jak się utrzymujemy z pensji mechanika.
-Tak po prostu pani ją wpuściła? - oparłem się łokciami o kolana z wielkim zainteresowaniem w oczach.
-Nie wybaczyłabym sobie gdybym jej nie pomogła. Była całkiem młoda, a co mi szkodziło - staruszka zaśmiała się pod nosem, a jej twarz jakby przez te parę chwil straciła na wieku zmarszczek.
-Mniej więcej o której godzinie...
-Pyszna szarlotka - wtrąciła się Lauren donośnym głosem, przyciągając tym samym uwagę kobiety, która zaczęła opowiadać jakie dokładnie składniki włożyła do ciasta.
Westchnąłem, odwracając spojrzenie od wymownych oczu siostry, wracając do dotychczasowego zajęcia jakim jest nieustanne myślenie. Dwa dni temu, brązowowłosa kobieta, która została zauważona na miejscu morderstwa była ścigana przez Rosemary, która wkurzona wróciła do biura i o mało nie rozwaliła całej gablotki z dowodami. Nie mogła znieść, że jakaś nadnaturalna jej uciekła i ślad po niej zaginął.
-Możemy chociaż przez weekend nie rozmawiać o pracy? - przede mną jakby znikąd pojawiła się twarz Lauren.
Wzruszyłem ramionami, nie rozumiejąc czemu czepia się o coś co należy do moich zadań oraz w części minimalnej do moich prywatnych obowiązków.
-Myślałem, że mamy już ustalone? - ściszyłem ton głosu, kątem oka obserwując siwowłosą kobietę.
-Niedokończone, Alec. Nie wiem... - jej ręce nerwowo uniosły się do góry - Może powinnam umówić cię z psychologiem. To się nazywa pracoholizm - stuknęła palcem o moją klatkę piersiową, napotykając moje rozbawione spojrzenie, które przyczyniło się do jeszcze większego rozdrażnienia z jej strony- Nie denerwuj mnie, bo ci się oberwie jak już wyjdziemy - przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu - I wara mi wspomnieć cokolwiek o tej kobiecie, pracy... o czymkolwiek nie związanym z miłymi słowami, herbatą i spotkaniem - wróciła na miejsce, przybierając z powrotem serdeczną formę.
-Muszę się dowiedzieć - odparłem głośniej, patrząc na siadającą naprzeciwko dziewczyny staruszkę.
Brunetka nawet na mnie nie spojrzała, ignorując. Przewróciłem oczami, siadając obok i zagłębiają się w swoje myśli.

Po jakichś dwóch godzinach zmarnowanego czasu, wyszliśmy przed dom, żegnając się z poczciwą kobietą, obiecując że jeszcze wpadniemy. O ile nie zapomni. Z rękoma w kieszeni podszedłem do auta, patrząc na siostrę, która usilnie wpatrywała się w telefon.
-Może to nie mi przydałby się odwyk - moje kąciki ust delikatnie się podniosły w złośliwym uśmiechu.
-Cholera, musiałabym jechać do Agnes - dziewczyna nie zwróciła na mnie uwagi.
-Teraz? - uniosłem brwi, wiedząc że bez sprzeciwu oddam jej kluczyki od nowego Audi RS7, a sam ruszę ku przygodzie wzdłuż szarych uliczek aż do miasta, pewnie tak samo smętnego jak tutejsze rosnące drzewa.
Przygryzła wargę, kiwając głową z przeproszeniem w oczach. Plusem, że będę miał chwile spokoju.
-I tak miałem wybrać się na godzinkę biegania - westchnąłem, kładąc na dłoni Lauren kluczyki.
-Może na urodziny sprezentujesz mi jakieś małe autko - uderzyła mnie dłonią w ramię.
Posłałem jej wrogie spojrzenie, po chwili śmiejąc się pod nosem.
-Ty lepiej uważaj żeby cię policja nie zgarnęła - zapiąłem kurtkę, odprowadzając wzrokiem odjeżdżające auto, które już po chwili zniknęło mi z oczu.
Przez ten czas jaki spędziliśmy u pani Norris, na zewnątrz zrobiło się jeszcze zimniej niż dotychczas. Choć ta zima w Anglii nie była od samego początku obiecująca. Śnieg popadał w małym stopniu, a jak już zapowiadało się na prawdę biało to topniał, prowadząc do istnej masakry na leśnych ścieżkach. Buty wyglądały zawsze tak samo. Brudne i obłocone zalegały już od jakichś trzech dni w kącie przedpokoju. Lauren urwie mi za nie głowę.
Delikatny acz chłodny powiew wiatru musnął moją twarz, przyprawiając moją skórę o uświadomienie mi, że nie zmieniłem nawyku i nadal nosze ubrania, które nie są przystosowane do tej pory roku. Cóż, jest już połowa lutego, więc chyba byłoby bezsensowne wyciągać grubszą kurtkę, która od przeprowadzki wisi nieruszona na wieszaku w ogromnej szafie. Przez te parę miesięcy odkąd znaleźliśmy ten mały domek na skraju miasteczka, który samym sobą mnie zauroczył, zdążył już nabrać barw, o które tak się ubiegał. Z przykrością patrzyło się na ten zarośnięty ogród, który doznał miłości od Lauren już w zimie. Chociaż na piętrze, prócz naszych pokoi i łazienki nadal zalegało kilka kartonów to można powiedzieć, że zadomowienie się zostało ukończone. Zrobić tylko mały remont, o który tak bardzo ubiega się siostra i ...
Moje oczy podniosły się ku delikatnemu zarysowi sylwetki człowieka. Próbowałem wybadać w którą stronę idzie. Zbliżała się. Odruchowo cofnąłem dłoń, którą miałem w kieszeni kurtki, tak jakby wszelkie ruchy z pracy miałem przekładać na prywatność. Dziwne uczucie. A jeszcze dziwniejsze wydał mi się fakt, że ktoś tu chodzi. Ktoś normalny oczywiście. Mimo wczesnej pory, ponieważ słońce jeszcze było na niebie, co prawda jego słabe promienie ostatecznie dotykały ciemnej kory drzew. Jakiś dźwięk sprawił, że się odwróciłem do tyłu, szybko omotując spojrzeniem ścieżkę. Gdy wróciłem spojrzeniem przed siebie, nikogo tam nie było. Zmarszczyłem brwi, skręcając w stronę miasteczka. Pech czy nie pech, uderzyłem w kogoś, delikatnie się wzdrygając. Czyżbym nie słyszał kroków z tego wszystkiego?
-Wybacz - odruchowo rzuciłem w stronę nieznanego mi człowieka, przez chwilę zapominając o szarej dróżce i zamazanej sylwetki postaci.

Zapraszam do odpisu c;

1 komentarz: