11 lut 2017

Od Luciela do Louise

Ludzie z reguły nie znoszą robić niczego wbrew ich woli. Z tego powodu po latach wypalają się nawet ci, którzy z początku kochali swoją pracę. Tak twierdzą psycholodzy, z którymi zdarzyło mi się rozmawiać, ale jestem zdania, że pieprzą głupoty. Otóż, uwielbiam wracać do pracy. Kocham ten moment, kiedy po tygodniach bezczynności widzę na wyświetlaczu numer Agencji. Mogę wtedy odebrać, wysłuchać tego, co mają mi do powiedzenia i powiedzieć, że spojrzę na szczegóły. I wyjść z ciasnej klitki, którą nazywam mieszkaniem, ale nigdy domem. Wyjść bez zewnętrznego przymusu, z własnej woli. Miłe uczucie.
Przejście w tryb pracujący to ciekawy moment. Jakbym wynurzał się z wody, nareszcie mogąc odetchnąć. To już chyba jest uzależnienie. Ale cholera z tym. Nie tylko mnie robi się lepiej, gdy dostaję zadanie. Nico ożywia się, widząc, że wstaję z Kociej Kanapy (zwykła sofa, siedzę na niej zawinięty w miliony koców i oglądam seriale, przysypiając) i zaczynam kręcić się po mieszkaniu. Szop, zamiast drzemać pod doniczką z podsychającym fikusem, wstaje i drepcze za mną, mrucząc coś do siebie, a ja odpowiadam mu mamrotaniem. Również do siebie. I tak robimy kilka rundek, dopóki nie wyglądam wyjściowo, a Nico pomrukuje z większym zadowoleniem. Dopiero wtedy zapinam go w szelki, do szelek dopinam smycz i wychodzimy. Na podbój wszechświata, czy coś takiego.
Zamiast jednak podbijać galaktykę jedziemy do domu moich rodziców. Mama zawsze patrzy na mnie uważnie, potem daje po głowie i użala się nad Nico, że zagłodzę zwierzaka, że schudł, że jakiś taki smutny. Nico, oczywisty zdrajca, stara się wyglądać jak najgorzej, bo wie, że czeka go dodatkowa porcja jedzenia. Sprytna szuja. Kiedy u rodziców są dzieciaki, próbują nakłonić mnie do wspólnej zabawy. Anna kopie mnie w kostkę, kiedy mówię do niej księżniczko, bo ona nie jest księżniczką tylko Supermanem, dinozaurem czy innym tajnym agentem. Thomas przynosi kolejny model samolotu, który zrobił, zasypując mnie przy tym informacjami na jego temat. Dzieciak uwielbia samoloty. I pociągi. I statki. Rickon przybiega zaraz za bratem, ale trzyma dystans. Zawsze jest trochę nieśmiały, podchodzi jednak, by pogłaskać Nico. Lubią się nawzajem i szop ląduje w ramionach chłopca. Wychodzę, kiedy tata zaczyna mówić o swoich uczniach. Nie, że tego nie lubię, ale on potrafi gadać godzinami o tym, co się dzieje w jego szkole. Tyle czasu nie mam.
Potem jadę do miasta, do siedziby Agencji, gdzie zazwyczaj dostaję informacje o zleceniu. Jeżeli potrzebuję ich więcej, spotykam się z klientem twarzą w twarz. Potem wypijam trzecią już kawę i rzucam się w wir obowiązków. Załatwiam wszystko sam, jeśli taką mam ochotę, lecz jeżeli nie daję rady, przedstawiam listę rzeczy do zrobienia Meredith. Kobieta była tam już kiedy dołączyłem i wszyscy najemnicy stwierdzają to samo. Nie wiadomo jakie ma nazwisko, czy ma jakąś rodzinę lub nawet ile ma lat. Jakby nie istniała. Nikomu to zbyt bardzo nie przeszkadza, większość z nas to duchy. Potrafimy zacierać ślady.
***
Agencja zadzwoniła jakieś trzy tygodnie po ostatnim zadaniu. Możliwe, że straciłem rachubę czasu. Wygrzebałem się spod koców i wszystko potoczyło się jak zwykle. Tym razem Anna była Batmanem, Tommy uczył się do sprawdzianu, a Rickon próbował oswoić półdzikie kocięta, które przybłąkały się wczoraj.
Meredith zrobiła mi kawę, wręczyła plik dokumentów i zostawiła samego. Jak zawsze nie skomentowała ciemnych cieni pod oczami i błędnego wzroku. W dokumentacji, którą otrzymałem znajdowały się dosyć szczegółowe informacje, dotyczące niejakiej Louise. Klienci zażądali prywatnej rozmowy, ale ta przyda się również i mi. Zlecenie nie wydawało mi się szczególnie interesujące, ale wystarczająco dobrze płatne, by zechcieć je przyjąć, ze względu na kłopoty finansowe rodziców i nadchodzący czynsz. Umówiłem termin rozmowy, najbliższy możliwy. Wymknąłem się z siedziby Agencji, zostawiając dokumenty Meredith, cudem unikając rozmowy z Emmą. Emma ma jakieś siedemnaście lat i prześladuje mnie szczenięcym wzrokiem za każdym razem kiedy mnie spotka. Najczęściej także zagaduje, śmiertelnie nudna w swoim stylu bycia. Bywa przydatna, kiedy chcę coś szybko załatwić, a sekretarki nie ma pod ręką, ale, na litość boską, nie potrzebuję swojej fangirl.
***
Odchyliłem się do tyłu na krześle, obserwując wychodzących klientów. Trochę się pomyliłem. Tylko kobieta - matka, chciała chronić tę dziewczynę. Powiedziała mi to, gdy wychodzili, tak by jej mąż nie usłyszał. On chciał tylko informacji o swojej córce. Cóż, ich sytuacja rodzinna mnie nie interesuje, póki mam z tego pieniądze. Proste zadanie, śledziłem już bardziej podejrzanych ludzi. Lokalizacja także mi sprzyjała. San Lizele leży stosunkowo niedaleko Exeter, a biorąc pod uwagę fakt, że moje ostatnie zlecenie przypadło na jakąś zapadłą wieś na Węgrzech, to naprawdę blisko, kiedy mieszka się w samym Exeter.
Zadowolony z przebiegu rozmowy, wyszedłem z kawiarni. Piję stanowczo za dużo kawy, ale kto by zrezygnował z napoju bogów. Wsiadłem do auta (Chevrolet Camaro z '69, moje cudeńko, kosztowało stanowczo za dużo), napotykając zirytowane spojrzenie Nico.
- Przepraszam, futrzaku, taka praca. Czeka nas wycieczka do San Lizele - powiedziałem.
Szop fuknął i zatupał niecierpliwie. I jak tu z nim dyskutować?
Spakowanie swoich rzeczy z mojego mieszkania nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Może dlatego, że zazwyczaj trzymam większość zapakowaną. Wszystko wepchnąłem na tył auta, tylko skrzypce zajęły dostojne miejsce z przodu, razem z Nico. Zwierzak kompletnie je ignorował, śpiąc na siedzeniu. Od Meredith otrzymałem adres mieszkania, które mi załatwiła. Niezły metraż, trochę gorzej z umeblowaniem, ale sobie poradzę. Za czynsz miałem płacić sam, ale to akurat nie problem, przynajmniej tymczasowo.
Na miejsce dotarliśmy późno, bo wypakowaniu bagaży i zorientowaniu się w okolicy marzyłem jedynie o materacu. Łóżkiem nie dysponowałem. Albo chociaż o dużym kubku kawy. Moją ambrozję pominąłem na rzecz snu. Każdy kiedyś musi. Następny dzień spędziłem na łażeniu za moim celem i zorientowaniu się w jej planie dnia. Przy okazji lepiej poznałem miasto. Rozlokowanie przeróżnych elementów zawsze jest przydatne, to zrozumiałem już po roku czynnej pracy. Nigdy nie wiadomo, czy coś pójdzie nie tak, a wtedy trzeba się ewakuować.
W nocy piekłem ciasteczka, sen jest dla amatorów. O ile nie budzisz się rano umazany zaschniętym, surowym ciastem we włosach twoich i szopa. Nico wydawał się niezadowolony, ale kto go tam wie. Tajemnicza z niego istota, lubi gapić się na wirujące w pralce pranie. Czasem siadam obok niego i oglądamy razem. Pogłębianie więzi z pupilem, polecam każdemu właścicielowi zwierzaka. Gdy tylko mój cel wrócił do domu zacząłem misję "Przyjaciel do wzięcia". Nazwa do niczego, nigdy nie byłem w tym mistrzem. Może dlatego Nico nazywa się Nico. Ładnie zapakowałem wyprodukowane wczorajszej nocy ciastka i poszedłem zapukać do drzwi Louise. Kiedy otworzyła uśmiechnąłem się, najbardziej nieśmiało jak potrafiłem. Trudne zadanie.
- Um... Cześć! Luciel Merch, wprowadziłem się niedawno i stwierdziłem, że dobrze byłoby znać chociaż jednego sąsiada - wymamrotałem, wyciągając ciastka w stronę kobiety, jakby miały mnie oparzyć.
Stwierdziłem, że zagranie całkowitej lamy wyjdzie mi na korzyść. Kto nie lubi lam? Tacy faceci są zazwyczaj obdarzani przez dziewczyny o matczynym instynkcie przymiotnikiem "uroczy". Sam określiłbym to mniej cenzuralnie i stanowczo mniej miło.

Louise?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz