28 lip 2017

Od Coleen do Ezequiela

Uśmiechnęłam się lekko, słysząc propozycję Ezequiela.
- Ze szczerym żalem muszę odmówić - udałam, że poprawiam ponownie obrożę Makarona. Może mi się jedynie wydawało, ale jego uśmiech nieznacznie przygasł. - Moje trio na jednym spacerze to gromadka nie do ogarnięcia. Bardzo chętnie przyjdę, ale z maksymalnie jedynym psem. Prawdopodobieństwo wywołania wypadku, w którym ktoś zginie, będzie dużo mniejsze.
- W takim razie postanowione - jego usta znowu wygięły się w czarującym uśmiechu.
~~*~~
- O cholera! - zaskoczona krzykiem podskoczyłam na kanapie, o mało co nie wylewając na nią zawartości dwóch kubków pełnych kawy. Kathrine bywała głośna, ale taki nagły wybuch entuzjazmu i tak mnie zaskoczył. - Idziesz na randkę! Moja maleńka Leenie dorasta! - wytarła wyimaginowaną łzę i przytuliła mnie mocno. Jęknęłam.
- Przypominam ci, że wyszłam za mąż wcześniej niż ty, czy Marnie - zręcznie wyswobodziłam się z jej żelaznych objęć.
- A zapomniałaś już o rozwodzie? - uśmiechnęła się lekko. Wiele osób myślało, że rozmawianie ze mną o zakończonym małżeństwie jest dla mnie bolesne, ale ja w najmniejszym stopniu nie odczuwałam tęsknoty za Uriahem i łączącą nas formalnością. Co prawda miło jest mieć kogoś przy swoim boku, ale na razie nie miałam ochoty grać desperatki, szukającej na siłę partnera do związku.
- Głupia - sięgnęłam po ciasteczko, ale nim zdążyłam je ugryźć, blondynka zabrała je z moich dłoni. Sapnęłam z niedowierzaniem.
- Musimy przygotować cię do randki, a ty chcesz jeść - zacmokała z dezaprobatą, jakby zwracała się do konia. Spaczenie jeździeckie.
- Nie idę na żadną randkę, to ma być miły i zapoznawczy wspólny spacer z psem - poprawiłam ją, próbując wziąć kolejny przysmak, ale Trina trzepnęła mnie w rękę.
- Cokolwiek - przewróciła oczami, chwytając mój łokieć. - Zrywamy się z pracy, idziemy na zakupy.
Parsknęłam.
- Nie mam mowy. Pójdę do domu i wcisnę się w jeansy, i sweter. Ewentualnie jakąś koszulę - przewróciłam oczami, widząc znudzenie na twarzy Kathrine.
- Jeśli dojdzie do kolejnego spaceru, pomagam ci się ubrać, zgoda? - wystawiła w moją stronę dłoń z wystawionym małym palcem. Bez wahania zahaczyłam swój o jej.
- Niech ci będzie, mendo.
Po pracy wstąpiłam jeszcze do pralni, żeby odebrać pranie, a znalazłszy się w mieszkaniu, spojrzałam na swoje czworonożne trio. Najchętniej wzięłabym ze sobą Flynna, ale ten wyglądał jakby nie marzył o niczym innym, jak o spaniu w swoim legowisku. Makaron był zbyt nieprzewidywalny, a Shiloh... cóż, Shiloh jest młody i pełen energii, ale nie tak destrukcyjny jak jamnik. Ostatecznie mój wybór padł na kundelka, a dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak przedmiotowo potraktowałam swoje psy. Żeby trochę podleczyć sumienie, rzuciłam im po przysmaku.
Wbrew mojemu przekonaniu, przebranie się nie należało na najłatwiejszych. Sweter, który planowałam włożyć okazał się być brudny, a ciemnych spodni nie mogłam znaleźć.
Zerknąwszy na zegar, uświadomiłam sobie, że do umówionego spotkania zostało mi pół godziny, więc szybko wybrałam jasne jeansy z przetarciami, a do tego koszulę, której kolor stanowiła mieszanka kremowego i delikatnego różu. Włosy jedynie rozczesałam, a po niewielkim poprawieniu makijażu, chwyciłam komórkę i zawołałam Shiloha. Przez dłuższą chwilę mocowałam się z szelkami. których zamek się zaciął, aż w końcu mogłam przypiąć do nich obrożę i wyjść z mieszkania. Na schodach prawie się wywróciłam, potykając o psa, który podchodził mi pod nogi, przez co o mały włos nie straciłam wszystkich zębów.
Następnie skierowałam się w stronę jednego z wejść do parku, gdzie umówiliśmy się na spotkanie.
Uśmiechnęłam się na widok mężczyzny, a on odpowiedział tym samym, schylając się na moment, żeby podrapać za uchem Shiloha.

Quiel? C;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz