Jak to jest jednocześnie rozczarować się na maksa, a mimo to cieszyć się jak idiotka? W sumie nie miałam pojęcia, że te dwa sprzeczne uczucia mogą współgrać. Tfu, współgrać? Bardziej pasuje tutaj stwierdzenie "istnieć". Tak, i właśnie te dwa odczucia istniały w mojej głowie kiedy jakieś piętnaście minut temu zobaczyłam stojącego kilka metrów ode mnie pana St. Claire- Varcas. Poza tym, że nie znałam kogoś, kogo pełne imię i nazwisko, jeśli wymawiało się razem, stanowiło istny łamaniec językowy, to właśnie Ezequiel znajdował się na miejscu zdarzenia, zbrodni, jak zwał tak zwał. Tyle że tą sprawę przypisano mnie. Właśnie, mnie, nie jemu. Zagotowało się we mnie momentalnie. Do samego bezgłowego jeźdźca nic nie miałam, ale do tego, że panoszy się tam gdzie nie trzeba, już tak. To miała być moja pierwsza indywidualna sprawa, bez patrzenia na rączki przez przełożonego, bez bzdetnych rad, bez pouczania i tak dalej. Poza tym naprawdę potrzebowałam czegoś by oderwać swoje myśli od Dimityra, bo dręczył mnie nieustannie gdy tylko zamykałam oczy. I gdy wreszcie nadarzyła się ku temu idealna okazja, oto co mnie spotyka, ugh.
Podeszłam wymijając ludzi pana detektywa.
- Chyba zaszła pewna pomyłka - powiedziałam bez ogródek wbijając wzrok w Ezequiel'a. - Nie wiem co tu robisz, ale radzą Ci byś zabrał swoich ludzi. Wiem, że zazwyczaj jesteś pierwszy jeśli się coś dzieje, ale to moja sprawa i moje pole działań.
Zmierzył mnie wzrokiem, po czym zakładając ręce na piersi przewrócił oczami.
- Tak się składa, że mnie tu wezwano i zlecono zbadanie poszlak więc panienko... - tutaj się zawiesił jakby próbował przypomnieć sobie moje imię. Naprawdę? - ... Moonware...? Proszę więc nie przeszkadza mi w pracy.
Dobre sobie.
Po czym odwrócił się i jakby nigdy nic ruszył w stronę porozwieszanych taśm policyjnych.
- Ezequiel! Nie skończyłam! - krzyknęłam za nim i szarpnęłam za rękaw, po który ledwo zdążyłam sięgnąć. Szybki jest cwaniak. Posłał mi lodowate spojrzenie.
- Nie pozwalaj sobie podlotku - syknął i wyrwał się z mojego uścisku.
- Nie wyjeżdżaj mi tutaj z "podlotkiem" - odwarknęłam - tak się składa, że jestem łowcą - wyciągnęłam odznakę zza koszulki i pokazałam mu ostentacyjnie. - Umiesz czytać? PEŁNOPRAWNYM. Lunaye Moonware. A ta sprawa jest podpisana moim nazwiskiem w centrali więc z łaski swojej...
- Nie, nie będę spieprzał - dokończył za mnie.
- Wcale nie to chciałam powiedzieć! - oburzyłam się. To robiło się coraz bardziej pretensjonalne.
- Słuchaj Lunaye, wezwano mnie tutaj, więc nie bez powodu, a u ciebie w centrali musieli sie pomylić, zresztą nie po raz pierwszy - stwierdził.
- Ugh, daruj sobie "uprzejmości" i z łaski swojej mnie przepuść bo chciałbym pracować. A to co uważasz akurat mało mnie obchodzi. Przejmuje dowodzenie.
Zaśmiał się na moje słowa, choć bardziej pasowało by tutaj pojęcie "prychnął niczym kot". Czy on na pewno nie miał pokrewieństwa z kotołakami?
- "Przejmuje dowodzenie", nie rozśmieszaj mnie. A jakie ty masz doświadczenie, co? Bo nigdy wcześniej nie widziałem cie w akcji. Odczep się więc i daj pracować tym co jakieś mają.
Stanęłam jak wryta. Kolejna osoba, która uważa, że nie nadaje się do pracy w terenie. Brak doświadczenia? A kiedy miałabym je pozyskać kiedy na mojej drodze stoi właśnie bezgłowy jeździec, co akurat by się zgadzało, bo jak i bezgłowy tak i bezmózgi.
- Słuchaj ważniaczku, zgłoszono tutaj napaś nadnaturalnego a tym zajmują się łowcy. Mam powtórzyć? Proszę bardzo, ŁOWCY. A tak się składa, że do nich należę więc to ty się odczep. Nie musisz się wszędzie wtykać. Nie wszędzie jesteś potrzebny.
- Dobra już, zamknij się bo mam dość twojego jazgotu młoda, dzwonię do przełożonych!
- Świetnie!
- Świetnie!
Wyciągnął zamaszystym ruchem telefon z kieszeni i wybrał numer. Odeszłam kawałek bo nie mogłam znieść już jego obecności. Co za buc! Kątem oka mogłam dostrzec, że zatacza niespokojnie kółka, wymachuje rękami i podnosi głos. Nie byłam wstanie jednak dokładnie zrozumieć co. Niezbyt zresztą skrycie liczyłam na to, że wygłasza swoje niezadowolenie, że musi się stąd wynosić, że zaszła pomyłka i, że nie jest tu potrzebny. Półuśmieszek satysfakcji już miał zabłysnąć na mojej twarzy gdy spostrzegłam, że idzie w moim kierunku chowając po drodze telefon. Nie był zbyt zadowolony, ha, dobrze mu tak!
- Mam dobrą i złą wiadomość, paniusiu - postanowiłam przemilczeć jak mnie nazwał i założyłam ręce na piersi. - Dobra, dla mnie, jest taka, że zostaje... Aczkolwiek zła taka, że zostajesz razem ze mną. Wezwano nas oboje i mamy współpracować. Więc jeśli spuścisz z tonu to może nie będę żałował tego czasu.
Westchnęłam zrezygnowana. Ja? Z nim? To nie może sie dobrze skończyć...
Wyciągnęłam z niechęcią rękę
- A jeśli ty nie będziesz się zachowywał jak mój dziadek kiedy ma niestrawność - podniósł jedną brew - to zgoda.
Liczyłam, że jednak mimo wszystko się dogadamy, bo nie chciałabym by moja pierwsza sprawa skończyła się fiaskiem.
Ezequiel? To co uścisk dłoni?
Troszkę wyszłam z wprawy xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz