3 kwi 2018

Od Eliasa


Wyjrzałem przez okno taksówki, obserwując sunące na zewnątrz rzędy typowych, brytyjskich domów z czerwonej cegły. Wszystkie takie same, jednym akcentem, jaki odróżniał budynki od siebie, były drobne szczegóły, wprowadzone przez mieszkańców. W końcu, ludzie odruchowo dekorują miejsca swojego zamieszkania, gdyż wtedy czują się pewniej i bezpieczniej. Zaśmiałem się krótko pod nosem, poczochrałem śpiącego Pebblesa za uchem i nakazałem gestem kierowcy zatrzymanie się. Starszy mężczyzna wyłapał ruch w przybrudzonym lusterku, które najprawdopodobniej pamiętało swojego lepsze czasy, zwolnił, a ostatecznie zaparkował na skraju ulicy. Nim zapłaciłem za transport z lotniska, wyjrzałem po raz ostatni przez okno.
Nie wiem, jak długo będę określał to miejsce "moim" domem. Wszystko zależy od losu, który uwielbia płatać figle i zawijać się najmniej spodziewanych momentach. Oraz od bardziej przyziemnych spraw, takich jak źródło zarobku czy sąsiedzi.
Wsunąłem taksówkarzowi banknot, odpowiadający cenie za przejazd z niewielkim bonusem, otworzyłem drzwi i wysiadłem, psa trzymając na smyczy. Mały uparciuch zaczął dreptać wokół, wąchając wszystko, co się da. Dosłownie. Gdybym mu nie przerwał, wlazłby do sąsiedniego domu przez uchylone drzwi. Pociągnąłem go ostrożnie, lecz stanowczo, wziąłem torbę i ruszyłem w stronę swojego lokum, mieszczącego się w po części na wewnętrznym placu. Klucze obracałem w dłoni, mamrocząc o dziwnej atmosferze, jaką wyczułem. Jakiś zmysł, cichy głos z tyłu głowy podpowiedział, że to ma związek z czymś nadnaturalnym. Tego nie mogłem potwierdzić, ponieważ osobiście nic niezwykłego nie widziałem. Ot, kolejne osiedle dla klasy średniej w mieszkalnej części San Lizele.
Zaśmiałem się krótko pod nosem, otworzyłem drzwi. Nacisnąłem na klamkę, ale nic się nie stało.
- Cholera. - Burknąłem. Pierwsze minuty w nowym domu, a tu już problemy. Rozejrzałem się ukradkiem, po czym naparłem ramieniem na wejście. Te jęknęło głucho, lecz nadal trzymało. Ta sytuacja zaczynała się wymykać spod kontroli. Z racji swojego wyglądu, ludzie mogli łatwo dojść do wniosku, że prawdopodobnie jestem włamywaczem. A wtedy tłumaczenie na policji zajęłoby o wiele więcej czasu.
Podjąłem kolejną próbę wejścia do środka, która na szczęście okazała się sukcesem. Po minięciu progu, spuściłem sir Pebblesa ze smyczy i rzuciłem torbę na kanapę, stojącą w niewielkim wydzielonym salonie. Czyli wychodziło na to, iż parter to część dzienna, gdyż po przeciwnej stronie pomieszczenia, nieograniczonego ścianami działowymi, zobaczyłem kuchnię. Zacząłem analizować wszystkie szczegóły, planować rozkład mebli. Ta szafka pójdzie pod schody na piętro, półkę przeniosę do sypialni. A książki położę na...
Z zewnątrz rozległo się szczekanie. Wyprostowałem się, poklepałem się po kurtce, gdzie znajdował się kupiony od partnera biznesowego mojego mentora pistolet, a następnie wyszedłem z domu. Jak się okazało, corgi z typową dla siebie zawziętością, napastował jakiegoś przechodnia. Westchnąłem cicho, przewróciłem oczami i gwizdnąłem na czworonoga.
- Pebbles, zostaw go i chodź do mnie! - Zawołałem, idąc w stronę ulicy. Nerwowo przetarłem swój tył głowy, zerkając na ofiarę spragnionego czułości psa. - Przepraszam. Sir Pebbles po prostu jest uzależniony od głaskania. Nic ci chyba nie zrobił, nie?

Ktosiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz