Już miałem opuścić miasto gdy usłyszałem przepełniony cierpieniem krzyk. Czyżby Moriarty czuła aż tak wielki ból? Uśmiechnąłem się i poczułem wszechogarniąjącą satysfakcję. Zwróciłem konia kierując się na pole niedawno stoczonej walki. Co prawda, krzyk łowczyni był dla mnie muzyką ale nie chciałem jej zabijać, przynajmniej jeszcze nie. Kobieta leżała na wznak oparta o moje stare drzewo. Zeskoczyłem z konia przmieniając się w człowieka. Zmierzyłem puls Moriarty, który wyraźnie słabł, straciła wiele krwi. Wziąłem telefon leżący koło jej ręki i schowałem go do kieszeni spodni. Następnie podniosłem łowczynię i zaniosłem ją na kanapę w moim byłym mieszkaniu. Odwiązałem bandaż z brzucha kobiety i oczyściłem ranę. Ułożyłem na okaleczeniu zioła, dzięki którym (z pomocą mojej magii) rana prawie natychmiast się zrosła zostawiając ledwie widoczną bliznę. Położyłem dłoń na czole łowczyni, przez lata straciła swoją
dawną formę. Przelałem w nią część mojej magii, zmniejszając zanikanie niektórych zdolności. Obdarzyłem ją darem lepszego tropienia ofiary, walka z takim wrogiem byłaby o wiele bardziej emocjonująca. Zdjąłem płaszcz Moriarty i odwiesiłem go na wieszak przy drzwiach. Po czym
przykryłem łowczynię kocem i pod język wsunąłem jej jeden z moich rzadkich liści. Szybko się rozpuszczał więc nie było możliwości aby się nim zadławiła. Do jej przebudzenia zostało około godziny. Zaparzyłem herbatę i postawiłem dzbanek koło ciastek na stoliku przed kanapą. W końcu była gościem, nieprawdaż? Naładowałem jej telefon i położyłem go na poduszce przy głowie łowczyni. Potem wyszedłem na dwór i zebrałem jej broń. Oczyściłem wszystkie klingi i ułożyłem pod drzwiami. Pistolet nabiłem i położyłem obok niego pudełeczko z nowymi nabojami. W końcu dosiadłem karego ogiera i ruszyłem na poszukiwanie nowego domu...
Jamie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz