10 paź 2016

Od Jamie do Hope

Przez ostatnie dwa tygodnie stopniowo ograniczałam działalność organizacji do absolutnego minimum przez wzmożoną działalność policji. Stróże prawa za wszelką cenę usiłowali schwytać mnie – osobę, która to prawo łamała od ponad dziesięciu lat. Dzięki wybitnemu umysłowi potrafiłam zapewnić bezkarność przestępczemu procederowi. Wiele zbrodni popełnionych zarówno przeze mnie, jak i organizację, nadal pozostawało niewykrytych, jednak większość z nich została uznana przez policję za nieszczęśliwe wypadki. Dopiero po ostatniej porażce, funkcjonariusze policji domyślili się, że warto byłoby zajrzeć do starych raportów i poszukać w nich tych opisujących pozornie najzwyklejsze przestępstwa. Nawet za najoczywistszą sprawą, mogła kryć się utkana sieć z tysiącami nitek. Ciało znaleziono w wodzie, tuż przy moście? Większość osób stwierdziłoby, że ofiara była pijana, bądź potknęła się i spadła wprost do wody. Genialny detektyw dowiedziałby się, że denat zmarł po zażyciu kilku gramów opium, a jego ciało do rzeki wrzuciło dwóch mężczyzn – jeden, stąpający ciężko, drugi zaś z protezą zamiast nogi. Wiedziałby, że w ostatnich latach w mieście zdarzyło się zaledwie kilka takich wypadów, a ofiarami zawsze byli ważni działacze. Dzięki tym wszystkim informacjom, odgadłby, że za wszystkie zabójstwa odpowiedzialny jest niejaki Moriarty, zwany także Napoleonem zbrodni. Ale zwykły funkcjonariusz nie mógł się tego domyśleć, nie miał potrzebnej wyobraźni ani samozaparcia.
Ten czas przeczekałam w ukryciu, oczekując aż ból całkowicie ustanie, a rana, przy gwałtowniejszym ruchu, nie otworzy się ponownie i nie doprowadzi do upływu krwi. Każdym spotkaniem, zleceniem, czy przyjmowaniem nowych pracowników, zajmował się pająk, przejmując moje obowiązki.
- Aresztowali Bernetta. – warknął informator, trzaskając drzwiami. Przyjrzałam się odbiciu jego zmęczonej, poczerwieniałej twarzy w szybie.
- Którego Bernetta? – westchnęłam, ukrywając mankiet koszuli pod mankietem swetra.
- Starszego – mężczyzna usiadł na krześle i przyjrzał się kartkom leżącym na stole – Kto je przysłał?
- James – odpowiedziałam, sięgając po płaszcz. Założyłam go na siebie – Starszy Bernett… To ten głupszy?
- Tak. Miał przy sobie morfinę.
- Mówiłam mu kilkakrotnie, by nie nosił przy sobie prochów – wzięłam białą laskę i okulary przeciwsłoneczne, by urzeczywistnić nową rolę niewidomej dziewczyny – Wiedzą, że pracował z nami?
- Jeszcze nie, ale pewnie i to wyciągną – mruknął nieprzyjemnie. Przez moment milczał, by następnie spojrzeć na mnie – Gdzie idziesz?
- Muszę zająć się obserwacją mojej nowej przyjaciółki. Jak jej było? Ach, tak, panna Morgan – uśmiechnęłam się, zakładając okulary i rozkładając białą laskę – Podarowałam jej białą różę z płatkami poplamionymi krwią, teraz nie mogę sprawić, by o mnie zapomniała.
Odwróciłam się, przeszłam przez pokój, mijając siedzącego mężczyznę i wyszłam, trzaskając drzwiami. Skierowałam się w prawą stronę, by za kilka chwil wyjść z budynki i znaleźć się w opustoszałej alei. Uderzając laską o podłoże, ruszyłam w poszukiwaniu panny Morgan.
Dziewczynę zauważyłam zaledwie po kilkunastu minutach spaceru. Biegła kilkadziesiąt metrów ze mną, ale z czasem ta odległość zaczęła się zmniejszać. Zwolniłam kroku, zerkając za siebie. Rudowłosa sprawiała wrażenie zamyślonej, obojętnej na innych. Będąc już wystarczająco blisko, szybkim ruchem uderzyłam laską w podłoże, stawiając ją tuż przed biegnącą. Mutantka potknęła się o nią, jednak tuż przed upadkiem, udało jej się skulić i przeturlać po ziemi, by następnie wstać, będąc wściekłą. Podeszłam do niej.
- Panna Morgan! – uśmiechnęłam się – Miło cię widzieć. Mam nadzieję, że mój prezent bardzo ci się podobał.

Hope?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz