Przez ostatnie dwa tygodnie stopniowo ograniczałam
działalność organizacji do absolutnego minimum przez wzmożoną działalność
policji. Stróże prawa za wszelką cenę usiłowali schwytać mnie – osobę, która to
prawo łamała od ponad dziesięciu lat. Dzięki wybitnemu umysłowi potrafiłam
zapewnić bezkarność przestępczemu procederowi. Wiele zbrodni popełnionych
zarówno przeze mnie, jak i organizację, nadal pozostawało niewykrytych, jednak
większość z nich została uznana przez policję za nieszczęśliwe wypadki. Dopiero
po ostatniej porażce, funkcjonariusze policji domyślili się, że warto byłoby
zajrzeć do starych raportów i poszukać w nich tych opisujących pozornie
najzwyklejsze przestępstwa. Nawet za najoczywistszą sprawą, mogła kryć się
utkana sieć z tysiącami nitek. Ciało znaleziono w wodzie, tuż przy moście?
Większość osób stwierdziłoby, że ofiara była pijana, bądź potknęła się i spadła
wprost do wody. Genialny detektyw dowiedziałby się, że denat zmarł po zażyciu
kilku gramów opium, a jego ciało do rzeki wrzuciło dwóch mężczyzn – jeden,
stąpający ciężko, drugi zaś z protezą zamiast nogi. Wiedziałby, że w ostatnich
latach w mieście zdarzyło się zaledwie kilka takich wypadów, a ofiarami zawsze
byli ważni działacze. Dzięki tym wszystkim informacjom, odgadłby, że za
wszystkie zabójstwa odpowiedzialny jest niejaki Moriarty, zwany także Napoleonem
zbrodni. Ale zwykły funkcjonariusz nie mógł się tego domyśleć, nie miał
potrzebnej wyobraźni ani samozaparcia.
Ten czas przeczekałam w ukryciu, oczekując aż ból całkowicie
ustanie, a rana, przy gwałtowniejszym ruchu, nie otworzy się ponownie i nie
doprowadzi do upływu krwi. Każdym spotkaniem, zleceniem, czy przyjmowaniem
nowych pracowników, zajmował się pająk, przejmując moje obowiązki.
- Aresztowali Bernetta. – warknął informator, trzaskając
drzwiami. Przyjrzałam się odbiciu jego zmęczonej, poczerwieniałej twarzy w szybie.
- Którego Bernetta? – westchnęłam, ukrywając mankiet koszuli
pod mankietem swetra.
- Starszego – mężczyzna usiadł na krześle i przyjrzał się
kartkom leżącym na stole – Kto je przysłał?
- James – odpowiedziałam, sięgając po płaszcz. Założyłam go
na siebie – Starszy Bernett… To ten głupszy?
- Tak. Miał przy sobie morfinę.
- Mówiłam mu kilkakrotnie, by nie nosił przy sobie prochów –
wzięłam białą laskę i okulary przeciwsłoneczne, by urzeczywistnić nową rolę
niewidomej dziewczyny – Wiedzą, że pracował z nami?
- Jeszcze nie, ale pewnie i to wyciągną – mruknął nieprzyjemnie.
Przez moment milczał, by następnie spojrzeć na mnie – Gdzie idziesz?
- Muszę zająć się obserwacją mojej nowej przyjaciółki. Jak
jej było? Ach, tak, panna Morgan – uśmiechnęłam się, zakładając okulary i
rozkładając białą laskę – Podarowałam jej białą różę z płatkami poplamionymi
krwią, teraz nie mogę sprawić, by o mnie zapomniała.
Odwróciłam się, przeszłam przez pokój, mijając siedzącego
mężczyznę i wyszłam, trzaskając drzwiami. Skierowałam się w prawą stronę, by za
kilka chwil wyjść z budynki i znaleźć się w opustoszałej alei. Uderzając laską
o podłoże, ruszyłam w poszukiwaniu panny Morgan.
Dziewczynę zauważyłam zaledwie po kilkunastu minutach
spaceru. Biegła kilkadziesiąt metrów ze mną, ale z czasem ta odległość zaczęła
się zmniejszać. Zwolniłam kroku, zerkając za siebie. Rudowłosa sprawiała
wrażenie zamyślonej, obojętnej na innych. Będąc już wystarczająco blisko,
szybkim ruchem uderzyłam laską w podłoże, stawiając ją tuż przed biegnącą.
Mutantka potknęła się o nią, jednak tuż przed upadkiem, udało jej się skulić i
przeturlać po ziemi, by następnie wstać, będąc wściekłą. Podeszłam do niej.
- Panna Morgan! – uśmiechnęłam się – Miło cię widzieć. Mam
nadzieję, że mój prezent bardzo ci się podobał.
Hope?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz