11 paź 2016

Od Ellen do Adriena

Czasami po prostu umieramy. Tak nagle i zupełnie zwyczajnie. Ludzie są jak dzwonki na wietrze, które kołyszą się wolno na nitkach i tańczą razem z nim. Ale czasem jest on zbyt silny, zbyt porywczy, a nici zbyt słabe. Czasem urywają się gdzieś w połowie lub na początku i nie da się związać ich końców, a dzwonek gdy raz spadnie na ziemię, nie zadzwoni nigdy. Ilekroć próbowałam wmówić sobie, że nie byłam powodem śmierci rodziny było jeszcze gorzej. Pocieszanie mnie nie miało najmniejszego sensu, bo ja chciałam cierpienia. Musiało mnie boleć, zasłużyłam na to. Po pierwszej fali rozpaczy przyszło odrętwienie. Nie chciałam spać, jeść, pić, nie miałam ochoty na nic. Chciałam zwinąć się w kulkę z własną żałobą, która była jak wykolejony pociąg. Gdy już powoli uświadamiałam sobie co się stało i zaczynałam godzić się z myślą o samotności, nagle coś szło nie tak i wyrzucało mnie z dobrego toru. Jedyne co utrzymywało mnie przy świadomości to złość i chęć zemsty, a to u takich osób jak ja bywa zabójcze. Nie powinniśmy żywić urazy, ale ktoś kto wymyślił tą cholerną zasadę musiał wieść szczęśliwe życie. Oparłam głowę o poduszkę, samolubnie rozkładając się na całej kanapie i ignorując zupełnie Petrę. Dla mnie normalne życie się skończyło.
Wyczerpana zasnęłam w chwili, gdy tylko zamknęłam oczy.
~~*~~
Gdy tylko otworzyłam oczy automatycznie zerknęłam na zegarek. Wydawało mi się, że spałam zaledwie kilkanaście minut.
03:20
Obróciłam się na drugi bok, chcąc ponownie zasnąć, ale musiałam iść do łazienki. W lustrze zamiast swojej twarzy zobaczyłam nienaturalnie bladą brunetkę o zaczerwienionych od płaczu oczach i ogromnych sińcach po nimi. Zaskoczona uniosłam kosmyk włosów, które niespodziewanie zrobiły się czarne, a moje oczy ściemniały znacznie zyskując kolor ciemnej czekolady zamiast przesłodzonego kakao. Spróbowałam przywrócić swojej czuprynie naturalny kolor, ale drżące z nerwów ręce nie pozwoliły mi na to. W ciszy ubrałam buty i naciągnęłam kaptur na głowę, a następnie otworzyłam drzwi. Potrzebowałam uciec stąd jak najdalej, chociaż ucieczka pod nosem dwójki kotołaków nie była najlepszym pomysłem. Wybiegłam na zewnątrz wciągając do płuc chłodne jesienne powietrze i napawając się nim prze kilka minut. Po chwili wahania skierowałam swoje kroki do pobliskiego McDonald'a, gdzie zamówiłam sobie frytki i colę. Moją uwagę zwrócił telewizor i pokazywane w nim wiadomości. W pewnej chwili na ekranie pojawiła się Lara Shreave, dość znana dziennikarka.
- Dziś w godzinach wieczornych policja otrzymała zgłoszenie zabójstwa, zamordowano członków rodziny Johnson. Wśród zabitych nie ma obu córek małżeństwa. Źródła podają, że starsza dziewczyna miała tendencje do bójek i wielokrotnie była za nie upominana w szkole. Śledczy przypuszczają, że mogła ona z premedytacją zamordować ojca, brata i macochę - mówiła kobieta, a wypowiadając te słowa nie okazała ani trochę współczucia. Mogłam się domyślić, że ta informacja dotrze do mediów i zrobią z tego aferę, ale ja? Bezwzględna morderczyni psychopatka? Ze łzami w oczach pobiegłam do parku i siedząc na ławce wylałam kolejną falę łez.

Rien?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz