Posłusznie podreptałam do sypialni, gdzie po przebraniu w luźne dresy i bawełniany sweter, padłam na łóżko. Rzeczy, które przyniósł Adrien rzuciłam uprzednio na ziemię. Przez dłuższą chwilę leżałam tępo wpatrując się w sufit i bijąc z myślami. Może gdybym znacznie się zmieniła, wyrobiła nowe papiery i uciekła na przykład do Albuquerque łowcy nie natrafiliby na żaden ślad po mnie. Miasto w Nowym Meksyku kojarzyło mi się z beztroską i wolnością, których tak bardzo mi brakowało. Jedyną rzeczą która trzymała mnie tutaj był Niall. Byłam mu winna przeprosiny, a po usłyszeniu tylu nieprawdziwych informacji o mnie, z pewnością nie będzie chciał mnie znać. Kto by chciał? Skuliłam się i oparłam policzek na dłoniach. Powieki z czasem zaczęły mi ciążyć i mimo wytrwałej walki ze zmęczeniem, zasnęłam. Kolejna noc bez snu, istne błogosławieństwo.
Zadrżałam mimowolnie czując rześki oraz chłodny powiew jesiennego wiatru. Obudziłam się i od razu uderzyła mnie to, jak gorąco było w pokoju. Oczywistym było więc otworzenie okna. W mieszkaniu panowała głucha cisza, co świadczyło o tym, że kotołak jeszcze śpi. Korzystając z sytuacji wcisnęłam się w swoje jasne jeansy i luźny szary podkoszulek, a następnie na paluszkach skierowałam do kuchni. Chciałam podziękować Adrienowi za pomoc w formie naleśników na śniadanie. Zabrałam się za przygotowanie ciasta i smażenie placków, jak zwykle wsypując czegoś za mało lub za dużo. Nie trzymałam się zasady proporcji, w końcu nie każdy preferuje taki sam smak. Kilka minut później naleśniki były gotowe, a świeżo zaparzona herbata stała już na stole. Z początku chciałam poczekać na kotołaka, mając nadzieję, że się obudzi, jednak on ku mojemu zdziwieniu wciąż spał. Ukucnęłam obok kanapy i pacnęłam go w czoło, a nim zdążyłam zareagować chwycił mnie za ramię. Podczas snu wyglądał bardzo niewinnie, wręcz dziecinnie, ale potrafił szybko wybudzić się w gotowości do obrony.
- Ejże spokojnie - odskoczyłam ze spóźnionym refleksem. Wyprostowałam się otrzepując spodnie. W międzyczasie Adrien podniósł się do pozycji siedzącej i przecierał zaspane oczy. - Zrobiłam śniadanie, byłoby miło gdybyś zechciał zjeść przynajmniej połowę tego co przygotowałam.
- Dobra, zaraz... - nie dokończył, bo pociągnęłam go za sobą i siłą posadziłam na krześle.
- Za chwilę to będzie już zimne - fuknęłam i zabrałam się za swoją kanapkę. Na naleśniki ochoty dziś nie miałam. On za to wziął do ust pierwszy kawałek placka z dżemem i nie minęła sekunda, jak zaczął się krztusić. Szybkim ruchem sięgnął po herbatę i jednym haustem wypił pół kubka.
- El, co ty tu dosypałaś?
- No...mąkę, jajko, cukier... - zaczęłam wyliczać, ale Rien przerwał mi szybko.
- Gdzie jest ten cukier? - zapytał, a ja podeszłam do szafki skąd wyjęłam słoik z białym proszkiem w środku. Podałam go chłopakowi, który po chwili parsknął śmiechem. - To jest sól.
- Co? - spytałam zdezorientowana, Spróbowałam i faktycznie, proszek miał słony posmak.
- Jesteś potworem - zarzucił mi żartobliwie. - Narobiłaś mi ochoty na naleśniki, a te są niejadalne.
- Tylko głupek nie oznacza słoików - odcięłam się i udając obrażoną zabrałam się za kolejną kanapkę. Reszta śniadania minęła bez podobnych incydentów, ale Adrien wciąż przyglądał mi się z rozbawieniem. Jego uśmiech przywodził na myśl Kota z Cheshire, nie było więc mowy o nieodwzajemnieniu tego szczerzenia. Tuż przed południem udałam się na komisariat policji, gdzie powitało mnie wiele chłodnych spojrzeń. Zaprowadzono mnie do funkcjonariusza zajmującego się tą sprawą. Stary cap z brzuchem piwosza i łysą głową. Zadał mi kilka pytań, a gdy zapytał o dowody mojej niewinności ze spokojem opowiedziałam mu o kamerach w restauracji i ewentualnych świadkach jakimi byli goście Coffe. Po podpisaniu co najmniej setki papierów zostałam uniewinniona, a na odchodne dowiedziałam się o testamencie, który muszę odebrać u notariusza. Nie miałam jednak na to ochoty i siły, przynajmniej na razie. Mimo wszystko czułam, jakby z ramion zdjęto mi ogromny ciężar, którego nie dawałam rady sama udźwignąć. Adrien był jeszcze w swoim mieszkaniu i na mój widok uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Adrienie Wayland, jesteś kretynem - pokręciłam głową z udawanym współczuciem.
- Ranisz mnie - złapał się teatralnie za serce. - Moje ego cierpi.
- Jestem pewna, że twojego ego wielkości Teksasu ma się dobrze - poklepałam go krzepiąco po ramieniu. - Idziemy na miasto coś zjeść? Ja stawiam.
Rien?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz