26 paź 2016

Od Ellen do Adriena

- Przedszkole, Leon Valdez, na placu zabaw - odparłam, upiwszy łyk wina . - Wydaje mi się, że ma teraz narzeczoną. Ostatnio wychodził z jakąś blondynką z salonu sukni ślubnych.
- Nie wyjechał? - zapytał Adrien, przejmując butelkę.
- Wrócił - wzruszyłam ramionami i oparłam głowę na jednej z wielu poduszek walających się po kanapie. Leon Valdez pochodził z Houston w Teksasie, a do San Lizele przyjechał z matką, której zaproponowano tutaj pracę. Chłopak mówił z hiszpańskim akcentem, zupełnie odmiennym od amerykańskiego, bo jak się później okazało przez cztery lata swojego życia mieszkał w Madrycie. Kumplowaliśmy się do czasu, gdy wyjechał. Później kontakt osłabł, a następnie się urwał. Mimo to nie miałam problemu z rozpoznaniem starego kolegi w roześmianym, opalonym brunecie, cieszącym się z udanego życia. 
- A ten prawdziwy pocałunek? - drążył, a ja wiedziałam, że nie odpuści.
- Kayden Hamilton, po meczu...miałam chyba piętnaście lat - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Czekaj, myślimy o tym samym Hamiltonie? 
- No weź, nie był taki zły - zaśmiałam się, wspominając chłopaka. Co prawda nie należał do najmilszych i najbardziej inteligentnych osób, ale czasami zachowywał się naprawdę spoko. Trzymałam się w jego paczce, dlatego nie miałam oporów przed pocałowaniem go. Nie był to najpiękniejszy moment w moim życiu, ale jeśli się zastanowić, nie było najgorzej.
- Wcale - posłał mi kpiący uśmiech.
- No dobra, twoje dziewczyny. Ile ich było i czy pamiętasz ich imiona?

Rieeen?^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz