- Hamiltonie – powiedział głośno mężczyzna, zwracając się do
agenta. Pająk wymyślił całe to przedstawienie z karaniem towarzyszy, chciał, by
cierpieli, by poczuli ból, zamiast prostego strzału w potylicę. Opierając się o
ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, obserwowałam farsę – Jesteś gotów
przystąpić do procesu i zaakceptować wyrok?
- Proces nie jest konieczny – odpowiedział oskarżony,
podnosząc wzrok i wpatrując się w okrążającego go pająka – Przyznaję się do
swoich win.
- Do których? – zapytał sędzia.
- Wszystkich – odparł młody mężczyzna – Zdradziłem organizację,
nie wykonywałem rozkazów. Jestem winny deprawacji, kłamstwa, rozwiązłości i
arogancji. Teraz to dostrzegam. Kajam się przed wami i zaakceptuję każdą waszą
karę.
- Nasz osąd – pająk kontynuował swą przemowę, odwracając się
w stronę kilkudziesięciu zbrodniarzy zgromadzonych w pustej hali – Jest surowy,
ale i sprawiedliwy. Karzemy tych, którzy uważają, że sprawiedliwość ich nie dosięgnie.
Ale okazujemy łaskę tym, którzy przed nami klękają.
- Biorę odpowiedzialność za grzechy i wyrzekam się swoich
pragnień – Hamilton upadł na kolana, patrząc błagalnie to na mnie, to na pająka
– Moim jedynym pragnieniem jest poświecić się służbie Moriarty. Niech stanę się
żywym przykładem jej łaski.
- Rozumiesz w pełni, co to oznacza? – zapytał sądzący
mężczyzna.
- Tak. Porzucę zbrodnicze życie, wiążące się z nim
przywileje, wyrzeknę się roli szpiega i prawa do pieniędzy, które otrzymałem od
policji. Nigdy nie zdradzę ani nie opuszczę organizacji.
- Hamiltonie, proszę cię, abyś poświecił życie służbie
Moriarty – pająk podszedł do oskarżonego – Będziesz bronił naszej organizacji
przed wrogami?
- Tak. – szepnął klęczący. Starszy mężczyzna skinął na swych
towarzyszy, którzy chwycili na nowo przyjętego mordercę i podnieśli go. Jeden z
nich zerwał prawy rękaw koszuli trzymanego, drugi zaś przyłożył do skóry ostrze
noża. Powolnym, silnym, ale bolesnym ruchem wyrył w skórze jedną literę – M.
Odsunęłam się od ściany i podeszłam do zgromadzonych.
- Okaleczyłeś go – warknęłam, zwracając się do pająka. –
Dałeś mi słowo.
- I dotrzymałem go – odpowiedział spokojnie – Nadal żyje.
- Nie ma tutaj informatora. Gdzie on jest? – zapytałam,
kierując cały gniew na niby-sędziego. Gwałtownie odwróciłam się do tłumu,
patrząc na nich.
- Najwyraźniej nie chce zjawić się na własnym procesie.
- Coś jest nie tak.
- Bez obaw, moja droga. Proces niebawem się rozpocznie.
- Nie ma tu Jima. Ani Iwana. Jak myślisz, dlaczego?
- Jeśli oskarżony się nie pojawi, proces odbędzie się bez
niego.
- Nie ma ucieczki przed naszym osądem.
- Zapomnij o tych zdrajcach i posłuchaj. Jim zna
konsekwencje nieobecności i mimo to, nie zjawiła się. Nie zamierza odbyć żadnej
kary. Proces może zaczekać. My natomiast musimy stąd wyjść.
- Musimy opuścić budynek! – krzyknęłam, przedzierając się
przez tłum. Tuż przy wejściu zatrzymali mnie moi ludzie – Przepuśćcie mnie! Z
drogi! Dajcie mi przejść! – ogłupiała ze strachu, uderzyłam jednego ze
strażników, tym samym wydostając się z budynki. Zaraz za mną uciekł jeden z
posłusznych agentów. Trzymając jego dłoń, pociągnęłam go za sobą, chcąc uciec.
Oddaliliśmy się zaledwie kilkadziesiąt metrów, gdy za naszymi plecami rozległy
się huki strzałów. To była pułapka.
- Chodź. – szepnął agent, tym razem ciągnąc mnie, bym to ja
ruszyła za nim. Zerkając za siebie, wykonałam polecenie.
Spokojniejsza, wcielając się w Abigail Dormer, szłam w
towarzystwie mordercy, po ulicach miasta, planując kolejny ruch po tak wielkim
ciosie dla organizacji. Podczas chwili milczenia, minęła nas kobieta, zerkająca
na naszą parę. Obdarzyła mężczyznę przyjaznym uśmiechem, a po chwili zniknęła
za rogiem.
- Idź za nią – zwróciłam się do towarzysza – Może okazać się
niezwykle przydatna, zwłaszcza po tym cholernym ataku.
Grimalkin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz