- Dlaczego tyle ci to zajęło, staruszku? – zapytałam złośliwie,
ściskając dłoń mężczyzny siedzącego obok mnie. Głupiec nadal sądził, że widział
mnie kilkaset lat wcześniej, jednak, mimo to, wydawał się być przydatny ze
swoimi umiejętnościami podróży w czasie i możliwości zmieniania jego biegu.
- Staruszku? – uśmiechnął się, popijając zamówiony wcześniej
rum.
- Cisnęło się na usta. Średnia długość życia w tamtych
dniach wynosiła trzydzieści pięć lat. No, dla wszystkich innych.
- Nie wiedziałaś, że to ja?
- Nie zapomina się człowieka, który uratował ci życie. Miło
cię widzieć.
- Odniosłem odwrotne wrażenie, gdy groziłaś, że mnie
zabijesz.
- Moriarty musi dbać o reputację.
- Niezły głos, jak to robisz?
- Lata praktyki.
- Kiedy ostatnio cię widziałem, stałaś na ślubnym kobiercu
obok niezwykle przystojnego mężczyzny. Byłem z ciebie taki dumny.
- Dumny? Nie było cię tam.
- Owszem, byłem. Nie widziałaś mnie, ale ja ciebie tak.
- I tak po prostu mnie tam zostawiłeś?
- Wszystko było w porządku?
- Podczas ślubu z tym, którego nigdy nie kochałam? Nieważne…
Teraz jesteś tutaj.
- Powinniśmy to uczcić.
- Nie, to nie wizyta, muszę coś zrobić. Szukam przedmiotu
obcego pochodzenia, którego nie powinno być na Ziemi w tym stuleciu. Tak
wyszło, wiesz, moje urządzenie zaprowadziło mnie tutaj. To nie był… Nie było…
Ja…
- Chcesz powiedzieć… Że nie przybyłeś po mnie?
- To zbieg okoliczności. Przykro mi, Jamie. – westchnął
ciężko, odkładając pustą szklankę. Nie był skory do pomocy, więc musiałam
zacząć przedstawienie, by zmusić go do działania.
- Kim jest Jamie? – zapytałam, starając się grać kobietę,
która nie pamięta nic ze swej przeszłości.
- Tobą, tak masz na imię. Jamie, córka Hugha. Śmieszka.
Nazywałem go Śmieszkiem, pamiętasz?
- Tak. Chyba pamiętam wioskę.
- Kochałaś tę wioskę.
- Skoro tak mówisz.
- Wszyscy tam byli gotowi za ciebie zginąć.
- Teraz nie żyją, a oto ja… Wyszło na jedno.
- Jamie… - szepnął, odwracając głowę i wpatrując się w
butelki alkoholu, znajdujące się przed nim.
- To nie jest moje imię – powiedziałam twardo, zwracając
jego uwagę – Nie pamiętam go nawet.
- W takim razie jak się nazywasz?
- Ja.
- Tak, ty, z nikim innym nie rozmawiam. Przynajmniej teraz.
- Nie, nazywam siebie Ja – spojrzałam w jego jasne oczy – Wszystkie
inne imiona umarły razem z tymi, którzy je znali. Ja to ja. Niczyja matka,
córka, żona. Moja własna towarzyszka. Jedna. Nieprzywiązana. Samotna. Tak, czy
siak, powinnam już iść. Obowiązki wzywają. – podniosłam się, szukając wzrokiem
kobiety, z którą miałam porozmawiać. Udało mi się odnaleźć ją w tłumie
mężczyzn, kiedy przepychała się, by móc przejść. Szybkim, ale niespokojnym
krokiem, podeszłam do niej, chwyciłam za rękaw i pociągnęłam za sobą. Dopiero,
gdy znalazłyśmy się w możliwie najcichszym miejscu, puściłam ją.
- Jaką cenę muszę zapłacić, byś współpracowała ze mną i moją
organizacją?
Grimalkin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz