19 lis 2016

Od Adriena do Ellen

Miło było wrócić do starych czasów, znów móc swobodnie śmiać się i patrzeć w niebo. Nie musiałem się przejmować zagrożeniem, mogącym czyhać na każdym kroku. Przesiedzieliśmy na dachu dosyć czasu, by słońce zaszło. Wieczór przyniósł chłód.
- Jesteś za spacerem? - spytałem, gapiąc się w ciemne niebo.
- Zależy gdzie chcesz mnie zaciągnąć.
Przewróciłem oczami.
- Na pewno nie w krzaki. Nie wiem, przejdziemy się po starych śmieciach. Do parku.
Ellie prychnęła, podnosząc się. Przekomarzając się i żartując, odnieśliśmy zbędne rzeczy do mieszkania.
***
Szliśmy wolnym krokiem, paplając coś bez sensu. Nagle poczułem znajomą woń, potem dobiegł mnie znienawidzony głos.
- Cześć, braciszku.
Zastygłem w bezruchu, czując rosnący gniew.Odwróciłem się, by stanąć twarzą w twarz z moim najstarszym bratem - Brandonem. Za nami stanął Dastan, pociągnąłem Ellie za rękę w swoją stronę, by nie mogli zrobić jej krzywdy.
- Nie przywitasz się? Długo się nie widzieliśmy - mój brat uśmiechnął się, ohydnym, lubieżnym spojrzeniem wodząc po Ellen.
- Wyjechałem. Pracuję - starałem się zachowywać neutralnie.
- Nawet do nas nie zajrzysz. Sammy to samo. Ktoś cię powinien nauczyć manier, gnoju.
Uderzenia się spodziewałem, zdążyłem go uniknąć. Pociągnąłem Ellie za sobą, biegnąc gdzieś w boczną uliczkę.
- Nie wychylaj się  - syknąłem do niej - Tę okolicę patrolują łowcy. Jeśli nas wykryją, to po nas.
- Nie musisz mi tego mówić - odparła.
Drogę zagrodziła nam wysoka siatka. Była zbyt niestabilna, by się po niej wspiąć. Ja z pewnością nie dałbym rady.
- Spróbuj przeleźć bokiem, tuż przy ścianie, ciebie utrzyma - warknąłem w stronę Ellen.
Za nami słyszałem przekleństwa miotane przez moich braci.
- A ty? - przyjrzała mi się uważnie.
- Z naszej wesołej rodzinki, to nie oni mogą uczyć manier. Obawiam się, że to ja muszę się tym zająć.
Przewróciła oczami, gdy pchnąłem ją lekko w stronę siatki. Posłałem za nią swoją bluzę.
- Zgrywasz rycerzyka, braciszku? - Dastan roześmiał się chrapliwie.
Zwód był udany, trafiłem pierwszym ciosem w szczękę. Śmiech ugrzązł w gardle znienawidzonego pijaka. Chciałem odwrócić ich uwagę od Ellen. To nie była pijacka burda, moi bracia mieli w sobie cząstkę kotołaka. W tym momencie, kiedy ja byłem zmęczony i sam, stanowili zagrożenie. Nie chciałem wdawać się w regularną bójkę. Cofałem się, niby to przyparty do muru, tymczasem starałem się wymanewrować tak, by dotrzeć do drzwi, prowadzących, jak sądziłem, do wnętrza szarego bloku. I słusznie, wpadłem do środka, biegnąc po schodach, najszybciej jak umiałem. Mijałem drzwi mieszkań. Słyszałem za sobą wściekłe głosy. Uratowało mnie okno, brudne, ale dawało widok na dach niższego budynku stojącego obok. Byłbym w stanie skoczyć. Otworzyłem je szybko i nie namyślając się długo skoczyłem. Ciężko uderzyłem w dach i natychmiast puściłem się biegiem dalej, przeskakując na kolejny. Dokonałem szybkiej przemiany i biegłem teraz w kociej postaci. Dużo łatwiej było mi teraz pokonywać przerwy pomiędzy dachami, widziałem także więcej w mroku.

Ellen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz