19 lis 2016

Od Williama

Zawiera sceny drastyczne.
  Indianie wierzyli, że w Kanadzie i zachodniej części Stanów Zjednoczonych spotkać można wysokie, przeraźliwie chude stworzenia, o oczach pełnych jedynie głodu. Kiedyś byli to ludzie. Myśliwi, górnicy, poszukiwacze przygód lub zwykli nieszczęśnicy, którzy w wyniku jakiś zdarzeń, czy to tajemniczego opętania przez złe duchy czy walki o przetrwanie, spożyli ludzkie mięso. Stawali się potworami gorszymi od zwierząt, tracąc z każdą porcją własne człowieczeństwo. Zdobywali siłę, szybkość, długowieczność, ale kosztem uczuć, inteligencji, odbierania świata. To było niczym wścieklizna. Nagle światło zaczynało nieznośnie drażnić oczy, myśli krążyły wokół polowania, zabicia, zjedzenia, a potrzeba izolacji spędzała na odludzie, do ciemnych, opuszczonych miejsc.
  Nic nie sprawia takiego cierpienia, jak tracenie nad sobą kontroli. Z każdym zjedzonym kęsem mięsa, coraz szybciej przychodził głód, a wraz z głodem traciłem wszystko, co odróżniało mnie od monstrum. Jedynie sytość zapewniała trzeźwość umysłu, myśli, możliwość odczuwania emocji, ale z dnia na dzień coraz ciężej było ją osiągnąć i krócej trwała.
  Na podłodze chłodni leżało ciało. Jego klatka piersiowa była niemal doszczętnie rozszarpana. Strzępy mięsa zwisały w miejscu, gdzie niegdyś były trzewia. Krew już dawno zastygła, zbierając się na dnie ,,misy", tworzonej przez kręgosłup, żebra i cienką warstwę ostałej skóry. Prawa noga również wyglądała niczym po posiłku watahy wilków, podarte kawałki spodni przesiąkniętych posoką odsłaniały równie czerwone kości. Lewa jedynie lekko naruszona była, tak samo jak obie ręce. W znacznie lepszym stanie była głowa truposza, jedynie ślad pazurów przecinał twarz zastygniętą w przerażeniu. Nienaturalnie ostrymi zębami wgryzałem się w mięsień, połykając duże jego kawałki, czując jak powoli głód słabnie. Grzybiarz niestety znalazł się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie, wpadł w sidła. Nie miał szans uciec i zasilił tylko moją spiżarnię. Gdy nadeszła sytość, powoli wstałem, ocierając z ust krew. Zamknąłem oczy, czując się jak w narkotycznym transie. Błogość rozlała się w moim umyśle, przyćmiewając wszystko inne na krótki moment. Wspaniały moment. Przez chwilę poczułem się jakbym znowu był człowiekiem, jakbym był żywy. Muzyka wypływająca z gramofonu piętro wyżej przestała drażnić, a cieszyć, światło chociaż na moment było mniej uciążliwe. Zawiesiłem zwłoki na haku pod sufitem i wszedłem na górę, obmyślając jak zmyć ślady krwi na podłodze.
  Musiałem pozbyć się dowodów. Piękny szlak szedł od miejsca zbrodni aż do tego domu. Owszem, pewnie nikt nie przejął się zniknięciem jakiegoś grzybiarza, ludzie ciągle giną, a krew równie dobrze mogła należeć do rannego zwierzęcia, ale ostrożności nigdy za wiele. Posoka na wycieraczce mimo wszystko mogła zaniepokoić kogoś, kto przypadkowo się tutaj zgubił.

***
  Nawet okulary przeciwsłoneczne nie dawały dostatecznej ochrony przez jasnym światłem dziennym. Mimo wyjścia wieczorem i postarania się, by przemykać wyłącznie w cieniu, ból dawał o sobie znać. Nawet sztuczne lampy w markecie oślepiały, gdy do koszyka wrzucałem wybielacz, rękawice gumowe i parę innych rzeczy, które mogły pomóc w pozbywaniu się niewygodnych śladów.
  Jedynie w krótkim czasie po posiłku pozwalałem sobie na takie eskapady wśród ludzi. Tylko wtedy miałem na tyle trzeźwy umysł i siłę, by wytrzymać stres oraz pokusę z tym związaną. Nie narażałem się na zdemaskowanie. Skórzane rękawiczki zasłaniały dłonie z ostrymi pazurami, okulary chroniły delikatne oczy, a milczenie sprawiało, że dziwne, zwierzęce zęby zostawały ukryte. Byłem jak człowiek, niemal tak samo jak siedem lat temu, ale nie czułem się z tym komfortowo. Czułem wręcz paniczną potrzebę alienacji, ucieczki.
  - Kartą czy gotówką?
  - Hmm? - Ocknąłem się, podnosząc wzrok na blondynkę kasującą produkty. Miała jasny, promienny uśmiech, który tworzył urocze połączenie z błękitnymi oczami i jasną, ale zdrową skórą z rumieńcami na policzkach. Uroda jedynie lekko była podkreślona przez makijaż. Nie zwracałem na to jednak większej uwagi, nie potrafiłem skupić myśli na czymś innym niż widmo słodkiego, nieco mdłego smaku mięsa w ustach. - Ah. Gotówką. 

***
  Zapadła już noc, która zesłała ulgę na moje oczy. Dużo łatwiej było mi teraz podróżować, szczególnie na tak duży dystans. Długo trzeba było iść w las, by napotkać stary dom, w którym mieszkałem. Nie był duży, cały z zaczynającego próchnieć drewna. Wydawało mi się, że musiał być wcześniej zamieszkany przez jakąś staruszkę, która umarła i od tamtej pory stał pusty, opuszczony. Zawsze na myśl o nim przychodziła mi na myśl chatka babci Czerwonego Kapturka, stojąca gdzieś na odludziu. Zabawna wizja.
  Momentalnie zjeżyły mi się włosy na karku, a mięśnie spięły. Przez chwilę czułem się jak sparaliżowany, obserwując uchylone drzwi. Zbyt wyraźnie pamiętałem, jak je zamykałem przed wyjściem. Zdjąłem rękawiczki, by móc się obronić w razie ataku i niczym na polowaniu, bezszelestnie i powoli, wślizgnąłem się na ganek, odkładając gdzieś torbę z marketu. Przysunąłem się do drzwi. Uderzał we mnie obcy, intensywny zapach intruza. Musiał tutaj gdzieś być. Wcześniej nie wyczułem go, szedłem pod wiatr, ale teraz był bardzo wyraźny. Otworzyłem szerzej drzwi, krocząc w głąb domu, ostrożnie unikając miejsc, gdzie podłoga skrzypi.

Ktoś chętny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz