17 lis 2016

Od Elenor do Jamie

-Oczywiście, moja droga. - Moriarty uśmiechnęła się sztucznie.
-Elenor, powinnaś nadrobić braki snu, a nie pić kawę litrami. - westchnęła Watson, patrząc na puste kubki.
-Zaczekajcie chwilę, zaraz wrócę. Nie pozabijajcie sie tylko, bo nie rozczytam tych dokumentów, jeśli będą poplamione krwią. - powiedziałam i skierowałam się w stronę kuchni.
Otworzyłam jedną z szafek i wyciągnęłam strzykawkę z heroiną, której, mimo, że starałam sie udawać, bardzo w tym momencie potrzebowałam. Oparłam się o kuchenny blat i wbiłam igłę w zgięcie łokcia. Powoli wstrzyknęłam sobie niedużą dawkę, by znacznie się pobudzić, ale zachować pełną poczytalność. Zaczekałam chwilę, aż narkotyk dotrze do krwioobiegu. W tej chwili w drzwiach pojawiła się Joan. Gdy zorientowała się, co zrobiłam, szybkim krokiem podeszła do mnie i wyrwała mi strzykawkę.
-Wiesz, że tym możesz doprowadzić się do śmierci. - wycedziła kobieta, zabierając mój nieduży zapas z szafki.
-Nie będziesz mi nianczyć, Watson. Od tego masz Alexandra. - warknęłam.
-Nie pracuję już z nim. - odparła, wylewając heroinę do zlewu.
-Nie trudno było się domyślić, co zamierzasz robić w kuchni. - Jamie uśmiechnęła sie drwiąco, opierając się o framugę.
Zignorowałam blondynkę.
-Związek wam się rozpadł? To przykre. - poklepałam szatynkę po ramieniu, zabierając ostatnią strzykawkę z narkotykiem i chowając ją do kieszeni.
-Oddaj to, Harvey. - zażądała Joan.
-Nie zamierzam stosować się do żadnego z zaleceń, pani doktor. - odparłam.
Posłałam kobiecie ironiczny uśmieszek. Ta próbowała odebrać mi heroinę, jednak niższa ode mnie o czternaście centymetrów nie miała szans.
-Albo wiesz co? Bierz sobie, co chcesz, to ty zdechniesz jako ćpun. - warknęła i zaprzestała prób odebrania mi narkotyku, patrząc na mnie spode łba.
-Mi pasuje. - uśmiechnęłam się zwycięsko.
Położyłam strzykawkę na półce w szafce, do której osoba poniżej metr siedemdziesięciu centymetrów wzrostu się nie dostanie.
Moriarty dalej stała w progu, śmiejąc się. Wyszłam z pomieszczenia i kierowałam się do biura, kiedy usłyszałam pukanie, choć ciężko to tak nazwać, do drzwi. Atkins, tylko on tak wali. Otworzyłam, wzdychając ciężko. To się nie skończy dobrze..
-Witaj, Aleksandrze. Co wam wszystkim się tak na odwiedziny zebrało? - zapytałam, z niechęcią patrząc na mężczyznę.
-Witaj, Elenor. Tknęło mnie coś, by do ciebie zajrzeć. - odparł chłodno. - Pozwolisz, że wejdę.
-Nie pozwolę, mam klientów. - mruknęłam, zamykając drzwi, jednak detektyw nie pozwolił mi ich zamknąć do końca, stawiając stopę między nimi.
Uśmiechnął się teatralnie i wszedł do domu.
-Wynoś się, Atkins. Nie pozwolę znaczy dokładnie to, co mówi samo za siebie. Nie wyrażam zgody. Nie masz żadnego nakazu przeszukania, nic, więc bądź tak miły i wyjdź. Proszę, obok masz drzwi.

Moriarty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz