21 mar 2017

Od Elli do Williama

Wpakowałam się w kłopoty. Apollo krzyczał na tyle głośno, bym słyszała go i w łazience. Rozejrzałam się dookoła, czując znajome liźnięcie nadchodzącej paniki, podnoszącej żołądek do gardła. Zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Spokojnie, Ella, tylko spokojnie. Nic ci nie będzie, on nie może cię skrzywdzić. Drgnęłam niespokojnie, gdy coś dotknęło moich nóg. Ernest. Pochyliłam się, by pogłaskać kota, jego bliskość powoli mnie uspokajała. Miałam jednak świadomość, że jeśli nie wydostanę się z tego pomieszczenia, do którego dochodził wciąż gniewny głos boga, atak paniki będzie nieunikniony.
Nie mogłam wyjść normalnie, to wiązałoby się z przymusem stawienia czoła Apollo i Willowi, a na to nie byłam gotowa. Przeniosłam wzrok na okno. Małe, ale może się nada. Podeszłam bliżej, po czym otworzyłam je i wyjrzałam. W dole nie było dosyć miejsca, ale mogłabym przenieść się na prostopadłą ścianę, przechodząc po parapetach. Na niej, zgodnie z moją wiedzą, znajdowały się balkony, a po nich potrafiłabym już bezpiecznie zejść na ziemię.
Poszło zgodnie z planem. Ba, nawet wyłapałam na moment Willa w oknie, by móc mu pomachać. Z zejściem po balkonach również wiele problemów nie miałam. Bardziej bałam się tego, że ktoś to zobaczy. Mój strach nie zniknął, lecz zmalał nieco, może pod wpływem fizycznego wysiłku i poczucia wolności. Na ostatnim balkonie wyczułam Willa, co mnie zdekoncentrowało. Poślizgnęłam się i nie wylądowałam zbyt szczęśliwie. Pomógł mi się podnieść.
- Co ty tam odwaliłaś?
Chyba go zmartwiłam. Uśmiechnęłam się, próbując maskować strach. Nie chciałam, by na mnie patrzył. Nie, kiedy mogłam spanikować w każdym momencie. Zamiast tego przytuliłam się do niego. Robimy postępy, tym razem nie wystraszył się specjalnie. Odsunęłam się, gdy w miarę udało mi się pozbierać.
- Wracaj do siebie, Will - ponownie się uśmiechnęłam.
- Ale...
Potrząsnęłam głową, dźgając go palcem w pierś.
- Żadnych ale. Rozwiąż sprawę z ojcem. Może on po prostu się o ciebie troszczy?
Will nachmurzył się wyraźnie.
- Gdzie był, kiedy rzeczywiście go potrzebowałem? Chyba nie zamierzasz mnie zabić.
Spuściłam wzrok. Zabić nie, ale kto wie, czy cię nie skrzywdzę.
- On ma rację. I ja i Dean jesteśmy niebezpiecznymi ludźmi. Trzymanie się nas wpędzi cię w kłopoty.
Prychnął, zirytowany. Kto by pomyślał, to Will potrafi się irytować?
- Myślisz, że ja nie jestem niebezpieczny? Też przynoszę kłopoty. Ale to moja decyzja, z kim spędzam swój czas, a jemu nic do tego.
Nadal mówił spokojnym tonem, nie podnosząc głosu. Prawdopodobnie powiedziałabym coś głupiego, gdyby nie melodia z Do I Wanna Know, którą ustawiłam jako dzwonek telefonu. Dzwonił Dean. Odebrałam.
- Tak?
- Mam cholerny problem. Musisz przyjechać, kolonia za miastem, ta, o której ci opowiadałem. Byle szybko.
I się rozłączył.
- Co jest? - Will przyglądał mi się zaniepokojony.
- Dean ma kłopoty. Muszę jechać - rzuciłam tylko, szukając w kieszeni kluczyków.
- Jadę z tobą.
Przerwałam nerwowe poszukiwania, patrząc na niego uważnie.
- Okay - rzuciłam tylko - Ale nie zostawaj z tyłu.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę parkingu, na którym zostawiłam swoje auto. Mazda MX - 5, oczywiście w ciemnoszarej wersji. Marcus załatwił mi ją, gdy okazało się, że potrzebuję nowego samochodu. Zapłaciłam już sama.
Wsiadłam, z zadowoleniem stwierdzając, że nie zapomniałam wciągnąć dachu dziś rano.
***
Na miejscu znaleźlibyśmy się szybciej, ale zaparkowałam wóz dalej. Nie chciałam zostać zauważona. W aucie obróciłam się, sięgając po walizkę na tylnym siedzeniu. Otworzyłam ją, nie zwracając uwagi na spojrzenie Willa. W środku znajdowały się bezpiecznie rozłożone i rozładowane dwa Walthery, standardowe 9 milimetrów. Wyjęłam jeden i złożyłam do kupy, biorąc ze sobą także nóż bojowy.
- Mówiłam, że nie jestem grzeczną dziewczynką - uśmiechnęłam się do Willa szelmowsko.
Wysiedliśmy, po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Dom nie wyglądał na stary, ale z pewnością nikt już w nim nie mieszkał. Drzwi wisiały smętnie, a okna zostały pozabijane deskami, najwyraźniej wybite. Na linii drzew, ukrytego za sporej wielkości jodłą spotkaliśmy Deana. Nie wyglądał za dobrze. Na twarzy miał ślady krwi, ewidentnie rozbity łuk brwiowy i nos. Jego koszula była z boku w strzępach, ale rana nie krwawiła już.
- Cześć - wyszczerzył się do Willa - Chrzest bojowy?
Przewróciłam oczami.
- Wyglądasz okropnie. Co cię tak poturbowało?
- Demon. A raczej jego piekielny kundel. Już po nim, ale w tamtym budynku mamy jeszcze zmorę.
- Ukrywa się tam? 
Dean skinął głową. Pochylił się, wygrzebując z roboczej torby srebrny sztylet, odpowiednio pozłacany. Podał go Willowi.
- Tylko się nie potnij, słoneczko - rzucił.
- Może dam radę.
- Też mam taki nożyk. Jedyną osobą bez broni jest Ella, więc pilnuj jej pleców. El, wchodzisz pierwsza, postaraj się szybko złapać to cholerstwo. Kiedy zmieni w człowieka, Will lub ja ją dobijemy. Celuj w gardło lub oczodół, chyba, że nie dasz rady, wtedy staraj się ją po prostu zranić. Macie jeszcze latarki.
Skinęłam głową, przyjmując przedmiot.
- Nie używajcie ich, jeśli nie będzie konieczności. Światło ją spłoszy.
Ruszyłam pierwsza, tuż za mną poszedł Will. Nie zdziwiłam się tym, że Dean w żaden sposób nie zaoponował na jego obecność. Przyda nam się pomocna dłoń.
Ostrożnie otworzyłam drzwi, wchodząc do środka. Znaleźliśmy się w pokrytej kurzem kuchni. Widziałam odrobinę kiepsko, lecz to musiało wystarczyć. Postąpiłam kilka kroków naprzód. Dean poszedł prawdopodobnie z drugiej strony. Coś zaszurało i pod moimi nogami przemknął się kot. Drgnęłam wystraszona. To wystarczyło, bym się rozproszyła i wszystko poszło źle. W jednej chwili zmora w formie przypominającej dymnego, olbrzymiego człowieka miotnęła Willem o ścianę. Poleciał na zakurzone szafki.
Przesunęłam się w jego stronę, widząc, jak oszołomiony zbiera się z ziemi, gdy doszedł mnie krzyk Deana.
Zmora ewidentnie go miała. Miotał się w uścisku, osłaniając ranę na boku. Dotyk zmory byłby wtedy dla niego śmiertelny.
Odnalazłam latarkę, a zaskakująco jasny strumień światła przeszył widmowe ciało nadnaturalnego. Przeraźliwy wizg rannego stworzenia zadźwięczał boleśnie w moich uszach. Puściła Deana, ten jednak nie miał sił ani czasu, by zareagować na to, co stało się następne. Łowca nie miał bowiem racji, zmora się nie spłoszyła. Przeciwnie, jedynie odwróciłam jej uwagę i rozwścieczyłam. Światła latarek zgasły z trzaskiem. Przeciwnik dopadł mnie z gniewną siłą. Pchnięta nią na kolana, przytłoczona ogromem ciemności, na moment zapomniałam zupełnie, że jestem cholerną antynadnaturalną, znów byłam jedynie małą dziewczynką, wiele, wiele lat temu, która przerażały cienie w jej pokoju. Ocknęłam się dopiero słysząc głosy przyjaciół. Wróciła mi świadomość, a wraz z nią moc. Wystarczyło jedno dotknięcie, by potwór zmienił postać, stając się ogromnym posturą, ale zdezorientowanym człowiekiem.
Will był najbliżej i to on dokończył robotę, wbijając sztylet po samą rękojeść w szyję naszego przeciwnika. Cofnęłam się aż pod ścianę, by nie zostać ochlapana krwią. Dopiero tam zaległam, podciągając kolana pod brodą, wstrząsana dreszczami. Zmora nie zostawiła trwałych obrażeń, jedynie wychłodzenie.
- Wszyscy cali? - spytał Dean, wlokąc się w naszą stronę.

Will?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz