22 kwi 2017

Od Aleca do Koyori

Kobieta zrezygnowana zeszła po schodach, podchodząc do innej nauczycielki i szepcząc coś do ucha. Staruszka położyła na ramieniu młodszej opiekunki dłoń z pocieszającym uśmiechem, choć na jej twarzy pojawił się również cień zmęczenia. Miała swoje lata. Zmarszczki na jej twarzy tworzyły pajęczą sieć, lecz dodawały jej tylko uroku i większej miłości w odczuciu innego dziecka. Było słychać kroki po schodach, a po chwili drzwi od małego pokoiku, w którym stało wiele łóżeczek otworzyły się z głośnym skrzypem. Kobieta najpierw wychyliła głowę, potem zrobiła krok i zamknęła za sobą drzwi, nie spuszczając oczu z czarnowłosego chłopca. Siedział na parapecie z podwiniętymi kolanami aż pod brodę i przyglądał się złocistemu krajobrazowi wokół budynku. Zaczynała się jesień, pora roku kiedy to minął rok odkąd musiał polegać wyłącznie na sobie. Coraz bardziej potrzebował psychologa, z którym nie chciał rozmawiać, zamykał się w sobie i był wiecznie przygnębiony.
Staruszka usiadła obok i spojrzała w tą samą stronę co jej jeden z podopiecznych. Siedzieli przez chwilę w ciszy.
-I co tam widzisz? - jej delikatny głos wydawał się być kojący. Jakby rozumiała obecny ból zżerający chłopca od środka.
Czarnowłosy wzruszył ramionami, rysując palcem po gładkim szkle ósemki, jednak po chwili odezwał się zachrypłym głosem.
-Drzewa, łąkę, drogę, las... pod nim pasące się sarny, ptaki latające nad jeziorem, chmury z których za chwile spadnie deszcz... przyjrzałem się temu wszystkiemu dokładnie... - wzruszył ramionami, opierając podbródek o lewe kolano.
-I co o tym sądzisz? - kontynuowała kobieta, spoglądając na chłopca.
-Nic. Sądzę, że chciałbym zobaczyć auto moich rodziców, wyłaniające się z lasu i płoszące się sarny warkotem silnika. Deszcz, który spływa po samochodzie, który jechałby dróżką aż w końcu zatrzymałby się przy bramie... - z jego oczu poleciała jedna, jedyna łza. Obiecali mu to. Obiecali, że przyjadą. Że porozmawiają. Tymczasem minął rok, a dzisiaj jest rocznica.
-Nic nie jest idealne - kobieta przyciągnęła chłopca do siebie i przytuliła do piersi - Ale nikt nie przeżyje życia za ciebie. A żeby żyć trzeba jeść, a ty tymczasem nie jadłeś nic od trzech dni - staruszka uśmiechnęła się, wyciągając dłoń.
-Czy jestem aż tak straszny, że nikt nie chce mnie przyjąć? - chłopiec chwycił dłoń i ruszył wraz z opiekunką na dół. Siwowłosa zaśmiała się.
-Jesteś najstraszniejszym dzieckiem jakie w życiu poznałam... i zarazem najcudowniejszym. Jestem pewna, że w przyszłości będziesz kimś kto pomaga ludziom...

- Alec! - zostałem brutalne oblany wodą z butelki, która stała tuż obok mojego łóżka. Zerwałem się do pionu, czując jak przez moje ciało przechodzi dreszcz. Moja siostra uśmiechnęła się rozbawiona - Jest godzina prawie dziesiąta.
- I to jest ten powód aby mnie wybudzać takim sposobem? - uniosłem oczy do góry, jednak ona zrobiła tylko niewinną minę.
- Jak się ogarniesz to zejdź na dół - poprosiła i wyszła z pokoju.
Przetarłem twarz, oglądając pościel, która była cała mokra. Cóż, Lauren będzie miała co suszyć, bo ja nie zamierzam pozostawać w domu jeszcze ani dnia dłużej. Nie potrafię usiedzieć w zamkniętym pomieszczeniu nawet godziny, a z relacji, którą ostatnio dostałem od Rosemary, dużo się dzieje w Agencji. Wyciągnąłem rękę przed siebie, oglądając ją dokładnie. Pozostanie jedynie niewielkie wgłębienie po pazurze wendigo. Prawie niezauważalne.
Otworzyłem szafę z ubraniami. Wypadałoby iść trochę pobiegać puki siostra nie zmieniła zdania co do wypuszczania mnie na zewnątrz. Te trzy dni bez większych treningów mogły niezbyt pozytywnie wpłynąć. Udałem się do łazienki, wziąć poranny prysznic.
Wychodząc już gotowy, napotkałem na swojej drodze Lauren, która zmierzyła mnie spojrzeniem, wchodząc na górę. Słyszałem dzwonek do drzwi, czyli pewnie za chwilę usłyszę z jej strony abym się nimi zajął.
-Jazda na dół tylko się ubierz, bo w ręczniku nie wypada - oparła dłoń o poręcz schodów, mówiąc ściszonym głosem.
Przewróciłem oczami, nakładając na siebie bluzkę i resztę ubrań. Zszedłem po schodach o mało nie zabijając się o cieszącą Tinę. Usłyszałem głos Lauren przeprowadzającą rozmowę z drugą osobą, w której potem rozpoznałem Koyori. Trzymała w dłoni już gotową herbatę. Gdy usłyszała kroki, co było nietypowe, odwróciła głowę i spojrzała na mnie ciemnymi oczami, uśmiechając się delikatnie. Odwzajemniłem gest, mówiąc żeby nie wstawała i automatycznie przeniosłem spojrzenie na siedzącego obok chłopaka.
- To jest...
- Aoi - wtrącił chłopak.
- Mój brat - Koy posłała mu karcące spojrzenie, lecz jej brat widocznie niezbyt się tym przejął, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem. Lauren postawiła na stole kolejne kubki z herbatą. Odsunąłem krzesło i usiadłem naprzeciwko, odmawiając jedzenia. Oberwałem za to piorunującym spojrzeniem, jednak widocznie Lauren nie chciała wszczynać dyskusji przy gościach. Wiedziałem, że odpuści.
- Co ci się stało w rękę? - usłyszałem pytanie, które zadał Aoi. Uniosłem spojrzenie. Koyori cicho upomniała brata, ale doskonale wiedziałem, że ona sama oczekiwała wyjaśnień. Posłała mi przepraszające spojrzenie. Uśmiechnąłem się, czując na sobie uważne spojrzenie siostry.
- Byłem w lesie na treningu i zaatakował mnie wściekły pies - spojrzałem na rękę, a potem na zaciekawionego chłopca.

Koyori?
A to zapraszam xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz